Postanowiłam zaprezentować także tutaj swoje FF, jak już się dzielić nim ze światem to na całego ;)
Mam nadzieję, że się spodoba...
Doktor Temperance Brennan siedziała przy biurku w swoim gabinecie i wpatrywała się w ekran monitora. Przed jej oczami widniała strona z niedokończonym rozdziałem jej kolejnej książki. Ktoś wszedł do pomieszczenia. Nie musiała nawet się odwracać, doskonale znała odgłos tych kroków. W końcu prawie czteroletnia współpraca pozwoliła jej bardzo dobrze go poznać.
- Hej Bones! - powiedział wesoło agent Seeley Booth i posłał jej czarujący uśmiech.
- Witaj Booth - odpowiedziała i zamknęła folder na swoim laptopie po czym wyłączyła sprzęt.
- Zbieraj się. mamy kolejną sprawę.
- Już idę. Co tym razem? - zapytała gdy opuścili jej gabinet i szli przez laboratorium.
- Bones, kości jak zwykle...
Posłała mu lodowate spojrzenie i dodała:
- Tego mogłam się sama domyśleć, a jakieś szczegóły?
- Gdybym znał je, nie musiałabyś tam teraz ze mną jechać. Proszę - otworzył drzwi swojego SUVa i gestem zaprosił swoja partnerkę do środka.
- Wiesz co...
- Co? - zapytał i usiadł za kierownicą.
- Zapomnij - odpowiedziała i skrzyżowała ręce na piersi. agent popatrzył na nią i powiedział:
- I tak wiem, że mnie kochasz.
Następnie odpalił silnik i ruszyli.
--
Reszta drogi upłynęła w ciszy. Bones nie odezwała się do Bootha po tym wyznaniu, tylko beznamiętnie wpatrywała się w krajobraz mijający za szybą. Nie wiedziała jak miała się zachować. Nie wiedziała również czy jej partner powiedział to na serio czy tylko żartował. To nie ona została wyposażona w szósty zmysł jaki posiadał Booth, a który nosił nazwę ''stany emocjonalne Bones''. To Booth zawsze wiedział czy coś ją martwiło, czym się zadręczała. Potrafił czytać z niej jak z otwartej książki. Wiedział, że jest trochę ''nieprzystosowana'' do działania w grupie i zamknięta w sobie jeśli chodzi o uczucia. A mimo to wyskoczył z takim tekstem.
Booth tymczasem zastanawiał się czy nie pozwolił sobie na zbyt duże posunięcie. Już od jakiegoś czasu był pewny, że czuje coś do swojej partnerki. I to na pewno nie była tylko przyjaźń. Skrycie pragnął, by ona czuła to samo. Nie chciał jednak naciskać. Chciał na nowo odbudować zaufanie, które zostało nadszarpnięte jego fikcyjną śmiercią. Nie chciał, by cierpiała.
- Jesteśmy na miejscu - powiedział Booth zatrzymując się i wysiadając z samochodu. Bones wzięła swoją torbę i poszła w jego ślady.
- Ale to jest las. Booth, gdzie my jesteśmy? Nie widzę innych agentów, ani policyjnych techników...
- Bo są z drugiej strony tego gąszczu.
- To czemu nas tam nie ma?
- Bo chciałem najpierw z Tobą porozmawiać - powiedział agent i oparł się plecami o służbowe auto.
- Booth, proszę...
- Bones, ja wiem, że nadal jesteś...że masz mi za złe to co się wydarzyło parę tygodni temu...
- Przecież już wszystko sobie wyjaśniliśmy... - zaczęła, ale agent jej przerwał.
- Tak, ale mam wrażenie, że nie jest tak jak było kiedyś. Nie jest normalnie...
- Z nami nigdy nie było normalnie - powiedziała Brennan, a lekki uśmiech pojawił się na twarzy jej partnera.
- Po części masz rację. Ale mimo to ja chciałem Cię jeszcze raz przeprosić. Przeprosić za...
- Nie musisz mnie za nic przepraszać - przerwała mu - już wszystko zrozumiałam i cieszę się że znowu razem pracujemy, że...znowu tu jesteś - zawahała się, ale po chwili podeszła i przytuliła się do Booth'a, który mocno ją objął i wyszeptał:
- Już nigdy Cię nie opuszczę. Nie zostawię. Nawet gdyby mi się coś stało, wiedz, że zawsze będę czuwał nad Tobą.
Bones nie wiedziała co odpowiedzieć, uznała że najlepszym wyjściem będzie milczenie. Gdyby tylko Booth wiedział co ona czyje do niego. To już nie było tylko przywiązanie. Było to uczucie, którego ona sama nie mogła pojąć, nie rozumiała go, gdyż nigdy jeszcze czegoś takiego nie czuła.
- Dziękuję Booth - powiedziała w koncu i odsunęła się lekko od agenta, także teraz patrzyli sobie w oczy - Naprawdę dziękuję.
Booth uśmiechnął się i powiedział:
- Cieszę się, że wszystko sobie wyjaśniliśmy. A teraz pojedźmy lepiej już do tych kości, bo jeszcze pomyślą, że się zgubiliśmy. Gdyby Sweets się dowiedział. Wyobrażasz to sobie? Samotni w głuszy, zdani tylko na siebie...Miałby pretekst do kolejnych badan.
- Tak - odpowiedziała Brennan i uśmiechnęła się - Zatem w drogę. Jak to mówią ''Komu w drogę temu zegar".
- Czas, Bones. ''Komu w drogę temu czas" - odpowiedział agent i uśmiechnął się.
Charlotte interesujący filmik. Ciekam z ciekawością na twoje nowe opowiadanie:)
No to nadszedł ten dzień. Bójcie się bo nie wiecie co was czeka ;P
Przed Wami kolejne opowiadanie mojego autorstwa, którego zapowiedź mogliście zobaczyć w postaci krótkiego filmiku. BTW dziękuję za miłe słowa odnośnie tamtego małego dziełka :]
Ale by już nie przedłużać. Pierwszy rozdział. Zapraszam do czytania i komentowania. Piszcie co się podoba, a co nie. Będę starała się naprawić wszystkie niedoskonałości.
THE RISE AFTER THE FALL
- 1 -
- Uważam, że to zły pomysł – Booth szedł za Bones i żywo gestykulował, nie przestając nawet kiedy przepuszczał swoją partnerkę w drzwiach jej gabinetu.
- Nie pytałam Cię o zdanie. Po prostu poinformowałam Cię o moich planach – odparła spokojnie Brennan i usiadła za biurkiem. – A one nie ulegną zmianie – dodała i włączyła komputer. Chwilę potem pomieszczenie wypełnił cichy szum pracującego urządzenia.
- Ale Bones... Cały czas wyjeżdżasz na te swoje wykopaliska...
- Teraz nie udaję się na wyprawę badawczą, Booth. Pomagałam w identyfikowaniu ofiar huraganu Katherina oraz ofiar zamachu na World Trade Center. Chcę pomóc także i tu...
- Ale WTC było w Nowym Jorku, a teraz masz zamiar polecieć do Afganistanu! A tam jest niebezpiecznie i roi się od terrorystów – powiedział agent.
- Nie moja wina, że akurat tam zdarzył się wypadek. A terroryści są wszędzie – odparła spokojnie Tempe i zaczęła przeglądać dokumenty w komputerze. Widząc to, Booth tylko westchnął z rezygnacją.
- Nie przekonam Cię, prawda?
- Nie.
- Ty uparta kobieto! No trudno. Ale uważaj na siebie, nie idź tam gdzie Cię nie proszą – powiedział Seeley spoglądając prosto w oczy swojej partnerki i wymownie kiwając palcem wskazującym tak, jak robią rodzice, kiedy zabraniają czegoś dzieciom.
- Zawsze uważam – odparła, a Booth prychnął. - Co znowu?
- Tak jakbyś uważała, kiedy razem mamy sprawdzić niebezpieczną okolicę, a Ty zawsze musisz iść pierwsza. Mimo tego, że upominam Cię, że jest to niebezpieczne!
- Ale wtedy jesteś ze mną i wiem, że nic mi nie grozi – odparła, a agent spojrzał na nią i nie mógł się nie uśmiechnąć. Więc Bones czuła się w jego obecności bezpieczna. To mu pochlebiało, nawet bardzo. Ale na litość boską! Teraz go przy niej nie będzie! Nie chciał zdradzać pierwszych objawów paniki dlatego spokojnie zapytał o datę wylotu. Ale odpowiedź go lekko zdziwiła...
- Tak szybko?!
- Nie rozumiem Twojego zaskoczenia. Obiecałam, że pojawię się najszybciej jak to możliwe. Zresztą powinnam już tam być...
- Jesteś niemożliwa...
- Nie można być niemożliwym, Booth.
- Dobra, dobra. Ja i tak wiem swoje – powiedział i spojrzał na swoją partnerkę. Nie chciał, by leciała, ale nie mógł jej zabronić. - Jeżeli już musisz to leć, ale uważaj na siebie. Proszę.
- Już mówiłam, że będę. Nie wiem czemu tak się martwisz.
- Mam złe przeczucia...Dobra Bones, wiem co sądzisz o przeczuciach, że są nielogiczne i tak dalej. Ale Ty masz swoje doktoraty i antropologiczną wiedzę, a ja broń i intuicję. I niech tak zostanie.
- OK. - zgodziła się. Jej partner miał rację, jego intuicja była prawie niezawodna i była czymś, czego Tempe mu zazdrościła, chociaż nigdy by się do tego nie przyznała.
- Dobrze, że się zgadzamy. Przyjadę jutro i odwiozę Cię na lotnisko.
- To nie będzie konieczne... - zaprotestowała Brennan.
- Nie pytałem Cię o zdanie, po prostu poinformowałem Cię o moich planach – zacytował jej słowa Booth. - To o której odlatuje twój samolot?
- O 6:00.
- Będę o 4:30, pasuje?
- Tak, ale naprawdę nie...
- Ale Ty uwielbiasz mi się sprzeciwiać. Odwiozę Cię, choćbym miał spać przed twoim blokiem w obawie że uciekniesz przede mną – zaśmiał się, a Bones do niego dołączyła.
- Dlaczego miałabym uciekać? Będę gotowa o 4:30.
- OK., w takim razie jesteśmy umówieni. Do zobaczenia jutro rano – pożegnał się mężczyzna i skierował do wyjścia.
- Już idziesz?
- Tak, obiecałem przypilnować Parkera dziś wieczorem.
- Bawcie się dobrze...
- A może dołączyłabyś do nas? - zapytał z nadzieją w głosie Seeley.
- Muszę się jeszcze spakować – odparła z żalem.
- Szkoda.
- Ja też żałuję – powiedziała szybciej niż sens tych słów do niej dotarł.
Booth wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Jeszcze to nadrobimy, do jutra Bones. Nie siedź do późna i wyśpij się.
- Do jutra – odparła, a Booth opuścił jej gabinet. Bones jeszcze przez chwilę odprowadzała wzrokiem swojego partnera, aż jego sylwetka zniknęła za drzwiami laboratorium.
***
Parker siedział na kanapie w mieszkaniu swojego ojca całą swoją uwagę skupiając na bajce, którą włączył mu Seeley. Agent natomiast siedział obok swojej pociechy i bezmyślnie patrzył w szklany ekran telewizora. Jego wzrok był nieobecny i nie reagował na śmieszne fragmenty, z których śmiał się Parker. Jego mentalna nieobecności w końcu zwróciła uwagę chłopca.
- Tato... tato...
- Tttak? - oprzytomniał agent. - O co chodzi?
- Nie śmieszy Cię bajka?
- Nie mam nastroju smyku.
- Jesteś smutny? Dlaczego? - dopytywał się dalej Parker.
- Bo widzisz, doktor Brennan jutro wyjeżdża w niebezpieczne miejsce i martwię się o nią – wyjaśnił Booth.
- To powiedz jej, żeby nie jechała.
- Już jej mówiłem, ale Bones jest dorosła i może robić co chce. Nie mogę jej zabronić.
- Szkoda – powiedział mały Booth.
- Ja też żałuję, Park – odparł agent i poczochrał syna po włosach. - A teraz oglądaj bajkę bo znowu nie zobaczysz końcówki i będziesz marudził.
- Ja nie marudzę – zaprotestował Parker.
- Za dużo czasu przebywałeś z Bones – powiedział Seeley uśmiechając się i przypominając sobie chwile jakie on i jego syn spędzili z Temperance. Przez kilka ostatnich tygodni bardzo się do siebie zbliżyli. Być może miało to związek z chwilową amnezją, jaka wystąpiła po operacji, albo po prostu chcieli przebywać w swoim towarzystwie?... Skutkiem tego były częste spotkania, w których zazwyczaj uczestniczył Parker.
- Lubię doktor Bones – chłopiec wyraził swoje zdanie i na powrót skupił się na bajce.
- Ja też, bardzo – odparł agent i wstał z kanapy, by przygotować kolację dla siebie i swojego pierworodnego. Zaglądał właśnie do lodówki, kiedy odezwała się jego Motorola oznajmiając połączenie. - Booth – odebrał agent.
- Tu Cullen, mam nadzieję że nie przeszkadzam.
- Ależ skąd. W czym mogę pomóc, sir? - zapytał lekko zdziwiony Seeley. Bardzo rzadko zastępca dyrektora dzwonił do niego po godzinach pracy.
- Dostałem wiadomość ze Scotland Yardu, że szykują oni konferencję o międzynarodowej współpracy na rzecz bezpieczeństwa. Byli pod wrażeniem twoich zeszłorocznych wykładów i chcieliby abyś przedstawił je znowu, tym razem w szerszym gronie – wyjaśnił dyrektor, a Booth musiał poddać to wszystko analizie.
- To miło z ich strony, ale nie wybieram się w teraz do Londynu...
- Booth, Ty nic nie rozumiesz. Lecisz tam służbowo w najbliższą sobotę.
- To za dwa dni – prawie krzyknął Booth.
- Zgadza się. Ale niczym się nie przejmuj. Bilet został już zarezerwowany, pobyt opłacony. Tygodniowy pobyt. Dwa, trzy wykłady i wracasz.
- To już pewne, tak?
- Tak. Przyjedź jutro po bilet. Do wylotu masz wolne – powiedział Cullen.
- Dobrze.
- To wszystko. Miłego wieczoru i do zobaczenia jutro.
- Dziękuję sir. Do widzenia – Booth zakończył połączenie.
Tego mu tylko brakowało – pobytu w Londynie.
***
Booth po otrząśnięciu się z szoku jakim był telefon od Cullena oraz informacji, która się z nim wiązała nie mógł zasnąć. Przekręcał się z boku na bok i myślał. O wylocie Bones, o jego wylocie do Londynu, o wszystkim co go ostatnio spotkało. Sen przyszedł dopiero o drugiej nad ranem, ale nie nacieszył się on nim, dlatego nie zdziwiło go pytanie jakie usłyszał z ust Bones, kiedy po nią przyjechał:
- Stało się coś? Wyglądasz jakbyś nie spał całą noc...
- Coś w tym stylu, Bones.
Na lotnisko dotarli pół godziny przed odlotem. Seeley pomógł Brennan z bagażami, po czym uparł się by towarzyszyć jej aż do odprawy .
- Dziękuję, dalej już pójdę sama – Temperance zatrzymała się obok stanowiska.
- Dobrze... W takim razie nie pozostaje mi nic innego jak życzyć Ci udanego lotu – powiedział Booth. - Pamiętaj o tym co Ci mówiłem, żadnych niebezpieczeństw.
- Będę pamiętać.
- Zadzwoń do mnie czasem.
- Jak znajdę czas...
- Bones!
- Dobrze, zadzwonię – powiedziała Tempe i uśmiechnęła się.
- A! Parker prosił bym Ci to przekazał – Seeley wyciągnął złożoną kartkę papieru i wręczył ją swojej partnerce.
- Co to jest?
- Sama zobacz.
Tempe rozłożyła kartkę, a jej oczom ukazał się rysunek, wykonany z niezwykłą starannością, który przedstawiał cztery osoby, a pod każdą z nich był podpis: MAMA, PARKER, TATA, BONES. Na samej górze widniał tytuł: MOJA RODZINA.
- Gdyby popracował nad techniką...
- Bones, on ma siedem lat.
- Jest śliczny.
- I tak Ci nie wierzę, ale powiem to Parkerowi – powiedział Booth.
- Ale naprawdę jest śliczny – upierała się dalej Brennan.
Zapewne spieraliby się jeszcze dłużej, gdyby nie to że pasażerowie lecący do Afganistanu zostali wezwani do odprawy paszportowej. Partnerom nie pozostało zatem nic innego jak pożegnać się. Mocny uścisk pełen nadziei na rychłe spotkanie dodał obojgu otuchy, że nie żegnają się na zawsze.
Ale kiedy Booth stał, obserwując jak Tempe podchodzi do odprawy, a następnie znika w tłumie nie mógł wyprzeć natrętnego uczucia niepokoju, które narastało w jego sercu.
Kurcze, dopiero po przeczytaniu tej pierwszej części Twojego opowiadania, dotarło do mnie jak mi ich brakowało! Piszesz cudownie, co do tego nie ma żadnych wątpliwości! Do tego masz całą masę genialnych pomysłów! Zostaje mi tylko podziwiać i czekać na następną część (mam nadzieję, że nie za długo xD)...
zapowiada się bardzo ciekawe opowiadanie :)
pierwsza część super xD
lubię czytać twoje opowiadanie, które zawsze mnie rozbawią xD
pozdrawiam :)
Dziękuję za komentarze. Kamień spadł mi z serca, kiedy przeczytałam, że pierwsza część się spodobała :]
Mam dla Was kolejny rozdział i filmik, który zrobiłam (nie dotyczy on opowiadania, ale co tam ;P )http://www.youtube.com/watch?v=aqWHcOpU-y0
A oto ciąg dalszy...
- 2 -
''I woke up today in London (...)
And when the night falls in around me
I dont think ill make it through
Ill use your light to guide the way
Cause all I think about is you''*
Booth'a obudziły krople deszczu uderzające o parapet. Leniwie podniósł powieki i omiótł nieco zaspanymi oczami pomieszczenie, zatrzymując swój wzrok na krajobrazie za oknem. Londyn spowity był w gęstej mgle. Od początku jego pobytu niebo było zachmurzone i tylko od czasu do czasu przebijało się Słońce. Za to wszechobecna wilgoć zaczynała denerwować agenta. Już wiedział, że nie będzie miło wspominał tego wyjazdu. Co innego zeszłoroczny czas spędzony tu wraz z Bones. Słońce, pogoda i spokój, jeśli nie liczyć spraw kryminalnych jakie przyszło im rozwiązać. Druga z nich nie powinna w ogóle mieć miejsca. Co prawda doktor Wexler działał mu na nerwy swoimi zagrywkami względem Tempe, ale nie do tego stopnia, by musiał skończyć jako brykiet na grill. Co to, to nie.
Wspominając, w końcu Seeley wstał z łóżka i podszedł do okna. Na horyzoncie widniała sylwetka Big Bena, ale mgła uniemożliwiała zobaczenie godziny. Jednak cisza jaka panowała na ulicach Londynu, zdawała się potwierdzać przypuszczenia Booth'a, że musiało być jeszcze wcześnie. Dotknął czołem szyby patrząc na smugi wody.
- Szkoda, że Cię tu nie ma Bones – mruknął do siebie uśmiechając się na wspomnienie swojej partnerki. Nie widział jej od pięciu dni i już czuł się dziwnie. Zaczynał odczuwać pustkę. Brakowało mu ich rozmów, przekomarzania i towarzystwa Temperance. Co prawda rozmawiali przez telefon, ale to nie było to samo co rozmowa w cztery oczy. Przez telefon nie mógł zobaczyć jej uśmiechu, spojrzenia które zdradzało stosunek jego partnerki do wielu rzeczy. Brakowało mu tego cholernie.
Westchnął i postanowił nie zadręczać się dłużej i przygotować do wygłoszenia ostatniego wykładu.
***
Klnąc i pomstując na lewostronny ruch, Booth'owi w końcu udało się opuścić zatłoczone skrzyżowanie. Był w drodze do siedziby Scotland Yardu, kiedy jego Motorola zaczęła wibrować w kieszeni płaszcza. Na wyświetlaczu migał napis ANGELA. Czego chciała od niego panna Montenegro?
- Cześć Angela! Stęskniliście się za mną? - zagadnął wesoło, ale po drugiej stronie panowała cisza. – Ange, jesteś tam? Halo?
- Jestem, tylko... - dziwnie zmieniony głos artystki nie spodobał się agentowi.
- Angela, stało się coś? Coś z Hodginsem? Cam? Coś z Parkerem?! - zapytał przerażony. Jego myśli zaczęły krążyć wokół syna i przyjaciół którzy zostali w Waszyngtonie. Był tak zaaferowany, że miał nawet problem z prawidłowym zaparkowaniem wypożyczonego samochodu przed siedzibą policji.
- Nie, z nimi wszystko w porządku.
- Dzięki Bogu – westchnął z ulgą. - Ale coś się musiało stać... Twój głos...
- Chodzi o Tempe.
To wystarczyło, by Seeley poczuł uścisk w okolicach serca i jedyne co był w stanie robić to myśleć o swojej partnerce.
- Jak to z Temperance?! Przecież wyjechała! Wróciła wcześniej?
- Nie...
- To ja już nic nie rozumiem. Wyjaśnij mi bo zaczynam się martwić – polecił Seeley, a artystka wykonała jego prośbę:
- Hotel, w którym się zatrzymała... doszło w nim do zamachu... przyczyną najprawdopodobniej był samochód – pułapka. Hotel spłonął, a Brennan nie odbiera telefonu...
W tym momencie Booth poczuł się tak, jakby ktoś wylał mu na głowę kubeł zimnej wody. Zimne dreszcze przeszły przez całe ciało agenta, a w głowie kołatała się jedna myśl: ''Tylko nie Bones, nie Ona...''.
-Booth, co teraz? - zdenerwowany głos Angeli wyrwał go z letargu.
- Skąd o tym w ogóle wiesz?
- Godzinę temu podali tą informację w wiadomościach. Od tego czasu próbuję się skontaktować z Brenn, ale słyszę tylko że abonent jest nieosiągalny. Booth, co jeżeli Ona... jeżeli Tempe nie żyje?
- Nie mów tak! Nawet tak nie myśl! - przerwał jej ostro. - Zaraz spróbuję się do niej dodzwonić i polecę tam... Kto jeszcze wie, że cała sprawa dotyczy Bones?
- Wszyscy z Instytutu.
- Dobra, nie traćmy czasu. Zaraz zadzwonię na lotnisko i zarezerwuję bilet na najbliższy lot do Afganistanu. Ty zadzwoń do Cullena i powiedz mu o wszystkim. Przekaż także, że nie przeprowadziłem ostatniego wykładu... OK?
- Jasne.
- Angela... Sprowadzę Bones, nawet jeśli... - nie był w stanie dokończyć. Zamiast tego powiedział tylko – Wszystko będzie dobrze – i rozłączył się.
I choć starał się w to wierzyć, to jakaś część jego myślała zupełnie inaczej. Po raz kolejny jego przeczucie okazało się słuszne. A przecież mówił, by nie leciała...
- Bones, nie rób mi tego... Proszę – powtarzał, starając się do niej dodzwonić. Na próżno. Jego partnerka nie odbierała...
Kabul – stolica Afganistanu / 12 godzin wcześniej
- Kobieta, 40 – 50 lat, rasa negroidalna. Obrażenia na czaszce wskazują, na to iż zginęła od silnego uderzenia...
- Które spowodował wybuch?
- Tak, musiała być blisko centrum. Kości są nadwęglone – Temperance Brennan wraz z innymi antropologami spędzała kolejny dzień na zgliszczach hotelu pracując w pocie czoła. Szczątek z każdym dniem przybywało, a niektóre z nich były w takim stanie, że nawet wprawne oko Bones miało problem z wydaniem opinii na ich temat.
Tempe otarła czoło ramieniem i przeszła do kolejnych zwłok. Z nieba lał się żar, jednak ona była całkowicie pochłonięta pracą. Było ciężko, ale nie narzekała, przywykła do gorszych warunków. Zresztą to była jej praca, a ona sprawiała jej satysfakcję. Każde zidentyfikowana osoba była sukcesem, nagrodą za trud.
Po kilku godzinach ciężkiej pracy Brennan uznała, że najwyższy czas na przerwę. Kiedyś nie musiałaby z niej korzystać, ale współpraca z Booth'em sprawiła, że wiele rzeczy uległo zmianie. To jej partner zawsze zabierał ją na lunch czy obiad. Dla niego przerwa była czymś normalnym i zawsze był na nią czas. I stało się. Nawyki Booth'a przeszły na nią.
Siedząc w cieniu z butelką wody mineralnej Tempe obserwowała pracę innych. Ciał, które udało się zidentyfikować było coraz więcej, ale i tak żałowała że nie ma przy sobie swoich przyjaciół, z których pomocą wszystko poszłoby znacznie szybciej i sprawniej. Brakowało jej wymiany zdań z Angelą, teorii spiskowych Hodginsa oraz Booth'a. Całego. Jej partner zawierał tyle pozytywnych i ważnych cech, które tworzyły zintegrowaną całość, że jeśli miałaby wskazać coś, czego brakowałoby jej najbardziej – nie umiałaby.
Myśląc o Seeley'u odczuła silną potrzebę usłyszenia jego głosu. Co prawda rozmawiali wczoraj wieczorem, ale zawsze znalazł się jakiś temat wart omówienia. Zaczęła szukać telefonu, ale nigdzie nie mogła go znaleźć.
- Cholera – mruknęła z rezygnacją przypominają sobie, że rano kładła go na nocnej szafce. ''No trudno, telefon do Booth'a będzie musiał poczekać''. Pomyślała i zabrała się z powrotem do pracy.
Słońce zniżało swoją wędrówkę po niebie. Zapadła zmrok a prace na zgliszczach hotelu po woli się kończyły. Na gruzowisku została tylko doktor Brennan oraz przydzielony jej do pomocy asystent - Jose. Tempe chciała dokończyć badanie jeszcze jednych szczątek i nic i nikt nie mógł jej w tym przeszkodzić.
- Mężczyzna, 25 – 35 lat, rasa kaukaska, przerwany rdzeń kręgowy – powiedziała do asystenta, który notował każde jej słowo.
Było już późno kiedy Bones wracała do hotelu. Mimo zmęczenia wolała się przejść niż skorzystać z propozycji podwiezienia przez Jose, którego samochód wyglądał tak jakby zaraz miał wydać ostatnie tchnienie. Upalne dni były całkowitymi przeciwnościami nocy, których zimno zdążyło dać się Tempe we znaki. Jej cienka koszulka nie chroniła wystarczająco przed chłodem.
Przyspieszyła kroku, chcąc jak najszybciej znaleźć się w hotelu i wziąć gorącą kąpiel. Wychodząc zza zakrętu jej oczom ukazał się budynek, w którym się zatrzymała. Jeszcze parę kroków – pomyślała.
Przechodziła przez ulicę, kiedy zza rogu wyjechała mała ciężarówka i wjechała na teren hotelu wymijając wchodzącą przez bramę Tempe. Bones podniosła kołnierzyk koszuli i schyliła głowę chroniąc się przed zimnem w tej samej chwili ciszę przerwał ogłuszający huk, a w powietrze uniósł się tuman kurzu. Chwilę potem błysnęły płomienie. Potem nie było już nic. Tylko ciemność.
*Obudziłem się dziś w Londynie (...)
A kiedy otoczy mnie noc
Raczej nie wytrzymam tego
Użyję twego światła, by rozjaśnić sobie drogę
Bo wszystko o czym myślę to ty
''Landing in London'' 3 Doors Down
Filmik przecudny, a żeby wypowiedzieć się o Twoim opowiadaniu tak jak na nie zasługuje niestety brakuje mi słów. To jest NIESAMOWITE! Zatkało mnie totalnie. Biedna Bones. Jeju te wszystkie odczucia, wszystko takie realne, prawdziwe! Czekam na następną część! Strasznie się nie mogę doczekać.!
- 3 -
''If you ever feel neglected,
If you ever think all is lost,
I'll be counting up my demons, yeah,
Hoping everything's not lost,
Everything's not lost,''*
''Do wybuchu doszło o godzinie 23:05. Z relacji świadków wynika iż ciężarówka wjechała na teren hotelu po czym nastąpiła eksplozja. Miejscowa policja nie wyklucza kolejnego zamachu terrorystycznego. Dowiedzieliśmy się także, że w hotelu tym zameldowana była doktor Temperance Brennan, światowej sławy antropolog i autorka bestsellerowych powieści, która pomagała w identyfikowaniu ofiar poprzedniego zamachu. Niestety nie wiemy czy w chwili wybuchu znajdowała się się w hotelu...''
Głos spikera niósł się echem po Instytucie Jeffersona. Wszyscy w milczeniu słuchali wiadomości nadawanych przez CNN. Angela nerwowo wyłamywała sobie palce, a stojący obok niej Hodgins próbował ją jakoś uspokoić. Mimo, że nie byli razem nadal byli przyjaciółmi, którzy wspierali się w trudnych chwilach, a ta należała do takich. Jack objął artystkę, która oparła głowę na jego ramieniu po czym jej ciałem wstrząsnął cichy szloch.
- To nie może być prawda.
- Nie powiedzieli, że zginęła – głos doktor Saroyan starał się nie drżeć z emocji, a w zaistniałej sytuacji było to dość trudne.
- Booth wie? - zapytał Sweets, który gdy tylko dowiedział się o wszystkim, natychmiast pojawił się w Jeffersonian.
- Dzwoniłam do niego – odparła Angela uspokoiwszy się trochę. - Powiedział, że leci do Afganistanu.
- Jakoś nie dziwi mnie to – mruknął Hodgins. - Czyżby nad nimi ciążyło jakiś fatum? Najpierw amnezja Seeley'a, a teraz to.
- Miejmy nadzieję, że doktor Brennan nic się nie stało... - zaczął Słodki, ale przerwała mu Angela.
- Sweets, do eksplozji doszło w nocy! Wątpię, by Tempe była o tej porze w pracy!
- Ange, znasz Brennan i doskonale wiesz, że ona nie ma normowanego czasu pracy – powiedziała Camille, a reszta musiała przyznać jej rację.
- Ciekawe gdzie teraz jest Booth? - zastanowił się Hodgins, na co odpowiedziało mu wzruszenie ramion pozostałych i ciche słowa Angeli:
- Mam nadzieję, że blisko Tempe...
***
Nadzieje Angeli zdawały się potwierdzać. Booth po odwołaniu swojego ostatniego wykładu, znajdował się już w samolocie lecącym do Kabulu. Teraz mógł tylko rozmyślać nad tym co się stało. Myśleć i obwiniać się, że nie zabronił jej lecieć. Ale z drugiej strony... nie mógł tego zrobić. Bones zawsze robiła to co chciała i to co uważała za słuszne. Mógł się z nią nie zgadzać, ale ostateczna decyzja należała do niej. Zresztą kim on jest, by jej rozkazywać? No właśnie, kim?...
Godzinę później głos stewardessy zakomunikował, że za 15 minut samolot będzie podchodził do lądowania. Standardowe procedury pozwoliły Booth'owi zebrać myśli i skupić się. Jeszcze przed wylotem uruchomił swoje kontakty, teraz pozostawało mu tylko dowiedzieć się co się stało i odnaleźć Temperance – żywą. Innej możliwości nie było. Gdyby zabrakło Bones, to tak jakby znikła część jego samego. Teraz Booth już nie mógł pojąć jak kiedyś był w stanie pracować bez niej, bez jej antropologicznych uwag, bez jej uśmiechu. Jego życie dzieliło się na czasy przed Temperance i z Temperance. Czy był przygotowany na czasy po Temparance? Zdecydowanie nie.
Pochłonięty myślami nawet nie zauważył kiedy samolot wylądował.
Ledwo zameldował się w podrzędnym hoteliku, który na pewno nie spełniał wszystkich zasad bezpieczeństwa i higieny, od razu pojechał na miejsce, gdzie jeszcze kilkanaście godzin temu stał czterogwiazdkowy hotel. Teraz zamiast luksusowych wnętrz widniała ogromna wyrwa, wokół której pełno było gruzowiska. Osmolone ściany były niemym świadectwem pożaru jaki strawił wnętrza. Dla Booth'a hotel nie miał jednak znaczenia, ważne było jedynie znalezienie Bones. Logika podpowiadała mu, że gdyby nic jej się nie stało, za pewne już pomagałaby w identyfikowaniu ofiar, ale na gruzowiskach nie dostrzegł tak dobrze znanej mu sylwetki. Za to boleśnie raziły rzędy ciał przykrytych folią.
Nie chciał jednak tam zaglądać, wolał mieć nadzieję i dlatego pojechał prosto do miejscowego szpitala, do którego zostali przywiezieni ranni.
Recepcja była zatłoczona, a powietrze parne i duszne. Tylko białe kitle lekarzy zdradzały, że agent znajduje się w placówce medycznej, a nie na kabulskim bazarze.
Nie zwracając uwagi na kolejkę, Seeley przedostał się do kobiety siedzącej w rejestracji. Jej wychudzone ręce stukające po klawiaturze komputera przypominały kończyny modliszki.
- Przepraszam, czy przywieziono tu Temperance Brennan? - zapytał z nadzieją, a kobieta spojrzała na niego znudzonym wzrokiem i odparła:
- A kto to być?
Zapowiadała się ciekawa rozmowa.
- Temperance Brennan, znana antropolog. Mogła zostać przywieziona z wypadku...
- Tego z hotelu?
- Tak! Jest tutaj? - w agencie zapaliła się iskierka nadziei.
- Nie wiem.
- Jak to pani nie wie?! Jesteśmy w rejestracji!
- Proszę o spokój. Jak wyglądała?
- Kasztanowe włosy z odcieniem miedzi, szaroniebieski oczy, szczupła... - zaczął swój opis, ale zaraz przypomniał sobie że ma przy sobie jej zdjęcie. Szybko wyjął portfel i pokazał fotografiię przedstawiającą jego partnerkę. Kobieta przyjrzała się uważnie zdjęciu i powiedziała:
- Pokój 106, ale tam może wchodzić tylko...
Ale Booth już jej nie słuchał. Pędził co sił do Bones. Tak bardzo chciał ją zobaczyć.
Waszyngton – Instytut Jeffersona
Doktor Saroyan siedziała w swoim gabinecie. Był późny wieczór i tylko ekran monitora dawał jakiekolwiek światło. Była pochłonięta szukaniem jakichkolwiek informacji o wypadku, do którego doszło w Kabulu. Doniesienia jednak się powtarzały: samochód-pułapka, pożar, ranni, zabici... Ani słowa o Brennan.
- Nadal tu siedzisz?
Cam wzdrygnęła się i spojrzała w kierunku skąd dochodził głos.
- Doktorze Hodgins, czy zawsze musisz się skradać? - zapytała.
- Wybacz, nie chciałem Cię przestraszyć.
- Co tu jeszcze robisz?
- To samo co Ty, czekam na jakieś wieści. Może Booth czegoś się dowiedział – wyjaśnił Jack wchodząc w krąg światła. Na jego twarzy, tak jak i twarzach pozostałych widać było zmęczenie, a dodatkowy niepokój i brak informacji potęgowały efekt.
- Ktoś jeszcze został? - zapytała Camille choć dobrze znała odpowiedź, którą Hodgins tylko potwierdził.
- Sweets i Angela.
- Jak ona to znosi? Brennan była... jest jej najlepszą przyjaciółką – powiedziała Cam.
- Jakoś się trzyma, a przynajmniej stara się tak wyglądać. Teraz jest z nią Lance, może zastosuje na niej jakieś psychologiczne sztuczki, chociaż Angie nie jest w ciemię bita.
- To prawda – uśmiechnęła się doktor Saroyan.
- A Ty?
- Co ja?
- Jak Ty to znosisz? - zapytał Jack.
- Tak jak widać... Szukałam jakiś informacji, ale nic nowego nie ma. Musimy czekać na wieści od Seeley'a. Miejmy nadzieję, że będą dobre...
- Wiadomo coś? - rozmowę przerwało wejście Angeli do gabinetu, za nią podążał Sweets.
- Niestety nie – odparła Cam.
- Cholera! Ile jeszcze będziemy czekać? - zirytowała się artystka.
- Brak informacji to dobry znak – powiedział Słodki, czym zwrócił na siebie uwagę pozostałej trójki. - No co? To świadczy o tym, że Booth cały czas szuka, czyli nie było jej w ofiarach zidentyfikowanych...
- Skąd możesz to wiedzieć?
- Standardowe procedury postępowania w stanach zagrożenia – odparł Słodki.
- Mów co chcesz, ale ja mam dosyć czekani. Czuję się tak jak wtedy, kiedy Grabarz pochował Tempe i Jacka pod ziemią – powiedziała Angela i spojrzała na Hodginsa.
- Nie ma sensu, żebyśmy wszyscy tu siedzieli – Cam zwróciła się do swoich przyjaciół. - Na razie ja zostanę, a wy idźcie na kawę czy coś – dodała, wiedząc że oni i tak nie pójdą do domu.
- To może ja skoczę po kawę i coś do jedzenia, co? - zaproponował Jack.
Tak jak przypuszczała doktor Saroyan nie zapowiadało się, by którekolwiek z nich opuściło Jeffersonian bez jakichkolwiek wieści o Temperance Brennan.
Kabul - szpital
W tym samym czasie Seeley Booth zmierzał korytarzem do pokoju 106 mijając po drodze lekarzy i pielęgniarki. Minął grupę ludzi rozmawiających podniesionym głosem, ale nie zwrócił na nich uwagi. Nic teraz nie liczyło się bardziej niż Temperance. Był już przy pokoju numer 105 kiedy kolejne drzwi, cel jego wędrówki, otworzyły się. Chwilę potem dwóch sanitariusze wywieźli stamtąd ciało przykryte białą płachtą.
Świat się zatrzymał...
*''Jeśli kiedykolwiek czułeś się zaniedbany
Jeśli czasem myślisz, że wszystko stracone
Podliczę swoje demony, tak
Wierząc, że nie wszystko stracone
Nie wszystko stracone''
''Everything not lost'' Coldplay
Charlotte... Musiałaś zakończyć w takim momencie? Teraz będę myślała tylko o Twoim opowiadaniu. Żeby Bones przeżyła... Brak mi słów. Piszesz pięknie. Nie umiem powiedzieć nic mądrego i wyszukanego, jesteś cudowna. Absolutnie oryginalna i genialna.
nie no umiesz zakonczyc opowiadanie w takim momencie zeby strasznie dlugo trzymal w niepewnosci....
poprostu genialnie xD
czekam na cd :P
No właśnie czemu przerwałaś w takim emocjonującym momencie. Liczę na to, że to jednak nie Temp. Czekam na kolejną część:)
Nie zabijaj mi jej.. ;(
Świetne opko, jesteś juz zdezydowanie na profesjonalnym poziomie...
Stephenie Meyer może się od Ciebie uczyć.
Świetnie Charlotte, świetnie!
;)
O matko, Mayer może się ode mnie uczyć :P aż taka świetna to ja nie jestem, ale dziękuję za miłe słowa. Wszystkim :*
I oto kolejna część :]
- 4 -
''This time, This place
Misused, Mistakes
Too long, Too late
Who was I to make you wait
Just one chance
Just one breath
Just in case there’s just one left ''*
''Nie, nie, nie...''. Booth czuł jak jego serce wybija żałobny rytm. Nie był w stanie się poruszyć, a jedyne co mógł to wpatrywać się w ciało pod białym prześcieradłem, które zniknęło za rogiem korytarza wiezione przez sanitariuszy.
- Spóźniłem się – wyszeptał sam do siebie przywierając plecami do chłodnej ściany, po czym osunął się po niej siadając na podłodze. - Spóźniłem się...
Seeley schował twarz w dłoniach, a jego ciałem wstrząsnął szloch. Nie płakał od bardzo dawna, ale teraz coś w nim pękło. Nic już nie miało znaczenia bo jej już nie było...
W końcu Booth postanowił zmierzyć się z rzeczywistością. Musiał zobaczyć puste łóżko, odetchnąć tym samym powietrzem, którym Ona oddychała...
Drzwi do pokoju 106 były otwarte ukazując puste, szpitalne łóżka. Seeley poczuł jak coś ścisnęło go za serce. Wolnym krokiem podszedł do jednego z nich i usiadł na fotelu obok.
- Bones, dlaczego? Czemu mnie nie posłuchałaś?
Cichym, pełnym bólu głosem wypowiadał słowa, które ciążyły na jego duszy.
- Tyle chciałem Ci powiedzieć Temperance... A teraz jest już za późno...
- Dlaczego? - dobrze znany głos zadźwięczał mu w uszach. Czyżbym miał zwidy?- Dlaczego jest za późno?
Agent odwrócił się i poczuł jak jego serce mocniej bije. W drzwiach stała Bones. Cała i zdrowa, nie licząc ręki na temblaku, siniaków i zadrapań na twarzy.
- Bones! - Booth zerwał się z fotela i podbiegł do swojej partnerki. - Ty żyjesz!
- Oczywiście, a czemu miałabym... - zaczęła antropolog, ale nie zdążyła dokończyć gdyż dłonie Booth'a ujęły jej twarz, a po chwili poczuła usta swojego partnera na swoich. Wiedziała, że to niewłaściwe, ale nie chciała skończyć tego pocałunku. Chciała zatracić się w nim i zapomnieć o wszystkim. Po prostu znów czuć magię, którą poczuła kiedy po raz pierwszy pocałowała swojego partnera. Chciała go objąć, ale zanim wyciągnęła ręce wszystko się skończyło. Booth odsunął się zmieszany swoim nagłym wybuchem uczuć.
- Przepraszam Bones, nie powinienem był, ale... tak się cieszę, że nic Ci nie jest – powiedział cały czas trzymając Tempe w ramionach.
- A coś mi groziło? - zapytała takim tonem jakby była niezniszczalna. Cała Bones.
- Czy coś Ci groziło?! Bones, myślałem że nie żyjesz! Sanitariusze wywieźli stąd ciało i ja myślałem, że to Ty.
- Dziś rano przenieśli mnie do innego pokoju.
- Wiesz jak się martwiłem? W Jeffersonian nadal się martwią i czekają na wieści ode mnie. Muszę do nich jak najszybciej zadzwonić – powiedział wypuszczając ją z objęć. - Nawet nie wiesz co czułem kiedy dowiedziałem się, że hotel w którym się zatrzymałaś spłonął. Nie odbierałaś telefonów i wszyscy myśleliśmy, że...
- Zapomniałam zabrać go ze sobą – dodała Bones.
- Boże, jak dobrze znów Cię widzieć – uśmiechnął się Seeley.
- Ciebie też Booth – odparła Brennan również się uśmiechając i ponownie przytulając się do swojego partnera. W jego ramionach czuła się bezpiecznie, jak w domu, od którego dzieliły ją tysiące kilometrów.
***
Waszyngton – kilka dni później
Angela nerwowym krokiem przechadzała się po Instytucie. Stukot jej obcasów wybijał rytm słyszalny przez wszystkich pracowników, którzy pochłonięci byli pracą. W końcu Hodgins postanowił porozmawiać ze swoją ex.
- Ange – zaczął, czym zwrócił uwagę artystki na siebie. - Może...
- Nic mi nie jest. No może trochę się denerwuję – przerwała mu.
- Czym? Przecież Tempe jest cała i zdrowa. Rozmawiałaś z nią wczoraj. Jutro ona i Booth wracają do domu – odparł Jack.
- Będę spokojna dopiero wtedy kiedy Tempe wyląduje bezpiecznie w Waszyngtonie.
- Jest z nią Booth, nic jej nie grozi. Z nim też rozmawiałaś i doskonale wiesz, że on prędzej zginie niż pozwoli, by coś jej się stało...
- Jack! Nie chcę słyszeć o śmierci. Nawet fikcyjnej czy czysto teoretycznej...
- To może być trudne biorąc pod uwagę, że pracujesz przy zwłokach...
- Hodgins!
- Już nic nie mówię – powiedział potulnie naukowiec uśmiechając się lekko.
- Nie myśl sobie, że nie zauważyłam tego uśmieszku. Ale masz rację, Booth potrafi zadbać o bezpieczeństwo Bren – odparła Angela już mniej zdenerwowana.
- Tylko Ona musi mu na to pozwolić – przypomniał entomolog, na co Montenegro zmarszczyła brwi. Jej były niedoszły mąż miał rację. Tempe nie lubiła pomocy, uważała że sama poradzi sobie ze wszystkim, a przecież nikt nie jest na tyle doskonały by podołać takiemu zadaniu. Angela dobrze pamiętała smutek swojej przyjaciółki, który towarzyszył jej kiedy Booth po obudzeniu się z pooperacyjnej śpiączki nie pamiętał jej. Myślała wtedy, że została sama. Na szczęście amnezja Seeley'a nie trwała długo i wkrótce potem znów było jak dawnej. A przynajmniej tak by wyglądało dla zwykłego obserwatora. Ale nie dla Angeli. Ona już swoje wiedziała. Jej wprawne oko zauważyło, że jej przyjaciele stali się sobie bliżsi. Ale Bren chyba też to zauważyła, bo gdy tylko pojawiła się propozycja wyjazdu, który de facto mógł się skończyć dla niej tragicznie, od razu wsiadła do samolotu i poleciała do tego całego Kabulu. Uciekła. Tak jak wtedy kiedy została z Seeley'em sama przed ołtarzem i zaczęła rozumieć co się dzieje.
- Ziemia do Angeli – rozmyślania artystki przerwał głos Hodginsa i jego dłoń machająca jej przed oczami.
- Przepraszam, zamyśliłam się.
- Zauważyłem, a o czym to...
- Witajcie – nie wiadomo skąd zmaterializował się przy nich Sweets.
- Hej – odparli chórem. - Co Cię sprowadza do Jeffersonian, bo chyba nie sesja terapeutyczna skoro nie ma jeszcze twoich ulubionych pacjentów – dodał Hodgins.
- Nie, ale i tak będą musieli przyjść. A tak w ogóle to kiedy wracają?
- Jutro.
- Jakieś przyjęcie powitalne? - zażartował Lance, a Angela od razu podchwyciła pomysł.
- Nie pomyślałam o tym – artystka zamyśliła się, po czym spojrzał to na Jack'a to na Sweets'a. - To bardzo dobry pomysł...
- Zależy dla kogo...
- Nie marudź Jack! - skarciła naukowca Angela. - A teraz za mną – powiedziała i pociągnęła mężczyzn za sobą.
- Dokąd?
- Planować przyjęcie.
***
Kabul
Booth siedział na fotelu obserwując jak jego partnerka krąży po pokoju zbierając swoje rzeczy. Od jej wyjścia ze szpitala minęły dwa dni, które spędziła w hotelowym pokoju agenta. Seeley z poświęceniem zgodził się spać na kanapie nie chcąc osaczać jej swoją obecnością w jednoosobowym łóżku. Zresztą Temperance potrzebowała odpoczynku, a do tego na pewno nie zaliczało się przygwożdżenie do łóżka przez silne ramię agenta.
- Bones, tu jest wszystko. A poza tym i tak nie było tego dużo, bo większość spłonęła – powiedział Seeley i podszedł do swojej partnerki, by pomóc jej zamknąć walizkę.
- Miałam trochę rzeczy w bazie, w której pracowałam – odparł. - Zresztą nadal mogłabym pracować, nie wiem czemu...
- O nie! Skończyliśmy ten temat – przerwał jej Booth zabierając od niej walizkę. - Nie będziesz już tutaj pracować. Wracamy do Waszyngtonu i tam może Ci pozwolę...
- Booth – powiedziała chłodnym tonem Brennan spoglądając na agenta spod przymkniętych powiek.
- Dobra, będziesz mogła pobawić się tymi swoimi kosteczkami...
- Ja się nie bawię, tylko poddaję badaniom szczątki. I nie pracuję tylko z kosteczkami, Booth.
- Jak zwał tak zwał. Przynajmniej będę miał Cię na oku – powiedział agent i skierował się do małego aneksu kuchennego. - A, i masz zakaz wyjeżdżania na jakiekolwiek wykopaliska – dobiegło po chwili do uszu antropolog.
- Nie możesz mi zabronić – Brennan momentalnie znalazła się przy Booth'ie, który nalewał sobie szklankę wody mineralnej.
- Mogę.
- Nie!
- Nie kłóć się jak dziecko Bones. Jestem twoim partnerem i troska o twoje dobro to jedno z zadań jakie muszę wypełniać – powiedział Booth spokojnym tonem i wrócił do małego pomieszczenia pełniącego rolę salonu.
- Dobrze wiesz, że sama potrafię o siebie zadbać.
- Tak, a przykład tego samozadbania mieliśmy tutaj – odparł z ironią agent, której Bones jak zwykle nie wychwyciła.
- Tutaj może nie, ale w pracy zawszę wykazuję dozę rozsądku...
- Jeżeli jest to kompatybilne z twoją pokręconą logiką.
- Logika nie jest pokręcona, Booth – powiedziała Brennan krzyżujące ręce na piersi i stają na przeciwko mężczyzny.
- Nie? A do czego doprowadziła Zack'a?
Pytanie zadane przez Seeley'a zawisło w powietrzu. Bones nie odpowiedziała od razu, w ciszy wpatrywała się w brązowe oczy swojego partnera, po czym spuściła głowę a ręce opadły wzdłuż tułowia.
- To był błąd. Czasem logika może mieć zgubny wpływ – wyszeptała i usiadła na kanapie.
Agent zmieszał się odrobinę, nie chciał jej zasmucić. No cóż, prawda nie zawsze jest dobra.
- Przepraszam , nie chciałem...
- Powiedziałeś prawdę, to wszystko – odparła. - A ja muszę nauczyć się, jak odróżniać takie rzeczy by nigdy więcej coś podobnego nie spotkało moich przyjaciół.
- Temperance, jesteś tak mądrą i inteligentną osobą, że już nikt nie wyprowadzi Cię w pole – Seeley usiadł obok niej i objął ją ramieniem.
- Nie dam się wyprowadzić! Zresztą w Waszyngtonie nie ma pól...
- To była taka przenośnia, wiesz....
- OK., nadal nie rozumiem twoich metafor i powiedzeń, ale staram się – powiedziała Bones uśmiechając się lekko.
- Będziemy nad tym pracować.
*''Ten czas, to miejsce,
nadużycia, pomyłki.
Za długo, za późo.
Kim jestem,że kazałem ci czekać?
Tylko jedna szansa,
tylko jeden oddech,
akurat w sytuacji, gdzie pozostało tylko jedno''
''Far away'' Nickleback
Świetne Charlotte:)
Wszystko już dobrze:) Bones uczy sie, a to dobre, znaczy stara sie, ciekawe:)
czekam na cdk:)
jak dobrze ze Bones i Booth wracaja do "domu" :PP
ciekawa jestem jak wydarzenia potocza sie dalej w Waszyngtonie... xD czekam na cd ;)
Jak dobrze, że Brennan nic się nie stało. Ten pocałunek... Jak słodkoo! No i genialny dialog w Kabulu ;D Uwielbiam te ich przekomarzanki. Dobrze, że już wracają do domu ;) Świetna część.! Czekam na następną.!
Charlotte cudowne opowiadanie. Cieszy mnie to, że Bones nie ucierpiała poważnie w wyniku zamachu. Podobają mi się jej przekomarzanki z Boothem.
Czekam na cd.
Ta część może nie jest porywająca, ale na pewno zarysuje akcję do dalszego działania :]
- 5 -
Samolot lecący z Kabulu do Waszyngtonu nie miał opóźnienia i o 15:00 czasu miejscowego, Booth i Brennan witali się już z delegacją Instytutu Jeffersona, na którą składali się wszyscy ich przyjaciele. Sweets został do niej podpięty jako ścisły współpracownik.
- Tak się martwiłam – powitała ich Angela ściskając Temperance. Hodgins poklepywał agenta gratulując udanej akcji ratunkowej, a Sweets jak zwykł robić, przypatrywał się i analizował.
Wieczorem, zgodnie z planem panny Montenegro, wszyscy udali się klubu świętując szczęśliwy powrót dwójki partnerów. Początkowy opór Bones zniknął kiedy jej przyjaciółka zastosowała parę trików psychologicznych jakich nauczyła się od Słodkiego, a Booth nie mógł odmówić. Przecież chciał być przy Tempe.
- Nie wiem jak Wy, ale ja mam ochotę na jeszcze jednego drinka – powiedziała Angela i wstała z kanapy kierując się w stronę baru.
- Jack, lepiej odeskortuj ją tam – dodała Cam widząc chwiejny krok swojej podwładnej. Hodginsowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Szybko zerwał się ze swojego miejsca i poszedł za artystką. Całej scenie przypatrywał się Booth, który gdy tylko naukowiec odszedł, westchnął i uśmiechnął się.
- Ciekawe ile jeszcze czasu minie, zanim wrócą do siebie.
- A wrócą?
- Oczywiście Bones, wystarczy tylko na nich popatrzeć. I nie trzeba być psychologiem... - agent spojrzał wymownie na Sweets'a - ...by wiedzieć co się dzieje.
- Porozmawiamy o tym na najbliższej sesji – odciął się Słodki.
- Koniec tych złośliwości – przerwała im Cam. - Powiedz lepiej Seeley, jak minął Ci czas spędzony w Londynie.
- Byłeś w Londynie? - zdziwiona Brennan spojrzała na swojego partnera.
- Nie mówiłem Ci? - zapytał, a kobieta zaprzeczyła. - No cóż, dowiedziałem się o tym dość nagle, a konkretnie wieczorem przed twoim odlotem do Afganistanu. Zadzwonił Cullen i... - Booth opowiedział Bones co się wydarzyło począwszy od jego wylotu do Londynu, po przez wykłady, a skończywszy na poszukiwaniach jej samej w kabulskim szpitalu. - Resztę już znasz.
- Odwołałeś ostatni wykład przeze mnie?
- Musiał, inaczej miałby ze mną do czynienia. W końcu to ja go powiadomiłam o tym co się stało – do rozmowy wtrąciła się Angela, która właśnie wróciła z Hodginsem.
- Dokładnie – zgodził się agent. - Będę musiał jeszcze porozmawiać z Cullenem o tej sprawie, ale zważywszy na okoliczności... Sądzę, że nie będzie problemu.
- Nie będzie. Rozmawiałam na ten temat z prokurator Julian i zgodziła się zamienić kilka słów z Twoim szefem – powiedziała Camille uśmiechając się.
- Stara, dobra Caroline – westchnął Seeley z uśmiechem. - Muszę jej podziękować...
- Tylko kiedy będziesz to robił, radziłabym ominąć przymiotnik stara – dodała Angela posyłając agentowi swój stuwatowy uśmiech.
- Wybaczcie, ale mój pęcherz dłużej nie wytrzyma – powiedziała panna Montenegro jakiś czas później wstając z kanapy. Zabawa trwała w najlepsze i prawie każdy był już po paru kieliszkach czegoś mocniejszego.
- Nie dziwię się, po takiej ilości trunków – Hodgins uśmiechnął się do swojej byłej, która w odpowiedzi obdarzyła go krytycznym spojrzeniem.
- Zaraz wraca.
- Może pójść z Tobą? - zaoferował się entomolog szykując się do drogi. Szybko jednak posadzony.
- Dziękuję, ale eskorta nie będzie mi potrzebna – odparła artystka posyłając szyderczy uśmiech Hodginsowi i ruszając w stronę toalety. Reszta tylko spojrzała na biednego Jack'a i uśmiechnęła się.
- Spadajcie – odparł tamten, co zostało skwitowane wybuchem śmiechu.
Angela w tym czasie gnana usilną potrzebą szybko przemierzyła parkiet i weszła do korytarza, nad którym wisiał prawie niezauważalny szyld: TOALETY. Jak zwykle w tego typu klubach, WC znajdowało się na drugim końcu przybytku dobrej zabawy, do którego prowadził wąski korytarz wyłożony bordowymi kotarami. W końcu, po kilku minutach przed artystką ukazały się drzwi oznaczone kółeczkiem.
- No nareszcie – mruknęła i przyspieszyła kroku.
Chwilę potem, po zaspokojeniu naturalnej potrzeby, myła już ręce w zdobionej umywalce, której nie powstydziły by się najlepsze hotele Los Angeles. Spojrzała w lustro i z przykrością musiała stwierdzić, że po jej karmazynowej szmince nic nie zostało.
- Trzyma 24 godziny, jasne – mruczała, szukając pomadki w torebce, która wypadła i potoczyła się cichym brzdękiem po kamiennej posadzce. - Cholera – zaklęła i schyliła się po szminkę. Miała już ją podnieść, kiedy jej uwagę zwróciła mała plamką w bordowym odcieniu, która odcinała się wyraźnie na tle białych kafelków. Chwilę potem ni stąd ni zowąd pojawiła się kolejna plamka. Angela zamrugała. Nie, to nie mogło się jej przewidzieć. Spojrzała w górę, ponad plamami znajdowała się kratka szybu wentylacyjnego.
Coś było na kracie.
Artystka zmrużyła oczy chcąc dostrzec tajemniczy kształt, ale wtedy kolejna kropla spadła tuż pod jej nogi. I nagle wszystko było jasne. Angela pospiesznie wyciągnęła telefon komórkowy i wybrała numer.
- Booth, chyba mamy problem...
***
Niecałą godzinę później w klubowej łazience roiło się od policyjnych techników i pracowników Instytutu Jeffersona, którzy zamierzali spędzić ten wieczór na zabawie w tym klubie. Nikt chyba nie przeżywał popsutego wieczoru mniej niż Bones, która mogła wreszcie przystąpić do wstępnych oględzin. Tym razem musiała jednak podzielić się pracą z Camille, gdyż tajemniczy kształt zauważony przez Angelę okazał się człowiekiem ''po przejściach'', jak określił go Booth. Na kościach było jeszcze sporo tkanki miękkiej i bądź co bądź prym wiodła teraz Cam.
- Mężczyzna, nie ulega wątpliwości, 25 – 30 lat – powiedziała doktor Saroyan.
- Amerykanin... - dodała Tempe przyglądając się budowie denata. - Dziwnie wydłużone kończyny, możliwe rozerwane stawy.
- Ledwo wracam, a tu już czeka na mnie kolejna sprawa – Booth nie krył niezadowolenia. - Żadnego dnia wolnego...
- Będę musiała dokładniej przyjrzeć się ofierze w Jeffersonian – ciągnęła dalej Brenann, nie zwracając uwagi na to co przed chwilą powiedział jej partner.
- Najpierw przeprowadzę autopsję, a potem będziesz mogła zrobić swoją część pracy – powiedziała Cam.
- Zajmę się rekonstrukcją twarzy, nie powinna być trudna – dodała Angela spoglądając na ciało leżące w plastikowym worku.
- Chyba zapowiada się pracowita noc...
- I tu się mylisz doktorze Hodgins. W takim stanie nie będziemy pracować – w Camille odezwał się przywódczy instynkt. - Alkohol może mieć zgubny wpływ na wiarygodność badań...
- Ja i Booth nie piliśmy – wtrąciła się Temperance.
- Bo oboje zażywacie leki – przypomniała patolog.
- Mogę pracować – kontynuowała dalej Temperance nie zważając na logiczne upomnienie Cam.
- Ale ja nie mogę, a chcę tylko przypomnieć że to ja najpierw muszę dokładnie przyjrzeć się denatowi, doktor Brennan – powiedziała Camille tonem nie znoszącym sprzeciwu. Tempe już chciała odpowiedzieć, kiedy do dyskusji wtrącił się Booth widząc, że jego partnerka nie da tak łatwo za wygraną.
- Dobra Bones, tylko bez rękoczynów. Teraz technicy przewiozą wasz uroczy obiekt sporów do Instytutu – antropolog spojrzała na niego dziwnie. ''Uroczy obiekt?'' - Jutro rano Cam zbada ciało, a potem Ty. I nie protestuj bo musisz odpocząć po podróży. A on... – agent spojrzał na szczątki - ...nigdzie nie ucieknie.
- Oczywiście, że nie. Przecież jest martwy – odparła Bones, a agent tylko pokręcił głową. To by było na tyle jeśli chodzi o edukację Tempe dotyczącą nieformalnych zwrotów.
***
Czarny SUV mknął ulicami Waszyngtonu, którego mieszkańcy spokojnie spali. Booth wystukiwał palcami rytm jakiejś piosenki, która właśnie leciała w radiu, a Bones siedziała obok niego obserwując krajobraz migający za szybą. Brak konwersacji najwyraźniej zaczynał męczyć agenta, gdyż westchnął i zatrzymał samochód na poboczu.
- Masz mi za złe, że nie pozwoliłem Ci badać tego gościa w nocy? - zapytał spoglądając w stronę Brennan. - Słuchaj, naprawdę potrzebujesz odpoczynku, ja zresztą też. Jutro przystąpimy do działania i zajmiemy się wszystkim tak jak zawsze. A w czasie kiedy Cam będzie badała ciało, my skoczymy do Sweets'a na sesję... Bones, odezwij się wreszcie.
- Ale ja to wszystko rozumiem i nie jestem zła na Ciebie – odparła Temperance.
- Co?! To dlaczego milczysz? Ja się martwię, a Ty mi mówisz że nie o to chodzi... Więc...
- Co więc?
- Nad czym tak myślisz? - zapytał Seeley, a Brenann odwróciła się w jego stronę.
- Nad wszystkim co się ostatnio wydarzyło. Cieszę się, że już jestem w domu – odparła i uśmiechnęła się słabo.
- Ja też się cieszę, nawet nie wiesz jak bardzo.
- A jeśli chodzi o tą nową sprawę... dobrze, że tak szybko. Przynajmniej będę mogła się czymś zająć i...
- Nie myśleć o tym co się stało w Kabulu? - dokończył za nią Booth bacznie sie jej przyglądając.
- Nie... ja praktycznie nic nie pamiętam. Zobaczyłam ciężarówkę, a potem nastąpiła eksplozja. Gdy się ocknęłam byłam już w szpitalu. Następnego dnia pojawiłeś się Ty. Tyle – powiedziała Bones starając się na spokój w głosie. Jej partner jednak dobrze wiedział, że spokój ten był tylko pozorny.
- A mówiłem byś nie pakowała się w kłopoty – odparł agent uśmiechając się.
- Myślisz, że specjalnie wybrałam hotel, który był na liście terrorystów?
- Z Tobą nigdy nic nie wiadomo.
- Booth!
- Dobra, dobra. Już nic nie mówię – Seeley podniósł ręce w obronnym geście. - A teraz odwiozę Cię do domu, jest już późno i...
- A czy mogę mieć do Ciebie prośbę?
- Co tylko chcesz – odparł. - Dziś zrobię wszystko.
- To dobrze, bo...
- No wyduś to z siebie – zachęcił agent nie przestając się uśmiechać.
- Mogę poprowadzić? - zapytała Bones na co Booth'owi momentalnie zrzedła mina.
- Co to, to nie!
- Obiecałeś, że zrobisz wszystko – obruszyła się antropolog robiąc minę jak dziecko, które nie dostało wymarzonej zabawki.
- Ale nie wiedziałem, że będziesz chciała nas zabić.
- Booth!
- Nie Bones. I nie patrz tak na mnie bo to na nic...
- Proszę... - Temperance postanowiła pójść inną drogą. W końcu czegoś nauczyła się od Angeli.
- Daruj sobie te kobiece sztuczki.
- Nie wiem co to znaczy.
- Jezu Najsłodszy – Seeley prawie płakał.
- No Booth, obiecałeś.
Agent spojrzał na swoją partnerkę, w której oczach malowała się nadzieja. W końcu z bolącym sercem powiedział:
- Masz szczęście, że dotrzymuję słowa. Ale jak go zarysujesz... - nie dokończył, gdyż uradowana Bones cmoknęła go w policzek i czym prędzej wysiadła z samochodu, by zamienić się miejscami ze swoim partnerem, który cały czas przetwarzał to, co się właśnie stało.
Świetne, świetne, świetne xD Nieźle się uśmiałam.! Prośba Bones świetna ;D A już myślałam, że Booth nie dotrzyma słowa. Cóż. Zapowiada się ciekawie. Czekam na cd. ; )))
Świetne opowiadanie. Podoba mnie się to opowiadanie. Czekam na kolejną część:)
W drzewo może nie wjechała... :P
- 6 -
''Why don't you talk to me?
Why don't you talk to me?
Come say it to my face
So we can leave this place
Why don't you talk to me?''*
Sesja terapeutyczna – gabinet Sweets'a
Seeley Booth siedział na skórzanej kanapie i ostentacyjnie nie patrzył na swoją partnerkę. Co jakiś czas słychać było tylko ciche westchnienia agenta:
- To niemożliwe... W głowie się nie mieści...
Doktor Brennan natomiast nic nie mówiła, ale wyraz jej twarzy przypominał minę dziecka, które nabroiło.
Lance Sweets przyglądał się temu dziwnemu zachowaniu z rosnącym zainteresowaniem. Jego zawód nie pozwalał zresztą postąpić inaczej. Ta dwójka, była tak ciekawym przypadkiem, że za żadne skarby nie chciałby, aby ich sesje terapeutyczne zakończyły się. Ale wolał o tym na razie nie wspominać dwójce siedzącej na przeciw niego.
W końcu Słodki postanowił przerwać milczenie i wyciągnąć jakieś informacje od swoich ekstremalnie, ciekawych przypadków, jak zwykł ich nazywać.
- Dobrze, myślę że wystarczy tej ciszy – zaczął terapeuta, jednak od strony pacjentów nie było odzewu. Niezrażony, kontynuował dalej. - Czy dowiem się czemu zawdzięczam takie zachowanie?
Agent spojrzał na swoją partnerkę. ''To już coś''. Pomyślał Lance obserwując poczynania swoich pacjentów.
- Jej się spytaj. Niech Ona Ci powie – Seeley wskazał na Bones.
- Doktor Brennan... - Słodki spojrzał wymownie na Tempe.
- Tak naprawdę to nic się nie stało...
- Nic się nie stało? Ty to nazywasz nic? - przerwał jej agent z oburzeniem.
- Znowu się pocałowaliście?
- Co?! - twarze partnerów zwróciły się w stronę Sweets'a, a na nich jak zdążył zauważyć terapeuta malowało się zaskoczenie, ale też wina. - Nieee, skąd Ci to przyszło do głowy? - głos agenta brzmiał dość niepewnie.
- No cóż, pańskie zachowanie, dość emocjonalne dodam, wskazuje że musiało wydarzyć się coś naprawdę poruszającego – wyjaśnił ze spokojem Słodki. - No to co się stało?
- Ona zdewastowała mój samochód – powiedział w końcu Booth wciągając ze świstem powietrze.
- Zaraz zdewastowała. To tylko drobna rysa...
- Drobna?! Szramę ciągnącą się przez całe tylne drzwi, nazywasz drobną? - agent spojrzał na Bones jak na niespełna rozumu osobę.
- Trochę lakieru powinno wszystko zatuszować – powiedziała Temperance z niewinnością w głosie, a Sweets się uśmiechnął. Jego pacjenci byli niezastąpieni.
- A Ciebie co tak cieszy? - zapytał Seeley spoglądając na terapeutę.
- Mnie? Wasze zachowanie, a raczej cała ta sytuacja. O ile dobrze zrozumiałem, doktor Brennan uszkodziła samochód kiedy prowadziła, tak?
- Tak – przytaknął agent.
- A jeżeli mnie pamięć nie myli, to pan nigdy agencie Booth, nie był skłonny do powierzania swojego SUVa w ręce doktor Brennan. Pytanie nasuwa się tylko jedno: Co się zmieniło?
- Nic się nie zmieniło – odparł Booth buntowniczo. - Po prostu obiecałem, że zrobię wszystko o co mnie poprosi...
- A Booth dotrzymuje słowa – wtrąciła się Temperance.
- A Ty to wykorzystałaś – odparł agent.
- No dobrze – przerwał im Sweets. - Jak do tego doszło?
- Parkowałam i nie zauważyłam...
- Nie pytałem jak doszło do zarysowania samochodu, ale o to, co skłoniło pana, agencie Booth do odstąpienia swojego SUVa – Słodki spojrzał wymownie na Seelay'a, który poluźnił sobie krawat.
- No.. no przecież mówiłem, że wczoraj obiecałem że zrobię wszystko.
- I tylko tyle? - dociekał dalej terapeuta. - A jak już doktor Brennan uzyskała zgodę to... - wzrok Słodkiego spoczął na Temperance.
- Pocałowałam Booth'a w policzek – odparła antropolog, a Seeley schował twarz w dłoniach.
- Czy Ty zawsze musisz być taka dosłowna? - zapytał Booth z ironią, której jak zwykle nie rozpoznała jego partnerka, po czym spojrzał na Sweets'a. - Tylko nie wymyślaj żadnych niestworzonych teorii. To był całus, nic szczególnego.
- Właśnie – przytaknęła Tempe, chociaż w głębi ducha zaczęła się nad tym zastanawiać. Wiele razy Booth robił coś dla niej, ale tylko raz jak do tej pory podziękowała mu cmoknięciem w policzek. Wczoraj był to drugi raz, a prośba była błaha. Z rozmyślań wyrwał ją głos terapeuty.
- Biorąc pod uwagę, że już się całowaliście, a doktor Brennan chciała mieć z panem dziecko to... Tak, ten całus rzeczywiście można uznać za nic szczególnego.
- Musiałeś poruszać ten temat? - zwrócił się do Sweets'a Booth.
- Który?
- O dziecku – syknął agent.
- Aaaaa... ten temat. No cóż, teraz jestem ciekaw czemu doktor Brennan nie zdecydowała się na bycie matką – Słodki spojrzał na Bones, a Booth skapitulował. Nie po to upomniał tego psychologa od siedmiu boleści, żeby on teraz roztrząsał ten temat. No i jak teraz czuje się Bones?
Wbrew obawom agenta, jego partnerka nadzwyczaj spokojnie zareagowała na pytanie Sweets'a.
- Chciałam, by Booth był dawcą nasienia, ale On zaczął mieć wątpliwości. W końcu odmówił, tłumacząc się że nie może znowu zostać ojcem tylko na weekendy. Powiedział, że musi się zaangażować, że chce... A potem była operacja, śpiączka. Przez te cztery dni miałam dość czasu, by zastanowić się nad jego słowami i przyznałam mu rację...
- Naprawdę? - Seeley spojrzał na swoją partnerkę z wyrazem szczerego zaskoczenia na twarzy.
- Tak – przytaknęła. - Zrozumiałam, że moja chęć posiadania dziecka była egoistyczna. Chciałam je mieć, wychować... Sama. Ale Twoje słowa sprawiły, że zaczęłam się zastanawiać jak ono by się czuło wychowując się bez ojca. Ja sama przez to przeszłam i na pewno nie chciałabym, aby to samo spotkało moje dziecko. Dlatego nie będę matką – wyjaśniła Bones i westchnęła.
- Temperance, zostaniesz mamą, obiecuję Ci to – Seely spojrzał z czułością na swoją partnerkę. W jego oczach było tyle ciepła, że Bones bardzo chciała w to wierzyć, ale logika jak zwykle dała o sobie znać.
- Skąd możesz to wiedzieć?
- Taka kobieta jak Ty nie może być sama. Jesteś zbyt wartościowa – Seeley uśmiechnął się tak jak tylko On potrafił. Brennan dobrze znała ten błysk w oku i szczerość zawartą w głosie agenta, dlatego nie miała żadnych wątpliwości przed wypowiedzeniem słów:
- Wierzę Ci Booth.
Uśmiech na twarzy Seeley'a powiększył się. Tempe również się uśmiechnęła, a Sweets z wyrazem zrozumienia przypatrywał się temu wszystkiemu.
- Myślę, że na dzisiaj wystarczy.
Instytu Jeffersona
W czasie kiedy Booth i Brennan odbywali sesję terapeutyczną, ich przyjaciele już pracowali nad ciałem, które w damskiej toalecie znalazła Angela.
Doktor Saroyan pochylała się nad zwłokami, uważnie badając pozostałości tkanki miękkiej kiedy na platformę wszedł Hodgins.
- Masz coś dla mnie? - zapytał, stając na przeciwko swojej przełożonej.
- Jego ubranie, chociaż przypomina mi to raczej płócienny worek – Cam wskazała na stertę materiału bliżej nieokreślonego koloru, leżącą na sąsiednim stole.
- Nareszcie coś do roboty. A tak przy okazji... widziałaś może Angela?
- Leczy kaca w swojej pracowni, ale radzę tam na razie nie wchodzić. Chyba, że chcesz skończyć jako...
- Zaoszczędź mi tej wiedzy – Jack przerwał wypowiedź Camille i podszedł do materiałów, które miał zabrać do analizy.
- Kiedy przyjdzie Nigel-Murray, powiedz by przyszedł do mnie – doktor Saroyan zatrzymała Hodgins'a, który był już przy zejściu z platformy.
- To on jest asystentem przy tej sprawie? Myślałem, że zawita do nas Pan Mroku i Nieszczęścia Fischer – zdziwił się Jack spoglądając na Cam.
- Początkowo tak właśnie miało być, ale okazało się, że Fischer wyjechał na jakiś zlot fanów SF – wyjaśniła doktor Saroyan.
- W takim razie nie pozostaje mi nic innego, jak poszukać jakiś ciekawostek. Będę miał coś w zanadrzu podczas dyskusji z Panem Czy-Wiesz-Że – odparł Hodgins i zszedł z platformy kierując się w stronę swojego stanowiska pracy. Nie minęło pięć minut, kiedy przez drzwi wejściowe wbiegł zdyszany Nigel-Murray.
- Dzień dobry doktorze Hodgins – wysapał i pobiegł dalej.
- Dobry – odparł Jack spoglądając za asystentem i uśmiechając się. Zapowiadał się ciekawy dzień.
*''Dlaczego się do mnie nie odzywasz?
Dlaczego się do mnie nie odzywasz?
Chodź powiedzieć to do mojej twarzy
Więc możemy zostawić to miejsce
Dlaczego nie rozmawiasz z mną?''
''Talk to me'' Peaches
Świetne! Hahaha. Wiedziałam, że Bones zrobi coś z kochanym SUV-em Booth'a! Po prostu wiedziałam. Sesja u Sweets'a genialna. No i to pytanie o dziecko i Booth taki czuły. Uwielbiam jak oni tak gadają ze sobą nie zważając na to , że Sweets słucha ;D A w instytucie Hodgins też niezły "Pan Mroku i Nieszczęścia Fischer" . Dobree.! Strasznie mi się ta część podobała!
A jednak Bones porysowała Boothowi SUV-a. Świetna sesja u Sweetsa. Fajnie przezwiska wymyślił Hodgins asystentom. Czekam na kolejną część:)
Kolejna część przed Wami, jak przy każdej notce nigdy nie jestem pewna czy spodoba się czy nie, dlatego jeśli coś wg Was należałoby poprawić to proszę pisać śmiało, To po pierwsze :]
Po drugie, znów pobawiłam się w robienie filmików i oto co z tego wyszło http://www.youtube.com/watch?v=4HhgcmInBMw musiałam jednak podmienić muzykę bo YT coś się nie podobało, i teraz średnio jestem zadowolona. Dlatego jeśli możecie to obejrzyjcie ten filmik przy piosence ''Little Wonders'' Roba Thomasa :]
A teraz już kolejny rozdział:
- 7 -
Atmosfera skupienia unosiła się w Instytucie Jeffersona, do którego raźnym krokiem weszli Booth i Bones. Wszyscy ich współpracownicy zajęci byli pracą, a na pierwszy plan wysuwali się Camille i Nigel-Murray pracujący na platformie. Nie umknęli oni Brennan, która gdy tylko ich spostrzegła od razu ruszyła w ich stronę.
- Idę sprawdzić kiedy będę mogła zbadać kości – powiedziała jeszcze do swojego partnera i już jej nie było. Chwilę potem do uszu agenta dotarło znajome piknięcie, potwierdzające zgodność identyfikatora. Booth rozejrzał się dookoła, zatrzymując swój wzrok na Angeli wychodzącej ze swojej pracowni. Grymas na jej twarzy wywołał uśmiech na ustach Seeley'a, który ruszył w kierunku artystki.
- Leczysz kaca jak widzę, mam rację? - zagadnął.
- Daj spokój. Nigdy więcej żadnych przyjęć powitalnych – odparła Montenegro spoglądając na Booth'a spod dłoni przysłaniającej oczy. - Czemu tu musi być tak jasno.... Ale wracając do tematu. Ty i Tempe macie siedzieć na waszych czterech... razem ośmiu literach... Boże, bredzę.
- O tak – zgodził się rozbawiony agent. - Jak to mówią, klin klinem. Radziłbym jedno piwo.
- I pomoże?
- Mnie pomaga.
- Jakoś nigdy nie miałam okazji widzieć Cię na kacu – Angela przyjrzała się uważnie Seeley'mu.
- Teraz już wiesz dlaczego.
- Dobra, to idę po to piwo – odparła artystka i wyminęła Booth'a kierując się do wyjścia.
- A rekonstrukcja twarzy? - zawołał za nią agent.
- Jak Brenna skończy zabawę z kośćmi niech da mi czaszkę – odparła nie przerywając wędrówki do wyjścia, po czym znikła za szklanymi drzwiami. Booth tylko pokręcił głową i skierował się w stronę platformy, by sprawdzić jak idą postępy w śledztwie. W końcu współpracował z najlepszymi w swoim fachu, a to do czegoś zobowiązywało.
- Możecie mi już coś powiedzieć? - zapytał stając obok Tempe i chowając swój identyfikator.
- Zrobiłam analizę toksykologiczną z samego rana i wyniki nie należały do zwyczajnych. Nasza ofiara miała duże stężenie agovirinu we krwi – powiedziała Camille zdejmując lateksowe rękawiczki i podając teczkę, opatrzoną logiem Jeffersonian, Booth'owi.
- Steryd? - zdziwił się agent.
- Skąd wiesz?
- Interesuję się sportem, kiedyś trenowałem, a agovirin to dość popularny środek na szybki przyrost mięśni – odparł i spojrzał na Bones, która analizowała jego sylwetkę badawczym wzrokiem. - Bones, nie patrz na mnie w ten sposób. Nie brałem tego świństwa.
- Wykazałeś się rozsądkiem. U wielu mężczyzn zażywających sterydy występują skutki uboczne, takie jak problemy z erekcją czy przerost piersi. Nie wspomnę już o zaniku szarych komórek – powiedziała rzeczowym tonem Brennan.
- Dziękuję za dokładny obraz – odparł Seeley i swój wzrok przeniósł na Camille. - Czy dawka była śmiertelna?
- Nie. Agovirin nie zabił tego mężczyzny.
- Przynajmniej odchodzi mi szukanie dostawcy. Steryd w jego ciele może świadczyć o tym, że mamy do czynienia ze sportowcem?
- Tego nie wiem – odparła Cam. - Dużo osób zażywa środki wspomagające. Ale ja już skończyłam badanie, teraz doktor Brennan może przejąć ciało.
- Czy to oznacza, że mam oczyścić kości? - zapytał Nigel-Murray spoglądając na Temperance, która skinęła głową wyrażając pozwolenie.
- Wybaczcie, ale pójdę zrobić analizę DNA. Być może Angela nie będzie musiał wykonywać rekonstrukcji twarzy. A właśnie, gdzie ona jest? - Cam rozejrzała się po instytucie.
- Poszła po lekarstwo na kaca – powiedział Booth uśmiechając się przy tym znacząco.
- Ach... - Camille też się uśmiechnęła, po czym opuściła współpracowników. Bones od razu wcieliła się w rolę szefowej.
- Panie Murray, jak tylko oczyści pan szkielet proszę mnie powiadomić – wydała polecenie Tempe i skierowała się w stronę zejścia z platformy. Booth podążył za nią.
- Masz zamiar czekać w instytucie? - zapytał Booth, kiedy szedł wraz ze swoją partnerką do jej gabinetu, małej namiastki mieszkania.
- Chyba tak, to nie potrwa długo – odparła siadając za biurkiem.
- OK. W takim razie jadę do FBI. Spróbuję dowiedzieć się czegoś o tym sterydzie, może przynajmniej rynki zbytu uda mi się ustalić. Jak będziesz coś wiedziała to zadzwoń.
- Zadzwonię.
- No to na razie – powiedział Seeley i wyszedł z gabinetu Tempe.
- Do zobaczenia – odparła antropolog i zajęła się pracą.
Budynek J.E. Hoover'a – siedziba FBI
Seeley siedział w swoim biurze przeglądając dane dotyczące sprawy nad którą teraz pracował. Mimo tego, że steryd nie był bezpośrednią przyczyną śmierci, agent postanowił dowiedzieć się nieco więcej na jego temat. Jak dotąd szło mu całkiem nieźle jeśli chodzi o poszukiwanie producentów, ale wiadomość że agovirin jest szeroko dostępny na czarnym rynku skutecznie zaprzepaściła szansę na dotarcie do dilera, który mógł sprzedać steryd ofierze. Był w trakcie szukania kolejnych informacji, kiedy w drzwiach stanął Charlie – młody agent, nie tak doświadczony jak Booth, ale Seeley lubił go. Zawsze mógł pogadać z nim o ostatnim meczu hokeja i ten nigdy nie powiedział stwierdzenia, które w ciągu paroletniej współpracy z Bones urosło do rangi legendy, a mianowicie: I do not know what that means. Oczywiście Seeley nie miał nic przeciwko tej sentencji, zwłaszcza gdy wypowiadała je pewna osoba.
- Tak Charlie? - Booth zwrócił się do kolegi pokazując mu jednocześnie miejsce na przeciwko niego.
- Dzięki, ale ja tylko na chwilę.
- O co chodzi?
- Chłopaki zgarnęli właściciela tego klubu, w którym znaleźliście ciało – wyjaśnił mężczyzna, a Seeley zrobił zaskoczoną minę.
- Zgarnęli? Przecież mieli go tylko powiadomić o tym, by zgłosił się na przesłuchanie.
- Nie zdążyli bo facet zaczął uciekać.
***
Tego było już za wiele. Seeley wszedł do pokoju przesłuchań i jego wzrok od razu spoczął na mężczyźnie siedzącym przy stole. Jego postura nie kwalifikowała się na zawody strongmenów, ale za to bujna fryzura zrobiłaby furorę na targach urody. W tym komicznym wyglądzie tylko oczy zdawały się prawdziwe – z niepokojem rozglądały się po małym pomieszczeniu.
- Pan Donovan, tak? - zapytał Booth i usiadł na przeciwko mężczyzny.
- Tak, to ja. Ale naprawdę nie wiem...
- Spokojnie. Zadam parę pytań i mam nadzieję uzyskać na nie odpowiedzi. OK?
- Jasne.
- Dlaczego zacząłeś uciekać przed agentami? Masz coś na sumieniu? A może kogoś?
- Ja? Nie. Ale zaraz... jak to kogoś? O co chodzi? Nie wrobicie mnie w żadne morderstwo – zaczął bronić się Donovan.
- Chcesz mi wmówić, że nie wiesz co znaleźliśmy w twoim klubie? - głos Booth'a jak zwykle podczas przesłuchania było opanowany i nie zdradzał żadnych emocji co jeszcze bardziej wytrącało z równowagi ludzi siedzących po drugiej stronie.
- Człowieku, przez dwa tygodnie byłem w Nowym Jorku i ustalałem kontrakt odnośnie nowego obiektu, dziś wróciłem i co? Ledwo podjechałem pod dom, zaraz pojawiły się gliny.
- Nadal nie usłyszałem czemu uciekałeś? - drążył temat Seeley.
- Słuchaj, agencie... - Donovan spojrzał pytająco.
- Booth.
- Agencie Booth. Wyglądasz na kumatego i zapewne wiesz co się czasami dzieje w klubach. Spotkania dilerów, czasami alfonsów... Nie sprawdzam każdej osoby, która wchodzi do mojego klubu, od tego są ochroniarze, ale jak to mówią: dla chcącego nic trudnego. Od razu mówię, że nie mam z nimi nic wspólnego, ale wiadomo jak to jest. Zawsze podejrzany jest właściciel.
- To kto prowadził klub podczas twojej nieobecności?
- Nikt. Moi pracownicy znają swoje obowiązki, każda niesubordynacja grozi zwolnieniem. Rocky miał klucze...
- Rocky?
- Ochroniarz. Steven Rockwood – wyjaśnił mężczyzna, któremu wróciła pewność siebie.
- Gdzie mogę go znaleźć? - zapytał Booth.
- Ma małe mieszkanie, a raczej kanciapę na tyłach klubu – odparł Donovan. - Czy to już wszystko? Chciałbym wreszcie porządnie odpocząć po podróży.
- Na razie to wszystko. Proszę jednak nie wyjeżdżać z miasta – Seeley wstał i już miał wyjść kiedy zatrzymało go pytanie mężczyzny:
- Ale chwila! Chcieliście mnie wrobić w jakieś morderstwo, a ja do tej pory nie wiem co wydarzył się w moim klubie!
Booth odwrócił się i spojrzał na Donovana.
- W damskiej toalecie, w szybie wentylacyjnym znaleźliśmy ciało mężczyzny. Radziłbym lepiej zabezpieczać klub – powiedział agent i wyszedł z pokoju przesłuchań.
Mnie się opowiadanie podoba. Nie posiadam żadnych zastrzeżeń. Czekam na kolejną część.
Żartujesz? Poprawiać coś w Twoich opowiadaniach? Nigdy! One są cudowne i niepowtarzalne! Widzę, że sprawa zaczyna się powoli rozwijać. Właściciel niezły. Gadka Bones o sterydach rozbrajająca! Zawsze rzeczowo i racjonalnie. Świetnie! Czekam na cd! ;)
opowiadanie super i w zyciu bym nic w nim nie zmienila...:DDD super wogole wszystko i rozmowy i sytuacje... :)powoli akcja zaczyna sie rozwijac no i... dobrze xD czekam na cd :)
Hahaha xD Tekst o sterydach był super xD
A, Szarlotko, zaraziłam moją przyjaciółkę moją wielką miłością do Twoich opowiadań :D I teraz czyta wszystko od początku xD Mwhahaha xD
A, i mówi, że jesteś świetna, i że masz talent ^^ Wreszcie się z nią w 100% zgadzam!!! ;pp
Dziękuję za tyle ciepłych słów :]
Nie będę ukrywać, ale pisząc kolejne fanfiki staram się jak mogę. Chcę, aby były odzwierciedleniem stylu jaki oglądamy w ''Bones''. Jeśli mi się to udaję, to się bardzo cieszę :]
A filmikami zajęłam się niedawno, chciałam spróbować swoich sił także na tym polu ;]
No dobra, starczy tego ''gadania''. Kolejna część. Akcja się rozkręca...
- 8 -
Temperance Brennan w skupieniu przyglądała się oczyszczonemu szkieletowi, leżącemu przed nią na stole autopsyjnym. Jej asystent – Nigel Murray, towarzyszył jej podczas tej obserwacji. Właśnie miał wygłosić pewne wnioski, kiedy przerwało mu pojawienie się Angeli.
- Hej Sweety, hej Nige!
- Nigel – poprawił ją asystent.
- Skróty są fajniejsze.
- O co chodzi, Angie? - zapytała Bones, przerywając krótką wymianę zdań między jej współpracownikami.
- Przyszłam się dowiedzieć, czy udostępnicie mi czaszkę do rekonstrukcji...
- To już nie będzie konieczne – trójka osób zgromadzonych na platformie usłyszała słowa doktor Saroyan, po czym im oczom ukazała się sylwetka przełożonej.
- Ustaliłaś tożsamość? - zapytała Tempe.
- Tak, ilość tkanki pozwoliła na to. Nasza ofiara to John Calahan, przesłałam dane Booth'owi więc niedługo powinien pojawić się z jakimiś informacjami – odparła Cam.
- Ale to nie wszystko, tak?
- Tak – przytaknęła patolog – W płucach Calahana było dużo wody, a obrażenia wewnętrzne wskazywały na brak tlenu.
- Utopienie? - wyrwało się Angeli – Przecież nie znaleźliśmy go w wodzie... co prawda w łazience...
- W płucach była woda destylowana, więc żaden zbiornik wodny nie wchodzi w grę – powiedziała Camille.
- To zaczyna być coraz dziwniejsze... - westchnęła Montenegro i spojrzała na Temperance, która z wnikliwością przyglądała się szczątkom.
Jakiś czas później w Instytucie Jeffersona pojawił się agent Booth. Przez laboratorium szedł pewnym krokiem, a w ręku trzymała tekturową teczkę opatrzoną logiem FBI. Jego mina nie wróżyła nic dobrego. Zerknął na platformę, ale nie dostrzegł na niej swojej partnerki, skierował się zatem do jej gabinetu, gdzie jak przypuszczał analizowała wyniki badań. Nie mylił się, zastał Tempe siedzącą za biurkiem i przeglądającą skany na ekranie jej komputera.
- Hej Bones! - rzucił, wchodząc przez szklane drzwi.
- Booth... Cam przekazała Ci tożsamość ofiary, tak?
- Tak i wcale, ale to wcale mi się to nie podoba – odparł i podszedł do biurka Bones, która popatrzyła na swojego partnera badawczym wzrokiem.
- Co masz na myśli?
- To – Booth położył przed nią teczkę, którą zaraz otworzyła a Seeley mówił dalej – John Calahan, 28-letni detektyw, pracujący jako tajniak. Niestety nie uzyskałem informacji jaką grupę starał się rozpracować, Cullen nie chciał mi nic powiedzieć w obawie przed dalszymi... Wiesz, standardowe procedury – zakończył i spojrzał na Bones, która przytaknęła.
- Mogła to być mafia?
- Tego nie wiem, sądzę że raczej nie. To musiała być jakaś organizacja z pogranicza mafii i sekty.
- Sądzisz, że Calahan zginął bo został zdekonspirowany? - zapytała Tempe.
- Na to wygląda – przytaknął Seeley – Ale powiedz mi co Ty i Pan-Czy-Wiesz-Że ustaliliście.
- Pan-jaki?
- Nigel Murray, twój asystent – powiedział Booth.
- Nie można było tak od razu? - zapytała antropolog.
- Ktoś inny na pewno wiedziałby o kogo chodzi...
- Sugerujesz, że nie jestem dość inteligentna, by wywnioskować, że Pan-Wszystko-Wiem...
- Pan-Czy-Wiesz-Że.
- Nieważne. To mój asystent? - zapytała Brennan i spojrzała hardo na swojego partnera.
- Ja niczego takiego nie powiedziałem, to Ty wyciągnęłaś błędne wnioski – odparł spokojnie Seeley i dodał. – Jesteś bardzo inteligentną osobą, masz kilka doktoratów, władasz pięcioma językami, ale ja nadal nie usłyszałem odpowiedzi na moje pytanie, Bones.
- Które?
- Co wyczytałaś z kości?
- Z kości nie można nic wyczytać, to nielogi... - zaczęła, ale przerwała widząc rozbawiony wzrok Booth'a. – Ale to tylko taka metafora, tak?
- Dokładnie.
- No dobrze. Razem z panem Murray'em zidentyfikowaliśmy liczne obrażenia twarzoczaszki, prawdopodobnie powstały od uderzenia tępym narzędziem...
- Pięścią? - wtrącił Seeley.
- Być może. Dalej... Ręce wyłamane w stawach barkowych, zresztą stawy kulisto-panewkowe były rozerwane...
- Jakie stawy?
- W biodrach, barkach oraz łokciach – wyjaśniła Brennan.
- Jezu, ale on nie był poćwiartowany.
- Oczywiście, że nie. Zresztą stawy nie zostały przecięte tylko rozerwane, coś działało na nie z dużą siłą. Dodatkowym obrażeniem były starte rzepki.
- No to pięknie – skomentował agent siadając na kanapie – A te obrażenia... przed czy po śmierci?
- Przed – powiedziała Tempe.
- To brzmi jak jakieś tortury... - Booth przeczesał ręką włosy. – nic dziwnego że nie przeżył tego wszystkiego...
- Tak po prawdzie to te obrażenia nie spowodowały śmierci – Bones wstała zza biurka i podeszła do swojego partnera.
- Słucham?!
- Calahan został utopiony – powiedziała Brennan i wyjaśniła wszystko czego dowiedziała się od Camille. Gdy skończyła mogła zauważyć, że twarz Booth'a pozbawiona jest wyrazu. Nie miała jednak czasu na dalszą analizę, gdyż do gabinetu wszedł doktor Hodgins.
- Tu jesteście! Cam widziała Cię jak szedłeś przez całe laboratorium z miną jakbyś chciał kogoś zabić – naukowiec zwrócił się do Seeley'a.
- Jeżeli zaraz nie wyjaśnisz co Cie tu sprowadza, to wierz mi że tak się stanie.
- O co chodzi Jack? - zapytała Brennan .
- Cam prosiła mnie, bym zbadał ubrania ofiary, tyle że te ciuchy przypominają raczej jakieś lniane worki niż odzież. Ale po dłuższym zastanowieniu... - entomolog zrobił pauzę, by zbudować napięcie.
- Daruj sobie Hodgins, mów – powiedział agent.
- Jak zwykle niecierpliwy, żadnej frajdy. No dobrze, dobrze... Przeanalizowałem trochę danych i okazało się, że ubrania ofiary są doskonałą repliką ubrań jakie noszono w średniowieczu, a zwłaszcza specyficzna grupa ludzi – chłopi.
- To zaczyna się coraz bardziej komplikować. Kto zakłada ciuchy, które wyszły z mody sześć wieków temu? - zaczął się zastanawiać Booth.
- To nie wszystko – wtrącił Hodgins. – Na ubraniach znalazłem to... - naukowiec podszedł do komputera Bones, wystukał coś na klawiaturze i po chwili trójka osób mogła przyglądać się odkryciu Hodginsa.
- To heksagram – powiedział Booth.
- Gdzie go znalazłeś? - zwróciła się do naukowca Brennan.
- Na ubraniu ofiary, jego skład chemiczny wskazuje na hennę. Tatuaż musiał się obić.
- Ale w którym miejscu?
- Na wewnętrznej stronie nadgarstka – odparł Hodgins. – Rozmawiałem już na ten temat z Angelą i zgodziła się ze mną, że odbicie mogło zostać spowodowane długotrwałym przyciskaniem ubrania do nadgarstka.
***
Następny dzień rozpoczął się od ponownych odwiedzin w klubie, w którym znalezione zostało ciało i przesłuchania niejakiego Rocky'ego – ochroniarza, który mógłby z łatwością startować w zawodach kulturystycznych. Sam Seeely Booth musiał przyznać przed samym sobą, że facet ma muskuły nie z tej ziemi.
- Więc twierdzisz, że nie słyszałeś ani nie widziałeś nic podejrzanego, tak? - zapytał Booth.
- Zgadza się. Tamtej nocy stałem przed klubem i przeprowadzałem selekcję...
- Nie widziałam Cię, a byłam tutaj – wtrąciła się Bones.
- Ale ja widziałem panią, weszła pani ze swoim... partnerem – ochroniarz popatrzył znacząco na Booth'a, który szybo odpowiedział:
- Bez insynuacji, jasne?
- Jak pan chce.
Dalsza część przesłuchania nie przyniosła żadnych rezultatów. Nie dowiedzieli się niczego nowego, co rzucałoby jakieś światło na sprawę.
Partnerzy wracali właśnie do Jeffersonian, kiedy w samochodzie rozbrzmiał telefon agenta.
- Booth – odebrał połączenie – Tak... jest ze mną... Gdzie?... Zaraz będziemy.
- Co się stało?
- Znaleziono kolejne szczątki – odparł Seeley i włączył syreny policyjne.
prawie jak film... tylko tyle ze trzeba czytac... xD :) super akcja zaczyna sie rozwijac...:P te dialogi, sytuacje wszystko przypomina mi film...:) udaje ci sie to odzwierciedlac... :)
juz sie nie moge doczekac cedeka :)
- 9 -
- Jeszcze parę takich spraw, a zacznę się poważnie zastanawiać nad zmianą zawodu – funkcjonariusz policji mówił sam do siebie prowadząc Booth'a i Brennan na miejsce zbrodni.
Niecałe 30 minut temu Booth odebrał zgłoszenie o odkryciu kolejnych szczątek i teraz wraz ze swoją partnerką przedzierał się przez gęste krzaki rosnące w lesie na obrzeżach miasta. Po jakichś 10 minutach im oczom ukazała się polana z kilkoma smukłymi dębami. Policyjna taśma rozciągnięta była między drzewami, a czarny napis ''DO NOT CROSS'' odcinał się na żółtym tle. W środku tego wszystkiego usypany był olbrzymi kopiec, z którego wystawał zwęglony pal. Jednak to nie pal, a to co na nim wisiało zwróciło uwagę Bones.
- Jesteśmy na miejscu – oznajmił policjant i zostawił partnerów samych, którzy od razu ruszyli w stronę makabrycznego znaleziska. Już z daleka dotarł do nich zapach spalenizny i fetor rozkładającego się ciała.
- Chyba pójdę za przykładem tamtego faceta – powiedział Booth krzywiąc się na zapach jaki poczuł. Brennan nie zwracała na to uwagi, była zbyt pochłonięta oględzinami.
- Kobieta. Jej szkielet jest w pełni rozwinięty... 30 - 40 lat... Rasa biała. - zakończyła wstępne badanie i wstała z kucek.
- I wywnioskowałaś to wszystko na podstawie tego... ruszt? - agent wskazał na kości.
- Rusztu?
- No tego, co zostało na palu – uściślił Seeley.
- Nie chcę się powtarzać Booth, ale jestem najlepszym antropologiem sądowym z jakim kiedykolwiek pracowałeś..
- Jedynym – szepnął pod nosem agent, ale Bones zdawała się tego nie słyszeć i kontynuowała:
- ...więc powinieneś wiedzieć, że doskonale radzę sobie z takimi szczątkami. Wielokrotnie pomagałam w identyfikacji ofiar pożarów i wybuchów, takich jak choćby zamachy terrorystyczne w Afganistanie.
- Nie przypominaj mi, dostaję gęsiej skórki na samo wspomnienie – przerwał jej Booth.
- Jesteś niepoprawny.
- I za to mnie kochasz – powiedział Seeley i posłał jej swój najcudowniejszy uśmiech. Bones poczuła jak jej policzki zapłonęły, co nigdy wcześniej jej się nie zdarzyło i odwróciła wzrok. Co się ze mną dzieje? Brennan opanuj się! Pomyślała i na powrót skupiła swoją uwagę na szczątkach. Cichy głosik w jej głowie dawał jednak znać, że wie doskonale o jej problemie, który miał na nazwisko Booth. I choć jeszcze bała się przyznać, że uczucie którym darzy swojego partnera to nie tylko przyjaźń, wiedziała również, że nie czuła czegoś takiego do żadnego mężczyzny. Chcąc odciągnąć swoje myśli od osoby Seeley'a okrążyła zwęglony kopiec uważnie mu się przyglądając.
- Coś ciekawego? - zapytał Booth widząc, że jego partnerka przechyliła głowę w prawo, tak jak miała w zwyczaju gdy poddawała coś analizie.
- To mi coś przypomina...
- Nagroda dla tej pani! To są kości Bones i kupa popiołu, nie dziwię się że obrazek wydaje się znajomy. Już nie raz widzieliśmy coś takiego – powiedział Seeley.
- Nie chodzi mi o kości. Ten kopiec... - antropolog przechyliła głowę na drugą stronę, a Booth w tym czasie wydał polecenie aby szkielet wraz z palem przewieźć w nienaruszonym stanie do Instytutu Jeffersona. Nie zapomniał też o zastraszeniu techników i groźbie, że jeżeli coś spieprzą będą mieli z nim do czynienia.
* * * * * * * * *
W Jeffersonian wszyscy pochłonięci byli pracą. Nawet Nigel Murray był tak zajęty badaniem zgliszczy jakie zostały przywiezione z lasu, że nie miał czasu na wygłaszania ciekawostek. Hodgins pod mikroskopem starał się określić skład popiołu, a Angela zajęła się rekonstrukcją twarzy, po wcześniejszym nałożeniu markerów przez Temperance. Booth tymczasem powrócił do FBI by jeszcze raz przeanalizować dane dotyczące Johna Calahana. Rozmyślania Booth'a przerwała wiadomość od Angeli. Przysłała mu rekonstrukcję twarzy szczątek kobiety znalezionej w lesie. Seeley szybko znalazł ją w bazie i wyszedł z biura, by udać się do Instytutu.
- To Ci się nie spodoba – powiedział Hodgins prowadząc doktor Brennan do swojego stanowiska pracy.
- Dlaczego?
- Popiół z kopca, to włókno lniane.
- Mogła mieć lniane spodnie lub bluzkę, nie widzę odniesienia – powiedziała Bones.
- To są takie same włókna jak ubrania znalezione przy pierwszej ofierze, Calahanie – wyjaśnił Jack i dodał widząc niezdecydowanie w oczach Tempe – sprawdzałem dwa razy, nie może być mowy o pomyłce.
- Ktoś mówił o pomyłce? - antropolog i entomolog usłyszeli tak dobrze znany im głos i już po chwili stał obok nich agent specjalny.
- Nie ma żadnej pomyłki, te dwa morderstwa są ze sobą powiązane. I nie jest to wymysł mojej wyobraźni, chociaż jestem fanem spisków – powiedział Hodgins.
- Seryjny morderca? - Brenna spojrzała na Seeley'a.
- Raczej nadgorliwa grupa, którą starał się rozpracować Calahan – odparł Booth.
- Znasz tożsamość tej kobiety?
- Tak... Margaret Simson, znana jako Jasmina – wróżka. Ktoś tu chyba urządził sobie polowanie na czarownice...
- Czarownice... To jest to! - krzyknęła Bones.
- Co? Bones, o co chodzi? - Booth spojrzał zdezorientowany na swoją partnerkę, która już była przy drzwiach swojego gabinetu. Szybko poszedł za nią, Hodgins również. Kiedy weszli do jej biura ona już przeglądała zdjęcia z miejsca zbrodni.
- Wiedziałam... Wiedziałam, że coś mi to przypomina... - mówiła samo do siebie.
- Bones, ja wiem że Tobie wszystko już wydaje się zrozumiałe, ale mogłabyś z łaski swojej wytłumaczyć nam co odkryłaś? - powiedział Booth podchodząc do biurka, na którym leżały zdjęcia.
- Ten kopiec. Powiedziałeś, że ktoś urządził polowanie na czarownice. W średniowieczu kobiety, które podejrzewano o czary palono na stosie. Jack ustalił, że ubrania tej kobiety, tak jak i Calahana są doskonałymi replikami średniowiecznych strojów, kopiec też – wyjaśniła Temperance.
- To średniowieczna tortura... może na Calahanie też stosowano metody z tamtych czasów? - zastanowił się Booth.
- Miał starte rzepki... - zaczęła Bones i spojrzał znacząco na swojego partnera – wynik długiego klęczenia...
- Dyby – powiedzieli w tym samym momencie.
- To ma sens – przytaknął Hodgins, który przysłuchiwał się temu przebłysku geniuszy w wykonaniu Bones i Booth'a.
- Idziemy do Angeli, sprawdzimy na hologramie czy mamy rację – oznajmiła antropolog i już ich nie było.
Jakiś czas później do zgromadzonych wokół angelataora partnerów, Angeli i Hodginsa dołączył Nigel zaciekawiony sprintem Brennan i Booth'a jaki wykonali z biura antropolog do pracowni artystki.
- Wprowadziłam wasz pomysł i oto efekty – powiedziała Montenegro i wyświetliła obraz. Przed naukowcami i agentem pojawił się hologram mężczyzny zakutego w dyby.
- Jego nadgarstki... - zaczął Jack – ...spierają się na otworach! To dlatego odbił się ten tatuaż.
- No to mamy część zagadki rozwiązanej. Ale Bones powiedziała, że facet został utopiony, jakoś nie wyobrażam sobie topienia go w tej pozycji...
- A żelazny kabel? - zapytał Nigel Murray i cztery pary oczu popatrzyły w jego stronę.
- Żelazny kabel?
- Jeden ze średniowiecznych narzędzi tortur. Był to pas zakładany na głowę z żelaznym kneblem, który wkładało się do ust ofiary. Posiadał on otwór, przez który można było wlać dowolną ilość wody – wyjaśnił asystent.
- Zrobiło mi się niedobrze – powiedziała Angela.
- Skoro już jesteśmy w temacie tortur... Calahan miał rozerwane stawy, nie przypomina wam to łamania kołem lub stołu do rozciągania? - Booth podzielił się swoim pomysłem ze zgromadzonymi w pomieszczeniu.
- To jest bardzo prawdopodobne, jak na to wpadłeś Booth?
- Chodziłem do szkoły Bones. I lubiłem historię.
* * * * * * * * *
Odkrycie kolejnych szczątek oraz powiązanie ich z poprzednią ofiarą sprawiło, że Booth i Brennan mieli dylemat. Z jednej strony powinni się cieszyć z dość szybkiego skojarzenia faktów, ale z druiej strony seria morderstw nie napawała optymizmem. Zmęczeni, relaksowali się przy posiłku.
- Masz jakieś informacje o Calahanie? - zapytała Temperance kiedy jedli późną kolację w mieszkaniu Booth'a.
- Tak – odparł i powiedział jej co udało mu się ustalić.
- Niewiele ponad to co już wiemy – podsumowała Bones i odłożyła puste pudełko po tajskim, rozsiadając się wygodniej na kanapie.
- Krótko mówiąc. Masz ochotę na piwo? - zapytał Seeley wstając z sofy.
- Poproszę.
- Cała ta sprawa wydaje się dość dziwna. Średniowieczne stroje, tortury... No i ta organizacja.
- Cullen nadal nie chce udzielić Ci informacji?
- Nie! - krzyknął z kuchni agent. Chwilę potem już siedział obok Bones, która spojrzała na zdjęcie ustawione na jednej z półek. Było to ich zdjęcie. Ona w laboratoryjnym fartuchu, on obejmujący ją i śmiejący się...
- Booth... - powiedziała cicho.
- Tak?
- Czemu mnie wtedy pocałowałeś? Wtedy w szpitalu...
Ciekawe co odpowie Booth na pytanie Bones o pocałunek. Czekam na kolejną część:)