Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie najgorszymi z najgorszych byli Amy i Rory! Nie mogłam na nich
patrzeć... Byli nawet gorsi od Rose Tyler, co na początku przygody z "Doctorem Who" wydawało mi
się niemożliwe :P
Za długo ich trzymali w serialu, byli mega nudni... Amy jakoś ratowała się swoją urodą, ale Rory i ta
ich wielka miłość... jakieś to było takie "niezjadliwe". Ale jakby nie było oglądając odcinek specjalny,
pt "P.S." spłakałam się jak nie wiem. Chyba za bardzo się wczuwam w to wszystko :D
Ja tam Amy lubiłam, ale Rory był okropnie irytujący, co chwila umierał i wracał, ale było ważne dla akcji serialu, więc jakoś to przełknęłam.
Mimo to najgorsza była ROSE, ale to wina scenarzysty, gość po prostu nie umiał pisać, a do tego ten wątek romansowy... brrrr do dzisiaj mam koszmary!
Ja najbardziej nie lubiłam Marthy, bo była taka bez charakteru i nie rozumiała, że się Doctorowi w jakiś sposób narzuca i że on sam ma swoje problemy. Rose była średnia (*fakt: wątek romansowy był kompletnie niepotrzebny), Amy irytująca (czasami cała historia kręciła się wokół niej), a Rory też bez rewelacji.
Z New Who zdecydowanie Donna. Okropnie irytująca i dziwaczna. Nie mogłem jej znieść przez cały sezon ( który gdyby nie świetne historie jak Silence in the Library/Forest of the Dead czy Midnight był by niżej niż sezon 2 xD ). Z serii klasycznych okropnie irytowała mnie Tegan. Nie lubiłem też nudnego jak flaki Harrego. Nie pałam też zbytnią sympatią do Sary Jane która również była czasami irytująca i ogólnie nudna.
Pondowie. Za dużo wątków o nich, szczególnie w 6. sezonie, irytujący charakter Amy oraz dużo więcej...
- Donna - irytująca i przemądrzała
- Adric - kompletny brak mózgu
- Sarah Jane - największa chyba frajerka wśród towarzyszy
Amy Pond - ten typ charakteru kompletnie mi nie podchodzi
River Song - okropna, wiecznie zadowolona z siebie
Liz Shaw - nie przepadałam za nią, wydawała mi się zbyt chłodna
I to właśnie jest świetne z River bo jest w stanie sama coś zdziałać, a nie czekać na pomoc Doctora ;)
Akurat nie to miałam na myśli, pisząc, że była zadowolona z siebie. Bardziej chodziło mi o to, że wydawała się próżna i wszędzie było jej pełno do tego stopnia, że miałam już przesyt tej postaci. Mam nadzieję, że jej wątek jest już definitywnie wyczerpany i nigdy więcej się nie pojawi. W pierwszych swoich odcinkach była ok, tajemnicza, itd., zwłaszcza w Silence in the Library/Forest of the Dead, natomiast w szóstym sezonie... to wyglądało tak, jakby całe jej życie kręciło się tylko wokół Doktora i dlatego ja tego nie kupuję. Jej charakter zwłaszcza w szóstej serii był dla mnie nie do przyjęcia.
A potem wychodzi taki potworek, że połowa osób po jego obejrzeniu ma na twarzy jedno wielkie wtf. Wrr, zgroza! :D
Mam dokładnie takie same zdanie o niej. Denerwowało mnie, że ciągle się pojawiała, taka pewna siebie aż za bardzo.
Rose i Amy.
O ile Rose w połączeniu z Dziewiątym była jeszcze znośna, to w momencie, w którym Tennant wkroczył do akcji, to wciskanie wątku romansowego w twarz stało się nieznośne, tak samo, jak zachowanie Rose (jak ona potraktowała Sarę Jane...).
Amy, no cóż... jej charakter zupełnie mi nie leżał, poza tym miałam jej do zarzucenia chociażby to, jak traktowała biednego Rory'ego.
*O ile mogę się wypowiedzieć, bo kończę dopiero 5 sezon nowej wersji..*
Nie wiem, dlaczego dużo osób tak nie lubi Rose. Dziewczyna z charakterem, wiedziała jak pomóc Doktorowi i co najważniejsze odmieniła go! Drugą po Rose, najlepszą towarzyszką jest Donna! Genialna wręcz!
Jak na razie najgorszą do tej pory była Martha.
Jak Rose odmieniła Doctora ? Chodzi Ci o to że Rose odmieniła Dziesiątego w emo zapewne. I to dlatego może tak dużo osób też jej nie lubi ( po za tym że niektórych irytowała ).
Rose mnie denerwowała samym wyglądem :) I ta jej mamusia... :P
A co do Donny, to zgodzę się, mi też się bardzo podobała! :))
Zgadzam się z Tobą. Najlepsza była Rose a zaraz po niej Donna. Rose to była wspaniała dziewczyna. Dobra, zaradna, zdecydowanie miała charakterek, i tak, nie tylko potrafiła pomóc Doctorowi kiedy stracił wszystko ale również w sobie rozkochać tego niezwykłego kosmitę. A była zwykłą dziewczyną. Miała tez coś czego nie ma teraz Clara. Wady, przez które wydawała się realną postacią. Ale ona ma bardzo wielu fanów tylko nie na filmwebie. Bo teraz jest era Moffata i tu siedzą głównie jego fani dla których wszystko co RTD jest bee. Zaś fani RTD po tym co Moffat zrobił w 5 i6 sezonie zostawili ten serial i się już nie udzielają.
A odnośnie tematu najgorsza była Amy - drugiej tak irytującej bohaterki to ja nie znam nie tylko z tego serialu. Martha też była dla mnie ciężkostrawna.
Dokładnie! Nic dodać, nic ująć. Niektórzy zarzucają jej zachowanie typowej nastolatki i zazdrość, głównie w odcinku za Sarą Jane Smith. Trochę dziwne, bo jak inaczej miała zachowywać 19-letnia dziewczyna. Fajnie, że się zgadzamy w tej kwestii. Każdy znajomy-Whovians jest anty-Rose.
Tęsknię za czasami 9 i 10 Doktora :(
Ja też tęsknię. Choć nie wiem czy czasem nie bardziej za stylem RTD. Zastanawiam się czy gdyby on dalej ciągnął serial i wprowadził nowego Doctora też bym czuła taki żal po 10. Gdy 9 się zregenerował stwierdziłam że nowy mu nie dorówna. Ale szybko 10 zyskał moją ogromną sympatię :). Niestety przy 11 nie było już tak kolorowo. A chciałabym znów się zakochać w Doctorze. Niestety wiele absurdów, błędów i brak logiki psuje mi odbiór. Wiem, że RTD nie wróci, ale czekam na kogoś nowego.
Ja tęsknie za stylem RTD, tęsknie też za 10 Doctorem, którego pokochałam od razu :) Wystarczyło mi te kilka sekund w 13 odc. 1 sezonu i ten szeroki uśmiech Tennanta na koniec odcinka, żeby podbił moje serce. 9 Doctora też polubiłam niemal od razu. Natomiast Doctor Matta zyskał moją przychylność dopiero w 7 sezonie :( Męczyłam się z nim przez 2 sezony...
"Wiem, że RTD nie wróci, ale czekam na kogoś nowego" - dokładnie, mam tak samo. Mam nadzieje, że niedługo ktoś zastąpi Moffata.
No to ja też się dopiszę do listy tęskniących za 10 Doctorem i epoką RTD ;) Nie widziałam (jeszcze) klasycznych serii, ale 10 był jak na razie jedynym Doctorem, który urzekł mnie od pierwszej sekundy. 9 był ok, ale za krótko, żebym się przywiązała, 11 polubiłam bardzo, ale dopiero w 6 sezonie, a o 12 na razie nie wiem co sądzić. Tak samo jak Belief, marzę żeby znów się zakochać w Doctorze ;)
Ps. Początkowo niezbyt lubiłam Rose, później się do niej bardzie przekonałam i szczerze mówiąc nie rozumiem, czemu tak wiele osób hejtuje ten wątek miłosny. Był dobrze umotywowany, mogliśmy obserwować jak rozwija się w czasie, Rose i Doctor pasowali do siebie. Na pewno miało to więcej sensu niż nieszczęsne romanse z River.
Najlepsza była dla mnie Donna - babka z charakterem, a jednocześnie wrażliwa i zakompleksiona wewnątrz siebie. Podróże z Doctorem pomogły im nawzajem - on zyskał przyjaciółkę i nie był samotny, a ona pewność siebie i dowartościowanie (tym bardziej było mi szkoda, jak wymazał jej wspomnienia :( Rose lubię. Nie jest na szczycie listy ulubionych towarzyszy, ale darzę ją sympatią :) Należy pamiętać, że Rose była młoda, a mimo to potrafiła się odnaleźć w dziwacznym świecie Doctora, ponadto (co dla mnie najważniejsze) jej uczucia do kosmity nie były nachalne - nie była namolna czy irytująca.
Co do najgorszych towarzyszy - zdecydowanie Amy i Rory. Zwłaszcza ona była drażniąca od początku. Sztuczna, narzucająca się, upierdliwa (btw. dla mnie Amy to najbardziej irytująca postać w ogóle - niepochlebny tytuł serialowej królowej irytacji dzieży razem z Sookie Stackhouse z "True Blood"). Rory'ego z początku lubiłam, ale później mi zbrzydł, przez tę ich całą miłość - patetyczną i przesadną.
Masz świetne obserwacje co do Donny i Rose :) Rorego psuła Amy, ale jakoś całkowicie sympatii do niego nie straciłam - choć ciągłe przywracanie go do życia mi tego nie ułatwiało :)
P.S. Dobra uwaga z tą Sooki :). Faktycznie też jest wkurzająca.
Zgadzam się w 100% :) nigdy nie mogłam zrozumieć dlaczego fani Doktora tak nie lubią Rose. Zawsze mi się zdawało, że jest postacią lubianą, a tu proszę wchodzę na Filmweb i widzę, że wręcz odwrotnie. Szkoda, bo to dobra postać.. "uczłowieczyła" Doktora, który należy pamiętać, nosił w sobie świeże wspomnienia z wojny, w której unicestwił planetę. Sprawiła, że zaczęło mu zależeć. Naprawdę, przypadło jej ciężkie zadanie. Ja ją za to podziwiam. Donna też miała na Doktora dobry wpływ... zawsze miałam wrażenie, że mógł przy niej trochę odetchnąć.. byli dobrymi przyjaciółmi i nic więcej, czuł się swobodnie.
Jak miło trafić na kogoś kto jednak lubi Rose. Odkąd jestem w 'fandomie' widzę bardzo dużo niepochlebnych komentarzy na temat Rose i robi mi sie smutno.
Ale Come on ludzie:
"The Doctor: He's not invited. What d'you think? You could stay here, fill your life with work and food and sleep or you could go... anywhere.
Rose: Is it always this dangerous?
The Doctor: Yeah.
Rose: Yeah, I can't. I've, um, I've gotta go and find my mom. And someone's gotta look after this stupid lump, so...
The Doctor: Okay. See ya 'round. {he leaves in the TARDIS}
Rose: Come on, let's go. Come on.
The Doctor reappearing moments later: By the way, did I mention it also travels in time?"
Kto by nie chciał wyrwać się z bezpiecznego, statycznego i okropnie nudnego(możliwe że bez żadnej 'dobrej' przyszłości na horyzoncie) życia i przeżyć chociaż jedną przygodę?! :>
Co do Donny, myślę że to kolejna kobieta której w życiu zbytnio się nie powiodło, jest dojrzałą kobieta i mieszka z matką i dziadkiem..Ale jest kobieta z niezłym charakterem, może trochę głupiutka i na początku wydaje sie niezbyt bystra, trochę rozkojarzona, ale była silna! To tak zwariowany typ kobiety, spodobała mi się :)
Martha trochę mnie denerwowała, nic do niej chyba nie poczułam.. I to że tak bardzo ciągnęło ją do Doktora on tego nie zauważał..i nawet jako człowiek zakochał sie w innej..a gdy był Doktorem ciągle myślał o Rose i był taki zamknięty..eh, nie.. trochę przereklamowane(?)
Amy i Rory. Woho. Tutaj działo sie bardzo dużo. Szkoda mi było chłopaka, bardzo sympatyczny i troskliwy. Amy, Amy.. Wolałam te kilka minut gdy była małą Amelią. Duża Amy Pond, to trochę zepsuta i zapatrzona w Doktora(jak wszystkie?!) dziewczyna, mimo że ma męża ciągle widać to niezdecydowanie i uczucie "w powietrzu" . Strasznie męczące.
Z natury jestem płaczliwym człowiekiem, wiec nie raz sie wzruszyłam, ale po kilku odcinkach z Pondami jakoś mnie już to męczy.
Sama nie wiem, właśnie będę kończyć szósty sezon(ktoś może uznać że nie mam prawa sie wypowiadać jak nie obejrzałam jeszcze całości serialu, ale to taka moja opinia po obejrzeniu sześciu sezonów i 10odcinków) :)
Co to znaczy, że nie masz prawa się wypowiadać? Nawet tak nie myśl. Każdy ma prawo się wypowiadać jeżeli tylko robi to kulturalnie.
Odnośnie Marthy. Doctor wiedział, że ona się w nim podkochuje, wspominał potem o tym Donnie, tylko nie odwzajemniał tego uczucia i nie chciał robić jej nadziei. Stąd ten ogromny dystans do niej.
Rorego zaś zawsze było mi szkoda. Uważałam,że Amy na niego nie zasługuje.
Oh, taki żart. Bo "nowa" jestem i nie chce żeby ktoś na mnie krzyczał czy coś :P
Tak, tak. W sumie miał dwa serca, więc czemu nie mógł (mimo bycia kosmitą) się "po ludzku" zakochać :)
Stary jest, więc dużo przeżył i chciał oszczędzić nieszczęścia innym, co jest bardzo dojrzałe i zrozumiałe.
Jestem wrażliwcem, wiec nawet mi się podobało że taki uczuciowy ten Doktor.
O tak, biedny Rory. Od początku zdobył moją sympatię. Szkoda mi go było jak ginął, ale jak zginał już po raz czwarty to krzyknęłam w monitor "NO nie! Znowu?!?" :D
Za pierwszym razem jak Rory zginął to było mi go szkoda. Za drugim już podejrzanie to wyglądało. Przy kolejnych razach myślałam sobie "chyba nie sądzicie że ktokolwiek uwierzy w to, że zabijacie go naprawdę. I tak wróci. Po co siłować się na taki sztuczny dramatyzm."
Lubilam RTD pod tym względem, że on potrafił zbudować napięcie. Ja też jestem strasznym wrażliwcem. RTD potrafił doprowadzić mnie do takiego stanu, że kilkadziesiąt minut po odcinku jeszcze potrafiłam płakać a przez następne kilka na samą myśl robiło mi się smutno. Od 5 sezonu nawet łezka mi nie poleciała. Wszystko było takie sztuczne.
Wrażliwi ludzie łączmy się!
O tak, też lubię RTD *high five*
Dziś premiera ósmego sezonu, zobaczymy co nam Moffat tym razem zaserwuje :)
Gdzie ogladalyscie Classic Who? Skonczylam wszystkie odcinki New Who i moje zycie wydaje sie teraz jakies takie... puste :)
Wiem, ze wielu odcinkow nie da sie zobaczyc. Ale czy z tych,ktore zdobede w sieci uda mi sie sklecic spojna calosc?
Ee, ja zaczęłam oglądać DW jak były chyba tylko pierwsze 2 lub 3 sezony, więc nie jestem z ery Moffata, ale Rose jakoś mnie gryzie. Okej, miała normalny charakter przeciętnej nastolatki, ale czy takie młode panienki nie są z reguły wkurzające? Moją ulubioną towarzyszką jest Donna, więc chyba jest coś na rzeczy z dojrzałością postaci, lubię ciut starsze kobiety :)
Nie, typowe nastolatki to egoistki myślące tylko o imprezach, kosmetykach, ubraniach obgadujące wszystkich za plecami. Tak, takie są wkurzające. Tylko, że Rose była inna, empatyczna od samego początku. Losem każdego się przejmowała i próbowała pomagać. I to tak kochał w niej Doctor. Mówisz o dojrzałości, ale przecież ona była dojrzała ponad swój wiek. Widziałaś jej matkę? Musiała być dojrzała i odpowiedzialna (przypuszczam, że od małego, szybko dorosła). Nie wykluczam jednak tego, że ktoś może jej nie lubić. W końcu nie każdy nam podchodzi :). Nie lubię tylko przypisywania jej czegoś co nie jest ani jej winą ani jej zachowaniem a wiele osób tak robi. Wymyślają jakieś absurdy. Co ja poradzę, że robią to zwykle zagorzali fani Moffata.
No właśnie :) Szczególnie, że Martha nie potrafiła zrozumieć, że Doctor ciągle kochał Rose i miała mu to za złe, poza tym często mówiła jakieś uszczypliwe komentarze na jej temat.
Z NewWho- Rose ("doctorowa" Bella ze zmierzchu)
Z ClassicWho- Liz Shaw (bardzo rzeczowa i taka jakby wyniosła:/) i Nyssa (właściwie taka nijaka, bez wyrazu :/)
Jedyną towarzyszką, której nigdy nie mogłem "przetrawić", była Rose, głównie za to jak traktowany był przez nią Mickey oraz za ten IMO całkowicie nieudany/niepotrzebny wątek miłosny, który wydał mi się nieprawdziwy ze strony Rose po końcówce czwartego sezonu.
Ja również nie przepadam za Amy. Denerwował mnie jej charakter. Na siłę chciała wszystkim udowodnić jaka to jest silna i pewna siebie. I jeszcze ta jej cyniczność.
Jednakże najgorszym kompanem, według mnie była Martha. Nie pasowała tam za ciula. Głupio zakochana w Doktorze, średnio potrafiła sobie poradzić w różnych sytuacjach, nie odznaczała się niczym wyjątkowym. No i zepsuła mi trzeci sezon...
Rose się nie czepiam. Jednak bardziej podobała mi się w pierwszym sezonie. W drugim była jakoś za bardzo wpatrzona w Doktora. Nie mniej miała kilka swoich momentów, którymi u mnie zapunktowała.
Zauważ, że Martha z tych towarzyszek nowych serii była najlepiej wykształcona a jednocześnie najgłupsza. Każda sobie dobrze radziła a ta wiecznie potrzebowała Doctora. Na nic sama nie potrafiła wpaść.
Zauważyłam. W Smith and Jones jeszcze była jako tako... Ale przez resztę sezonu tylko stała i patrzyła na Doktora maślanymi oczkami.
O rany, jak ja tych jej maślanych oczu nie znosiłam. Mi też zepsuła cały trzeci sezon.
Dla mnie Martha też była zawsze jedną z najgorszych z towarzyszek Doctora. Przez nią trzeci sezon był dla mnie drogą przez mękę. Najbardziej irytowała mnie ta jej irracjonalna zazdrość o Rose, wieczna skarga "och, byłeś tu najpierw z Rose??!", po czym następowała obraza majestatu. Masz rację niby wykształcona, a głupiutka. O wiele bardziej podobała mi się w 4 sezonie, gdy już dotarło do jej ciasnej główki, że sama też sobie da radę.
Amy też mnie często irytowała, ale ogólnie jakoś jest mi obojętna. Bardzo lubię za to Rorego.. od początku do końca.
Nie mam też pojęcia dlaczego, ale poczułam gwałtowną antypatię do Clary.. w sumie nie miała jeszcze szansy się wykazać.. ale po prostu drażni mnie jej sposób bycia.
Właśnie przez tą irracjonalną zazdrość o Rose ludzie dorabiają gębę temu całemu "romansowi". Bo "Doctor tak tęsknił". Kurczę chyba miał prawo w końcu ona była jego towarzyszką. Za Donną też tęsknił, za Amy to samo. Nie całowali się, nie patrzyli sobie w zamglone oczka, w zasadzie zachowywali się tak samo jak Doctor z innymi towarzyszami prócz River. I tu się nikt nie czepia tandetnych tekstów, pocałunków czy zachowań iście wyjętych z "dobrego starego małżeństwa". Przez to, że Marta się zachowywała jak napalona nastolatka obrywa Rose. Doctor nie chciał odwzajemnić jej uczucia - oczywiście wina Rose, tak jakby gdyby nie ona to Doctor pokochałby Marthę i żyliby długo i szczęśliwie. Inny zarzut, że to przez Rose był dla niej oschły - a może był taki bo nie chciał robić jej nadziei i źle się czuł wiedząc że to wykorzystywanie jej. Kolejny "Doctor cały czas mówił o Rose" - serio, bo wspomniał sam o niej trzy razy. ;/ Całe szczęście, że się pojawiła Donna. Wreszcie mógł odpocząć od tych rzucających się na niego lasek i nie musiał się bać, że zaraz zrobi mu scenę "zazdrości".
Ja Clarę polubiłam, a może to była radość po odejściu Amy :p? Ale teraz zaczyna mnie denerwować jej brak wad. Ona zaczyna być kompletnie nierealna. A Rory był spoko. Gdyby nie on nie przetrwałabym 5 i 6 sezonu. Tylko on mnie trzymał.
Zgadzam się. Rose była z Doctorem długo. Nie rzuciła się na niego od razu jak na ochłap mięsa. Oni naprawdę zbudowali głęboką relację. A Martha? Już od początku zaczęła zachowywać się jak natrętny szczeniak oczekujący pełnej uwagi i całkowitego oddania. Postawa Dziesiątego wobec niej była jak najbardziej odpowiednia. Zauważył, że jej nie można dawać większych dowodów sympatii, bo sobie zaraz biedna wyobrazi Bóg wie co. Co to Donny, to uwielbiam ją. Mam co do niej takie samo zdanie.. nawet gdzieś wyżej napisałam, że zdaje mi się, iż czuł się przy niej najswobodniej.
Właśnie przeczytałam, ku mojej uciesze, że Clara odejdzie w świątecznym odcinku. Mam nadzieję, że to prawda.
Martha to zwyczajna egoistka, która chciała być w centrum świata. Panienka o zbyt wysokim mniemaniu o sobie. Myślała, że świat Doctora będzie się kręcił wokół niej, a tu niespodzianka - Doctor uświadomił jej, że nie jest najważniejsza. Pomimo wyższego wykształcenia zachowywała się dziecinnie, co mnie bardzo drażniło. Ucieszyłam się, że odeszło po jednym sezonie.
A mnie Martha nie irytowała, jak na zakochaną kobietę zachowywała się i tak powściągliwie. A że go pokochała? Nie dziwię się, jeśli już tracić głowę dla faceta, to dla takiego jak Doktor :) Nie zauważyłam też przesycenia wątkiem miłosnym Martha - Doktor całego 3 sezonu, nie widziałam tych 'maślanych oczek', raczej sentyment do Rose napędzał emo-zapaść Dziesiątego. A to już z kolei było irytujące.
No i Martha potrafiła odejść z klasą. I w odpowiednim momencie. We mnie pozostawiła niedosyt, nie sądzę jednak, żeby ktoś naprawdę mógł odczuwać po 1 sezonie przesyt tą postacią.
Właściwie nie ma towarzysza (oczywiście z tych, których znam), którego bym chociaż przez momentu nie lubiła... Nie, stop - Adric. Towarzysz, którego nie znoszę i cały czas miałam ochotę go udusić...
Wstęp diabli wzięli XD
No cóż... Lepiej zajmę się nowymi seriami. Do głowy jako nr 1 przychodzi mi Amy - im bardziej staram się ją polubić, tym bardziej mnie ona irytuje. Nr 2 to prawdopodobnie Martha, ale ta z 3 serii (bo w tych dwóch, czy trzech odcinkach czwartej serii była całkiem fajna). Właściwie nie muszę nic o nie pisać, bo wszystko jest w dyskusji powyżej.
Choć i tak Adrica nie znoszę jeszcze bardziej :P
To ja się zapytam: jak można nie lubić Donny? ;D nie lubienie Tegan (którą, o dziwo, lubię), Sarah i Harry'ego jeszcze zrozumiem.
Adric... Adric po prostu nie grzeszył inteligencją. Podczas oglądania więksozści odcinków z nim, musiałam robić przerwy i dla odreagowania oglądać przygody z Jamiem (no, właściwie cały czas w takich sytuacjach oglądałam na zmianę "The War Games" i "The Tomb of the Cybermen", ponieważ mój internet czasem nie jest w stanie znieść ładowania dwóch filmów (a czasem potrafi działać błyskawicznie przy dziesięciu), a te dwie historie akurat miałam na zgrane na komputerze). Jednym z niewielu odcinków, obejrzanych bez przerw, było "Earthshock", które (mimo mojej niechęci do Adrica) tak mnie dobiło, że przez tydzień nie mogłam nie myśleć o tym.