Po pierwsze- czemu ten odcinek był taki długi? Szczerze mówiąc to nie cierpiałabym bardzo gdyby długość była normalna, bo co miało się wydarzyć wydarzyło się przez pierwsze pół godziny. Dalej juuż wszyscy tylko kręcili się bez sensu.
Arizona oczywiści robi z siebie ofiarę, Callie jest ta zła. Cieszę się, że zabrała małą i zostawiła tą wydrę.
Śmierć Brooks- jakoś mnie to nie obeszło. Nagła przyjaźń reszty nie jest według mnie szczera, nagle się kochają, a przed chwilą podkładali sobie nogę. Sądziłam, że Ross coś sobie zrobi. Niestety, nie było więcej dramatyzmu.
Karev i Jo- nadal zachowują się jak kumple. Dziwna będzie z nich para.
Kepner- najbardziej wkurzająca postać. Avery jej dobrze powiedział i to chyba byłby koniec ich romansu. A tak na to liczyłam.
Nie podobał mi się ten odcinek. Niepotrzebna dłużyzna i nic się nie wydarzyło co zrobiłoby na mnie wrażenie.Kiedy zaczynał się poprzedni sezon ryczałam cały odcinek, a tutaj nic. Mam nadzieję, że poprawią się.
jaki narod? o Tobie pisze bo mylisz pojęcia i rzucasz się jak Ci ktoś uwagę zwróci
GA uwielbiam, skoro ty nie wali mnie mnie to :P
Nie nadajesz sie do jakiejkolwiek polemiki a co dopiero do dyskusji ze mna ;) A jesli lepiej wiesz, co chcialam przekazac, to znaczy, ze masz zbyt wybujale ego. Powodzenia. Zegnam :)
Mnie najbardziej dotknęła śmierć Brooks, ale bynajmniej nie dlatego, że ją lubiłam lub się "związałam" jakoś z tą postacią - ale dlatego, że w baaardzo chamski bezczelny sposób, a do tego żałosny, zachowali się wobec niej jej stażyści-"kumple". Nie ważne czy jej nie lubili, czy nie byli do niej przywiazani - okazali całkowity brak szacunku dla zmarłej osoby. Brzydziłam się ich zachowaniem w tych dwóch odcinkach. Ona zmarła, młoda dziewczyna, a nie jakiś psychopata morderca, a oni z niej prawie szydzili, nie mogli znalezc nic milego na jej temat, a potem sie schlali i chichotali. ZENADA. Zrobili z tego prawie komedie, a smierc zawsze jest czyms tragicznym.
Jo i Alex mi jakoś do siebie nie pasują, być może dlatego, ze nie lubię Jo (chyba przez to, ze aktorka beznadziejnie gra), a Alexa bardzo lubię.
Mer i Derek jak zwykle cudni.
Callie tylko współczuć. Jest gorącą, sympatyczną, z mega poczuciem humoru kobitką, a tak ja dymają jej "ukochane osoby". Phi.
April zaczynałam lubić pod koniec sezonu 9tego, wrecz bylam ciekawa jak to sie potoczy, a tutaj? Masakra. Tak jakby sie cofnela w rozwoju. (Btw czy aktorka ją grająca nie powiększyła sobie ust? ;P)
A co do Webbera, jest mi w sumie dość obojętną postacią. Może nawet trochę go lubię, ale jakoś bym bardzo nie ubolewała, jeśli wycięliby go z serialu.
Jeżeli chodzi o Brooks, to wydawało mi się, że będzie na swój sposób "dziwną i ciekawą postacią". Lubię dziwnych ludzi. Ona do takiego grona należała, myślałam, że bardziej rozwiną tę postać i szczerze mówiąc liczyłam na to, ale Shonda odebrała mi to w brutalny, żałosny sposób :(. No, ale nie będę przeżywać, aż tak mi nie zależało.
Alex mógłby w końcu znaleźć normalną laskę, Meredith i Derek to ciepłe kluchy odkąd pamiętam, Callie uwielbiam i racja- niech sobie kogoś znajdzie, a April jest "popieprzona" i w jakiś sposób uważam ją za sympatyczną osobę. To jej ciągłe panikowanie i wszystko jest spoko. Nie denerwuje mnie, polubiłam ją odkąd przespała się z Jacksonem. Motyw z egzaminami pobił wszystko!
Webber to dla mnie taki "ojciec" szpitala, ale czy będzie, czy nie? Ehhh... Shonda zabrała mi tyle fajnych postaci, że już mi w sumie obojętne.
No, a Bailey? Kto jej nie kocha :D.
A co do Webbera to się jeszcze nie cieszmy, że "przeżył". W "Grey's Anatomy" jest wszystko możliwe, za dwa odcinki może być już martwy!
Pozdrawiam.