Ryszard Bugajski pozoruje schodzenie do głębi, pozostając jednocześnie na samej powierzchni frazesów i dramatycznych, choć pustych gestów. Choćby wtedy, gdy w kulminacyjnej scenie filmu pokazuje
Julia Brystygierowa, stalinowska zbrodniarka, intelektualistka, ideowa komunistka, która na starość zwróciła się w stronę katolicyzmu, nieco niespodziewanie stała się tej jesieni tematem dwóch biograficznych opowieści – filmowej i literackiej. Filmowa "Zaćma"Ryszarda Bugajskiego oraz "Krwawa Luna", biografia pióra Patrycji Bukalskiej, próbują nam przybliżyć tę niezwykłą postać. Bezskutecznie – bo Brystygierowa w obu przypadkach wymyka się ze sztancy. Nie chce się poddać dyktatowi intelektualnych, historycznych i psychologicznych klisz, w które wpychają ją autorzy obu biografii.
Rozgrywający się na przestrzeni kilku dni film Bugajskiego opowiada historię spotkania Julii Brystygierowej (Maria Mamona) i prymasa Stefana Wyszyńskiego (Marek Kalita) w zakładzie dla niewidomych dzieci w podwarszawskich Laskach. Jest druga połowa lat pięćdziesiątych. Brystygierowa nie jest już "Krwawą Luną" – wcześniej porzuciła pracę dla UB i sama stała się przedmiotem rozpracowania bezpieki. To za nią jeżdżą agenci, to jej kroki śledzi miejscowy szpicel. Brystygierowa zamieniła więzienne kazamaty na biuro w wydawnictwie, gdzie wydaje i pisze książki. Jak zaczęła się jej przemiana? Kim jest naprawdę – bezwzględną sadystką, elegancką damą, intelektualistką czy może samotnym człowiekiem szukającym ucieczki przed sobą samym?
U Bugajskiego tych pytań właściwie nie usłyszymy. Zostają ledwie zasygnalizowane. Bo też reżysera "Przesłuchania" w gruncie rzeczy sama Brystygierowa niewiele interesuje – interesuje go majestat Prymasa Tysiąclecia i poszukiwanie Boga prowadzone przez dawną zbrodniarkę. Zamiast opowiedzieć o pełnokrwistej, skomplikowanej postaci, Bugajski upraszcza jej portret na potrzeby pogadanki o wybaczeniu i karze, poczuciu winy i krzywdach domagających się sprawiedliwości. Zamiast za bohaterką, idzie za tematem. I gubi z oczu "Krwawą Lunę" oraz jej tajemnicę.
Ryszard Bugajski pozoruje schodzenie do głębi, pozostając jednocześnie na samej powierzchni frazesów i dramatycznych, choć pustych gestów. Choćby wtedy, gdy w kulminacyjnej scenie filmu pokazuje rozmowę prymasa Wyszyńskiego oraz Brystygierowej. Jeden z najświatlejszych ludzi polskiego Kościoła i ona – doktor filozofii rozprawiają o kwestii istnienia bądź nieistnienia Boga, przerzucając się banałami o tym, że "Boga nie ma" i wariacjami na temat zakładu Pascala. Trudno powiedzieć, co boli tutaj bardziej – intelektualna miałkość tych scen czy źle napisane dialogi.
Powodów do rozczarowania jest tu zresztą wiele więcej. Drażni nachalna religijna symbolika, po którą sięga autor "Układu zamkniętego", a także kiczowate i zupełnie niepotrzebne sceny wspomnień (choćby ta ukazująca "Krwawą Lunę" jako wyrodną matkę porzucającą swe dziecko).
W swej kameralności "Zaćma" przypomina teatr telewizji rozpisany na kilka postaci-typów. Każda z nich ma tu rolę do odegrania, ma być efektownym tłem dla przemiany bohaterki. Jest więc jest szpicel (Sławomir Orzechowski), siostra zakonna (Małgorzata Zajączkowska), która utraciła wiarę, jest zakonnik z dramatyczną przeszłością (jak zawsze mocny Janusz Gajos), buńczuczny opozycjonista (Kazimierz Kaczor) i szlachetny prymas emanujący godnością. Są też eleganckie, kompletnie niewspółczesne zdjęcia Arkadiusza Tomiaka. Brakuje jedynie pomysłu na opowiedzenie o Brystygierowej tak, by "Zaćma" była albo filmową biografią, albo opowieścią o wierze. Tymczasem obraz Bugajskiego jest trochę jednym i trochę drugim, próbuje iść środkiem, ale kieruje się donikąd.
Jest paradoksem, że najlepsze religijne filmy kręcą dziś twórcy z krajów, gdzie religia straciła na znaczeniu. Filozoficzne obrazy Francuza Brunona Dumonta, świetne "Lourdes" Austriaczki Jessici Hausner czy choćby "Niewinne"Anne Fontaine mówią o wierze i Bogu dużo więcej niż amerykańskie produkcyjniaki udowadniające, że "Bóg nie umarł ", czy realizowane nad Wisłą ruchome święte obrazki.
Film Bugajskiego niestety wpisuje się w manierę tych ostatnich – zostaje na powierzchni, zamiast schodzić do głębi. "Zaćma" to film o koturnowym złu, które szuka rozgrzeszenia, a nie o człowieku rozpiętym między tym, co w nim szlachetne, i tym, co podłe. I choć Maria Mamona robi wiele, by tchnąć życie w postać Brystygierowej, dla Bugajskiego jej bohaterka jest zaledwie marionetką mającą zilustrować z góry przyjęte tezy.
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu