I choć w kuchni chefa Carmy'ego to, co od doskonałości dzieli choćby milimetr, od razu ląduje w śmietniku, to ja jednak nie będę tak bezwzględny. Dla mnie to wciąż obecnie jedna z najlepszych
Gdyby "The Bear" naprawdę był restauracją, recenzje drugiego sezonu przyniosłyby mu gwiazdki Michelin. Nic więc dziwnego, że premiera trzeciej serii obarczona jest ogromną presją związaną z wysokimi oczekiwaniami. W końcu cenne gwiazdki nie są dane raz na zawsze, a bycie ulubieńcem krytyków to broń obosieczna. Z najwyższej półki łatwiej spaść, niż się na niej utrzymać, czego dowodzą przedzierające się tu i ówdzie mieszane oceny nowych odcinków serialu Christophera Storera. I choć w kuchni chefa Carmy'ego to, co od doskonałości dzieli choćby milimetr, od razu ląduje w śmietniku, to ja jednak nie będę tak bezwzględny. Dla mnie to wciąż obecnie jedna z najlepszych produkcji telewizyjnych.
Rzeczywiście trzeci sezon nie ma aż tak precyzyjnej dynamiki, która wcześniej wynikała głównie z podporządkowania narracji nadrzędnemu celowi, jakim były burzliwe kuchenne rewolucje w "The Beef", a następnie równie wyboiste przygotowania do otwarcia tytułowej restauracji w stylu fine dinning. Oto więc Carmy'ego zastajemy nazajutrz felernego zatrzaśnięcia się w chłodni podczas debiutanckiego wieczora nowej knajpy. Wprawdzie w kolejnych tygodniach w kwestii smaku i prestiżu jego "The Bear" gna naprzód jak burza, to bohater, przejmująco grany przez Jeremy'ego Allena White'a, pozostaje w emocjonalnej lodówce niemal do końca sezonu. Lód będzie topniał powoli, introspekcja Carmena zapewne wystawi cierpliwość niektórych na próbę, a rwący potok wcześniejszych odcinków wyhamuje i zacznie leniwie i nieco tylko chaotycznie meandrować. Więcej niż poprzednio będzie brodzenia, rozglądania się na boki, patrzenia wstecz i kontemplacji. Zresztą osobliwość tego sezonu zapowiada już pierwszy odcinek, czyli poetycka, impresyjna, niemal bezdialogowa uwertura ślizgająca się po gastronomicznej karierze Carmy'ego i eksponująca kluczowe momenty, które ukształtowały jego pęd ku perfekcji, alei autodestrukcyjne, często toksyczne dla innych usposobienie.
Jednym z najmocniejszych punktów drugiego sezonu były odcinki osobne, wyrywające się z wartkiego prądu akcji i obfitujące w wybite aktorskie występy gościnne: arcydzielna świąteczna retrospekcja spod znaku ryb oraz miniatury w pełni sfokalizowane na drugoplanowych postaciach: kierowniku sali in spe, Richiem i cukierniku Marcusie. Twórcy "The Bear" powtarzają tę zagrywkę. Minus jedna gwiazdka za wtórność, plus dwie za ponowne sięgnięcie doskonałości. Tym razem okazjonalny pierwszy plan przypada kucharce Tinie w jej poruszająco-krzepiącym origin story, a także ciężarnej siostrze Carmena, menadżerce Natalie w odcinku porodowym, rozegranym na dwoje skrzypiec – matkę i córkę w niespodziewanie terapeutycznym i oclającym spotkaniu tête-à-tête. Dosłownie – ich twarze w kolejnych scenach niemal nie mieszczą się w kadrze, uderzając nas rozemocjonowanymi obliczami.
Jeśli dominantą początku serialu był chaos i próby jego okiełznania w audiowizualnym rytmie "strasznie głośnie, niesamowicie blisko", a środka opowieści – odnowa i początek nowego, trzeci sezon upływa pod znakiem dążenia do utrzymania porządku i znalezienia balansu. Zawiera się w tym pewna gorycz, bo, owszem, marzenie Carmy'ego się spełnia, ale nowy, wyrafinowany i lepiej zorganizowany lokal wcale nie uzdrawia problematycznych zachowań pojawiających się zespole. Manufakturowy pęd kanapkowego "The Beef" zostaje zastąpiony terrorem perfekcji, sterylności i wagą każdej sekundy. Znamienne, że zamiast satysfakcji i zadowolenia na twarzy bohaterów, wciąż częściej widzimy pot stresu i zaciskające się zęby na sfrustrowanych twarzach.
Trzeci odcinek – dynamiczny, rytmiczny, intensywny i bliski duchowi pierwszego sezonu – dobitnie pokazuje, że Carmen Berzatto, by stać się prawdziwym i spełnionym szefem kuchni czerpiącym radość z gotowania dla innych, musi najpierw pomóc sobie. Ten dość posępny i patetyczny ton co rusz kontrapunktuje i z powodzeniem rozładowuje duet (a w pewnym momencie dzięki kolejnemu świetnemu występowi gościnnemu – nawet trio) błazeńskich braci Faków, którzy w zasadzie sami dźwigają na barkach komediowe akcenty serialu Storera. Ich rozkoszne skecze zawsze są w punkt, choć trudno nie dostrzec szwów pełnionej przez nich funkcji comic reliefu. Bez nich jednak "The Bear" byłby nie wybitnie sfilmowanym, zmontowanym i zagranym dramedy, ale dramatem o szkodliwych warunkach pracy i wrzeszczących na siebie ludziach.
Wspominane już mniejsze ukierunkowanie akcji na określoną metę sprzyja wyeksponowaniu bardziej refleksyjnego motywu przewodniego świeżej odsłony "The Bear", mianowicie dziedzictwa, stanowiącego zresztą tytuł jednego z odcinków. Pojawiają się liczne pytania na temat dziedziczenia zachowań, traum, otrzymujemy też kilka odpowiedzi. Carmy wspomina swoich mentorów i nauczycieli, tych dobrych i czułych, ale i mobberów, zastanawiając się, kogo i w czym właściwie stara się przewyższyć. Z kolei toksyczność zachowań Carmy'ego coraz bardziej oddziałuje na drugą w restauracyjnej hierarchii Sydney (Ayo Edebiri ponownie najlepsza wśród głównej obsady), która bardzo nie chce zainfekować się negatywną aurą swojego przełożonego, a dodatkowo staje przed niełatwym zawodowym wyborem. Pętle na szyjach bohaterów zaciskają się, ale odpowiedź na pytanie, czy i jak postać grana przez White'a może osiągnąć upragnioną perfekcję, nie niszcząc przy tym siebie oraz – co ważniejsze – innych, pozostaje otwarta. Detoksykacja wciąż się nie dokonała.