Dlaczego Waszym zdaniem Skirmuntt popełnił samobojstwo? Czuł się w jakimś stopniu winny spowodowania katastrofy - nie zauważył w porę niemieckiej jednostki lub/i nie zareagował odpowiednio? Czy to raczej PTSD?
Uprzedzając komentarze, wiem, że serial przedstawia w większości fikcyjne wydarzenia.
Nie wiem. Jego wątek, to jedna z najdurniejszych fikcyjnych historii. Mógł powiedzieć o nagraniu, mógł powiedzieć o tym, że ten zwrotny kuter biorący na początku udział w akcji ratunkowej co pociął ludzi był na kolizyjnym kursie i pojawił się w ostatnim momencie (co jest kompletnie niezgodne z prawdą, zresztą nie był to kuter, a masowiec. A do tego był widoczny na radarze 2h przed pierwszym przechyłem).
Gdyby to powiedział, to uratowałby dobre imię kapitana (no bo w serialu nikt nie rozumiał po co był gwałtowny zwrot - nikt nie wiedział, że tam był statek), armatora (bo tak duży i niezwrotny w filmie statek mógłby prosić mały i zwrotny kuter o ustąpienie - co byłoby zgodne z przepisami), a jego tajemnica nigdy by nie wyszła. Ba - mógł to powiedzieć i wtedy się zabić skoro miał wyrzuty sumienia, że zabił wszystkich. A tak milcząc wkopał armatora, kapitana, którego ponoć szanował i jeszcze się zabił na koniec. Zero w tym logiki.
Ciekawsze by to było, gdyby okazało się, że ten szpital, gdzie był tylko on i pielęgniarka na wiecznym dyżurze, to był czyściec.
Tak, dla mnie to też bardzo dziwne i nielogiczne zachowanie. Może nie chciał wyjawić prawdy, bo wydałoby się też, że był w jakimś stopniu odpowiedzialny za spowodowanie katastrofy. Chciał raczej zabezpieczyć finansowo rodzinę (w jednej ze scen przegląda polisę na życie), a nie zostawiać żonę i córkę z długami. Może nie wyobrażał sobie powrotu do pracy na morzu, stąd samobójstwo. Aczkolwiek ciekawa jest Twoja interpretacja scen ze szpitala. Dlaczego pozostałych ocalonych umieszczono razem w innej placówce? Do tego polisa raczej nie zostaje wypłacona w przypadku samobójstwa, ale w przypadku katastrofy pewnie już tak.
Still - mógł powiedzieć o nagraniu, bo z nagrania by nie wyszło, że zrobił cokolwiek źle. Oczyściłby imię rzekomo kochanego kapitana, skoro tak mu było źle, że szargają jego imię i wtedy ze zgryzoty popełni samobójstwo. Żona ma kasę z ubezpieczenia, ludzie pracę, kapitan dobre imię. Ale nie - nic nie powie, zszarga kapitana. A na koniec się zabije. Jedyny plus to odszkodowanie dla żony. Dodajmy, że to nagranie istniało, nikt go nie ukrywał, on sam go nie miał w kieszeni kurtki. To tylko kwestia czasu (jak się okazało w rzeczywistości długiego czasu), aż ktoś się zainteresuje o czym rozmawiano przed tragedią. Więc ukrywanie tego jest bez sensu.
Według serialu nie dość, że to on wykonał ten niebezpieczny manewr, o którym powtarzał na przesłuchaniu że musiał go wykonać kapitan, chociaż jego samego wtedy na mostku nie było, to jeszcze przelał balast na lewą stronę (czy jak tam się to profesjonalnie nazywa) i nikogo o tym nie poinformował, więc popełnił dwa poważne błędy, które znacząco przyczyniły się do katastrofy.
Chociaż nie rozumiem czemu nie wyznał prawdy podczas przesłuchania, skoro i tak zamierzał się zabić. Mógł chociaż oczyścić imię kapitana i załogi.
Nie wyłapałam też kompletnie, o co w końcu chodziło z tym zegarkiem z samego początku - wtedy było zasugerowane, że z jakiegoś powodu jest ważny, że zabrali go zmarłemu po coś (podczas sceny z żoną Kaczkowskiego, kiedy poszedł zwrócić jej zegarek a ona nazwała go hieną cmentarną nawet miał powiedzieć, czemu go zabrali, ale ona nie chciała tego słuchać i ostatecznie widz się tego nie dowiaduje).
Hmm według mnie to nie on wykonał manewr, a rzeczywiście kapitan. On nie poinformował kapitana w porę o kursie kolizyjnym i o tym przelanym balaście. Z tego co pamiętam, balast przelał lub kazał przelać Skrzypczynski. Zegarek zabrali, żeby po prostu wiedzieć, która jest godzina, może faktycznie to nie miało sensu w ich sytuacji.
Skirmuntt jest jedynym żywicielem rodziny. Ma nowo narodzoną córkę, buduje dom, jest środek zimy w niedokończonym budynku, nawet łóżka nie mają. Jest dla niego konieczne wrócić jak najszybciej do pracy, sam o tym wspomina żonie. Równocześnie tłamsi w sobie wyrzuty sumienia o błędnej decyzji podjętej przy próbie minięcia kutra oraz nie poinformowaniu kapitana o rozmieszczeniu wody w zbiornikach balastowych. Jeżeli to wyjdzie na jaw, to zapewne odpowiedzialność za katastrofę spadnie na niego i będzie się musiał pożegnać z pracą, prawdopodobnie również polisą. I w tym momencie wchodzi Izba Morska, która wytyka mu brak formalnego wykształcenia... i faktycznie decyzja o zwolnieniu w czasie sztormu (zwalniając tracisz manewrowość i nie możesz kontrować dryfu) jest elementarnym błędem którego ktoś po Szkole Morskiej by nigdy nie popełnił. Dlatego zaczyna tracić wiarę w własne możliwości i własną zdolność do dalszej służby morskiej. Do tego jeszcze dochodzi tzw. "survivor guilt". Natomiast czy udaje mu się to samobójstwo popełnić jest sprawą dyskusyjną. Szanse podjęcia człowieka z wody z zasady nie są szczególnie wysokie, ale tutaj tak naprawdę mamy najlepszą z możliwych sytuacji. Jest dzień, świetna widoczność, spokojne morze i jego skok do wody został zauważony oraz rozpoczęto akcję ratunkową niemal natychmiast.
Dzieki za gruntowną analizę. Jak teraz o tym myślę, to faktycznie wiele czynników miało wpływ na jego decyzję.