Zastanawia mnie, jaki odcinke serialu uznajecie za najgorszy? w moim przypadku będzie to
chyba Love and Monsters.
Po historii z każdym Doktorem, tak na początek :)
Pierwszy Doktor:
"An Unearthly child" (pierwszy odcinek DW w historii)
Drugi Doktor:
"Tomb of the Cyberman"
Trzeci Doktor:
"The Mind of evil"
Czwarty Doktor:
"Genesis of the Daleks"
Piąty Doktor:
"Earthshock"
Szósty Doktor:
"Mark of the Rani"
Siódmy Doktor:
"Battlefield"
Wszystko jest na Dailymotion, oprócz "Genesis..." i "Earthshock", ale te dwa są z kolei na Youtube.
Co najwazniejsze, mówimy tu o gustach. Nie potrzeba tu tłumaczeń dlaczego komuś podoba się, lub też nie, poszczególny odcinek. Do mnie po prostu ten odcinek nie przemówił. Nie chodzi tu nawet o postać Doctora, ani nawet o motyw wirusa. Może po prostu chodzi o sposób napisania odcinka. Tak, jestem fangirlem Moffata. Niekoniecznie hejterem RTD, ale Steven sobie zdecydowanie lepiej radzi z czymś takim (chociażby w The Empty Child).
To oprócz mnie istnieje tu ktoś, kto nie czuje silnej niechęci do Moffata? Jestem zaskoczony :)
Zdecydowanie. Moffat napisał większość z moich ulubionych odcinków (ok, wszystkie).
Moich tez całkiem sporo. A poza tym on często papuguje mój ulubiony etap starych serii, więc to też dla mnie na plus :)
Ależ ja też jestem entuzjastką Moffata. Serie z jedenastym są dużo lepsze od poprzednich. Po prostu nie lubię samej postaci jedenastego doktora. Fabularnie jest o niebo lepiej.
Poza tym - jakże miałabym nie wielbić Moffata, jestem Sherlockianką.
brak mu tej niewinności i upartego braku wiary w mniejsze zło. nie ma w sobie zachwytu rasą ludzką i nie zachowuje się aż tak emocjonalnie - niezależnie, czy chodzi o wybuchy radości, czy histerii. owszem, nadal jest bardzo ekspresywny, ale to nie to samo, co szeroki uśmiech Tennanta.
A do mnie bardzo przemawia jego, nie oszukujmy się, obłęd. Szczególnie widać go w odcinkach świątecznych (2010 - rekin, i sanie; 2011 - "I know!" Zastanawiam się, co będzie w tym roku) Z perspektywy widza także starych serii moim zdaniem Doktor Tennanta jest taki...inny od poprzednich wcieleń. (Nie ukrywam - Dziesiąty pod koniec działał mi na nerwy jak żaden inny)
bo to jest ten jeden, który tak kurczowo trzymał się życia.
ale ma w sobie trochę z piątego. zresztą, sam to przyznaje :) ja bym dodała tu jeszcze nieprzewidywalność czwartego, ale to samo można powiedzieć w sumie i o jedenastym.
Pewnie tak, ale...jakoś te cechy Piątego u Dziesiątego są jakby to powiedzieć, przejaskrawione
Dla mnie Love and Monsters - fabuła brzmi jak kiepski fanfic, w dodatku z marnym zakończeniem. Oraz prawie cały sezon 5 i 6... Jak na razie lubię tylko odcinki "Vincent and the Doctor", "The Lodger" i "The Doctor's Wife". Reszta jest dla mnie psychiczną męczarnią, nie rzadko muszę zatrzymywać odcinek, żeby sobie wszystko uporządkować i się nie pogubić : / Te, które wymieniłam, są chlubnymi wyjątkami.
"Love & Monsters" (było kilka fajnych scen, ale sama historia była debilna) i "Father's Day" (to samo, co powyżej tylko bez fajnych scen).
Najgorsze odcinki... Na początek muszę zaznaczyć, że nawet najgorszy crap oglądałbym z pewną dozą przyjemności, gdyby tylko opatrzony byłby tytułem 'Doctor Who'... Ale coś tam się znajdzie.
Z ery RTD na pewno powinienem wymienić dwa pierwsze specjale - antagoniści jak z Power Rangers, niezbyt ciekawa fabuła, kretyński pomysł z zabójczymi choinkami i Mikołajami. Kilka momentów oczywiście trzymało poziom, ale całość sprawiała wrażenie jakiegoś pokręconego i niezbyt zabawnego żartu. Dobrze, że kolejne specjale były lepsze.
Oprócz tego trzeci sezon. Na pewno podwójny odcinek z Dalekami . Najtwardsi z przeciwników Doktora zasługiwali na coś specjalnego, a pojawili się w historii nieciekawej, pozbawionej jakiegokolwiek klimatu (poza początkiem w ogóle nie czuło się tego Manhattanu, równie dobrze odcinek mógłby być osadzony w Łodzi, a do tego czysty i nieskrępowany idiotyzm w postaci ludzi-świń) i mało oryginalnej (motyw hybrydy Daleka z człowiekiem i jej konsekwencji został wyczerpany już w pierwszym sezonie).
Dalej Human Nature/Family of Blood. Jako że nawet najgorszy odcinek tego serialu jest zawsze ratowany przez postać głównego bohatera, scenarzysta najwyraźniej na starcie postanowił strzelić sobie w stopę. Brak Doktora przesuwa uwagę widza na Marthę, co skutkuje odcinkiem składającym się głównie ze wzdychania niekochanej dziewczynki. Do tego słabi antagoniści pozbawieni jakiegokolwiek charakteru, strachy na wróble, które mimo że mogły, ostatecznie nie zdały egzaminu, banalne zakończenie, no i wszechobecna nuda.
Szukanie więcej odcinków zasługujących na miano kiepskich wśród czterech pierwszych sezonów zakrawałoby na czepiactwo, więc idę dalej...
Sezon piąty był tak pozbawiony wyrazu, że ciężko znaleźć tam cokolwiek godnego pochwały albo też zasługującego na zjebkę. Ale oczywiście znajdzie się niechlubny wyjątek - Victory to the Daleks, za Spitfire'y w kosmosie, zgwałcenie najważniejszych antagonistów tego serialu przez przerobienie ich na zestaw z Happy Meal i ogólną miałkość. Mam wrażenie, że odcinek ten powstał tylko po to, żeby przywrócić Daleków.
No ale teraz mamy absolutne 'naj' w tym zestawieniu, czyli Let's Kill Hitler. Totalny chaos, totalny debilizm, totalna katastrofa. Trzymający się kupy ostatkiem sił wątek River został efektownie rozpierdzielony, zarówno Mels jak i Teselecta pojawili się totalnie znikąd i zostawili po sobie wrażenie naprędce dokooptowanych bo byli potrzebni, po obejrzeniu odcinka tak naprawdę ciężko powiedzieć, co się w nim działo. Sklecono tego bękarta naprędce żeby pozamykać parę spraw, podjęto przy tym kilka kretyńskich decyzji, spartaczono potencjał pierwszego spotkania River z Doktorem, zabrano się z rozmachem do rozwalania konceptu Ciszy... To jest ten sam Moffat, który napisał 'Empty Child' i Blink'?
Finał sezonu też zasługuje na zaszczytną wzmiankę - totalny brak logiki, kupiasta fabuła, ostateczne uwalenie Ciszy, przewidywalna końcówka (zarówno Teselecty jak i pytania domyśliłem się wcześniej - myślę że nie tylko ja), generalnie nic do siebie nie pasowało. Do tego kolejne alternatywne uniwersum, co powoli zaczyna śmierdzieć powtarzalnością. Chociaż w tym konkretnym przypadku mogłoby posłużyć jako świetny materiał do zrobienia multidoktorowego odcinka (skoro wszystko dzieje się jednocześnie...?), albo chociaz powrotu starych towarzyszy. Czyli jeszcze niewykorzystany potencjał dochodzi. Cudnie.
Ale się rozpisałem...
Oj, nie mogłem przejść obojętnie :)
"Human nature"/"Family of blood" i kwestia Marthy - mi się to podobało, nadało tej towarzyszce takiego wyjątkowo ludzkiego wymiaru. Nie była twardą jak skała postacią wypraną z emocji, tylko kimś posiadającym prawdziwie ludzkie wady, i wątpliwości
Seria piąta - w mojej opinii najlepsza. Tęczowi Dalekowie faktycznie są niefajnym pomysłem, ale poza tym..."Pozbawiony wyrazu"? A takie epizody jak "The Eleventh hour", czy "Vincent and The Doctor"? Czy nawet szalony "The lodger"
Seria szósta: "Let's kill Hitler" też niezbyt mi się podobał, aczkolwiek "The wedding of River Song" przeprowadzono nieźle. Bez większych niedociągnięć logicznych, wszystko się zgadzało, a Teselecta i pytanie...fakt, że dało się wydedukować, iż tak to się skończy, ale ostatnie minuty to była istna perła (I ta mina Amy: "And i'm his...mother-in-law!")
Zapomniałem na sierść o tym wątku. Psieplasiam.
Co do Human Nature - no cóż, kwestia gustu, bo tak naprawdę rozmawiamy o tym, czy lubimy postać Marthy. Mnie ona niezbyt przekonała, była za sztywna, jakoś mnie nie ujęła. Jednak nie jest to mój główny zarzut odnośnie tego odcinka - te wymieniłem wcześniej.
Serię piątą uważam za niejako 'graniczną' - było tu sporo odcinków odbieranych przeze mnie jako całkiem daviesowskie (Beast Below, Amy's Choice (genialny pomysł, spartolony niestety), nawet właśnie Lodger), ale zrealizowanych po moffatowemu - mamy więc absurdalne pomysły i całkiem mroczny klimat, ale daleko tu do wcześniejszej groteski z 1-4 i późniejszego złego zła w serii 6 - dlatego uważam, że ten sezon jest z deczka 'ni w pięć, ni w dziewięć'. Generalnie jednak zły nie był, żeby nie było. Po prostu jakiś taki nijaki. Pewnie się czepiam.
A niedociągnięcia logiczne w Wedding dla mnie to przede wszystkim problem z tym całym 'fixed point'. Moffat od dawna już bawił się w ten typ podróży w czasie, co to 'cokolwiek się stało, właśnie tak się stało', czyli mówiąc prościej: tworzył wydarzenia niejako pozbawione początku. Weźmy Blink - połowa rozmowy wypowiedziana przez Doktora nie została w zasadzie przez niego napisana czy też wymyślona - on czytał ją z kartki, która była zapisem jego wypowiedzi - sprawa więc się zapętlała. Podobne rzeczy były w 'Big Bang' i w 'Space/Time', pewnie też gdzie indziej. I wszystko było spoko, bo tak Doktor jak i Sally mieli powód żeby wprawić pętlę w ruch, Doktor chciał wyleźć z Pandoryki itd. A w Wedding? River nie miała najmniejszego powodu, żeby go zabijać - wręcz przeciwnie. Nikt nie chciał, żeby wydarzyło się to, co się wydarzyło - więc czemu u licha isc na tą plażę? Postaci nagle zostały pozbawione wolnej woli, a jedynym tego wytłumaczeniem było po prawdzie, że... bo tak. Tego nie odpuszczę - głupota po prostu. Jak do tego ma się Cisza? Po prostu władowali ją w skafander i nagle okazało się, że musi ich słuchać? Nigdy tego nie kupię.
Mniejsza już z przewidywalnością Teselecty, ale to po prostu słaby pomysł. Ten ociężały robot, który miał problemy z chodzeniem nagle zaczął hasać jak młody żbik, regenerować się i w ogóle być nie do odróżnienia od oryginału? Dużo lepiej byłoby pokombinować coś z tymi Gangerami, zwłaszcza że ten motyw akurat przewijał się przez całą serię i logiczne byłoby użycie go w finale.
Pytanie...
1. Po 50 latach nadawania tego serialu uważam za nieco niesmaczne grzebanie przy imieniu głównego bohatera. Pytanie na które nigdy nie należy odpowiadać - ależ dokładnie tak. Bez względu na to, czy to tytuł, imię czy pseudonim w branży porno. Doktor to Doktor. I tyle. Nie ruszać. Z szacunku dla kawałka historii, jakim jest ten serial.
2. Ok, niby jak wypowiedzenie jego imienia ma cokolwiek spieprzyć? Mój mały umysł tego nie pojmuje. Bufoniaste i nieprzekonujące. I co to za zakon, którego głównym wierzeniem jest to, że upadnie?
3. Może i za Siódmego próbowali zrobić z Doktora kogoś ważniejszego niż wcześniej, ale w granicach jego rasy. Teraz wychodzi na jakąś alfę i omegę uniwersum. Nie podoba mi się to. Ale kwestia jeszcze otwarta.
Z tym, że kombinezon Ciszowców działał sam - potrzebował tylko "nosiciela"
Teselecta i kłopoty z chodzeniem? Gdzie?
Co do Siódmego Doktora, to tam próbowano z niego zrobić jednego z trzech Władców - twórców planet, toteż już wtedy miał być niezwykle, ale to niezwykle ważny w uniwersum. Może nawet bardziej, niż teraz.
Z zakonem jest natomiast taka faza, że "fall" może znaczyć "upadnie" ale też "zapadnie". Cisza zapadnie - Cisza wygra. Cisza upadnie - cisza przegra. To samo zdanie w oryginale oznacza dwa warianty.
Od końca:>
No ja też tak na początku rozumiałem to zdanie, ale najwyraźniej jest inaczej. Może oczywiście jeszcze się okazać, że wystąpi tu podwójne znaczenie, czy tez fraza ta jest źle interpretowane przez samą Ciszę - inna sprawa, czy takie kombinowanie wyszłoby na dobre...
No miał być przynajmniej jednym z trzech - teraz pytanie o jego imię jest najstarszym pytaniem we wszechświecie. Dziwne dość i nie podoba mi się.
Teselecta miała kłopoty z chodzeniem na samym początku 'Let's kill Hitler' - dokładnego cytatu nie przytoczę, bo nie pamiętam. Ale było coś o tym.
No tak, ale to, że ten kombinezon działa sam, nic nie pomaga. Cała ta sprawa nie jest pierwszym przypadkiem w historii fikcji, że ktoś musiał kogoś zabić, mimo że tego nie chciał. Cały problem polega na tym, żeby umiejętnie doprowadzic do takiej sytuacji, pomieszać w relacjach między postaciami, nie wiem, zrobić coś. Jak w 3 sezonie Breaking Bad na przykład. Zasłanianie się technobełkotem i zdalnie sterowanymi kombinezonami jest takie... prostackie.
Poza tym, jak wyglądają tak naprawdę działania Ciszy?
1. Zrobili z River psychopatkę chcącą zabić doktora (ale on ją odmienił)
2. Wsadzili ją do tego kombinezonu (ale ona umiała powstrzymać strzał)
Czyli co? Tak naprawdę wszystko spieprzyli, a i tak im się udało? Naprawdę, czy tylko ja widzę tutaj wierutną bzdurę? Wszystkie te wyjaśnienia, dlaczego ona musiała go zabić przypominają mi łatanie dziury, kiedy nie ma się wystarczająco wiele materiału, że tak metaforycznie to ujmę. Wiedząc, że ani zrobienie z niej świra, ani Władcy Czasu (lol), ani pitolenie o fixed point, ani automatyczny kombinezon nie załatwią sprawy, postawiono na wszystko po trochu. I żadne wyjaśnienie nie jest satysfakcjonujące, co stawia cały ten wątek pod znakiem zapytania.
Zgodzę się, że wątek River i kombinezonu z pewnością nie jest najlepiej poprowadzonym kawałkiem fabuły :)
Co do Ciszy: Dorium powiedział, że prawidłowe jest nie "Silence will fall" tylko "Silence must fall" , i chyba właśnie stanie się tak, jak w drugim wariancie - bo czy Cisza wygra, czy Doktor postawi na swoim, sektę czeka "fall" - tylko w przypadku ich tryumfu jako "zapadnie", a w wypadku ich porażki "upadnie".
Po ponownym obejrzeniu wywalam z zestawu 'Human Nature'. Świetne to nie było, dalej nie podoba mi się końcówka, ale całkiem spoko odcinki. Może niekoniecznie dwuczęściowiec - ale to mogło być konieczne żeby odczuć relacje Doktora-Smitha z tą pielęgniarką.
Dodaję natomiast 'Long Game' z pierwszego sezonu - rozkminy utopijne i nieugiętość Doktora w tej materii zawsze spoko, podobnie motyw z informacją jako bronią, do tego gość od Edytora był świetny, ale to było głupie. Bezsensowne, nudne i kretyńsko zakończone. Bardzo słaby odcinek.
Strasznie dużo osób nie lubi odcinka Love & Monsters. Jestem tym trochę zdziwiony, bo to mój ulubiony odcinek, ale o gustach się nie dyskutuje (może tak zawyżam ocenę tego odcinka ze względu na przygrywające w nim w tle Electric Light Orchestra :) ). Wracając do tematu, najgorszy odcinek - Rose. Jakoś po prostu mi się nie podobał (zresztą, jak cała pierwsza połowa 1 sezonu).
A tak przy okazji myśl mi wpadła do głowy. Gdyby Doctor Who miał lepszy sezon 1 to wtedy miałby o wiele więcej fanów. No, ale twórcy trochę spartolili początek, przez co wiele osób widząc odcinek z pierwszego sezonu myśli, że ten serial jest po prostu słaby.
Bo ja wiem, czy początek był spartolony? Raczej ... trochę dziecinny. Dopiero w dalszych sezonach bohaterowie dojrzewają. Zresztą wiele seriali ma słaby początek, a potem akcja się rozwija.
Dla mnie najgorszy jest odcinek "42". Pomysł fajny, ale wyszedł nudny, przekombinowany odcinek, fabuła kompletnie się nie klei, i jeszcze Doctor "opętany" przez słońce (?), masakra
Love&Monsters walczył u mnie z Rose, ale ostatecznie wygrał, to koszmarek i nic nie zmieni mojego zdania, że nigdy nie powinien był powstać xD
Dla mnie najgorszymi odcinkami są te, w których gra 11 doctor. Ta jego twarz i zachowanie mnie odrzuca.
A ja tam lubię sposób, w który gra Smith. Ot, chyba kwestia przyjęcia, że inaczej nie będzie.
Ja osobiście nie znoszę większości odcinków pierwszej serii, bo dla mnie dopiero od "The Empty Child" zaczęło się to robić ciekawsze.
Dramatycznie beznadziejny jest odcinek pierwszy, czyli "Rose". Do dziś nie mogę się nie śmiać na widok plastikowego Mickeya. W ogóle te ożywione manekiny wyglądają strasznie. Odrzucają mnie jednak bardziej ci pierdzący kosmici z "Aliens of London". Są po prostu obrzydliwi, a jednocześnie wyglądają jak gigantyczne dzieło dzieciaków z podstawówki.
Właściwie to chyba w każdym sezonie są odcinki, które nieszczególnie mi się podobają, bo w drugim sezonie znieść nie mogę "Love and Monsters", dokładnie z tych samych powodów, które już podaliście. Ten obcy jest po prostu śmieszny.
Co do trzeciego sezonu to ja krytykowane przez część z was "Human Nature/Family of blood" akurat lubię, natomiast irytuje mnie "The Lazarus Experiment" , bo wydaje mi się, że kompletnie nic nie wnosi do rozwoju ogólnej akcji i wydaje się być zwyczajną zapchajdziurą.
W sezonie czwartym co prawda trudno mi wybrać, ale postawiłabym chyba na "Partners in crime", bo chociaż powrót Donny mnie ucieszył, to słodkie piszczące potworki z ludzkiego tłuszczu, stworzone właściwie bez większego sensu wydają mi się trochę... głupiutkie. To tak jak z plastikowymi manekinami "Rose".
W piątym sezonie chyba nie mam dokładnie wybranego nielubianego odcinka, ale naprawdę irytują mnie samoloty w kosmosie z "Victory of the Daleks". No i kolorowi Dalekowie w ogóle są dziwni, biorąc pod uwagę, że później, w następnych odcinkach, wyglądają już normalnie.
Z szóstej serii "Let's Kill Hitler" wydaje mi się po prostu zbytnim chaosem, bo sam motyw byłby ciekawy, ale czy do tego, by River próbowała zabić Doktora trzeba się przenosić do Berlina A.D. 1938? Moim zdaniem czas akcji odcinka jest zupełnie niewykorzystany, a pojawia się tylko po to, by zaprezentować Teselectę, która pojawia się jeszcze na koniec. W ogóle koniec tej serii ma niezłe napięcie, tylko trochę za wcześnie domyśliłam się wykorzystania tego robota do tego, by udawał Doktora przed River.
Jeśli zaś chodzi o sezon siódmy, to jak na razie wszystkie odcinki mi się podobały, a najbliższy zapowiada się na naprawdę niezły, więc przez jakiś czas chyba nie będzie na co narzekać.
Boom Town
Aliens of London/World War Three
Rose
Parting of the Ways
Rise of the Cybermen/Age of Steel
Love & Monsters
Fear Her
Daleks in Manhattan/Evolution of the Daleks
Last of the Time Lords
Journey's End
W Moffatowych seriach jest pełno mocno średnich odcinków, ale żaden nie jest aż tak słaby jak tamte. Zwłaszcza finały budujące napięcie 2 albo 3 odcinki, żeby wszystko rozwiązać w 5 minut w kretyński sposób - na przykład s1e12,13: Czym lub kim do diabła jest Bad Wolf, które wygląda ewidentnie na bardzo potężna organizacja albo villaina? Byłem tym dość nakręcony ale na szczęście to tylko Rose która nagle staje się świecącą wymiatarą i zabija wszystkich Daleków.
Wszystkie odcinki od początku 5 sezonu są o skalę gorsze od poprzednich, ale sezon 7 przekracza już pewne bariery kiczu, dna i obrzydliwości. Im dłużej o tym myślę, tym jest mi gorzej.
Zgadzam się, że Moffat miewał fajne pomysły. Szkoda tylko, że koncertowo SPIEPRZYŁ każdy z nich. KAŻDY. Anioły, Cisze, River... Wszystko fajnie się zaczynało, a kończyło tak, że pozostawało tylko płakać. I to nie ze wzruszenia, a z rozpaczy, że ktoś taki jak ten pseudo-scenarzysta niszczy najstarszy serial science-fiction i jeden z najciekawszych brytyjskich tytułów. Życzę mu ogromnej złotej maliny i rychłego końca kariery (chociaż Sherlocka robi nieźle. To niech się w takim razie trzyma tylko i wyłącznie tego tytułu).
No nie bardzo - w kwestii kiczu nic nie przebije odcinków ze Slitheenami.
A co do Moffata to on jest i tak o klasę lepszy, niż pan RTD, który to potrafił odebrać Doktorowi, (Dziesiątemu konkretnie) i Mistrzowi te świetne cechy, które miały wszystkie poprzednie wcielenia, bez względu na różnice między nimi. Większość piątej serii można zaliczyć do najlepszych odcinków ("The eleventh hour", "Amy's Choice", "Vincent and the Doctor", "The big bang" to tak na szybko) a i szósta seria niewiele jej ustępowała, choć bardziej postawiono tam na klimat. (Piosenka "Tic tock, goes the clock" chociażby, czy postać diabolicznej madame Kovarian) Największy swój błąd, "koloryzację" Daleków naprawił z kolei w siódmej serii rewelacyjnym "Asylum of the Daleks". Więc...
Zgadzam się połowicznie. Bo widzisz, o ile klimat stworzono, to później nic konkretnego w związku z tym nie zrobiono. Czasem wręcz spieprzono, za przeproszeniem, po całości. I o ile w sezonach Moffata podobało mi się parę rzeczy (historia River, odcinek z Vincentem, odcinek z Demons Run), to jednak więcej jest niedomówień.
Cisze? Fantastycznie wykreowane, jedne z lepszych "potworów", jakie widziałam. Mroczne, tajemnicze. I gdzie co z nimi zrobiono? Praktycznie nic. Jak zauważył mój przyjaciel, Cisze istniały zawsze, prawda? W dodatku, miały powstrzymać Doktora, nim pytanie zostanie zadane. Z tego wynika kolejny błąd Moffata, który mógł inaczej skonstruować "to" pytanie, ponieważ ono zostało już zadane wiele razy NIM w ogóle przedstawiono Cisze. Praktycznie przy każdym towarzyszu.
Madame Kovarian, która była Twoim zdaniem "diaboliczna", wcale nie miała tak dużo do zagrania i nie ukazano właśnie jej tych okrutnych cech, które powinna mieć. Poza tym, co się z nią stało? Owszem w "The Wedding of River Song" zginęła, ale to był alternatywny wszechświat, więc samą postać mogliby jeszcze wykorzystać. To samo z Vashtą Neradą, która ma wielkie ambicje, a jej obecność jest praktycznie tylko wzmianką.
Koloryzacja Daleków wcale tak nie raziła. Przynajmniej stworzyli z tego zabawną sytuację w "Asylum". Tutaj akurat Moffa się nie czepiam.
Nie mogę jednak się powstrzymać od skomentowania Oswin, która o ile w "Asylum" była zupełnie świeża, zabawna i "sassy", to w świątecznym odcinku aż drażniła. Przynajmniej przez więcej niż połowę odcinka. Owszem, przypisano jej zabawne dialogi, ale nie podoba mi się zupełnie to, że ma być kolejną nieśmiertelną. Mam nadzieję, że rozwiążą to inaczej.
Cisza miała powstrzymać Doktora aby nie zostało zadane pytanie, ale na polach Trenzalore - wątek jeszcze nie jest zakończony. Zakończy się dopiero, jak zobaczymy konfrontację tam. Tak więc sądzę, że Kovarian, i Ciszę jeszcze ujrzymy. Co do diaboliczności pani K., to zobacz/przypomnij sobie końcówkę "Closing time"
Oswin/Clara nie wydaje się być nieśmiertelna - raczej, jakby żyło kilka jej wersji, w różnych czasach.
Asylum of the Daleks to jakiś ŻART. Przypomnijcie sobie reakcję Dziewiątego na JEDNEGO Daleka i porównajcie ją z Jedenastym.
Tak jak Moffat zniszczył Cybermenów, tak Daleków - i pewnie wiele przed nim.
Zniszczył Cybermanów? Czym? Tym, że za jego czasów byli bardziej jak w klasycznych seriach?
Co do reakcji Doktora na parlament Daleków powiem tak: czasem, gdy kot zagna mysz w kąt, w myszy coś pęka, i atakuje kota. Zresztą - dwa różne wcielenia Doktora, dwa różne charaktery. A błąd jakim była "koloryzacja" Daleków Moffat naprawić umiał znakomitym odcinkiem już z normalnymi ich wariantami. Ergo uczy się na błędach, czego o panu RTD powiedzieć się nie dało - miał okazję naprawić porażkę, jaką był Mistrz-Saxon, ale czy to zrobił? Skądże, dalej poszedł w pogrążanie niegdyś znakomitej postaci Mistrza
@Capitano_S - Zgadzam się z tobą w 100%.
@avenitr - Asylum of the Daleks jest chyba moim ulubionym odcinkiem z ostatnich odcinków w 7 serii z Pondami. A jak niby Doktor miałby się zachowywać, gdy był otoczony tysiącami Daleków? Zacząć toczyć pianę z ust, pokrzyczeć na nich? On się bardziej zastanawiał nad tym by ujść z życiem oraz by uratować dwójkę najbliższych przyjaciół. Dziewiąty zachował się w 1 sezonie tak,a nie inaczej, ponieważ zobaczył Daleka po raz pierwszy od Wojny Czasu i był przekonany, że wszystkie z nich zginęły. Jedenasty jest na takim etapie życia, że doskonale wie, iż Dalekowie przetrwali, więc nie będzie tracił czasu na wpadanie w złość, gdy trzeba działać. Jedyny błąd Moffata z Dalekami to pokolorowanie ich, ale szybko tego się pozbył, bo uczy się na błędach.
A co masz do Cybermanów Moffata? Wg mniej stały się mniej dziecinne, co jest na plus. Sezony RTD były właśnie taki troszkę bardziej naiwne, dla dzieci, dlatego cieszę, że sezony Moffata są mroczniejsze i poważniejsze. Ponadto Cybermani w 7 sezonie będą wyglądać jeszcze lepiej - będą nawiązywać wyglądem do klasycznej serii, ale na szczęście, nie będą tak tandetne (nie będzie aluminium itd ^^).
Co do Mastera - brrr, dalej się krzywię na samą myśl o Saxonie... Był bardzo, ale to baaaardzo słaby.
Rose, Aliens of London/World War Three, Love&Monsters, Daleks in Manhattan/Evolution of the Daleks, Unicorn and Wasp,
Evolution of the Daleks (2)
A Town Called Mercy
Sama postać i wątki z Mistrzem
Pierwszym odcinkiem który widziałam był "The Impossible Planet". Czekałam, nie mogłam się doczekać na "Satan's pit", a potem było koszmarne (zdumiewające, że prawie dla wszystkich) "Love and Monsters" i "Fear Her" - widziałam już wszystkie (ostatnią serię tylko raz, niedokładnie), tych dwóch najbardziej nie lubię chociaż i one coś w sobie mają.
Mnie tam " Fear Her" się podobało nawet. Może nie było jakieś super porywające, ale na pewno było wiele gorszych odcinków w 2. sezonie, choćy takie Tooth And Claw
ooo tak love and monsters był beznadziejny niepotrzebnie go obejrzałam tzw. bottle episode jak dla mnie - zero popchnięcia akcji do przodu! mógłbyć może wyemitowany jako specjalny odcinek ale nie jako jeden z serii!! ale pewnie mieli jakiś zamysł by to zrobić np. przeciągnąć jakiś cliffhanger albo coś ... Zauważyłam że niektóre historie rozłożone na dwa odcinki są nudnawe - można by to było upchnąć spokojnie w jednym - historia cybermanów np. Zupełnie bez sensu rozciągać to na dwa! Ale są takie którym to służy , kwestia scenariusza zapewne ...
Chyba Love and Monsters i The Lazarus Experiment. Może jeszcze The Idiot's Lantern- ci ludzie bez twarzy jakoś tak nie przerażali :/. Ale sam pomysł był niezły ;)
Jestem jedyną osobą, której Love and Monsters się względnie podobało? :O Moim zdaniem odcinek był o wiele lepszy, niż taki 42, czy The Girl Who Waited, Closing Time, The Wedding of River Song, The Curse of the Black Spot, The Lazarus Experiment, Fear Her czy The Idiot's Lantern. To moje najgorsze odcinki ;)