Jak jedyne co ostatnio niemal bez wyjątku robię pisząc o produkcjach amerykańskiego kina rozrywkowego, które jest w całkowitej zapaści pod każdym możliwym względem, to tylko besztam w najgorszych słowach, tak tutaj trudno się o coś przyczepić. Co szczególnie zadziwiające zaważywszy na to, że to Disney - padło-korpo niszczące franchise za franchisem. ------------ To najprawdopodobniej po prostu kwestia dania wolnej ręki dla Tony'ego Gilroy'a, gościa bez dyskusji z talentem, który napisał do tej serii scenariusz i zrobił to w dużej mierze sam, od początku do końca. Własnie bowiem skrajne przygłupy scenopisarskie, w dodatku wspierające się wzajem w głupocie w writer roomach w czasie ich gównoburz świerćmózgów są największą bolączką współczesnego amerykańskiego kina. ------------------ Tutaj przede wszystkim w końcu można bez żenady słuchać dialogów (naprawdę mają treść, czasami nawet całkiem głęboką), a i sama fabuła jest bardzo zręcznie poskładana i chociaż miejscami naciągana, to nie na tyle żeby specjalnie drażnić. Polecam! (aczkolwiek nie tym, którzy oczekują pędzącej akcji i nieustannych fajerwerków w kosmosie, to nie jest serial dla dzieci).