Dokładnie! za cholerę nie rozumiem toku myślenia scenarzysty; uśmiercił głównego bohatera - trudno zrozumieć, jeszcze trudniej zaakceptować, ale OK, stało się. Dlaczego jednak nie można było, z elementarnego poczucia przyzwoitości i serialowej logiki, zamknąć tej części fabuły ładną klamrą? pozwolić zrehabilitować nieszczęsnego Brody'ego (który po wszystkich zmianach frontu ostatecznie opowiedział się po stronie ojczyzny), napisać mocno wzruszającą scenę na rozdaniu gwiazd poległym, w której rodakom i rodzinie obwieściliby oficjalnie, że bohaterem był. Do tego łzy Carrie, Jessiki i Dany i człowiek miałby poczucie, że jakaś sprawiedliwość jednak jest. A tak pozostaje poczucie żalu i pogwałcenia serialowych reguł, a do tego niesmak z powodu braku spójności w zachowaniu głównej bohaterki - najpierw szalała, że wszyscy ją i jej ukochanego wystawili do wiatru, gotowa była na każdą walkę, a 4 miesiące później z uśmiechem mówi tym samym ludziom, że nic się nie stało i ogólnie fajnie jest.
Nie kupuję tego zupełnie.