Heloł :) Dopiero niedawno obejrzałam całe 7 sezonów, więc od teraz mogę się udzielać bezproblemowo.
Zauważyłam, że wielu z Was tutaj daje Doktorowi 10/10. Nie ciekawiłoby mnie to strasznie gdyby nie 7 sezon, który okazał się (nie tylko dla mnie) kompletnym fiaskiem i gdyby nie on to również pokusiłabym się o 10/10. Niestety potwierdziło się twierdzenie, że Steven Moffat nie nadaje się na głównego scenarzystę.
Jak Wy stoicie z 7 sezonem??
"Chciałem jedynie się odnieść do tego co powiedziała Belief, że ludzie lubią tego typu rzeczy bo nie mają ich w domu. To trochę jakby powiedzieć, że ktoś ogląda Hannibala bo ma ochotę na ludzkie mięso. Chciałem tylko pokazać, że to czy ktoś ma bardziej czy mneij udane życie osobiste nie ma tu nic do rzeczy, bo to jest po prostu zabieg związany z konstrukcją historii - łatwiej nam się zidentyfikować z kimś kogo rozumiemy."
No, ale też to można to w drugą stronę obrócić :). "łatwiej nam się zidentyfikować z kimś kogo rozumiemy." czyli ludziom łatwiej się zidentyfikować z Hannibalem bo sami chcą mordować i zjadać ludzi?
Przy czym Hannibal jest tym złym. Tu bardziej działa ciekawość i fascynacja zarówno postacią jak i kreacjami aktorskimi, czy to Hopkinsa czy Mikkelsena. Większość ludzi identyfikuje się z Clarice i/lub Willem. Najbardziej to widać kiedy chciano Hannibala "uczłowieczyć" i zaczęli wyjaśniać czemu robi to, co robi. Z tego co wiem, większości się to nie podobało i woleliby, żeby ta postać pozostała zagadkowa.
7 sezon był jedym z lepszych z New Who. Jest gorszy tylko od 1 sezonu New Who. Także dla mnie był on bardzo dobry. Dla mnie najgorszym sezonem jest 4 jak narazie. :)
No tak. Siódmy sezon jest dużo lepszy od 4. W 4 sezonie jest kilka perełek ale sezon 7 też je ma. A jakość pozostałych odcinków w sezonie 7 jest dla mnie dużo wyższa niż w 4. :)
Jakby nie Moffat to serial byłby znacznie gorszy. Odcinki pisane przez niego stoją o klase wyżej niż inne (inne są po prostu nudne). Jeśli Moffat odejdzie to będzie koniec doktora po jednym sezonie.
Przesada. Ten serial praktycznie opiera się na zmianach, czy to głównej postaci, czy też showrunnera. I pomimo tego, że bardzo lubię sposób prowadzenia serialu przez Moffata i jego odcinki, to myślę (mam nadzieję), że po jego odejściu ktoś nowy wniesie sporo własnych pomysłów i serial będzie się miał całkiem dobrze.
Nie no, nie odchodzi w najbliższym czasie :P
Tak ogólnie mówię, ponieważ na "każdego showrunnera przyjdzie czas" :) Jak dla mnie mógłby zostać jeszcze przez kilka sezonów, ponieważ nie wydaje mi się, żeby brakowało mu pomysłów na nowe wątki i bardzo przypada mi do gustu aktualna forma serialu, którą Moffat stworzył.
Moffat twierdził, że jak robi Doktora Who to nie ma czasu na nic innego, np. na Sherlocka. Dlatego mówił, że zastanawia się nad odejściem za jakiś czas :)
O tym nie słyszałem. W sumie z samym "Sherlockiem" za dużo roboty nie ma - wystarczy tylko jedna historia na dwa lata :P
Z Sherlockiem jest mnóstwo roboty :) Kto się zagłębił w tzw. setlocki i w filmowanie oraz w życie aktorów ten wie :D
Subiektywna opinia według mnie. Dla mnie i dla sporej ilości innych ludzi nudny i nielogiczny był prawie cały siódmy sezon, nie podzielam również zachwytu nad, np. odcinkiem "Blink". Np. finał pierwszego sezonu był mniej nudny od finału siódmego, nie było żadnego wsadzania akcji na siłę.
Moffat JEST dobrym scenarzystą. Ale nie potrafi działać w pojedynkę, bo zaczyna wariować i przesadzać. Jak mnie ma nikogo, kto trzymałby go w ryzach to robi zamieszanie jakich mało. To opinia powszechna, można o tym trochę poczytać w eterze :)
Właśnie jak Moffat wariuje i przesadza wtedy dopiero odcinki są ciekawe. Są bardziej "odjechane". Bez tych "szaleństw" Moffata nie wiem czy serial DLA MNIE byłby na tyle dobry zeby go dalej oglądać. To MOJA opinia.
Tak, jak Moffat wariuje i przesadza to w fabule jest mnóstwo dziur, wątki są zmieniane w tę i wew tę, wszystko się miesza i logika idzie w zapomnienie. Najważniejsze to jest jak najbardziej zamieszać, jak najwięcej wsadzić akcji i mówić ludziom, co powinni odczuwać zamiast sprawiać, żeby się tak czuli samoistnie :D o seksizmie nie wspominam.
Oczywiście może to komuś nie przeszkadzać, a nawet się podobać, ale sprawa jest jasna jak Moffat prowadzi swoją fabułę :)
Może u Moffata nie wszystko jest logiczne, ale jak dla mnie zrozumiałe. Ja np. nie lubię jak mi się coś na tacy wykłada, wolę sama sobie dopowiedzieć i ułożyć według własnego widzimisię.
I jaki seksizm? Ani ja, ani żadna z moich znajomych nigdy nie poczułyśmy się dotknięte tym jak kobiety przedstawiane są w serialu, więc ten zarzut może być nieco przesadzony (i niestety powszechny).
A to, że wiele osób tak uważa, nie znaczy, że jest to opinia jedyna słuszna.
Bo Moffat w dialogach wszystko tłumaczy, dlatego to jest zrozumiałe ;) nie oznacza to, że nie jest zamerykanizowane, tandetne albo nielogiczne :D
Seksizm jest:
- Amy, która nie ma własnego życia oprócz Doktora i Rory'ego, czyli jest kompletnie zdana na łaskę facetów i wokół nich kręci się całe jej życie. Za pomocą zmienienia biegu historii (tamten motyw, co wszechświat się napisał na nowo) powrócili jej rodzice. Ani razu nie byli wspomnieni potem, a charakter Amy również się nie zmienił, czyli żadne czynniki z zewnątrz nie umieją wpłynąć nawet na jej zachowanie, jedynie Doktor i Rory są najważniejsi. No i całe swoje życie praktycznie czekała na Doktora. Lol.
- samo to, jak Moffat traktuje kobiety (There’s this issue you’re not allowed to discuss: that women are needy. Men can go for longer, more happily, without women. That’s the truth. We don’t, as little boys, play at being married—we try to avoid it for as long as possible. Meanwhile women are out there hunting for husbands, link: htt*p://www.scotsma*n.com/news/time-lad-scores-with-sex-an*d-daleks-1-1394833, usunąć gwiazdki). Osoba o takich przekonaniach nie stworzy innej roli kobiecej, bo, cóż, nie umie. W takie kobiety wierzy Moffat i takie role kobiece będzie przedstawiał;
- Reinette, albo Madame de Pompadour - postać napisana przez Moffata. Ciągle jej życie kręciło się albo wokół męża albo Doktora. Szczególnie Doktora.
- Sally Sparrow z Blink: zmarł facet, który jej się podobał. A pod koniec odcinka uczepia się faceta, który absolutnie się jej nie podobał. A jej koleżanka? Która po przeniesieniu w czasie spotyka faceta, który łazi za nią i mówi jej, że nie przestanie za nią łazić dopóki za niego nie wyjdzie? Excuse me? I co robi laska zamiast dać facetowi po jajach? Wiąże się z nim. Wnioseki: kobieta musi mieć faceta, jakiegokolwiek, wtedy będzie szczęśliwa.
- o River Song już nie mam ochoty wspominać, bo chyba widać czarno na białym. Cała jej postać koncentruje się wokół Doktora i wokół tego jak bardzo go kocha. Oprócz tego nie ma osobowości. Gdyby nie przesympatyczna buzia Alex Kingston i jej dobra gra aktorska, no i chemia między nią i Mattem Smithem to byłoby miernie z tą postacią. Co się dzieje po sfingowanej śmierci Doktora? River Song zostaje z młodymi rodzicami. Czyli jak nie sam facet, to rodzina. Po co podróżować po świecie będąc taką wolną, żywiołową duszą jak River, lepiej gnić w domu z rodzicami xD i czekać na Doktora. Lol.
- to, że Doktor wybiera sobie za towarzyszki piękne laseczki, szczupłe, rasy kaukaskiej. Rose nie miała figury modelki, Martha była murzyneczką, a Donna pięknością w ogóle nie była. Ale miały charaktery i były mniej więcej niezależne (właśnie dzięki temu, że miały charaktery i rodziny oraz inne plany na życie). Pod wodzą Moffata wszystkie laski są takie same - osierocone, które muszą mieć jakąś zagadkę w sobie, żeby być interesujące.
Nie mam czasu więcej napisać, ale jest tego więcej. Nie ma jednej słusznej opinii: opinie są różne. Ale takie są fakty. Można tego nie widzieć, można to negować, można się złościć, można nawet to olewać albo nie mieć nic przeciwko, ale takie są realia :)
Jeśli pozwolisz, obalę trochę Twoich "realiów" :)
"Osierocone" - z towarzyszek w nowych seriach oboje rodziców miała tylko Martha. Ojciec Rose nie żył, Donny prawdopodobnie też.
Charakter Amy zmienił się - stała się mniej samolubna, co do tego, że jej życie kręciło się wokół Doktora, to to się tyczy 99% towarzyszy. Clary o tyle mniej, że nie podróżuje z Doktorem ciągle, a traktuje te podróże jak odskocznię.
Madame de Pompadour - tu bym powiedział, że to trochę kwestia epoki.
Towarzyszki z ery RTD jakimiś strasznymi brzydulami też nie były.
Plany na życie - Amy w przerwach między podróżami miała pracę, Clara także.
Zagadka - u Amy zagadki nie było. Szczelina w pokoju nie otworzyła się z jej powodu a o tym, że Pandoryka ma coś wspólnego z jej osobą dowiedzieliśmy się dopiero w odcinku Pandoryce poświęconemu - wcześniej nie było na takie powiązanie sugestii/wskazówek.
Pfff, nie pozwolę :P Nie no, co ty, po to są dyskusje ;)
Chodziło mi o sierotę całkowitą, nie półsierotę :) Rose miała chłopaka oprócz matki i pracę. Donna miała matkę i dziadka, miały jeszcze mężczyznę w swoich życiach.
Życie Amy i Clary rezonuje wokół Doktora. Amy była zdana w 100% na Doktora. Nie zapominajmy, że była gotowa rzucić dla niego pracę i całe życie w trymiga. No i rodziców też. Wyczekiwała każdej sekundy kiedy nadejdzie, życie było dla niej nudne jak flaki z olejem. Sens życia nadawał jej Doktor. Jest to inna sytuacja niż z Rose czy z Donną (o towarzyszach z dawnego DW się nie wypowiem, bo ich nie znam). Amy nie była w ogóle osobą samodzielną. Jej praca... jako zapychacz między podróżami z Doktorem. To nawet nie było życie.
Clara natomiast zagubiła się w czasie i przestrzeni, żeby ratować Doktora. Nie jest za każdym razem tą samą osobą - w sensie nie ma takiego samego życia. Pojawia się w różnych momentach życia Doktora z jednego powodu - żeby rezonować wokół niego i go ratować. To jest jej rola - latanie za facetem. Każde z jej żyć się tak kończy. Jeszcze z jej własnej woli. Ciekawiej by było, gdyby była do tego zmuszona.
Rose, Martha i Donna nie były brzydkie, nie powiedziałam tak. Ale zdecydowanie widać różnicę, przecież nie zaprzeczysz. W charakterach również. Rose, Marthy i Donny nie da się potraktować jako wzór, za którym podążał RTD, bo go nie ma, laseczki są zbyt różne od siebie wyglądem i osobowościami. Amy i Clara są szczupłe, dobrze ubrane, śliczne, flirciarskie, narwane.
Wokół Amy były zagadki, może nie od samego początku, ale wiadomo było, że ma coś wspólnego ze szczelinami (nie bezpośrednio, nie wytworzyły się z jej przyczyny w końcu), potem z jej ciążą czy jest, czy nie jest, to czy jest zakochana w Rorym czy w Doktorze, co się z nią stało, kiedy się okazało, że przez jakiś czas podróżowali z klonem, a ona sama była w Demon's Run. Takie tam :D
Nie kłócę się, że praca była dla Amy zapychaczem, ale taka Martha czy Rose nie robiły przerw w ogóle :)
Co do Clary: (Tej "pierwotnej") u niej było dokładnie na odwrót. Dla niej to podróże z Doktorem były krótkimi zapychaczami w normalnym życiu. Zresztą - te dwie panie są swoimi zaprzeczeniami. Amy przez pewien czas nie miała żadnych zalet :) Egoistyczna, niedojrzała, postrzelona, itp. Natomiast Clarze zarzuca się, nie tak całkiem bezpodstawnie, zbyt dużo zalet. I, chociaż bardzo tę postać lubię, przyznam, że coś w tym jest.
"szczupłe, dobrze ubrane, śliczne" - okej, nie znam się na ubiorze, więc to pomijam, ale chude były wszystkie :) Co do urody, to jeśli się komuś bardziej podobają blondynki, to uzna Rose za ładniejszą od Clary czy Amy :) Donna też bywała narwana.
Tajemnica - nie sugerowano, że prawdziwa Amy była gdzieś indziej - żadnych wcześniejszych oznak, że to był klon. Pojawiała się Kovarian, ale mnie np. cały czas wtedy ciekawiło, kim ten babsztyl jest, a nie czemu widzi ją akurat Amelia :)
- Na jakiej zasadzie jest zdana "na łaskę" facetów? Kochanie kogoś i pragnienie poświęcania mu swojego życia to nie jest nic uwłaczającego godności kobiety. Chyba, że w tych czasach jest, a ja mam staroświeckie poglądy. Jej rodzice więcej już nie zostali wspomnieni, bo nie mieli znaczenia dla fabuły. Mi to nie przeszkadza. Poza tym co się dziwić Amy skoro pamiętała dwa różne biegi zdarzeń, przyzwyczaiła się do życia bez rodziców.
Oczywiście, że czekała na Doktora! Miała 8 lat, gdy spotkała go pierwszy raz, jasne, że trochę jej to w głowie namieszało. Chociaż później, gdy w końcu wrócił po 12 latach miała już życie ułożone, na swój własny pokręcony sposób. Wówczas nie wyglądało na to, że Amy mogłaby być typem osoby z normalną, stałą pracą i to jak prowadziła swoje życie pasowało do niej.
- Umiejętność odseparowania autora od dzieła jest bardzo ważne w odbiorze postaci.
- Takie były realia historyczne. Kobiety były uzależnione od mężczyzn. Poza tym Reinette była pierwowzorem Amy, nie ma co tu kryć. I nie ma w tym nic złego.
- Dlaczego nikt nie czepia się Donny za to, że szukała męża praktycznie w każdym facecie? Albo Marthy która kochała się i w Doktorze, później była zaręczona z kimś innym a na koniec związała się jeszcze z inną osobą? Naprawdę panuje przekonanie, że kobieta, która się zakochuje jest słaba i mniej wartościowa? To jest dopiero seksizm.
- River zostaje w domu z rodzicami? Widzieliśmy tylko jedną taką scenę, po jej powrocie z Bizancjum. W międzyczasie podróżowała, nie tylko z Doktorem.
- Jako ktoś kto oglądał klasyczne sezony, nie mam z tym problemu. Wystarczy spojrzeć jak wyglądały niektóre aktorki, które wtedy grały towarzyszki.
- Amy koniec końców sierotą nie była, a Clara ma ojca. Obie oddziaływały na los Doktora, a on na ich. I to właśnie ich postacie były/są siłą napędową serialu.
I nie, to nie są fakty. To jest to jak ty postrzegasz sytuacje. Faktem jest to co zostało w serialu pokazane, a nie jak się to odbiera.
Akurat Blink był dobry, ale ja nie rozumiem traktowania go tak jakby dzieliły go lata świetlne od innych odcinków bo np. taki Midnigth uważam za lepszy.
Ja lubię Blink, ale np. Gridlock zdecydowanie bardziej mi się podobał, to jeden z moich najulubieńszych odcinków.
Midnight też było świetne ;)
Bo w 5 sezonie było jakoś tak dużo słabych według mnie odcinków. Choć w 7 brakowało dwuczęściowych odcinków.
No właśnie. To, że wolę 7 sezon od 5 to tylko moja opinia. Właściwie to jakbym napisał recenzje z argumentami, to też byłaby tylko opinia. Mogę rozpisać na czynniki dlaczego wolę 7 sezon, ale wątpię, bym kogoś przekonał do mojej racji, jak już ma swoją. :P
Są 4 rodzaje argumentów według zasad retoryki. Jeśli umiesz opierać się tylko na argumentach emocjonalnych to faktycznie to by była tylko twoja opinia. Są jednak argumenty logiczne albo rzeczowe, czyli opieranie się na faktach.
Dyskusje czasami nie są po to, żeby przekonać kogoś do swojej racji, tylko żeby wymienić się poglądami :) Ja dalej jestem bardzo ciekawa, dlaczego 7 sezon tak się chwali, więc im więcej mam materiału do rozmyślań tym lepiej.
Ale nie, to nie.
Moim zdaniem Moffat robi świetną rzecz - próbuje przywrócić ducha klasycznych serii. I w sezonie siódmym zrobił to świetnie: powrót Yeti'ego, The Ice Warriors (genialni przeciwnicy), Great Intelligence, UNITu (chociaż bez Brigadiera to nigdy nie będzie to samo), Zygonowie (chociaż to nie było Terror of the Zygons, tylko coś znacznie, znacznie słabszego). Era Jedenastego jest czystym hołdem dla Drugiego (co ciekawe - ulubiony Doktor Matta Smitha), zarówno pod względem towarzyszy (niemalże stały skład) jak i epizodów.
Ja ci powiem, że tam wszystkie odcinki mi się podobały, no wolałbym gdyby więcej odcinków poświęcili Dalekom, ale nic nie poradzimy.
Przypomnę wam scenę z "Dnia Doktora" pod koniec filmu kiedy to 11 rozmawiał z "xyz" wcieleniem "w przyszłości będziesz mógł wracać do ulubionych postaci".
Liczę na to, że David Tennant powróci, jeśli nie w następnym wcieleniu, to jeszcze później, ale wróci.
Co najwyżej w multidoktorowych historiach. Idiotycznym byłoby robienie dwóch tak samo wyglądających wcieleń. A poza tym "Największym szacunkiem, jaki pisarz może okazać czytelnikom jest niesłuchanie się ich rad" :)
Według mnie cała różnica pomiędzy Davisem, a Moffatem polega na tym że u Davisa postać Doktora to postać tragiczna, w każdym sezonie przez niego pisanym, każda jego wygrana opłacan jest pewnym kosztem, pewnym cierpieniem. Zyskuje przyjaciół aby ich tracić, to postać samotna, a najlepiej to widać w ostatnim odcinku z Tennantem, każdy Doktor regenerował się przy kimś tylko on nie miał nikogo przy sobie, odchodził samotnie po mimo tego co osiągnął, ile zrobił dobrego. Nie potrzeba nam tam wielkich mów, a jedynie zwykłe " but i don't want to go". Samotność, śmierć i bezsilność. Długo nie lubiłam tego odcinka, nie wracałam do niego dopiero po zakończeniu 7 sezonu postanowiłam oglądnąć go jeszcze raz. Moffat tworzył bardzo dobre odcinki ale jako całość czasami jego seria nie trzymałą się kupy, czasami drapałam sie po głowie o co mu chodzi ( Dopiero wątek Clary został jakoś uporzadkowany ( moze przez mniejsza ilość odcinków). ) Tak czy inaczej brakowało mi w jego seriach dramtyzmu, dodania postaci Doktora przejmujacego smutku, co było dość zasakujace bo i w Girl in the fireplace i w bibliotece aż było go pełno, przez co te odciniki były tak wspaniałe. Nie potrafie w sezonach 5-6 wymienić odcinka który by miał w sobie tyle tragizmu, piękna i miłości, co nie oznacza że tamte odcinki są złe chodzi o pewną subiektywną rzecz za którą tęsknie. Bo nawet w odcinku Good man goes on the war bezsilność Doktora jest tylko przez jakieś 5 sekund potem lata ucieszony i cały klimat siadł. W odcinku Angel takes M. mieliśmy już starego dobrego Moffata jedynym minusem było to że Amy i Rory zaczynali mnie już tak męczyć że byłam szczęśliwa że odeszli :( Zmiana towarzyszy jednak nie jest takim złym pomysłem bo nowa postać daje nowej energii i od razu to było widać gdy przyszła Clara. Mam nadzieję że nowy sezon nie będzie cukierkowy, a znajdą sie w nim odcinki np. w stylu Midnight albo o Van Gogu ( jeden z lepszych jeżeli chodzi o sezon 5). No i ze nowy towarzysz który ma do nich dołączyć nie rozpocznie romansu z Clarą ( nie zniose 2 wersji Amy-Rory). Sorry za dość chaotyczną wypowiedź :) jak mówię to wszystko jest subiektywne i jestem całkowiecie pewna że dużo osób myśli całkowicie na odwrót ale i więcej opinii tym lepiej :)
Zgadzam się praktycznie ze wszystkim, co powiedziałaś ;) Good points.
O, nie wiedziałam, że mają zamiar wprowadzić jeszcze jednego towarzysza... serio? Jeśli tak to też mam nadzieję, że nie będzie drugich państwa Pond, no bo bez przesady =/
Mają wprowadzić faceta,ma pracować w szkole jako nauczyciel czy coś w tym stylu, gra go czarnoskóry aktor, to informacje z brytyjskich stron, być może są to plotki a postać pojawi się tylko w jednym odcinku no ale zobaczymy. jestem jak najbardzie za tym żeby doszedł nowy towarzysz i trochę odciążył cukierkową Clare ale boję sie kolejych Pondów albo niekończących się głupich uwag o podtekście erotycznym.