Kiedy chrześcijanin Richie Richard i zboczeniec Eddie Hitler (tak, z tych Hitlerów) byli małymi chłopcami, z pewnością marzyło im się życie pełne seksu, pieniędzy i braku przymusu chodzenia do
Kiedy chrześcijanin Richie Richard i zboczeniec Eddie Hitler (tak, z tych Hitlerów) byli małymi chłopcami, z pewnością marzyło im się życie pełne seksu, pieniędzy i braku przymusu chodzenia do pracy. Niestety, z biegiem czasu tylko ostatnie z tych życzeń okazało się dla nich osiągalne. Mieszkające razem dwie niedorajdy postarają się jednak zrealizować i pozostałe dwa, walcząc ze sobą (dosłownie) zębami i pazurami o każdego pensa, dzięki któremu wzrosną ich szanse na "wyrwanie lachona". Pokryte kurzem i rozkwitającym na ścianach grzybem przytulne gniazdko tych dwojga, w którym to oddają się oni rytuałowi oglądania pornosów i wyładowywania na sobie frustracji w brutalny, ale i jakże stylowy sposób, będzie stanowić główną scenerię toczącej się dynamicznie akcji. Polski tytuł serialu mówi zresztą o jego zawartości za siebie-nikt tu nie ukrywa, że nie będzie grzecznie. Richie Richard jest lubującym się w śpiewaniu anglikańskich pieśni kościelnych kryptoonanistą, gotującym wybitnie niejadalne obiady ze składników, o których nie śniło się filozofom, a w wolnych chwilach lubiącym pochlipać nad swoim dziewictwem. Charczący, agresywny i wiecznie nawalony alkoholik Eddie, który lubi sobie czasem golnąć Old Spice'a lub wybielacz pod kostkę świeżego smalcu to ten na pozór "sprytniejszy" z dwojga, który wykorzysta każdą sytuację, by upokorzyć i pozbawić zaskórniaków swojego kolegę. Do wspólnych zainteresowań obojga żałosnych nierobów należy wymyślanie sposobów na oszczędzenie na eksploatacji mieszkania i wyprawy na "samcze łowy" do podejrzanych knajp, w których każda kobieta, do której się przysiądą, stwierdzi, że jest lesbijką. Aby zdobyć pieniądze, bohaterowie nie cofną się przed niczym, choćby miało to być obrobienie inwalidy wojennego z jego ostatniej drewnianej nogi. To właśnie role, pochodzące zresztą z dwóch różnych bajek, są najmocniejszą stroną "Dna". Richie Rika Mayalla (zaginionego syna Marty'ego Feldmana) jest postacią o rozbuchanym libido, wdzięczącą się do kamery przez nerwowe poprawianie włosów, szczerzącą kły w perwersyjnych minach, przewracającą oczami i bezwiednie sięgającą w okolice rozporka. Podrygiwania Richie'ego trzeba będzie momentami śledzić tak intensywnie, jak niemal mecz ping-ponga, a jednak aktor wydaje się przy tym wszystkim tak świeży i naturalny, że podziw nad jego mistrzowskim opanowaniem "tajmingu" wzrasta. Zaraz, zaraz... ale ja to już przecież gdzieś widziałam! Tak, u Jima Carreya. Nie umniejszając talentu pana głupiego (lub głupszego, ale tu mnie pamięć zawodzi), duża część jego arsenału komicznego to właściwie kserówki niecnych poczynań ekranowych kolegi z wysp, choć dodać do nich należy sceniczne ADHD i nadmierne szołmeństwo, które często zwyczajnie drażni. Szkoda tylko, że Mayall, dość wszechstronny zresztą aktor, nie jest dziś choć w połowie tak znany, jak człowiek, dla którego był inspiracją. Eddie Adriana Edmondsona, to z kolei postać całkowicie slapstickowa, począwszy od ubioru (kapelusz i ciężkie okulary), skończywszy na sposobie poruszania. I Edmondson nieźle odnajduje się w konwencji, choć raczej nie dorównuje partnerowi pod względem potencjału komicznego. Postać Edwarda jest w zamian wybitnie antypatyczna, prymitywna, pozbawiona taktu i wyczucia norm społecznych, a czającą się w niej agresję wyczuwa się na pierwszy rzut oka, chociaż wraz z rozwojem akcji, wydaje się coraz bardziej "ludzka". "Małżeństwo z rozsądku" kompletnie spłukanych Richarda i Eddie'ego skutecznie chroni ich od bezdomności, choć występuje w nim mocna dawka przemocy domowej. Sposób rozwiązywania problemów w ich pasożytniczym związku zaowocował w postaci najlepiej nakręconych scen "mordobicia" w historii angielskiej komedii, pełnych sadyzmu i sprytnie wplecionych tu i ówdzie elementów slapsticku. Wyłupianie sobie oczu, obcinanie nóg piłą motorową, wbijanie współlokatorowi ołówka w nos (włącznie z przebiciem się do mózgu) czy widelca w genitalia nieprzytomnego inkasenta gazowego (na którym to wyposzczony Richie najchętniej dokonałby aktu kanibalizmu lub molestowania), robią wrażenie nawet po latach. I to właśnie te sceny stały się znakiem markowym "Dna", przybierając na intensywności z każdym odcinkiem, gdzie niejednokrotnie wydaje się, że główni bohaterowie zatłuką się na śmierć. Można tylko pogratulować aktorom poświęcenia dla jakości produktu końcowego, gdyż niekończące się powtórki tych scen kilkakrotnie skończyły się dla nich pobytem w szpitalu. Nie wyszłoby to jednak tak świetnie, gdyby swojej roboty nie odwalili spece od efektów dźwiękowych, dzięki którym sceny walk każą widzowi podskakiwać na fotelu przy wdzięcznych odgłosach patelni obijającej się o głowę ofiary, czy często łamiących się kości. Trudno się oprzeć wrażeniu, że duo czerpie dużą radość z uprawiania niedojrzałego i na swój sposób niesmacznego humoru, choć gdyby im "się chciało", mogliby stworzyć i coś bardziej pobudzającego intelektualnie. Na szczęście jednak, są naprawdę dobrzy w tym, co robią. "Dno" to zdecydowanie jeden z najśmieszniejszych angielskich seriali komediowych ostatnich kilkudziesięciu lat i idealna produkcja dla klepiących biedę studentów oraz tych, którzy lubią poszczerzyć zęby, przyglądając się cudzemu nieszczęściu (wyłączając nadmiernie wrażliwych, miłujących pokój i poprawność polityczną). Podczas trzech serii tej brudnej, wulgarnej i pełnej przemocy komedii można się jednak naprawdę dobrze rozerwać, a przy okazji (co mnie naprawdę dziwi) nie doświadczając zbyt dającego o sobie znać poczucia obciachu. W skrócie, jest to klasyka humoru toaletowego w najlepszym wydaniu, jakkolwiek zniechęcająco by to zabrzmiało.