Chyba przyczyniły sie tutaj skomplikowane dialogi, gdzie chwilami razem z niektórymi bohaterami sam się zastanawiałem o co chodziło przemawiającemu, bo mocno zawikłał swoją wypowiedź. To jest męczące i zniechęca do wsłuchiwania sie w dalsze dialogi.
Dodatkowo skakanie na nowe niezbyt ciekawe wątki np trupy artystycznej, któa rozmawiała na swój sobie tylko znany sposób i dla siebie zrozumiały. Męcząca cyganeria.
Ogólne wyczerpanie materiału. Teksty Ala i zagrywki E.B zaczęły sie zapętlać, a reszta bohaterów to raczej nudnawe wypełniacze - wątek Żyda i Trixie, gazeciarz i telegrafista, antypatyczny Cy i jego antypatyczne pachołki, Jane coraz bardziej nawalona, już nie ma takich błyskotliwych dialogów jak w poprzednich sezonach.
Amerykańska widownia pewnie dodatkowo została zdołowana tym, że zakończenie 3 sezonu jest takie, a nie inne, ale nie mogło być inaczej, historyczny Hearst miał się dobrze i został senatorem. W pewnym sensie serial pokazuje amerykanom, że wiekszośc ich przodków w młodej historii ich kraju, to takie szumowiny, z mniejszymi wpływami jak E.B. albo grube ryby jak Hearst.
Serial był nastawiony na widownie USA, te kilka lat temu seriale tego typu jeszcze nie były tak bardzo popularne na świecie jak teraz, może gdyby serial zaczeto kręcić w 2008 a nie 2004, to doczekałby sie 4 sezonu.
Dzięki za wpis, właśnie skończyłem 3 sezon i poczułem się nieco zdołowany. To co napisałeś o dalszych losach Hearsta wyjaśnia to co najważniejsze. Zgadzam się z Tobą w 100% jeśli chodzi o niektóre dialogi, a w szczególności o wątek "teatralny", zacząłem się nawet zastanawiać, czy ja czegoś nie rozumiem, tak wydał mi się on absurdalny, niczym doklejony z innej bajki. Serial oceniłem wysoko przede wszystkim dla Ala, to jeden z najciekawszych bohaterów filmowych, wpaniała rola do zagrania, która znalazła godnego moim zdaniem odtwórcę. Pzdr.
Al fantastyczny! W pierwszym sezonie działał mi na nerwy, miałam go za absolutnie nieuprzejmego i bezwzględnego, a z czasem okazało się, że jego piekielna inteligencja i przenikliwość wynagradza koszmarne grubiaństwo, w pewnym sensie jednak dość zrozumiałe jak na specyfikę czasów i miejsca.
Tak świetna postać, kapitalnie zagrana, właściwie trzymała ten serial. Przeszkadzało mi tylko, że w kolejnych odcinkach tej bezwzględności było coraz mniej, z autentycznej, mocnej postaci stał się po prostu "bohaterem serialu".
A mnie się wydaje, że on się po prostu musiał zmienić, bo tego w pewnym sensie wymagała od niego sytuacja. Zauważ, jak pod koniec pięknie rozprawił się z posłańcem Hearsta ;)))
No, to jeszcze mam przed sobą, jestem w połowie 3 sezonu dopiero :). Swearengen jako pozytywny bohater też mi się podobał, ale takich wulgarnych twardzieli jest strasznie teraz dużo w kinie. Musiał się zmienić z powodu odczuć widzów a nie wydarzeń, nie wypada przecież żeby najlepsza postać była "zła".
Moim zdaniem bylo tak nudnawo, bo nagle zrobiło się wiele postaci "w połowie rozwiniętych": ani postaci tła, ani drugoplanowych (Np. większość trupy teatralnej, Mose Manuel, czyli grubas, który zostal postrzelony u Tollivera i potem trzymał się z Jane lub Janine u Tollivera) Niby mamy o nich trochę wiedzieć, ale tak naprawdę to ciężko się przejmować ich losem, są takie "bezużyteczne" dla fabuły. Zaletą pierwszych sezonów była duża śmiertelność postaci, także tych bardziej głównych, lecz potem zamiast (nomen omen) spuścić krwi obsadzie, pompuje się w nią ciągle młodą krew. Niestety taki jest minus postaci historycznych w filmach - nie ma się nad nimi całkowitej kontroli
Racja, dialogi czasami były mocno przekombinowane.
Czy tylko mnie irytowało to nagromadzenie bluzgów? Nie mam nic przeciwko bluzganiu w serialach, ale w Rodzinie Soprano było to jakoś mniej rażące chyba.