Obejrzałem dwa pierwsze odcinki i nie będę oglądać dalej. Tragedia. Zrobiła się z tego serialu jakąś opera mydlana złączona z filmami kung fu klasy C. Pierwsze dwa, trzy sezony to była uczta. Fantastyczna dynamika miedzy postaciami, Johny, oraz Daniel, ich uczniowie, a także to, jak próbowali przepracować swoją przeszłość naprawdę mocno działało na widza. Teraz gdy już wszyscy się pięknie kochają, serial stracił kompletnie swą siłę, oraz urok. Jest wciskanie na siłę jakichś dziwnych wątków, kolejnego "arcyważnego" turnieju, oraz nowych, sztampowych postaci. To już było widoczne w poprzednim sezonie,a teraz doszła do tego autoparodia. Kreese spotykający 120 letniego dziadka, który jest mistrzem sztuk walki i wysyła go na questa w poszukiwaniu zaginionego artefaktu jest pomieszaniem hongkońskiej szmiry z lat 70-tych oraz gry komputerowej. Nienawidzące się postacie, nagle się zaczynają kochać, to jest poziom Mody na Sukces. Przecież Sam miała głębokie PTSD po spotkaniach z Tory, a teraz są psiapsiółkami? Już pogodzenie się Miguela i Robbiego miało trochę sensu, bo chłopaki się docierali przez trzy sezony. Serial powinien skończyć się na czwartym sezonie, ponieważ nie ma już żadnego paliwa i niestety tez sensu.