Recenzja serialu

Potwór z Florencji (2025)
Stefano Sollima
Marco Bullitta
Valentino Mannias

Cień nad Florencją

Rzadko zdarza się, by serial kryminalny potrafił jednocześnie fascynować, przerażać i wzruszać, a przy tym unikać tanich sensacji. "Potwór z Florencji" - nowa produkcja Netflixa w reżyserii
Rzadko zdarza się, by serial kryminalny potrafił jednocześnie fascynować, przerażać i wzruszać, a przy tym unikać tanich sensacji. "Potwór z Florencji" - nowa produkcja Netflixa w reżyserii Stefano Sollimy - robi dokładnie to. To nie jest kolejny "true crime" do obejrzenia wieczorem z popcornem. To ciężka, mroczna podróż w głąb włoskiego społeczeństwa, które przez dekady żyło w cieniu potwora z Florencji.
Sollima, znany z produkcji takich jak "Suburra" czy "Sicario 2: Soldado", po raz kolejny pokazuje, że potrafi opowiadać o przemocy nie jako o akcie, ale jako o społecznym zjawisku, zakorzenionym w ludzkich lękach, błędach i obsesjach.


Od pierwszej sceny widać, że "Potwór z Florencji" jest dopracowany w każdym kadrze. Zdjęcia są ciemne, duszne, pełne cieni i mgły, a kamera leniwie prowadzi widza przez wąskie uliczki, pola Toskanii i zimne biura śledczych. Nie ma tu ani grama estetyzacji przemocy - wszystko jest surowe, prawdziwe, realistyczne. Włoska prowincja, z jednej strony idylliczna i piękna, z drugiej - przesycona hipokryzją, przemocą i strachem, staje się niemal bohaterem samym w sobie.

Scenografia i kostiumy zasługują na osobne wyróżnienie. Lata 60., 70. i 80. zostały oddane z niezwykłą dokładnością: stare samochody, brązowe meblościanki, policyjne teczki, gazety, dym papierosów unoszący się w każdym pomieszczeniu. To świat, w którym technologia dopiero raczkuje, a błędy ludzkie mają katastrofalne konsekwencje - i reżyser świetnie to pokazuje.


Sollima prowadzi opowieść nieliniowo - każdy z czterech odcinków to inny fragment układanki. Raz jesteśmy w środku śledztwa, innym razem widzimy życie zwykłych ludzi, którzy próbują normalnie żyć, gdy w okolicy grasuje potwór. To sprawia, że "Potwór z Florencji" nie jest prostą historią o seryjnym mordercy. To studium lęku społecznego, które pokazuje, jak łatwo system potrafi się rozsypać, jak media potrafią karmić panikę, a policja - gubić tropy, kierując się uprzedzeniami.

Wielką siłą serialu jest to, że nie oferuje prostych odpowiedzi. Nie ma tu jednego bohatera, jednego winnego, jednego moralnego wniosku. Jest za to zbiorowy portret społeczeństwa w stanie paranoi.


Obsada zasługuje na najwyższe pochwały. Aktorzy grają niepostrzeżenie, bez przesady, bez teatralności. Czuć, że Sollima postawił na autentyzm - na twarze, które wyglądają, jakby naprawdę należały do ludzi tamtych czasów.

Czasem "Potwór z Florencji" przypomina dokument. Reżyser z ogromnym szacunkiem traktuje fakty - nie gloryfikuje przemocy, nie pokazuje ofiar w sposób wulgarny. Jednocześnie potrafi wprowadzić element dramatyczny, który pozwala widzowi emocjonalnie wejść w tę historię. Właśnie to balansowanie - między chłodnym faktem a ludzkim dramatem - czyni serial tak wyjątkowym.


Niektórzy mogą jednak uznać, że tempo bywa zbyt wolne. Odcinki są gęste, wymagające skupienia. Nie ma tu klasycznych cliffhangerów czy szybkiej akcji. To raczej powolne duszne śledztwo, które wciąga jak bagno - im dalej, tym trudniej odpuścić.

"Potwór z Florencji" to jedna z najdojrzalszych europejskich produkcji ostatnich lat. Niełatwa, nieprzyjemna, ale potrzebna. Dla widzów, którzy cenią głębię i realizm, to obowiązkowa pozycja. Dla tych, którzy szukają lekkiej rozrywki - może okazać się zbyt wymagająca.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?