Recenzja filmu

Wysoka dziewczyna (2019)
Kantemir Bałagow
Viktoria Miroshnichenko
Vasilisa Perelygina

Wypełnić pustkę

 Seans "Wysokiej dziewczyny" to znój, pot i łzy, dotyk obrazu zupełnie pozbawionego sentymentalizmu i fałszywej nuty kina historyzującego. Życie w tużpowojennym Leningradzie Kantemir
Pokiereszowane ciała brną w gęstej zawiesinie ku ciepłu i życiu. Jest rok 1945, musi tu pachnieć odłupanym tynkiem, naftaliną, bandażami, pewnie też trupem. W obiektywie Ksenii Seredy ściany leningradzkich kamienic wyglądają na bardzo stare; ogłuszone hałasem niedawnego oblężenia, naznaczone strachem wciskającym się pod tapety, głodem rozsmarowanym między piętrami. Na ich jasnym i czystym tle ludzie – w swoich jaskrawych zielonych swetrach i białych szpitalnych kitlach – przypominają pleśń, osiadłą i zadomowioną. Jakby w tych przywiędłych wnętrzach wreszcie znaleźli siłę, żeby zdrapać z siebie cierpienie i wczepić się pazurami w gęstwinę codzienności. Cokolwiek ze sobą przyniesie. 



Być może brzmi to wszystko dziwnie w odniesieniu do filmu, który opowiada przede wszystkim o kobiecym doświadczeniu wojny i został zainspirowany głośną książką noblistki Swietłany Aleksijewicz. Seans "Wysokiej dziewczyny" to znój, pot i łzy, dotyk obrazu zupełnie pozbawionego sentymentalizmu i fałszywej nuty kina historyzującego. Życie w tużpowojennym Leningradzie Kantemir Bałagow sprowadza do żarłocznego wypełniania pustki, gwałtownego przylegania do konkretnych ludzkich ciał i poszukiwania emocji o ekstremalnej intensywności. Na przekór wyobrażeniu, że koniec walki to początek marzeń o stabilizacji. Gehennę frontowej tułaczki poznajemy za pośrednictwem historii dwóch młodych przyjaciółek i żołnierek: Iji, ze względu na ponadprzeciętny wzrost przezywanej "Tyczką", oraz Maszy (w tych rolach zdolne debiutantki Viktoria Miroshnichenko i Vasilisa Perelygina). Iya pracuje jako sanitariuszka, jednocześnie wychowując małego Paszkę w ciasnej komunałce. Masza razem z Armią Czerwoną dotarła aż do Berlina i dopiero wraca do Leningradu po demobilizacji. Ta pierwsza jest cicha, lękliwa i co jakiś czas wpada w dziwny stan "zawieszenia", całkowicie tracąc kontakt z rzeczywistością. Ta druga pragnie życia w jego najbardziej elementarnym, fizjologicznym wymiarze – chce pić, tańczyć, uprawiać seks. Podmienić utratę i czołgającą się pod gruzami miasta śmierć na miłość i witalność. 



Tyle że śmierć wciąż wycieka ciałem. Manifestuje się w krwi z nosa, w bliźnie na brzuchu, w pomieszaniu zmysłów, w szpitalnym fetorze. W małym Paszce, tak zwanym "frontowym dziecku" Iji i Maszy, owocu wojennego rozprężenia, żywym wspomnieniu tego, co chciałoby się przemilczeć i wygnać. Mając tę szczątkową, nigdy nie wypełnioną konkretną materią wiedzę, możemy podjąć próbę zdekodowania trudnej relacji bohaterek. Tak jak kiedyś ich ciała zostały zamienione w pola bitwy, tak dzisiaj odbiciem tamtych doświadczeń jest brutalna walka o wydobycie siebie spod warstwy emocjonalnego lodu. Walka gwałtowna, myląca trzewiowe popędy z miłością i opieką, uwikłana w nierówną grę sił, przesycona coraz bardziej zideologizowanym powietrzem radzieckiego Leningradu. U Bałagowa nie ma zresztą czegoś takiego, jak pośrednie emocje. Istnieje albo obojętność i wycofanie, albo euforia i pożeranie świata. Zdjęcia są jednocześnie jasne i kolorowe oraz mroczne, nasycone suterenową duchotą. Ta ciasnota pozwala nam usiąść twarzą w twarz z bohaterkami, wcisnąć się między ich ciała w samochodzie, na szaroburym tapczanie, przy punktowo oświetlonym stole kuchennym. Dokładnie przyjrzeć się umierającej z radości Maszy, która pierwszy raz od wielu lat zakłada elegancką sukienkę i ogląda się w lustrze. Zajrzeć w puste oczy Iji, kiedy jej bezwładny tułów przygniata drobne ciało dziecka. Patrzeć uważnie i jednocześnie nie pojmować.



Dekodowanie znaczeń to oczywiście dobre ćwiczenie w przypadku tego rodzaju kina, ale choćbyśmy wylali siódme poty, świat bohaterek i tak pozostanie poza naszym zasięgiem. Nigdy nie zdołamy do końca rozstrzygnąć, co właściwie odcisnęło się na ciałach Iji i Maszy blizną tak głęboką, że zablokowało dostęp do światła i powietrza. W tym tkwi prawdziwe mistrzostwo metody reżysera: w patrzeniu i nie ocenianiu. W pozostawianiu pewnych rzeczy w intymnym niedopowiedzeniu, w cieniu, którego nie rozprasza nawet brutalna ekranowa fizjologia i trzymanie kamery bezpośrednio nad czyimś sponiewieranym jestestwem. W budowaniu obrazu tak bardzo surowego i naturalistycznego, że w końcu zamienia się w rodzaj fantastycznej przypowieści. O prawdziwym obrazie wojennego "zwycięstwa". O wydrążonym mieście i ciałach, które podnoszą się z gruzów. I wreszcie - o innej historii wojny; historii kobiecej, pisanej przez te, które wcześniej wykreślono bohaterską ręką triumfujących chłopców. Bo proza frontowych i cywilnych tyłów, tamte widoki i zapachy - szpitale, kuchnie, burdele - nie pasowały im do orderów. U Bałagowa nie tylko pasują. Są kwintesencją wojny. Jej wciąż nieprzedstawionym sercem. Reszta to tylko durne okładanie się po głowach. 
1 10
Moja ocena:
8
Publicysta, eseista, krytyk filmowy. Stały współpracownik Filmwebu, o kinie, sztuce i społeczeństwie pisze dla "Dwutygodnika", "Czasu Kultury", "Krytyki Politycznej", "Szumu" i innych. Z wykształcenia... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
W swoim drugim pełnym metrażu Kantemir Balagov po raz kolejny bierze na warsztat kobietę, ba, tym razem... czytaj więcej
"Wysoka dziewczyna" to najnowsze dzieło filmowe Kantemira Balagova, które czasem może przypominać sztukę... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones