Obejrzałam 4 sezony „Grantchester” i gdyby serial kończył się na drugim to moja ocena na pewno byłaby wyższa.
Serial miał potencjał, lecz niestety brak pomysłów, poprawność polityczna, niekonsekwentne i nielogiczne zachowania bohaterów sprawiły, że seria z czasem straciła na atrakcyjności.
Pastor Chambers okazał się z czasem niedojrzałym, rozchwianym emocjonalnie, pogubionym człowiekiem. Zastanawiam się, jak on w ogóle dał radę zostać duchownym : brak mu wiary, powołania, cierpliwości, silnego charakteru, celu w życiu i zwyczajnie kręgosłupa moralnego. Nawet pracę i obowiązki traktuje lekceważąco. Nie chodzi o to, że popełnia błędy, ale że popełnia je cały czas, że niczego się na nich nie uczy. Jest uzależniony od alkoholu, nie przywiązuje wagi do swojej specyficznej jednak pracy, ma luźny stosunek do kobiet. Przypominam, że akcja dzieje się w pierwszej połowie lat 50-tych XX wieku w konserwatywnej Wielkiej Brytanii w małej miejscowości. Myślę, że duchowny o takich przymiotach bardzo szybko straciłby posadę, tymczasem naszemu Sidneyowi wszystko uchodzi na sucho, w tym romanse, także z ciężarną mężatką oraz ciemnoskórą Amerykanką. Przy okazji - jego wielka miłość Amanda przez trzy sezony nie doczekała się „kocham cię”, a Violet usłyszała to wktórce po poznaniu i dla niej Sidney, po może tygodniu (!) znajomości i dwóch spotkaniach, porzuca dotychczasowe życie, by wyemigrować do USA, gdzie trafi do więzięnia za związek „mieszany”, o czym Violet go informuje i co zupełnie go nie odstrasza.
Dziwnie scenarzyści pokierowali losami sympatycznego początkowo bohatera, pokazując na koniec jak słabym, pogubionym i autodestrukcyjnym był osobnikiem.
Rozumiem, że aktor James Norton nie chciał już grać tej roli, ale mogli ten wątek zakończyć bardziej wiarygodnie, chociażby wykorzystać pomysł, o którym wspomniał w wywiadzie - chciał, żeby Sidney stał się ofiarą mordercy, a kolejny pastor pomógł w wykryciu sprawcy.
Co do innych aspektów serialu – udarzająca w nim była poprawność polityczna. Ciemnoskóry archidiakon w Anglii w 1954 roku? Wspomniane związki „mieszane”? Tolerancyjny stosunek większości do homoseksualistów i ich nieukrywanie się z orientacją? Otwarte romansowanie między inspektorem a jego sekretarką na posterunku? W konserwatywnej, powojennej Wielkiej Brytanii?!
Czemu ma służyć takie przekłamywanie w serialu, który ma akcję osadzoną jednak w pewnym konkretnym okresie historycznym?
Najbardziej podobał mi się chyba drugi sezon i w sumie jego zakończenie mogłoby kończyć całą serię. Wyszłoby to serii na dobre.
Wątki romansowe właściwie każdego z głównych (i pobocznych) bohaterów zaczęły mnie w pewnym momencie męczyć. "Wielka miłość" Amandy i Sidneya budowana przez dwa sezony okazała się w trzecim wydmuszką - było to bardzo niewiarygodne. Pocieszył się zadziwiająco szybko i to w ekstremalny sposób, o czym napisałam już powyżej.
W trzecim sezonie coraz mniej czasu poświęcano na zagadki kryminalne, a więcej na "rozterki", zdrady, problemy rodzinne, itd.
W czwartym sezonie pojawił się nowy główny bohater, w sumie seria mogła złapać drugi oddech, ale nowemu duchownemu brakło charyzmy oraz za dużo wątków było już zgranych do bólu (sprawy małżeńskie inspektora, fochy gospodyni i wikariusza), a innych głównych bohaterów nie ma. Tak jak w sezonie trzecim zabrakło ciekawych zagadek kryminalnych.
Szkoda, że jednak twórcom zabrakło pomysłu na serial po dwóch sezonach.