Thwip! Snikt! Hadouken!

Klasyczna kolekcja mordobić od Capcom, wykorzystująca licencję Marvela, to zarówno nostalgiczna podróż do końcówki minionego stulecia, jak i pakiet ciągle jeszcze świeżych gier, które nadal
Thwip! Snikt! Hadouken!
Nie tak dawno Guillermo del Toro nazwał tych, co mimo postępującej cyfryzacji i dominacji platform streamingowych nadal zbierają filmy na płytach, istnymi kustoszami sztuki, swoistymi depozytariuszami spuścizny przeszło stu lat kina. Z grami, być może, jest i będzie podobnie, choć tu sytuacja komplikuje się znacznie bardziej z przyczyn, których użytkownikom konsol tłumaczyć nie trzeba. Tu wygaśnie licencja, tam przestaną działać serwery, tu ktoś nam coś usunie z wirtualnej półki i możemy co najwyżej pozłorzeczyć przed ekranem, bo wszystko to zostało nam zaledwie użyczone. Ale kolekcje takie jak omawiana poniżej to nie tylko historyczne dokumenty mające wyłącznie wartość kronikarską, nic z tych rzeczy. To także tony autentycznej frajdy.

Pakiet "Marvel vs. Capcom Fighting Collection: Arcade Classics" jest dokładnie tym, co podsuwa nam tytuł – wypchanym po brzegi zbiorem gier znanych z automatowych rozgrywek toczonych na pobliskiej pływalni, przy nadmorskiej budzie z zapiekankami albo przy akompaniamencie nawoływań zakopiańskich przekupek (to wszystko jak najbardziej autentyczne lokalizacje częstokroć zapyziałych salonów gier zapamiętanych przeze mnie z dzieciństwa), kiedy jeszcze miarą radochy z nich czerpanej była niezapomniana "miodność". Oczywiście komfort gry w te wszystkie bijatyki w domowym zaciszu jest nieporównywalnie większy, nikt nie skroi nam żetonów i nie odepchnie od automatu, a poziom trudności ustawimy sobie sami. Komu jednak zabraknie odpowiedniego klimatu, może zgasić na podłodze ze trzy paczki fajek i nie myć się przez tydzień.

Klasyczna kolekcja mordobić od Capcom, wykorzystująca licencję Marvela (w latach dziewięćdziesiątych firma bardziej niż komiksami per se zainteresowana była kupczeniem prawami do postaci i produkcją zabawek z nimi związanych), to zarówno nostalgiczna podróż do końcówki minionego stulecia, jak i pakiet ciągle jeszcze świeżych gier, które nadal zapewniają multum zabawy. A przy okazji są okazją do prześledzenia i ewolucji współpracy między dwoma gigantami oraz samego rozwoju bijatyk od Capcom. Idąc chronologicznie, swoją przygodę zacząć powinniśmy od "X-Men: Children of the Atom", która to gra wydaje się cokolwiek skromna na tle kolejnych, ale za to jest przemyślana i zbilansowana oraz wygląda pięknie, zupełnie jakby przepuścić kultową już kreskówkę o mutantach przez maszynkę do mielenia pikseli.

Dalej mamy bardziej rozbudowane "Marvel Super Heroes", które nie tylko poszerza galerię dostępnych postaci o ikoniczne postacie wydawnictwa spoza ekipy X-Men, ale i oferuje zręby fabuły, w której centrum znajduje się Rękawica Nieskończoności. Same Kamienie można wykorzystywać podczas dynamicznych (albo błyskawicznych, jest tu opcja Turbo) i spektakularnych starć (kolorowe specjale odpalać da się jednym przyciskiem) jako power-upy.

Potem następuje pierwszy grubszy crossover, czyli "X-Men vs. Street Fighter", gdzie tłuczemy się ulubionymi postaciami z obu franczyz i to tłuczemy się jeszcze bardziej intensywnie dzięki opcji tag team. Tytuł ten to swoisty kamień milowy w tej kolekcji. Bo następujące po nim "Marvel Super Heroes vs. Street Fighter" to już raczej odtwórcze powtórzenie wypracowanej przez poprzednie gry formuły, tyle że mamy do dyspozycji trykociarzy z całego uniwersum Marvela (deczko niepojęta jest obecność w bodaj każdym tytule tak przypadkowych gości jak Shuma-Gorath czy Blackheart), ale już "Marvel vs. Capcom Clash of Super Heroes" znowu przynosi upgrade.

Świetna galeria postaci, cudowna grafika, intuicyjna mechanika, odpowiednie zbilansowanie rozgrywki oraz dorzucenie opcji przyjacielskiej asysty do tag teamu, przez co na arenach robi się naprawdę tłoczno, czynią z tej pozycji istną perłę. Ostatnia z bijatyk w tym pakiecie to idąca jeszcze o krok naprzód "Marvel vs. Capcom 2: New Age of Heroes", którego wypada uczyć się od nowa, bo mechanika różni się od poprzednika (może nie diametralnie, ale jednak) i do dyspozycji podczas bitki mamy nie dwie, ale trzy postacie naraz, które wybieramy z galerii liczącej przeszło pół setki. To jeszcze nie koniec. Jako swoisty bonus dorzucono bowiem "The Punisher", czyli wyśmienitego, arcade'owego beat'em upa na licencji Marvela, który, mimo że krótki, zapewnia niezłe fajerwerki, zwłaszcza na dwóch graczy. Na automatach nigdy nie był mi dane go ukończyć.

Wszystkie wymienione wyżej gry mają też swoje bonusy, jak chociażby odblokowane tajemnicze postacie, tryb praktyki, możliwość modyfikacji rozgrywki, listę uderzeń, soundtracki i, co najfajniejsze, tony grafik koncepcyjnych i innej dokumentacji procesu powstawania omawianych tytułów powyciąganej z przepastnego skarbca Capcom. Jedynym minusem "Marvel vs. Capcom Fighting Collection: Arcade Classics" są okazjonalne, niezrozumiałe spadki klatkażu, bo wszystkie te starocie powinny chodzić jak marzenie. Ale to jedyna rzecz, która dzieli ten pakiet od ideału.
1 10
Moja ocena:
9
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?