Nie rozumiem zachwytu nad Wilsonem Fiskiem w tym serialu. Jest po prostu mierny. Nie potrafi panować nad sobą, uroił sobie w głowie, że jest jakimś cudotwórcą, który sam odmieni Hell's Kitchen a jednocześnie wyśmiewa Daredevila za to. Ma olbrzymie kłopoty z pewnością siebie, często nie wie co powiedzieć, zacina się a przez to jego wizja jest bardzo pozbawiona charyzmy. Wreszcie okazuje się zwykłym pantoflem tudzież maminsynkiem. Najpierw całe dzieciństwo pod pantoflem mamy a potem w kwiecie wieku Kingpina tą rolę przejęła Vanessa.
Nie uważasz, że Vincent D'Onofrio odwalił kawał dobrej roboty idealnie oddając to co sam napisałeś? Zresztą serialowy Fisk to villain posiadający odpowiednią motywację, jego wybory nie są irracjonalne, widz może dostrzec w nim człowieka z krwi i kości, a nie pustą marionetkę na usługach scenarzystów.
Nie wiem na ile to było inwencją scenarzystów a na ile samego aktora więc oceniał nie będę. Nie przeczę, że motywacja to bardzo dobra cecha dla wszelkich villainów jednakże mam olbrzymie obawy czy osobą, która sprawiła, że tłumy zaczęły wierzyć w jego dobre intencje i bezinteresowność powinna być postać, która się zacina przy mówieniu i jest generalnie pantoflem. Co innego gdybyvillain miał takie wady ale był nieco innym typem, takim co sieje zagładę i nie potrzebuje żadnych manipulacji czy poparcia ludu.
ja obstawiam, że pojawi się jeszcze w 2. sezonie i więzienne życie ukształtuje go na Kingpina ;)
Ale nic pewnego, choć, nie ukrywam, chciałabym by tak było :)
Przyznam, że w wielu kwestiach się z Tobą zgadzam. Fisk był jaki był - pełen sprzeczności i skrzywień na psychice. Wiadomo jak wyglądało jego dzieciństwo - nie miał lekko. I to odbiło na nim dość widoczne piętno - nie chciał krzywdzic ludzi jak swój ojciec, ale równocześnie nie chciał być już słaby i poniżany, zapragnął władzy. Oj taaak... późniejsze wychowywanie przez mame na pewno miało swoje konsekwencje: był już otoczony matczyną troską, tak by już więcej nie stała mu się krzywda (wiadomo, dla mam dzieci są z porcelany). I myślę, że to właśnie młode lata i rodzina go tak ukształtowały. Chęć władzy, ambicje, a jednocześnie wewnętrzna słabość i strach. Ja tak widziałam Wilsona Fiska. :)
To o czym piszesz to własnie wynikało z jego wewnętrznej walki pomiędzy tym dobrym a tym złym. Przez to się zacinał, był niepewny itp.
Mi podobało się, że nie został on ukazany jako zły bo tak. Wszystko było tu umotywowane.
Całe dzieciństwo - hmm, to dość krótki okres. Poza tym biorąc pod uwagę tatuśka w tym czasie...
Fisk ma koło pięćdziesiątki jak sądzę, tak więc nawet jak liczyć mamę i Vanessę to bardzo krótki okres czasu.
W zależności od sytuacji uważam że D'Onofrio i jego postać wypadają b. dobrze. Moja ulubiona scena gdy wpadł po tego Ruska do samochodu :) Jedyne zastrzeżenia jakie mam
- często gra zbyt teatralnie (m. innymi te zatrzymywanie zdań, przesadzona mimika twarzy). Ma to podkreślić, jak rozumiem, emocjonalną charyzmę. Ale jak dla mnie nie wygląda to często zbyt przekonująco
- mógłby być jednak wyższy/potężniejszy. Nie jest mały ani średni - ale jego postura to naprawdę nic szczególnego.
Szczerze mówiąc to uważam że jednak Michael Clarke Duncan z filmowego "Daredevila" był lepszy. Serialowy jest naprawdę dobry, ale tamten - pomimo że "prostszy" - jednak był lepszy.
Filmowy Kingpin był MEH,ot co typowy zły gangster.Serialowy miał więcej głębi i nie był taki jednoznaczny.Podobało mi się że sprawiał wrażenie introwertyka,nie lubił ludzi,jego mimika twarzy świetna jakby się wahał w mówieniu.Czuło się że z tym kolesiem jest coś nie tak.
Tak, ale filmowy Kingpin miał tą charyzmę, poczucie siły, potęgi, podkreślone muskulaturą i niesamowitym głosem Duncana. Czuło się że to prawdziwy władca Nowego Yorku :)
Dla mnie był zwykłym gangsterem.Jednoznaczny czarny charakter.Serialowy jak pisałem,został przedstawiony bardziej ludzko.Mamy faceta którego się wszyscy boją do tego stopnia że nie wypowiadają jego imienia(jeden wypowiedział i zobacz co sobie zrobił ze strachu).Fiska poznajemy jako dżentelmena,spokojnego opanowanego z którym jednak jest coś nie tak.I to mnie jak i wiele innych ludzi przerażało,ten jego spokój i zachowanie.Jakby masa emocji w nim buzowała a on próbował to maskować.Swoją prawdziwą twarz pokazuje wyżywając się na rusku z powodu hmm błahostki,został zawstydzony.Do tego ta pewność że to co on robi jest całkowicie słuszne,że robi on coś dobrego dla miasta.To od niego biło poczucie potęgi,miał wszystko i wszystkich w kieszeni.Moment SPOILEERRRRRRRRRRRRRRRRRR
kiedy siedzi sobie spokojnie w policyjnym pojezdzie,i potem kiedy jego ludzie go odbijają a on idzie jak badass.W drugim sezonie będzie już bardziej zdeterminowany i świadomy tego kim naprawdę jest.Jeszcze nam wiele pokaże.
No, ja temu nie przeczę że pokazali go jako osobę skomplikowaną.
I nie przeczę że często był pokazywany nieźle. Gdy wpadł do samochodu po tego ruska, gdy po walce z Nobu ochroniarze wycelowali do Matta a Fisk kazał gestem opuścić broń. Fajne było też stopniowe wprowadzenie postaci gdy tylko się o nim mówiło (Wesley). Ale jednak nie miałem takiego uczucia że to prawdziwy władca miasta lub fighter. Gdy SPOILER Daredevil w ostatnim odcinku zatrzymuje samochód Fisk jest przerażony, ucieka, dopiero później, zapędzony w róg - staje do walki, te rozmowy z Daredevilem są nieco.. histeryczne.
W filmie genialny jest moment (naprawdę go lubię) gdy Matt pokonał Fiska i ma go zabić - a ten czeka i przyjmuje śmierć. A gdy ten tego nie robi - to zdziwione - "nie rozumiem".
http://www.youtube.com/watch?v=NW0Rv2H1Pug
Tak samo reakcja na to że policja po niego jedzie.
On zwyczajnie się nie boi, nie ma słabości. Wręcz cieszy się starciem z godnym przeciwnikiem
Fisk serialowy to groźny gangster, inteligentny, z kipiącymi emocjami. Filmowy to nieugięta siła w świetnym stylu.
Jak pisałem, serialowy jest fajny ale ja wolę filmowego.
Problem polega na tym, że filmowy Fisk rządził NY już od lat i zasłużył na miano "Kingpina", natomiast serial pokazywał nam dopiero genezę Daredevila i Kingpina, jakich znamy. Zauważ, że dopiero w ostatnim odcinku Fisk odkrywa prawdę o sobie (świetny monolog w furgonetce o Samarytaninie).
No o to chodzi,w serialu był jakby introwertykiem,nie lubił ludzi,nie lubił dużo gadać,wyglądało jakby mu to sprawiało trudności.Od razu można rozpoznać że z tym kolesiem jest coś nie tak,i widzimy to jak daje upust swojej wściekłości która kryła się pod tą opanowaną twarzą.Czuć że był człowiekiem z krwi i kości.I nie chciał tego pokazywać,dlatego chował się w cieniu,nie chciał by nikt nie wiedział kim jest na początku.Potem jednak zaczął się stopniowo zmieniać,ewoluować i na końcu serialu SPOILERRRRRRRRRRRRR
sam w końcu zdaje sobie sprawę że rzeczywiście on nie jest tutaj "zbawcą" osobą która chce lepszego miasta(wyśmiewał Daredevila bo był to zwyczajny koleś w masce,nie miał takich środków jak Fisk,był według niego naiwny z tą swoją wizją lepszego świata,Fisk w sumie chciał by te lepsze miejsce było dla elity)On nienawidzi tego miejsca i zdaje sobie sprawą że jest jednak kryminalista,bandytą i zaakceptował to,to był jego początek do stania się Kingpinem.
Zgadzam się we wszystkim, włącznie ze spoilerem :) Wilson Fisk w serialu to skomplikowana persona na tyle, że nie dziwi jego sposób bycia (czy mimika aktora: D'Onofrio, jak już pisałem przed premierą sezonu, to strzał w dziesiątkę jeśli chodzi o czarny charakter (podobał mi się jako 'ten zły' w wielu produkcjach filmowych).. ale jasna cholera jak się myliłem, że zagra tak fenomenalnie te 'rozterki' Fiska, no po po prostu majstersztyk aktorski i nic więcej). Bo prawdą jest, że był to początek i dla DD, jak i dla Fiska (wprawdzie słowo Kingpin nie padło w serialu, jednak finał i jego monolog w furgonetce = bezcenny, wreszcie zajarzył o co kaman (i wyszło na to, że stara Gao mówiła prawdę)). Podsumowaniem była rozmowa i starcie Fiska z DD na koniec sezonu, w którym Wilson daje nawet bardziej do zrozumienia, że na mieście mu nie zależało i sam siebie okłamywał.
Nie wiem, czy mu nie zależało. Ja bym tego nie odbierał jako "okłamywanie siebie". Po prostu był już tak sfrustrowany tymi przeszkodami, jakie stały mu na drodze, że mógł uznać, iż miasto i jego ludzie są niewdzięczni wobec niego i dlatego nie zasługują na jego pomoc, bo jej nie rozumieją.
Co do "Kingpina", to twórcy nie chcieli od razu przesadzać z tymi ksywkami, żeby nie wyszło tandetnie. Uznali, że wystarczy, jak nazwą Matta "Daredevilem". Jednak wskazówki mamy już widoczne w scenie, gdy Ben symbolicznie oznacza Fiska na swojej tablicy jako "króla". ;)