"Kalifornijski guru" skupia się wokół Chipa (Will Arnett). Życie mężczyzny runęło z hukiem, gdy spowodował wypadek. Po tych wydarzeniach stara się odkupić winy i być dla innych wsparciem, jednak sam pomagając innym, zapętla się w kreacji siebie przed innymi. Udaje, że radzi sobie z problemem alkoholowym, że pogodził się z pogardliwymi spojrzeniami ludzi. Kreator serialu i odtwórca głównej roli, Will Arnett świetnie oddaje emocje targające jego bohaterem; potrafi robić dobrą minę do złej gry.
Być może jego prywatne problemy m.in. z uzależnieniem od alkoholu pozwoliły mu na takie wykreowanie postaci. "Flaked" jest skoncentrowane wokół jego postaci i gdyby nie tak charyzmatyczny odtwórca, serial całkowicie nie miałby racji bytu. Drugi plan raczej jest tłem dla całości i nie zapada w pamięć.
Potencjał na słodko-gorzką komedię był ogromny. Nie został, niestety, wykorzystany. Całość jest bardzo powierzchowna, schematyczna i brakuje w niej treści. Ot kolejny przypadek zmiany pod wpływem trudnych przeżyć. Niewątpliwym plusem jest nieszukanie ckliwości i dramatu na siłę. Nie ma w tym histerycznego wołania o pomoc. Arnett ma świadomość, że jego postać nie jest ani przerysowanie zła, ani wielkodusznie dobra. Jest człowiekiem, który zawalił wiele, ale stara się jak może, z tym że głównie okłamuje samego siebie.
Produkcja może zaskoczyć i spowodować zarówno uśmiech, jak i smutek. Nie przyciąga jednak na tyle, by spędzić z bohaterami więcej czasu. Dwa sezony i krótkie, około półgodzinne odcinki to dobra forma. Mimo że scenariusz kuleje, technicznie serial wygląda ładnie, a przepiękne lokacje doskonale budują nastrój.
Klimatyczność zdjęć, charyzma głównego bohatera i problem z uzależnieniem przywodzą na myśl "Californication". Słoneczne kalifornijskie wybrzeże, intrygujące Los Angeles, skomplikowany antybohater — podobieństwa nasuwają się same. "Californication" wygrywa z "Flaked" dużo lepiej rozbudowaną historią, o wiele ciekawszymi postaciami oraz znacznie bardziej ciętym językiem. Obie historie nie są wybitne — gloryfikacja pogubionego faceta nie jest chwalebna, jednak David Duchovny jako Hank Moody to o wiele lepiej rozwinięta postać.
Netflixowa produkcja to pozycja dosłownie na chwilę; w pamięci długo nie zostaje, ale nie jest też na tyle zła, by ją odradzać. Ma nawet wersję dubbingową, jednak zdecydowanie lepiej obejrzeć ją w oryginale. Głosy aktorów a dubbing w takim serialu, zmieniają percepcję. Niski, charakterystyczny głos Willa Arnetta to jeden z plusów serialu i warto przy tym pozostać.