Serial platformy Prime to przede wszystkim mikroopowieść o makroideach, zwulgaryzowana narracja o mechanizmach władzy, narodzinach ideologii i ciężarze zbiorowej odpowiedzialności.
Pamiętacie jeszcze "Sausage Party"? Naraz cudowną i obrzydliwą animację wprost z tych peryferii zwyrolskiej wyobraźni, do których wolelibyście się całe życie nie zbliżyć? Bajkę o gadających produktach spożywczych, na którą zabranie dziecka w dobrej wierze do kina może skończyć się odebraniem praw rodzicielskich? W końcu – wciąż najambitniejsze chyba dziełko nieskończonej producenckiej fantazji Setha Rogena i Evana Goldberga? O superhiperkontrowersyjnym projekcie łatwo było zapomnieć za sprawą psychologicznych mechanizmów wyparcia; film, dla którego nieszkodliwy termin "foodporn" staje się obrazoburczo dosłowną reżyserską filozofią, traumatyzował widzów w kinach już przeszło osiem lat temu. Masa czasu, by zdążyć wyrzucić z głowy obrazy pełnoskalowej orgii owoców i warzyw na błyszczących płytkach okolicznego supermarketu. Tych jednak, którym chore obrazy na zawsze zagnieździły się gdzieś z tyłu głowy, radośnie informuję: "Sausage Party" wróciło w formie ośmioodcinkowego serialu, żeby ponownie zryć Wam banię, wykrzywić zdegustowaniem twarze i zaskoczyć przekrojowością społeczno-politycznego komentarza.
Amazon MGM Studios
Wszystko zaczęło się od "Sapiens. Od zwierząt do bogów" Harariego albo od obserwacji, że zagłębienie kielichowe pomarańczy wygląda jak odbyt. Nie jestem pewny – powiedział Seth Rogen, jednocześnie kompleksowo sumując fenomen debiutującej niedawno na platformie Prime "Sausage Party: Żarciotopii". Kompleksowo, bo (tropem niemal całej producenckiej kariery komika) serial kloacznej konwencji używa dla zbalansowania większej, podprogowej ambicji. W "Supersamcu" uzależnienie od pornografii i karuzela pikantnych aluzji kładły podwaliny pod opowieść o męskim dojrzewaniu w kompleksach i strachu przed odrzuceniem; w kinowym "Sausage Party" dziki seks grupowy był liberalizującą odpowiedzią na upadek reżimu i podstaw społecznego porządku. Łatwo przewidzieć, że w serialowym sequelu przygód Franka Frankfrutera i Brendy Bunson autorska logika będzie podobna; nieco trudniej, że "Foodtopia" okaże się przyspieszonym kursem z kiełkowania społeczeństw, kroniką budowy totalitaryzmów i amerykańskim, przedwyborczym komentarzem.
Fabuła serialu zaczyna się dokładnie tam, gdzie skończyła opowieść filmowego "Sausage Party": u progu hipermarketu. Po krwawej rewolucji jedzenia przeciw ludziom, gadająca żywność staje się dominującym gatunkiem na planecie Ziemia. Puste, postapokaliptyczne przestrzenie sklepowe stają się dla dopiero co uświadomionego klasowo społeczeństwa rajską krainą szczęśliwości i harmonii; przynajmniej dopóki w jej mieszkańcach nie narodzą się typowo ludzkie (żywnościowe?) odruchy. Forsowana przez Franka Frankfrutera (Seth Rogen) i Brendę Bunson (Kristen Wiig) idea egalitarnego socjalizmu rozbija się tu prędko o chciwą rządzę władzy. Środkiem do tejże okazują się ludzkie zęby – z jednej strony symbol wyzwolenia spod jarzma śmiercionośnego człowieka, z drugiej nowa waluta, dzieląca społeczność na pławiące się w luksusach produkty i gnijących, bezdomnych biedaków.
Amazon MGM Studios
Za przełom fiskalny, przynoszący w konsekwencji ekonomiczne rozwarstwienie, odpowiada debiutującym w uniwersum Julius the Orange (Sam Richardson); figura pomarańczowego na twarzy kapitalisty z listkiem charakterystycznie zaczesanym do tyłu odnosi rzecz jasna do sami-wiecie-kogo. Rosnąca pozycja biznesowego oligarchy prowadzi go w końcu do wyścigu o prezydencki fotel, ale ambicje "Żarciotopii" znacząco wykraczają poza doraźną krytykę amerykańskiej współczesności. Serial platformy Prime to przede wszystkim mikroopowieść o makroideach, zwulgaryzowana narracja o mechanizmach władzy, narodzinach ideologii i ciężarze zbiorowej odpowiedzialności. Filmowe "Sausage Party" obalało religijny zabobon na korzyść radykalnego, doczesnego hedonizmu; odcinkowe z kolei wykracza poza prymitywną przyjemność i proste instynkty, komplikując losy bohaterów nowo narodzonym "życiem społecznym".
Filozofia polityki przybrana jest tu w wielogatunkowy festyn chichotów i psot: od kina postapo przez wykręcony neo-noir po satyryczny pastisz. Wszystko co najlepsze z postmodernistycznego kociołka zwyrodniałej fantazji i wielostopniowej trawestacji. "Foodtopia" to trochę "Shrek" dla Twojego dorosłego kolegi, który wciąż wysyła ci na telefon memy z papieżem albo nowy obiekt westchnień zagorzałych ultrasów "Ricka i Morty'ego", "Simpsonów" czy klasyków z sygnaturą Setha MacFarlane'a. Z tą jednak różnicą, że Rogen i Goldberg przecinają zwulgaryzowanym żartem najbardziej poluzowane pasy bezpieczeństwa – dość powiedzieć, że serial może poszczycić się sceną tak graficzną, że Amazon wymusił na twórcach poprzedzenie jej wielką planszą z ostrzeżeniem przed animowanym hardkorem.
Amazon MGM Studios
Żeby nie było, w trakcie seansu "Foodtopii" poużywać mogą sobie nie tylko studenci socjologii i kanapowe świntuchy, ale i fani (pop)kultury w jej najszerszym możliwym spektrum rażenia. Cytowanie "Szybkich i wściekłych 5" czy "Ptaków" Hitchcocka to oczywiście łatwe cele, ale już podszyte kanibalistycznym rechotem nawiązanie do "Tamtych dni, tamtych nocy" czy jedzenio-centryczne remiksowanie tekstów utworów z popowych list przebojów (Megan Thee Scallion i Celine Dijon, patrzę na was) obnaża największą zaletę produkcji Rogena i Goldberga – wielkie serducho i autentyczny komediowy entuzjazm, którego nie zdołały wypłukać rosnące budżety kolejnych podejmowanych projektów. "Foodtopia" stała się dla twórców naturalną przestrzenią do odreagowania powagi świata: raz semita Sammy Bagel Jr (Edward Norton) przejmie medialny konglomerat, raz policyjne śledztwo zboczy na ścieżkę rasizmu, aresztując wyłącznie ziemniaki, raz wysuszony Wiener Herzog nakręci o tym społecznie zaangażowany dokument. Nowy serial z uniwersum "Sausage Party" niebezpiecznie często brzmi tak, jakby w ramach twórczych wygłupów wymyśliła go grupa odurzonych marihuaną kumpli. Najlepsze jest to, że znając odpowiedzialnych za "Foodtopię" ancymonów, najpewniej dokładnie tak właśnie było.