Hmm, po obejrzeniu finałowych odcinków mam mieszane odczucia. Zastanawia mnie po kiego
było robić cały 9 sezon o ślubie Barney'a i Robin, wsadzać tam wiele zapychaczy, które nie
oszukujmy się- nie wprowadzają niczego, a potem 18 minut usunięto z powodu ograniczeń
czasowych. Widać było, że "Last Forever" było robione bardziej na szybkiego i na odwal. Widać te
wszystkie powycinane momenty i że coś jeszcze w przejściach by się przydało. Podano nam
jakby kilkanaście lat w kilka minut, śmierć matki-proszę bardzo 5 sekund. Dzieci jednak miały
rację, cały serial opowiada praktycznie o Robin, ale scenarzyści chyba zapomnieli, że tytuł to "Jak
poznałem waszą MATKĘ" a nie "Jak poznałem moją partnerkę". Zszokowało mnie to, że dzieci
bez matki nagle mówią "Tak dzwoń do Robin" (to nic, że nasza matka nie żyje, huk z nią!) aż
chciałoby się dopowiedzieć. Oczywiście nie skreślam tego serialu, bo nadal jest on dla mnie
fajny, potrafi bawić ale i skłania do refleksji. Myślę, że serial oryginalnie miał jakieś 4-5 sezonów,
stąd te zakończenie na siłę, 9 sezon według mnie można było zrobić o wiele lepiej i z dobrym
zakończeniem, już lepiej żeby w ogóle nie wprowadzali Tracy, niż ma ona wystąpić w kilka
odcinkach i umrzeć. Jestem fanem serialu, więc godzę się z takim zakończeniem, niby dobrze że
Ted w końcu będzie(jest?) szczęśliwy z Robin, co nie zmienia faktu, że jest on uczuciowym
człowiekiem i na pewno tak szybko nie zapomniałby o Tracy. Scenarzyści chyba zapomnieli o
czym ten serial tak naprawdę jest.
przeciez on nie opowiada tej historii bezposrednio po pogrzebie tylko po upływie 6 lat.dzieci dobrze wiedizały że matka zmarła na jakąs chorobe to po co miał im to opowiadać(to tłumaczy tylko 5 sekundowy urywek). także ich reakcja wg mnie jest normalna (pozatym znali robin dobrzetak wynika z opowieści teda)
Totalnie się zgadzam. Serial jest świetny, uwielbiam go, ale po piątym sezonie stracił "to coś". Potem wszystko już było naciągane.
Cały ostatni sezon kręcił się wokół ślubu Robin i Barney'a, doszła ciąża Lily pod koniec, a w ostatni odcinek włożyli dosłownie wszystko - jeden sezon na nic, bo w końcu Barney i Robin się rozwiedli, Lily w końcu ma trójkę dzieci (a nie zapominajmy, jak ciężko jej było zajść w pierwszą ciążę, a po porodzie stwierdziła, że czasem ma dość macierzyństwa), a wątek, który powinien być wątkiem głównym serialu zjechał na totalnie odległy plan - matka pojawiła się w ostatnim sezonie, poznali się z ojcem, w ciągu dwudziestu minut opowiedziana została cała ich historia tylko po to, by zabić matkę na koniec historii... Beznadzieja.
Myślę, że scenarzyści chcieli zrobić zwrot akcji w tym, że Ted i Robin byli w końcu razem, ale wyszło im to po prostu fatalnie. Jedyny moment, który naprawdę mi się podobał to to, że Barney został ojcem i ta jego gadka do córeczki...