Na naszej planecie już teraz istnieją gatunki, które potrafią całkowicie przejmować kontrolę nad zachowaniem obcego sobie organizmu żywego. Grzyb Ophiocordyceps camponoti-floriani infekuje mrówki, a następnie steruje nimi tak, by odłączały się od stada i zanosiły go do źródła pokarmu – po czym je zabija. Inny gatunek grzyba zmusza muchy do nekrofilii z zarażonymi zwłokami samic. Wirus wścieklizny wywołuje niekontrolowaną agresję u dużo bardziej złożonych zwierząt, takich jak psy, a pasożyt odpowiedzialny za toksoplazmozę sprawia, że myszy zatracają instynkt samozachowawczy i dobrowolnie zbliżają się do kotów. Układ nerwowy człowieka jest zbyt skomplikowany, by któryś z istniejących na naszej planecie organizmów żywych mógł w najbliższym czasie przeprowadzić podobny atak na nasz gatunek – co nie oznacza, że nigdy się to nie stanie. Sam mechanizm istnieje przecież w przyrodzie.
Tajemnicze coś z serialu "Jedyna" nadchodzi z kosmosu. Grupa amerykańskich naukowców przechwytuje i rozkodowuje dobiegający z przestrzeni sygnał. Obserwujemy ich ekscytację z jakiegoś odkrycia, a następnie jakieś badania nad tą nieokreśloną informacją. To właśnie w trakcie jakichś testów na zwierzętach wirus wymyka się spod kontroli. Scena jest wręcz slapstickowa, razi głupotą laborantki, które niefrasobliwie ściąga rękawicę ochronną, by sprawdzić puls nieprzytomnego szczura. Jak przewidujemy: zwierzątko gryzie kobietę, której nieszczególnie współczujemy, bo bohaterka żartująca z gazowania bezbronnych gryzoni nie wzbudza sympatii.
Co już jednak trudniej przewidzieć: laborantka w błyskawicznym tempie zaczyna zachowywać się jak kierowany niewidzialną ręką robot. Liże i gryzie, kogo i co może, a zarażone przez nią osoby zaczynają robić to samo. Działają sprawnie, szybko i metodycznie jak skoordynowana grupa – czy raczej jedna osoba, bo to nią faktycznie się stają. Kosmiczny wirus (?) w ciągu jednej doby rozprzestrzenia się po całej planecie, łącząc umysły wszystkich ludzi w tzw. hive-mind – czyli świadomość zbiorową. Od teraz istnieje tylko jeden wyższy rozum, zawierający całą wiedzę i doświadczenie homo sapiens, a ciała poszczególnych osób są tylko jego avatarami. Ludzkość zaczyna funkcjonować na podobieństwo bardziej zaawansowanej formy mrówek.
To znaczy – prawie cała ludzkość. Kilkaset milionów umiera, bo ich ciała odrzucają wirusa. Tylko dwanaście osób na całym świecie nie wykazuje żadnej reakcji: z niewiadomych przyczyn jako jedyni zachowują indywidualność. Wśród ocalonych jest główna bohaterka: Carol Sturka (Rhea Seehorn), autorka poczytnej serii romantasy. Podczas najgorszej nocy w życiu obserwuje, jak jej własna rzeczywistość przeistacza się w scenerię rodem z taniej literatury. Ulice miasta opanowują hordy ludzkich zombie polujących na tych jeszcze niezarażonych, a partnerka Carol ginie. Roztrzęsiona kobieta chroni się w domu, a wtedy z ekranu telewizora przemawia do niej prezydent, próbując ją uspokoić. Mówi, że dzięki sygnałowi z kosmosu ludzkość wkroczyła na wyższy poziom ewolucji i od teraz będzie funkcjonować w zgodzie, a cała akcja wydarzyła się za wiedzą rządzących. W to ostatnie powątpiewamy, mając w pamięci wypadek z laboratorium, który nie wyglądał na kontrolowany; sceptyczna jest także Carol. Bohaterka nie zamierza się podporządkować.
Powyższy opis fabuły to jedynie zarys pierwszego odcinka. Później akcja "Jedynej" spowalnia: tak samo jak pogrążona w idealnej (?) harmonii planeta. To przede wszystkim opowieść o bohaterce, która samotnie stawia opór nowemu systememowi. Pierwszy w pełni autorski serial science-fiction Vince'a Gilligana mniej skupia się na naukowych szczegółach, a bardziej na stawianiu pytań z gatunku tych prowokujących i głęboko humanistycznych. W centrum zainteresowań twórcy "Breaking Bad" i "Better Call Saul" niezależnie od gatunku są ludzie: najczęściej zderzeni z nietypowymi sytuacjami, kryzysami, desperackimi decyzjami i presją.
Gilligan nie jest powszechnie kojarzony z science-fiction, a powinien – należał do sztabu scenarzystów kultowego "Z Archiwum X". "Jedyna" faktycznie przypomina jakiś zaginiony i rozszerzony odcinek tego serialu, ale jeszcze bardziej uwspółcześnioną wersję "Strefy mroku" w reżyserii Alexa Garlanda. Gilligan nie odcina kuponów od swoich największych przebojów, ale w serialu znajdziemy mrugnięcia okiem do ich fanów: akcja ponownie jest osadzona w Albuquerque, w głównej roli powraca niezapomniana Rhea Seehorn/ Kim Wexler, pojawiło się i nawiązanie do kontrowersyjnego odcinka "Breaking Bad" z muchą. Włodarze Apple'a nie żałowali pieniędzy na "Jedyną" i to widać. Od inspirowanych malarstwem Hoppera kadrów opustoszałego miasta po subtelny, przełamujący powagę humor wizualny – miłośnicy Gilligana odnajdą tu ślady jego reżyserskiego stylu, lekkości i smaku.
Serialowy konflikt tylko pozornie jest czarno-biały. Sztampowa opowieść "dobry człowiek kontra źli obcy" z odcinka na odcinek nabiera odcieni szarości. Jak mówi do Carol grana przez polską aktorkę Karolinę Wydrę, zespolona z hive-mindem Zosia (czy raczej "Żozia", jak wymawiają jej imię pozostali bohaterowie): "My wiemy, jak to jest być tobą, człowiekiem. Ale ty nie wiesz, jak to jest być nami. Dlaczego więc upierasz się, by nas zmieniać?". Carol to wyrazista, silna i budząca szacunek postać; daleko jej do moralnej niejednoznaczności Waltera White'a czy Saula Goodmana – na razie. Już teraz można się jednak domyślać, że to bohaterka z podobnym potencjałem na bycie niewiarygodną narratorką własnej historii. Ma duże ego i wyraźną potrzebę uznania. Dystansuje się od pisanych przez siebie romansów i protekcjonalnie mówi o swoich czytelniczkach, marząc jednocześnie o wydaniu "poważnej powieści", która zapewni jej "prawdziwą sławę". Zdarza jej się zachować głupio i potrafi irytować (bezpoilerowo: akcje z granatem i heroiną), co akurat czyni ją mniej idealną i bardziej ludzką w kontraście do perfekcyjnego hive-mindu. To także uprzywilejowana, zarozumiała Amerykanka, która chce porozmawiać tylko z tymi ocalałymi, którzy mówią po angielsku, a następnie zraża ich do siebie, pouczając i nie wysłuchując ich perspektywy. Choćby takiej, że dla przedstawicieli kultur bardziej skoncentrowanych na zbiorowości wizja kompletnego zespolenia z innymi nie jest tak przerażająca jak dla hiperindywidualistycznej i skupionej na sobie obywatelki USA.
Dla widza takim wyzwaniem poznawczym jest z kolei próba zrozumienia perspektywy zainfekowanych. "Oprogramowanie" zjednoczonej ludzkości uniemożliwia jej wyrządzanie jakiejkolwiek krzywdy i zabijanie: nawet roślin. Nowy byt jest przesadnie miły także względem Carol. Na całej planecie zanika przestępczość, a pozostawiona w spokoju przyroda odradza się. Ziemia obiektywnie staje się lepszym miejscem, ale z subiektywnej perspektywy Carol – którą w pełni rozumiemy – najbardziej liczy się to, że to jej świat zmienił się na gorsze. Czy wyższe dobro uzasadnia zniewolenie? To opowieść o konfliktach: jednostka kontra grupa, przyzwyczajenia kontra konieczności, konformizm kontra poświęcenie. Utopia, która zamienia się w koszmar, i przesadna grzeczność, która staje się opresją. To także serial, który można odczytywać jako metaforę naszej rzeczywistości, bo przecież w dobie rozwoju sztucznej inteligencji stajemy się właśnie takim hive-mindem podłączonym do całej wiedzy świata i sterowanym przez niewidzialne ręce kontrolujących Internet wielkich korporacji. Nie sposób także nie dostrzec w "Jedynej" wątków ekologicznych i refleksji o tym, że być może prawdziwym wirusem naszej planety jesteśmy my i wszystkim mieszkańcom Ziemi żyłoby się lepiej, gdyby nas wyłączyć.
Można byłoby tak jeszcze wymieniać i wymieniać potencjalne interpretacje, ale nie będę psuła zabawy. "Jedyna" aż prosi się o własne odczytania i domysły. Niedopowiedzenie i tajemnica otaczające prawdziwą naturę wirusa to ogromna siła serialu. Czy to biologiczna broń obcych, traktujących Ziemian tak samo jak naukowcy szczury na początku serialu? Czy to naturalny, wyższy etap ewolucji? A może coś zupełnie innego? Oceniam "Jedyną" bez znajomości dwóch ostatnich odcinków, więc nie wiem jeszcze, czy finał przyniesie jasne odpowiedzi. Wiem jednak na pewno, że Gilligan lubi rozwijać narrację powoli i że jego seriale są lepsze z sezonu na sezon. "Jedyna" jest planowana na przynajmniej trzy sezony, ale już teraz można w jej przypadku mówić o jednym z najciekawszych tytułów SF ostatnich lat. Recenzje i głosy widzów są w tej kwestii zgodne.