Witajcie!
Z racji nie dziłającego tematu pt. Zakończenie5 wrzucę tutaj moją twórczość własną. Zachęcam do zcytania moich wypocin i szczerych komentarzy.
A, że ja lubię romantyczność i rodzinność moje opowiadania będą właśnie w tym stylu.
Życzę miłego czytania
XXXVIII
Pielęgniarka wyszła. Zostali sami z dzieckiem w ramionach. Bren karmiła dziewczynkę i płakala. Płakała ze szczęścia i radości. Seel tulił je obie do siebie i czuł się w tym momencie najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Zapomnieli na chwilę o chorobie, o czekających ich dniach, tygodniach niepewności. Teraz liczyła się tylko ta chwila...
- Jest taka maleńka, Booth nie wybraliśmy dla niej imienia. Co proponujesz?
- I tak się nie zgodzisz - uśmiecha się patrząc na malutką
- Powiedz może się spodoba. Jestem taka szczęśliwa...
- Joy - patrzyła na niego tak właśnie brzmiało jej prawdziwe imię. Pamięta
- Jesteś pewien?
- Tak, to ładne imię a poza tym ona jest naszą radością.
- Joyse... tak masz rację ona będzie naszą radością, promykiem szczęścia
Weszła pielęgniarka
- I jak pojadła?
- Tak... może jeszcze z nami zostać?
- Nie jest to wskazane. Ale niech się Pani nie boi za trzy godziny kolejne karmienie. Tymczasem proszę się przespać, odpocząć. Pobudka już niedługo. Co jakiś czas będzie zaglądać pilęgniarka, zmienić pieluszkę i zmierzyć temperaturę.
- Dziękujemy - położyła małą w inkubatrze, przykryła kołderką i wyszła. Mamusia zmęczona po całym dniu zasnęła. Booth stał przed inkubatorem i modlił się. Za żonę, za córkę... żeby wszystko się ułożyło. Wziął aparat do ręki. zdjęcia były takie ślicze. Ileż emocji na nich. Wyszedł do dyżurki.
- Dobry wieczór mam pytanie czy jest tu gdzieś komputer z internetem gdzie mógłbym zgrać zdjecia i wysłać rodzinie i przyjaciołom?
- Tak w świetlicy jest. Może tam pan to zrobić.
Poszedł. Załączyl komputer włożył kartę do czytnika. Zgrał zdjęcia. Przedstawiały głównie małą jedno zdjecie wpadło mu szczegolnie do oka. Malutka ssąca pierś Bren i ich ręce splecione na małym ciałku. Na drugim siedzieli we troje on trzymał je w ramionach, byli wpatrzeni w córeczkę. I wiele pięknych ujęć. Pielęgniarka chyba ma niezłą wprawę w robieniu zdjęć. Wysłał zdjecia do Angeli, Cam, Wena, Russa, Jareda i do Sulla. Zamknął komputer. Wysłał jeszcze sms do tych którym posłał zdjecia.
Angela właśnie kładła się spać jak dostała sms. Wystraszyła się widząc nazwisko nadawcy BOOTH. Otworzyła sms "Wysłałem coś na pocztę. Dobrej nocy. Szczęśliwi rodzice". Obudziła już śpiącego Jacka.
- Skarbie wstawaj, chodź zobaczyć zdjecia. Booth wysłał maleńką.
Otworzyła pocztę. To zobaczyła przeszło jej najśmielsze wyobrażenia. Patrzyli z Jackiem w monitor. Wzruszeni, łzy same się cisły do oczu i to obojgu
- Paptrz na tym zdjeciu wyglądają jak szczęśliwa rodzina. Nigdy bym się nie domyślił, że tam się taka tragedia rozgrywa. Że ta rodzina wisi na włosku.
- Dokładnie. Boże dopomóż im. Zasługują na wszystko co najlepsze. Przed nimi trudna droga...
- Wiesz, nigdy nie spodziewałam się, że ona zostanie matką. A to jak ją kocha, to widać na każdym kroku. Oby wszystko się ułożyło.
Przyglądali się zdjęciom. Angela wydrukowała wszystkie zdjecia na papierze fotograficznym. Wycięła. Poszukała ramki i włożyła te najładniejsze. To na które Booth również zwrócił uwagę.
Rano pojechali zobaczyć dziewczynkę.
Na korytarzu spotkali resztę ekipy. Nikt nie mógł się odczekać żeby zobaczyć na żywo maleństwo. Zdjęcia dostali wszyscy
- Też dostaliście?
- Tak jest śliczna. Własnie je, dlatego czeakmy na zewnątrz.
- Tak niech są sami. Ale zdjecia cudne...
- Płakałam patrząc na nie, oby im sie udało.
W chwilę później przyjechał Russ, poszedł odrazu do lekarza. Wrócił po pół godzinie.
- Amy musiała iść do pracy a dziewczynki do szkoły. Wziąłem wolne do końca tygodnia. Za godzinę pobiorą mi szpik. Poleże tutaj do jutra na wszelki wypadek.
Z pokoju wyszła pielęgniarka.
- O widzę, że gromadka już się nie może doczekać. Wejdźcie tylko zachowujcie się spokojnie.
Weszli do pokoju. Leżeli wpatrzeni w inkubator. Booth podniósł się i przywitał z nimi. Jack dał mu torbę z rzeczami.
- Cześć, dzięki. Ja sie odświerzę i przebiorę.
- Cześć kochana. Jak sie czujesz? Boże, jaka ona śliczna...
- Prawda, że jest piękna? Jestem trochę zmęczona. Co trzy godziny mam ją przy sobie. To najszczęśliwsze chwile.
- Siostra ona jest piękna - podszedł do siostry pocałował w policzek - dzisiaj pobiorą ode mnie szpik. Zostanę z wami do jutra. Tak na wszelki wypadek. Amy z dziewczynkami przyjedzie popołudniu. A tata jak tylko złapie najbliższy samolot.
- Dziękuję Russ
Kiedy Bren zaczęły ciążyć powieki zaczęli się zbierać do wyjścia. Russ był już poddawany zabiegowi.
- Słuchajcie możemy coś jeszcze dla was zrobić?
- Angela wiesz co może jakieś ubranka dla małej. Będzie tu jeszcze coprawda jakiś czas ale pielęgniarka mówi, że można ją będzie ubrać w coś normalnego jeszcze w tym tygodniu jak nie będzie żadnych komplikacji
- Pewnie, wybierzemy się z Cam na zakupy, prawda?
- To będzie prawdziwa przyjemność - wyszli zostawiając ich samych...
Jakie to wszystko jest wzruszajace! Bren malutka i placzacy booth. mam nadzieje ze wszystko bedzie ok! czeka na cedeka!
IXL
Cam z Angelą prosto ze szpitala pojechały do sklepu z rzeczami dla maluchów. Szalały pos klepie aż miło było patrzeć.
- Cam oni nas zabiją
- Ale ja nie potrafię się oprzeć.
- To ubranka są takie słodkie...
- Myślisz, że coś jeszcze im potrzeba?
- Nie chyba na razie nie. Mała ma wszystko w szpitalu. Jak wyjdzie będzie już większa...
- Wiesz co nie zapytałyśmy nawet jak mała ma na imię - uśiwadomiła sobie Cam
- Booth odgrażał się, że będzie mała Boni. To skrót od Bones
- Taa już widzę jak Bren się na to godzi. Ale mała jest taka słodziutka
- Nie mów nawet. W takich chwilach chciałabym mieć już własne
- To co za problem. Jack jest chętny... wystarczy go tylko lekko zachęcić.
- Obawiam się, że on zrezygnował. Dwa razy dostał kosza trzecie się chyba nie odważy...
- To Ty mu się oświadcz co za problem
- Nie wiem...
- Angela poprostu mu powiedz, że chcesz dziecka, a on jest inteligentny i szybko doda dwa do dwóch...
- Chodzi o to, że ja nie wiem czego chce.
- Jesteś... jesteś...
- Wiem mega pokręcona. Chodżmy. Zawieziemy im to odrazu?
- Nie, trzeba to przepłukać. Weźniemy to i przepłukamy w instytucie a po pracy zawieziemy.
- Jesne. I nie zapomnijmy zapytać jak ma na imię.
- Koniecznie - wyszły ze sklepu. Wróciły do pracy.
- Moje drogie panie - zwrócił się do nich Jack - a czy ktoś wpadł na to żeby zapytać jka na imię ma maleństwo?
- Niestety nie, naprawimy to po pracy
- Czyli idziemy tam jeszcze raz? Super - dopowiada Wen
- Mężczyźni - Angela pokiwała lekcewarząco głową.
W klinice
- Booth, mam do Ciebie prośbę. Poszedłbyś zobaczyć co z Russem. Już powinien być po zabiegu. Nie chciałabym żeby mu się coś stało
- Jasne - miał już wychodzić jak do pokoju na wózku wjechał Russ z Amy i dziewczynkami.
- Russ dlaczego jesteś na wózku - pyta przestraszona Bren
- Spokojnie. Nic mi nie jest tylko po zabiegu i jak chodzę to boli.
- Ona jest cudowna - Amy poatrzy na maleństwo.
- To skoro wy jesteście to pojadę po Parkera ok?
- Pewnie.
- Wujek możemy jechać z Tobą? - pyta Holy
- Jak mama pozwoli
- Możemy? - pytają
- Jedźcie.
Siedzieli u niej w sali. Amy dzieliła się z Bren spostrzeniami co do opieki nad niemowlakiem. Russ wesoło dodawał uwagi co do niemowlaków. Po niecałej godzinie do sali wszedł Seel z gromadką.
- Mamo, mamo - wbiegł Parker prosto w ramiona Tempe
- Cześć kochanie - pocałowała małego - jak było w szkole?
- Fajnie. Opowiadałem w klasie, że mam małą siostryzczkę i mi zazdrościli. Mogę zrobić zdjecie małej komórką? Pochwalę się nią w szkole. Tato a jak dziecko ma na imię?
- Możesz zrobić zdjęcie a twoja siostra ma na imie Joy. Poczekaj aż wyjmiemy ją z inkubatora wtedy zrobisz zdjecie dobrze?
- Pewnie - Amy zabrała dzieci do świetlicy żeby się pobawiły. Dorośli zostali sami.
- Ona jest taka piękna. Jesteście szczęściarzami. Jeszcze raz Wam garatuluję - weszła pielęgniarka
- Gotowi na pierwszą lekcję przewijania? Może pani wstać?
- Tak
Położna cierpliwie tłumaczyła jak chwycić dziecko. Ale to wcale nie było potrzebne. Pomimo obaw Bren radziła sobie doskonale. Instynktownie wiedziała co robić i reagowała na dziecko.
- Widzę, że wcale nie mam tu nic do roboty. Jak nic się nie zmieni wieczorem przywieziemy tutaj łużeczko podgrzewane zamiast inkubatora. Ma wszystkie urządzenia co inkubator a dodatkowo będziecie mieli całkowity dostęp do niej. Nadal będzie ją można wyciągać tylko na chwilę i jak najrzadziej ale sami będziecie się nią zajmować. Ktoś zwasze będzie do pomocy jak będzie potrzeba.
Amy musiała wracać do domu. Russ na wszelki wypadek został jeszcze na noc w klinice. Zajął pokój obok.
Wieczorem przyszli jeszcze raz przyjaciele. Odrazu w dzrawiach zapytali
- Jak daliście jej na imię?
- Joy
- Pięknie. Joy znaczy radość - oni nie wiedzieli skąd to imię
- Tak jest naszą radością - Angela podała im torbę z ciuszkami.
- To jest śliczne. Dziękuję wam. Jak mniemam Ang wybierała, bo wszystko jest różowe. Dziękuję
- Nie ma za co. Bren kiedy zaczynasz zleczenie?
- Pojutrze...
XL
Noc minęła spokojnie. Booth i Bren zajmowali się maleństwem. Cały czas byli przy niej. Nad ranem mamusia zasnęła a tatuś stał i patrzył.
Jaka czeka nas przyszłość? Co teraz będzie? Jutro ona zostanie sama, nie wiadomo na jak długo. Ja i nasza córeczka będziemy na zwenątrz tak jak reszta naszych przyjaciół. Co będzie. Nie wytrzymam długo bez niej. Joy też będzie tęsknić za mamusią. Dlaczego właśnie nas to spotyka? Przecież, przecież nie chcemy wiele. Tylko odrobinę szczęścia. Czemu jest winna malutka, że po dwóch dniach zostanie bez matki na nie wiadomo jak długo? Panie Boże czemu? To jest... to jest neisprawiedliwe! A co jak to się nie uda? Jak leczenie nie będzie skuteczne? - szloch wstrząsa jego ciałem. Przy niej musi się trzymać, musi być dla niej oparciem. Nie może pokazywać swojej słabości. Ona czerpie siłę z niego. Musi być silny. Tylko jak?
Poczuł czyjeś dłonie obejmujące go od tyłu...
- Wszystko się ułoży zobaczysz... - obrucił się i mocno ją przytulił do siebie. Płakali oboje.
Ze złosci...
Z rozpaczy...
Z beznadziejności...
Z bezsilności...
Nic nie mogli zrobić...
Nic...
Wziął ją na ręce i położył na łóżku. Położył się obok niej. Mocno w siebie wtuleni leżeli nic nie mówiąc...
Rano pojawili się przyjaciele. Byli tylko chwilę. Wiedzieli, że teraz oni potrzebują być sami. Popołudniu przyjechali rodzice Seela i Jared, nieco później Max. Wszyscy byli zachwyceni maleńką. Dziadkowie zachwyceni wnuczką rozpływali się nad nią. Nawet nie zauważyli smutku na twarzy rodziców. Tego, że nie wypuszczają się z ramion.
- Kiedy zaczynasz leczenie? - zapytał Jared
- Już jutro. Przez dwa lub trzy dni będą chemią niszczyć mój szpik. Potem przez 3, 4 dni będę dostawać kolejne dawki szpiku Russa. A potem tylko trzeba czekać aż szpik zacznie produkować czerwone krwinki. To będzie znaczyło, że przeszczep się przyjął. To może trwać nawet 6 tygodni. Przez ten czas będę tu sama w sterylnym pomieszczeniu... Zabiorą malutką... - kładzie głowę na ramienu męża - będę sama...
- To nie prawda - odpowiada jej ojciec - nie będziesz nigdy sama. Będziemy z Tobą my, którzy Cię kochamy. Nie będzie nas fizycznie. Ale będziemy przy tobie sercem. Będziesz czuła naszą obecność swoim sercem.
- Ktoś z nas zawsze będzie za ścianą. Będziesz nas widziała przez szybę. I tak jak mówi Max będziemy z tobą sercem i Ty będziesz nas czuła. Zobaczysz... - Booth oczami dziekuje Maxowi za te słowa.
Chwilę później wyszli zostawiając ich samych.
- Seel idź do rodziców. Przyjechali tylko na chwilę.
- Nie zostawię Cię
- My zostaniemy - weszła Angela z Parkerem - reszta dołączy po pracy - Booth wyszedł.
- Hej synku jak w szkole? Pochwaliłeś się siostrzyczką?
- No, ale mi zazdrościli. Powiedziałem im, że jesteś moją najukochańszą mamusią. I dopiero mi zazdrościli - mały radośnie szczebiotał. Angela patrzyłą na nich a serce krajało się jej z rozpaczy. Cam tłumaczyła im dzisiaj na czym polega taki przeszczep. Boże jak ona to wytrzyma? - myśli - Wziąłem aparat mogę zrobić jeszcze jakieś zdjecia?
- Pewnie tylko nie wystrasz małej dobrze?
- Cam ułożyła już grafik. Zawsze ktoś z tobą będzie. Będziemy tuż za szybą. Seeley powinien wrócić do pracy jak najszybciej. Inaczej się załamie. Wiesz, że jest na krawędzi prawda?
- Wiem. I macie rację dobrze mu zrobi powrót do pracy. Zajmie się choć na chwilę czymś innym. Musi. Poza tym jest jeszcze Parker. On musi mieć przynjamniej pozory normalności. Nie może go zaniedbać. wystarczy, że mnie przy nim nie będzie... Pomożecie mi go przekonać?
- Pewnie. Zajmiemy się wszystkim a Ty wracaj do zdrowia... Wiesz co chłopaki wymyśliły?
- O nie, pewnie jakieś eksperymenty robili...
- No nie do końca. Kupiliśmy laptopa z bezprzewodowym internetem i kamerką. zainstalowali oprogamowanie do przekazu sygnału. Jak tylko będziesz miała ochote to będziemy gadać i będziesz mogła na nas patrzeć. Zainstalujemy kamery w instytucie, u was w domu i w pokoju dzieciątka kilka. Jack rozmawiał z lekarzem i sie zgodził. Tylko zanim tu wniosą laptopa to go wysterylizują. Będziemy w stałym kontakcie...
- I to wszystko dla mnie?
- Tak kochana bo my wszyscy za ciebie oddalibyśmy własne życie... - przytuliła przyjaciółkę.
- Angela ja nie wytrzymam bez małej tyle... Nie dam rady... - płacze
- Właśnie dla niej musisz wyzdrowieć, dla niej musisz to wszystko przejść. Potem już całe życie będziesz z nią, ale musisz wytrzymać, kochana musisz...
- Wytrzymam. Muszę...
Ale smutne! Dobrze, że Temp ma rodzinę i przyjaciół, którzy ją wspierają.
Czekam na dalsze losy:)
bardzo smutne ale super strasznie mi sie podoba to opko a z kazda kolejna czescia zaczynam watpic ze wszystko bedzie dobrze. mam nadzieje ze nie usmiercisz bones. czekam na cedeka!
XLI
Wieczorem jak już wszyscy odwiedzający poszli przyszedł czas na rozmowę.
- Booth... jutro jak mnie tam zamkną... mam do ciebie prośbę
- Nie opuszczę Cię będę z Tobą dzień i noc. Za szybą ale będę
- Seel nie możesz... musisz wrócić do pracy, posłuchaj. Będziesz przychodził rano przed pracą i po pracy. Na noc wrocisz do domu do Parkera. Nie możemy go zaniedbać. Już mnie nie będzie. Ty musisz się nim zająć. Rozmawiałam dzisiaj z Angelą ktoś zawsze tu będzie. Ale Ty musisz...
- Nie mogę, nie chcę cię zostawić Tempe... nie mogę proszę, nie zabraniaj mi tego - patrzy na nią z wielkim smutkiem i rozpaczą.
- Seel tu nie chodzi tylko o mnie ani o Joy. Tu chodzi o ciebie i Parkera.
- Tempe proszę... tylko to mi zostanie...
- Kochanie ale ja ci nie zabraniam przychodzić do mnie. Tylko musisz żyć normalnie. Praca zajmie Cię na chwilę. Park tez Cię potrzebuje. Musimy o nim myśleć. To tylko dziecko...
- Wiem, wiem to co mówisz jest logiczne i racjonalne ale ja nie potrafię bez ciebie żyć. Nie potrafię...
- A ja bez Ciebie. I tego nic nie zmieni. Ale nie jesteśmy sami jest Parker i Joyse. O nich też musimy myśleć. Musisz mieć siłę... żeby... żeby się nimi zajmować niezależnie od tego co się stanie. A Ty - jej głos przechodzi w szept - a Ty jesteś blisko krawędzi...
- Tempe...
- Myślisz, że nie wiem, że nie widzę? Seel orzecież ja cię kocham... wiem... - przytula go do siebie, płaczą oboje.
- Zgoda, ale każdą wolną chwilę będę spędzał tutaj... słyszałaś co zrobili Hodgins z Wendallem?
- Tak, w taki sposób będę cały czas z Wami. Kocham Cię...
Rano ostatni raz nakarmiła córeczkę. Trzymała w ramionach dziewczynkę i płakała. Nie wiedziała na jak długo ją opuszcza, czy kiedykolwiek ją jeszcze przytuli. Zabrali jej córeczkę, żeby przewiść do pokoju koło jej sali. Seel wziął ją na ręce i zaniósł pod drzwi tego pomieszczenia. Tam stali jeszcze długo żegnając się... płakali oboje.
Weszła za drzwi...
On został na zwenątrz bliski obłędu...
Ona wewnątrz sama...
On na zewnątrz z Prakerem... Z Joy... Z przyjaciółmi...
Tyle osób wokoło niego...
A mimo tego jest SAM...
O 10 przyszli przyjaciele. Ludzie odchodzili i przychodzili. A on ten pierwszy dzień chciał spędzić z nią. Z nią oddzielony szybą. Podali jej pierwszą dawkę chemi która ma zniszczyć jej szpik. Nawet nieźle to znosiła. Popołudniu była druga dawka.Tez było ok. Angela przywiozła Parka. Wieczorem zabrał syna do domu...
XLII
To pierwsza noc od zeszłego roku kiedy została całkiem sama. Nie mogła zasnąć. Pomimo zmęczenia sen nie pezychodził. Przez szybe widziała córeczkę. Była taka spokojna, spała słodkim snem.
Ciekawe jaka będzie za kilka lat. Czy będzie podobna do mnie, czy do tatusia? Pewnie będzie żywym dzieckiem jak Parker. Chciałabym żeby była podobna do Seela. Żeby miała jego cudowne czekoladowe oczy i zniewalający uśmiech. On nauczy ją jak żyć w świecie. Jest cudownym ojcem.
Zmęczona dniem, chemią zasnęła.
Wrócił z synem do domu. Parker nie barzdo jescze rozumiał o co chodzi. Wiedział, że mama, jak chce wyzdrowieć, musi być jakiś czas w zamknięciu. Może to i dobrze nie będzie się tak martwił. Dał małemu kolację, oglądneli jeszcze bajkę i położył małego spać. On nie mógł zasnąć. Nie przestawał myśleć o niej.
Została sama. Tak nie powinno być są małżeństwem. Ona tam, w szpitalu a ja tu, w domu. Największą ochotę mam wyjść teraz z domu i jechać do niej. Ale obiecałem, obieacałem, że Parker będzie miał narmalne życie. Nawet w takiej chwili myślała o mnie i o moim synu. Nie mogę jej zawieść! Nie mam do tego prawa...
Rano zaspali. Zawiózł syna do szkoły ledwo zdążyli. Dzisiaj miał wrócić do pracy ale wcześniej przyjechał do szpitala, do osoby która kocha najbardziej na świecie.
- Dzień dobry, jak minęła noc?
- Spokojnie. Dobrze znosi chemię nadzwyczaj dobrze. Przespała prawie całą noc. Teraz otrzymuje kolejną dawkę.
- A jak Joy?
- Tu mamy mały problem. Mała nie chce jeść. Podaliśmy jej kroplówkę w nocy bo nie chciała jeść z butelki.
- Tęskni za Tempe...
- Może pan sprójbuje?
- Z największą przyjemnością.
- Proszę iść w takim razie do nich, zaraz przyjdzie pielęgniarka z jedzeniem.
Poszedł do sali z wielkim oknem do pokoju w którym była Tempe.
- Cześć kochanie. Jak się czujesz? - patrzył na żonę, leżącą z kroplówką podłączaną do jej ramienia - wiesz, zaraz będę karmił dziecinkę.
- Wiem, powiedzieli mi, że mała nie chce jeść. Od ciebie napewno będzie jadła.
- Jak się czujesz?
- Dobrze. trochę mnie mdli. To podobno normalne.
- Tak - weszła pielęgniarka z butelką dała ją Boothowi. Przystawił smoczek do buzi dziecka. Nie zareagowała.
- Pomyziaj ją po policzku. A najlepiej weź ją na ręcę - powiedziała Tempe. Zrobił jak mu kazała. Wziął maleństwo na ręce. Mała poczuła kochjace ramiona ojca i zaczęła jeść - popatrz taka maleńka a już poznaje tatusia.
- Taaa, jest słodka - podszedł do szyby, żeby Temp mogła dobrze widzieć. Posiedział jeszcze z nimi. O 9 przyszła Angela. On zebrał się do pracy. Nie chciał ale obiecał.
Tempe została z Angelą. Wesoło rozmawiały. Starając się ominąć ten drażniący temat. Angela opowiadała o Instytucie. O najnowszym eksperymencie chłopaków i złości Cam. O sprawie którą teraz prowadzą.
- Słodziutka Cam ułożyła wczoraj grafik kto z nas kiedy będzie z Tobą
- Wiem dziękuję wam naprawdę.
- Nie o to chodzi, Sweets się zdenerwował, że jego nie ujęła. Cam nie wie co ma zrobić. Znam Twoj stosunek do psychologii a jak zostanie z tobą na tyle godzin to nie obędzie się bez jego głupiej gatki... co o tym myślisz
- Ang nie zmienie swojego stosunku do psychologii... ale on też należy do grona naszych przyjaciół... poza tym... poza tym chcę z nim pogadać. Może to glupio zabrzmi ale chcę...
- Ok to powiem Cam że poprawiony grafik jest aktualny. Sweets się ucieszy.
- Wiesz lubię go. Niesamowite ale ja go naprawdę lubię. Seel też pomimo tego, że uważa go za 12 latka
- O tak. Ale ostatnio dojżał. Robi postępy.
- Dobra powiem Boothowi, że może go uznać za 16 latka - śmiały się w najlepsze. Nie zauważyły Seela stojącego w drzwiach i przyglądjącego się im. Cieszył się z uśmiechu na twarzy żony. Miała rację. To im dobrze zrobiło. Martwił się cały dzień, ale choc na chwilę zjał ręce i głowę czymyś innym. Miała racje było im to potrzebne.
- Nie ma mowy i tak nie zmienię zdania - wszedł do pokoju przyłożył dłoń do szyby. Tempe zrobiła automatycznie to samo. tak sie teraz witali...
- To ja już pójdę - powiedziała Angela
- Nie, zostań ja pogadam z lekarzem. Z tego co wiem reszta będzie tu niedługo
- Ok - Booth przywitał się jeszcze z córeczką i wyszedł - jest chyba w lepszej formie
- Dzień w pracy dobrze mu zrobił. To dobrze musi być silny i wrócić do normalnego życia. Jest potrzebny Parkerowi i Joyse jak... jak mnie zabraknie...
- Bren nawet tak nie mów! Nie wolno Ci! - do sali wpadła niezła gromadka ludzi. przywitali się z nią. Prowadzili wesołą rozmowę. Booth znowu stał w drzwiach. Jak dobrze, że są oni.
- Muszę was na chwile przeprosić. Pora karmienia - usmiecha się do córeczki - co aniołku głodna jesteś? Popatrz co tatuś ma - wziął maleńką na ręce. Reszta wyszła zostali tylko we troje. Tempe stała przy szybie, Seel stanął jak najbliżej żeby mogła patrzeć na maleńką.
- Joyse cały dzień dostaje kroplówkę i w nocy też je tylko przy tobie. Lekarz mói, że kroplówk tez jest jej potrzebna, teraz kiedy ja jej nie karmię witaminy dostaje w kroplówce. Poza tym mówią, że dzieci wyczuwają obcych. Nawet jak ją przewijają to jej się to wcale nie podoba. Dobrze, że ty jesteś z nią. Jest taka slodziutka. - Tak, cała mamusia... wiem, wiem, że mówiłaś, że nie wiadomo do kogo będzie podobna. Ale ona musi być tak piękna jak mamusia. Poczęta z miłości będzie najpiękniejszym dzieckiem a więc podobnym do Ciebie...
- Mma rozumieć, ze to jakaś forma komplementu?
- Oczywiście, że tak - położył dziweczynkę nie może zbyt długo przebywać poza swoim łożeczkiem, wpuścił resztę.
Cały wieczór spędzili z nią rozmawiając i opowiadając wesołe historyjki. Po 19 zaczęli zbierać się do domu. Seel został jeszcze chwilę. Musiał o 20 odebrać Parka od Rosy. Stali wparzeni w siebie ze złączonymi rękami dotykając się czołami. Z tą jedną różnicą, że dzieliła ich szyba...
Rano przeszła badania. te dawki które otrzymała wystarczyły, żeby zniszczyć cały jej szpik. Popołudniu zaczęła otrzymywać szpik brata.
I tu zaczęły się schody...
O nieeee! Nie trzymaj nas długo w niepewności, tylko pisz szybko kolejną notkę:)
U mnie jest tak, że mówisz i masz:) Dla wszystkich czytających
XLIII
Wiczorem już po przyjeciu szpiku, Bren dostała wysokiej gorączki. Organizm wycieńczony ciążą i chorobą, bez osłony, mimo sterylnego pomieszczenia szybko złapał infekcję. Dostawała potężne dawki antybiotyków żeby zwlaczyć rozwijającą się w zastraszjącym tempie infekcje. A z kolei antybiotyki osłabiały ją i upośladzały wątrobę i nerki. Tp takie błędne koło. Musieli walczyć z infekcją. Bez osłony nie miała z nia szans mogła umrzeć od najzwyklejszego przeziębienia.
Booth zawiózł Parkera do Angeli. Jak go tylko zobaczyli zrozumieli, że coś się dzieje. Angela wzięła małego do pokoju bez słowa.
- Pojadę z Tobą nie powinieneś prowadzić - powiedział Jack
- Dobrze - wsiedli do samochodu.
- Bren?
- Złapała infekcję a w tym momencie dla niej to prawie... prawie pewna śmierć. Jack ja nie dam rady bez niej żyć...
- Wyzdrowieje, musi! - modlił się o to gorąco.
W klinice
- Ja zostaję a Ty wracaj. Jak chcesz to weź samochód przywieź go rano dobrze?
- Zostanę z Tobą...
- To nie ma sensu, jedź do Angeli zajmijcie się Parkerem, proszę.
- Dobra... Jakby co to dzwoń - pokiwał tylko głową wpatrzony w leżącą i walczącą z chorobą ukochaną.
- Jack mam jeszcze jedną prśbę.
- Wal śmiało
- Mógłbyś rano pojechać do FBI i powiedzieć wszystko Sullyemu? Ja nie mam na to siły a znowu nie będzie mnie w pracy... proszę
- Pewnie, trzymaj się stary.
Następnego dnia po całym biurze FBI rozchodziła sie smutna wiadomość. I nikt już nie miał za złe szefowi, że nie przychodzi do pracy. Co się ostatnio często zdarzało.
Angela z Jackiem weszli rano do Instytutu zapłakani.
- Co się stało?
- Bren złapała infekcje. Nie jest dobrze, jest bardzo źle... Nie wiadomo czy z tego wyjdzie...
W jednym momencie odeszła ochota do żartów, do pracy, do wszystkiego.
- Przeciez wczoraj było dobrze...
- Booth przywiózł nam w nocy syna pojechałem go zawieść. Ona już oddychała przez respirator. W ciągu godziny dostała zapalenia płuc. To... - nie może dokończyć te słow anie chcą mu przejść przez usta
- ...może ją zabić - kończy za niego Cam - Boże...
- Kochanie walcz. Popatrz malutka czeka na ciebie. Ja czekam - głos mu się łamie - nie proadzę sobie bez ciebie. Nie potrafię żyć bez ciebie. Nie zostawiaj mnie, nie zostawiaj na...
W tym momencie na ekranie monitora pokazującego pracę jej serca pojawiła się pozioma linia, włączył się alaram, do pokoju wbuiegła grupa lekarzy
- NIEEEEEEEE......
Proszę Cie nie uśmiercaj Brennam.
Ty chcesz doprowadzić czytelników do zawału. Pisz kolejną szybko część:)
Od pół godziny krążę między kuchnią i komputerem sprawdzając, czy nie ma przypadkiem kolejnej części... Widzisz ten obłęd w moich oczach???!!!
XLIV
- Ładuj do 220, odsunąć się... - przylożył defiblyrator do Bren, jej ciałem wstrząsnął prąd, popatrzył na monitor - nadal nic. Dawaj 300...
Mówią, że wmomencie śmierci całe życie przebiega przed oczami. Od niemowlaka do samego końca... Tak ale moje życie zaczęło sie dopiero jak poznałam Jego.
Wcześniej to nie było życie tylko wegetacja. Pracowałam, jadłam, spałam i tyle. Dzieciństwo... też nie ma o czym mówić. Rodzice mnie porzucili brat też. Tamten czas dla mnie jakby nie istniał. Poznałam Jego i świat zaczął nabierać barw. Zaczęłam tak naprawde swoje życie...
- Jeszcze raz, cholera dawaj 360 - poraz kolejny przyłożył defiblyrator do jej tłowia...
Początki tej znajmości były "dość" niefortunne. Szybko zerwana współpraca potem wyjazd do Gwatemali. Okrucieństwo wojny nigdy nie przestanie mnie zadziwiać... Jak człowiek, człowiekowi może zgotować taki los? Wróciłam wykończona. Jedyne o czym marzyłam to długi gorący prysznic i łóżko. No tak Angela jak zawsze spóźniona. Pewnie znowu się zakochała i zaopmniała o calym świecie, jak to ma w zwyczaju. A jednak jest. Zabrała bagarze i poszły do wyjścia. Została zatrzymana, jak się potem okazało, na prośbę jej "ulubionego" agenta specjalnego.
- To wszystko, co potrafisz zrobić?
- Co?
- Zaangażować Ochronę żeby mnie zatrzymała byś mógł odegrać fałszywy ratunek
- W końcu odebrałem Cię z lotniska?
- Nie gadaj, to znaczy, sprawdziłem|odpowiednie kanały, twój asystent, robił problemy.
- Taa, jasne, po ostatniej sprawie, powiedziałam Zack'owi, aby nigdy, przenigdy Cię nie wpuszczał.
To był początek ich prawdziwej współpracy. Pomogłam mu rozwiązać sprawę a przy okazji niechcący postrzeliłam podejrzanego. No nie całkiem niechcący. Chciał mnie podpalić. To była obrona konieczna... Chodź inni uważali inaczej. To ich problem. O jak ja niecierpiałam togo jego "I co mamy Bones".
Kolejne śledztwo to była dopiero jadka. Atak terorystyczny. Ale się w tedy wściekałam jak ten typek z biura bezpieczeństwa stał nad nami. Teraz już wiem, że musiał, wtedy dle mnie to było niepojęte. Obyło się bez tragedii ale o mały włos uniknęliśmy wybuchu. Booth zrobił co do niego należało. Mimo tego wcale nie był z tego dumny. A mnie się wydawało, że to o to chodzi...
- Mówiłem im by powiedzieli prasie,|że to była tajna operacja.
- Ale to mogłaby być ceremonia w Różanych Ogrodach. To honor, tak?
- Myślałam, że faceci w FBI lubią swoje medale.
- W odbieraniu czyjegoś życia nie ma przyjemności. Nie ma, co świętować.
Booth, pomimo dopiero rozwijającej sie współpracy domagał sie przepustki do instytutu. Mój asystent Zack upodobał sobie go jako źródło informacji damsko - męskich. Wtedy właśnie zauważyłam, że dla niego rozmowa o seksie to temat tabu. Nadal nie rozumiem dlaczego. Chciał dostępu do naszego terytoriu a sam strzegł swojego
- Dobra, w porządku. Nowe zasady. Ta lada jest moja. A boks jest wasz. Wszystko inne tutaj dookoła moje. Tak? Moje. M-O-J-E. Moje.
- Myślałam o tym twoimprzydatnym tekście "coś tu śmierdzi".
- Oh, tak?
- Myślę, że masz podświadomy talent do odczytywania języka ciała. Stres w głosie i inne subtelne|dostrzegalne wskazówki. To nie jest tajemnica, ale jestem pod wrażeniem. A, w przyszłości, Spróbuje uzgodnić czy to jest odpowiednia wartość celu.
- Dziękuje, Temperance. Doceniam to. Więc, uh... której części "To jest moje" nie rozumiesz? Mam to powiedzieć po łacinie?
- Absit invidia.
Dopiął swego dostał przepustkę do instytutu i do mojego życia...
Nasz pierwszy "wspólny", oczywiście służbowy wyjazd. Fajnie było. Pomimo kanibalistycznego przestępstwa było fajnie. No i dowiedziałam się, że super tańczy. Jak ja nie cierpiałam tego jego "Bones pakuj sie jedziemy". A gdzie ładne "proszę" brrrrr... A że dr Godman go poparł brrrrrrrrrrrrrrrrrrrr...
- Spakuj się. Jedziemy do Stanu Waszyngton.
- Ja nie jadę do Stanu Waszyngton.
- Znowu, tylko dlatego, że mówisz to tak stanowczo nie oznacza, że to coś dla mnie znaczy.
- Dlaczego tylko Booth zadecydował,|że jedziemy do Stanu Waszyngton?
- Dostał broń i władze. To jego ludzie lubią.
- Po pierwsze, on nie podjął decyzji, że jedziesz do Stanu Waszyngton. On o to poprosił.
- To ja tu decyduje gdzie ty jedździsz lub nie.
- A po drugie?
- Po drugie, to czas by trochę pożyć, Temperance. Pobyć trochę z innymi ludźmi.
- Sugerujesz, że skorzystam z szansy i na delegacji pójde do łóżka z Booth'em?
- Dobry Boże, gdzie jest Dr. Freud kiedy go potrzebuje?
- Nie rozumiem co mówisz.
- Określiłem dokładnie dlaczego wysyłam Cię do Wielkich Lasów Północnych.
Oj tak ja dopiero zaczynałam życie. Prawdziwe życie nie wegetacje.
Wiele razem przszliśmy. Czasem było zabawnie a czasem odsłaniało dość bolesne wspomnienia. Tak jak z tym 9 letnim chłopcem zmiarzdżonym przez sąsiada. Żeby rozwiązać tą zagadkę musiałam otwotrzyć własne serce. Bolało ale było skuteczne...
- Pamiętasz mnie, Sean?
- Pani z muzeum z tych tak bardzo mądrych.
- Tak, jestem dość mądra. Mądra wystarczająco by wiedzieć, że nie zabiłeś Charlie'go. Nie musisz nic mówić, Sean. Tylko słuchaj. Dali Ci torbę na śmieci, byś wyniósł wszystkie swoje rzeczy a potem Ci mówią, że wszystko co masz to śmieci i wtedy musisz iść do nowej szkoły w ubraniach które cuchną workiem na śmieci. Wszystkie dzieci wiedzą, że jesteś dzieckiem wziętym na wychowanie.
- Skąd wiesz jak to jest?
- Przenoszą Cię z miejsca na miejsce|a to nigdy nie jest dom...
Otworzyłam serce i wtedy zaczęła nawiązywać się między nami ta więź, która potem przerodziła się w przyjaźń...
Zawsze uważałam się za silną kobietę i niezależną kobietę. Nie było dla mnie nic strasznego. Nawet gangsterzy byli, moim zdaniem, nie groźni dla mnie. Moja ignorancja omal nie doprowadziła do tragedii. Spotkanie z Mara Muerte było bardzo pouczające. Booth jak zawsze stanął w mojej obronie. Ale o tym dowiedziałam się dużo później...
- Wydałeś wyrok na moją partnerkę?
- Ona nie jest z FBI.
- Nie mówiłem nic o FBI. To moja partnerka 'ese' i jeśli coś jej się stanie, znajdę cię i zabiję. Nie będę się zastanawiał. Spójrz na mnie. Spójrz mi w oczy. Spójrz na moją twarz. Jeśli coś jej się stanie, zabiję cię. To sprawa między mną i tobą. Nikt nic nie widzi, nikt nic nie wie. Nic mi nie udowodnisz. Rozumiesz? Czy rozumiesz?
- Tak.
- Tak myślałem.
Wiele razy narażał dla mnie życie... Chodźby wtedy jak znaleźliśmy gościa w cementowych butach. Jego kolego tez agent specjalny był jakby on to powiedział "umoczony". Strzelał do mnie, podłożył bombę która zraniła Seela a na koniec próbował mnie zabić szczując psami. To było straszne. Wtedy pojawił się nie kto inny jak Booth...
- Już dobrze. Jestem tu. Już po wszystkim. Jestem tu. W porządku. Wszystko skończone.
- Jak się wydostałeś ze szpitala
- Hodgins mnie podwiózł...
- Może ty odwieziesz mnie z powrotem, co?
Nigdy mnie nie zawiódł. W tamtym czasie pojawił się w moim życiu ktoś jeszcze. Choć nigdy tego nie przyznał myślę, że był zazdrosny. Tylko nie bardzo wiem o co. Przecież on tez miewał związki z kobietami... No tak ale to mężczyzna.
Bez wahania rzucał wszystko i przyjeżdżał, tak jakby wtedy kiedy zabili chłopaka Angeli. Zadzwoniłam i już był na miejscu... Zawsze pod ręką... Zawsze niezawodny...
A ten wyjazd do Nowego Orleanu na "urlop", który skończył się oskarżeniem o morderstwo. Nawet nie prosiłam żeby tam przyjechał. Wsiadł w samolot i tak poprostu przyleciał. Do dzisiaj pamiętam głos Angeli, pełen przerażenia jak sie dowiedziała, w sumie to pewnie też bym się wystraszyła ale przy mnie był Booth...
- Albo możesz o wszystkim zapomnieć i wrócić do domu.
- Nie martw się. Wyszłam za kaucją.
- Kaucją?
- Kaucją?
- Za co?
- Powiedziałam. Nie martwcie się. Oskarżenie o morderstwo nie utrzyma się.
- Oskarżenie o morderstwo? Brennan, następny samolot, dobra? Następny samolot, albo sama tam po ciebie przyjadę.
- Wszystko jest w porządku. Goję się w zadowalający sposób. Do zobaczenia.
Skończyło się na strachu ale... Tak przy nim zawsze byłam bezpieczna. Wkurzał mnie jak mało kto ale... Był i to sie liczyło. Ufałam mu jak nikomu innemu. On też mi ufał powierzył mi swoją niejedną tajemnicę...
- Wysłali mnie do Kosowa. Był tam ten Serb generał Radic. Dowodził oddziałem który niszczył wioski. Ginęły kobiety i dzieci bo zachciało mu się czystek etnicznych. Zrobił to dwa razy mieliśmy dowody. 232 osoby poprostu zniknęły. Byłem snajperem miałem go pwostrzymać. Wiedzieliśmy, że wyjedzie za parę godzin. Były urodziny jegi syna, małego chłopca sześć może siedem lat, wciąż słysze muzykę z przyjęcia gra mi w głowie. Nikt nie wiedział skąd padł strzał. Ale wiedzieli dlaczego padł. mówili, że uratowałem ponad 100 osób, ale ten chłopiec nie wiedzieł co robił jego ojciec. Kochał go i widział jak umiera. Upadł na podłogę tuż obok niego. Chłopiec cały we krwi taty, odmieniony na zawsze. To nie jest tak, że ginie tylko jedna osoba, umiera cząstka każdego z nas, z każdym strzałem.
Wtedy dowiedziałam się coś o nim. Wtedy był już częścią mojego życia, nierozerwalną częścią. Choć do tego jeszcze długo się, nawet sama przed sobą, nie przyznawałam. Dał mi cząstę, podzielił się cząstką siebie. Tą bolesną ale jakże cenną...
Ten czas był dla mnie trudny, własnie skończyłam pisać kolejną książkę, spotykałam się z Davidem, pracowałam z Boothem nad kolejnymi zbrodniami. Pracę w labolatorium, tą którą wykonywałam zanim zaczęłam współpracować z FBI przejął mój asystent. Spieszyłam się do sądu, poprosił tylko o akceptację markerów, zeby Angela mogła rozpocząć odtworzenie twarzy nieznanej kobiety. Było ok. No tak znowu zapomniałam notatek. Wracam się do biura i co widzę. Angela zaczęła reknstrukcję twarzy z przerażeniem odkrywam kto to jest. O Boże to moja matka...
Ten trudny czas byli przy mnie wszyscy a szczególnie On... Był gdy okzała się, że naprawdę nazywam się inaczej, gdy wrócił mój brat, gdy znaleźliśmy mordercę mojej matki. Poprostu był...Dzięki niemu przetrwałam to wszystko. Dzięki niemu pogodziłam się w końcu z bratem... Wiele mu zawdzięczam...
- Mamy ją. Podajcie dożylnie...
Booth za szybą odetchnął z ulgą. Boże nie zabieraj mi jej... prosze Cię nie zabieraj...
Do sali weszli jego rodzice i Jared
- Co sie stało synu?
- Ona, ona ma zapalenie płuc. Dla niej to jest prawie pewna... - nie jest w stanie więcej powiedzieć nic...
Ps.
Czekam na opinie jak zawsze:)
XLV
Podszedł lekarz
- Udało nam się przywrócić krążenie. Ale nadal jest na granicy. Niestety wirus zaatakował w najgorszym momencie... Przykro mi...
- Jakie ma szanse? - zapytał Jared. Booth stał i patrzył na nią nie zwracał na nic i na nikogo uwagi
- Nie wiem. U zdrowych ludzi zapalenie płuc jest groźne dla życia, w jej przypadku to prawie pewna przegrana. Jest cień nadziei. Jeżeli Państwo wierzą to proszę się modlić. Tu potrzeba cudu...
Po pracy przyjechali przyjechali przyjaciele. Otoczyli Seela. Dalej stał w tym samym miejscu. Nie ruszył się ani na krok. Oni też nic nie mówili. Weszła pielęgniarka
- Nakarmi Pan córkę czy mamy podać kroplówkę?
- Boooth?! Booth?! Hej obudź się - Angela potrząsa jego rękę - Joy Cię potrzebuje... - podszedł do dziecka wziął ją na ręce, z mała w ramionach podszedł do szyby, tak jak to robił zawsze. Maleńka spokojnie jadła. On nadal się nie odzywał...
Dzięki Boothowi miała znowu brata. Pogodziliśmy się. I nawet spędziliśmy razem wakacje. Nie było mni tylko jeden miesiąc a tu takie zmiany. Odszedł dr Goodman, jego miejsce zajęła dr Camile Sorayan. Od samego początku rywalizowałyśmy o to która z nas jest ważniejsza. Dałam jej popalić. Lubiłam ją od samego początku tylko nie potrafiłam zaakceptować, że ktoś inny jest nade mną. Wściekałam się o wszystko. O to, że zabrała Zacka na miejsce zbordni a nie mnie. Poprostu byłam złośliwa co tu dużo mówić... Choć nadal uważam, że czasami miałam rację. Np. wtedy kiedy oskarżali tę nastolatkę o zabicie swojego chłopaka tylko dlatego, że była z rodziny zastępczej. Nie rozumiem jak można osądzać ludzi na podstawie tego gdzie się wychowują. Ja też jestem z rodziny zastępczej i to niejednej mimo tego nikt nie oskarża mnie o wszystkie zbrodnie. Może byłam zbyt ostra. Ale miałam pewność, że wszyscy staną za mną murem. Odejdę ja, odejdzie reszta...
- Mówisz mi że powinnam zacząć szukać Twojego zastępstwa?
- Dr. Saroyan, nie chcę brzmieć zanadto dramatycznie, ale jeśli stracisz Brennan, stracisz nas wszystkich.
- Naprawdę?
- Naprawdę. Bootha też.
Chyba nie uwierzyła...
- Booth, jeśli Dr. Brennan miałaby odejść...
-Co?
- Jeśli chciałaby opuścić Instytut...
- Cóż, wszyscy "zezowaci" uciekliby z tej instytucji jak francuska armia.
- A ty?
-Cóż, ja wykonuję rozkazy.
- Nie, nie wykonujesz Seeley.
- Dobra. Co się dzieje Camille?
- Co jeśli bym ją zwolniła? Co byś zrobił?
- Jestem z Bones,Cam. Zawsze. Nie wątp w to ani przez sekundę.
W sumie to nie była czysta zagrywka ona nie wiedziała o mojej przeszłości, bo jej nie powiedziałam
- Wiesz Cam, może trochę źle podeszłaś do tej sprawy przy Brennan ponieważ, ona była przybranym dzieckiem.
- Czemu mi nie powiedziała?
- Nie robi tego.
Poza tymi wszystkimi powodami stał jeszcze jeden powód. Jej zwiazek z Boothem w przeszłości. I jego odnowienie. Wiem, że to cholernie przyziemne ale zazdrościłam im. I tak naprawdę chyba dlatego to wszystko było... Mimo tego zawsze mogłam na niego liczyć. Nigdy mnie nie zawiódł.
Pamiętam pierwszy nasz wyjazd kiedy mieliśmy udawać nowożeńców. To było w Las Vegas. Istne miasto grzechu. Dla niego był to trudny podróż. pordóż do przeszłości. Tej mało hlubnej. Kiedyś był uzalezniony od hazardu. Dał radę. Wiedziałam, że da, to w końcu Booth. No i oczywiście sprawę tez rozwiązaliśmy. Z amłymi szkodami w postaci siniaków tu i ówdzie. Ale się opłacało...
Kiedyś zostałam porwana razem z Hodginsem, było strasznie. Marne 12 godzin na to, żeby znaleść wyjście albo liczyć na to, ze ktoś nas znajdzie. Właściwie to liczyłam na to, wierzyłam w to, że nas znajdzie. Wiedziałam, że nigdy się nie podda. Miałam chwilę zwątpienia. Napisałam, za namową Hodginsa, list. Ujęłam tam wtedy to, co właśnie czułam. Nie byłam dumna z tego co tam napisałam. Spaliłam go jakiś czas później tak było lepiej... Potem pierwszy raz byłam w kościele z Seelem... No cóż zdania odrazu nie zmieniłam...
Kiepsko też szło mi dobieranie facetów. Co jeden był lepszy. Raz nawet umówiłam się z zabójcą. Od tamtej pory staram się unikać tego typu ludzi. A kiedy w moim życiu ponownie pojawił się ojciec, no cóż nie było to najszczęśliwsze spotkanie. To były przestępca, zabił conajmniej jedną osobę, oszukiwał, podawał się za kogo innego. tym razem był księdzem. Przez niego Booth wpadł w tarapaty, zawiesili go. O mały włos nie zabili Russa. Jak ja mam komuś takiemu ufać? To nie realne!
Pamiętam też jednego świra. Miał obsesję na moim punkcie. Uważał, że wszystko co robi, robi dla mnie i przeze mnie. Skrzywdził moich przyjaciół. Chciał mnie dopaść przez nich. O mały włos a by mu się udalao. Cam była na granicy światów. Na szczęście skończyło się na strachu. Ten incydent miał tez skutki dla Bootha. Zerwał związek z Cam. Wyznaczył linie oddzielającą życie zawodowe od prywatnego...
- Wypuszczają dziś Cam ze szpitala?
- Tak.
- Co?
- To co stało się Cam, wydarzyło się dlatego bo byliśmy ze sobą w związku.
- Byliście?
- Ludzie, którzy pracują|w sytuacjach wysokiego ryzyka, nie mogą być zaangażowani emocjonalnie, ponieważ prowadzi to do sytuacji takich, jak te, których byliśmy świadkami. Sytuacji wysokiego ryzyka.
- Każdego dnia się nam przytrafiają.
- Jest linia, której nie możemy|przekroczyć, wiesz o czym mówię?
- Tak.
Było mi ich szkoda. A najgorsze w tym wszystkim było to, że w głębi ducha cieszyłam się z ich zerwania i na myśl o lini dostawałam szału. Dziwne prawda?
Potem pojawił się Sully. Sully no tak, to już osobna historia. Najpierw wspólna praca, bo Booth wylądował za biurkiem i na terapi u dr Gordona za strzelanie do sztucznego clowna. PO skończonej sprawie umówiliśmy się na kawę. Tak zaczęła się nasza przygoda... Szalony człowiek, żyjący pełnią życia. łapiący wiatr w żagle. Taki był Sully... Było mi z nim naprawdę fajnie. Ale czegoś mi brakowało nie miałam wtedy pojęcia czeego... Zrozumiałam dopiero jak zaproponował wspólny rejs po wokół Wysp Karaibskich. Nie mogłam tam pojechać. Chodź wszyscy doradzali, móili, że to świetny pomysł. Własnei wtedy zrozumiałam dlaczego nie chcę z nim jechać. On nie był nim. Nie nazywał się Seeley Booth. Zostałam, on odjechał. Może gdyby został wszystko potoczyłoby się inaczej. Może...
Kiedyś porwali Bootha. Nikt nie chciał mi nic powiedzieć. A pomoc przyszła od najmniej oczekiwanego człowieka...
- Booth jest przetrzymywany|przez Melvina Gallaghera.
- To jest postep! Skąd wiesz?
- Możemy to pominąć?
- Absolutnie nie.
- Najwyraźniej, Brennan wie to od ojca poszukiwanego zbiega.
- Ange!
- Teraz mogę to pominąć.
Znaleźliśmy Go. A pomógł mi ojciec dziwne prawda? Pomógł człwiekowi, któy stara sie go zlapać. Ludzie są dziwni...
Angela moja szalona ciągle zakochująca się przyjaciółka, postanowiła wyjść za mąż za Hodginsa. To była dopiero sensacja. Miałam być druhną a Seel dróżbą. No ale moja kochan przyjaciółka zapomniała o takim małym szczegóel tzn kiedyś już wzięła ślub i zapomniała się rozwieść. I ślubu nie było... Uciekli, a to tchórze. Zostawili mnie i Bootha przed ołtarzem. Przez jedną ulotną chwilę myślałam, że może... Nie to było głupie...
Kolejne dni mijały jak w transie. Siedział całymi dniami i nocami w sali i patrzył jak walczy. To już 3 dzień jak jest w takim stanie. Nie jest ani trochę lepiej ale nie jesteż gorzej. Lekarz mówi, że to dobry znak. Mała coraz szybciej przybiera na wadze. Jest coraz sielniejsza. Do pokoju weszła Angela i Cam
- To go zabije...
- Nie odzywa się do nas, nie zwraca uwagi jakby nas tu wogóle nie było
- To przerażające. Sweets mówi, że to jego obrona przed rzeczywistością. Rozmawia tylko z Parkerem, mówi do Joy i Brennan. To jest straszne.
- Mam nadzieję, że ona wygra bo inaczej bedziemy mieli dwa pogrzeby...
Czekam na komentarze oczywiście szczere:)
Dwie świetne części - super było sobie przypomnieć te najważniejsze momenty. Jesteś coraz lepsza, i to także pod względem gramatycznym i stylistycznym :)
Niezmiennie z niecierpliwością oczekuję kolejnej porcji wruszeń :):):):):)
XLVI
Na noc zostawał sam. Parkera zabierała Angela i Jack. Nie pamiętał kiedy ostatnio jadł, golił się i spał. Nic nie było ważne... Liczyła się tylko Ona nikt więcej...
Ktoś otworzył drzwi. Do sali wszedł Sweets.
- Cześć Booth - żadnej reakcji - wiem, że mnie słyszysz...
Ale własnie przez tą głupią myśl uciekłam w świat, któy jest mi najbliższy. Do labolatorium. Miałam pretekst. Mój asystent - Zack wyjechał z misją do Iraku. Ktoś musiał wykonywać ta pracę. Odsyłałam kolejnych potencjalnych asystentów. W sumie wszyscy byli dobrzy. Coprawda daleko im do Zacka, ale przy odrobinie pomocy daliby radę. Ale wtedy ja przestałabym mieć powód do pozostawania w labolatorium. Musiałabym ruszyć w teren a ta myśl mnie przerażała. Jak pracować z człowiekiem którego przez krótką chwilę widziałam jako pana młodego w dniu ślubu a ja byłam panną młodą... Ta myśl nie dawała mi spokoju... Aż do czasu tej sprawy...
Na samochód nastolatków spadła czaszka. Była częścią kanibalistycznego rytuału. Znaleźliśmy miejsce ogromne pomieszczenie w którym dokonywano od dłuższego czasu kanibalistyczne morderstwa. Zastanawialiśmy się ilu ludzi padło ofiarą tego człowieka. I stało się... wrócił Zack Odkryliśmy kto obgryzał ludzkie kosci. Przestałam też mieć powód żeby zostawać w labolatorium. Musiałam znowu nauczyć się pracować z Boothem. Nie było łatwo. Musiałam tylko zapomnieć o tamtym incydencie. No ale koniec, końców udało się znowu stanowiliśmy jeden zespół...
- Jesteśmy razem?
- Ty i ja? Tak.
- Nie, nie tylko ty i ja. Zezowaci także. Zack wrócił na dobre. Angela i Hodgins też wrócili do gry. Cam, też w tym siedzi.
- Dlaczego pytasz mnie o to?
- Ponieważ... ty i ja, jesteśmy jak rozgrywający. A rozgrywający musi się trzymać.
- Racja, więc...
- Trzymamy się razem?
- Tak. Będziemy się trzymać. Jesteśmy rozgrywającym.
Miał racje wszystko wrociło na swoje miejsce. No może prawie wszystko. Teraz było mi trudniej. Patrzeć na niego i nie... Nie ważne.
Przez cały czas cierpliwie tłumaczył czym jest miłość to uczucie tak mi obce. Ale nie zwykłe zakochania tylko prawidziwa nierozelwalna więź...
- Straciłem apetyt, ponieważ przypomniałaś mi o wszystkich tych ludziach paradujących dookoła|i udających coś, czym nie są, żeby mieć trochę gównianego seksu.
- Skąd wiesz, że jest gówniany?
- Powinien być, Bones. Daj spokój, powinien być.
- Dlaczego?
- Dlaczego? Powiem ci dlaczego. Oto jesteśmy, my wszyscy, zasadniczo samotni, rozdzielone stworzenia, krążące wokół siebie, szukające najmniejszej zachęty do prawdziwego związku. Niektórzy szukają w złych miejscach, niektórzy, po prostu poddają się, ponieważ myślą sobie, "Och, nie ma tam nikogo dla mnie", ale my wszyscy, nie przestajemy próbować, nieustannie.
- Dlaczego?
- Ponieważ w każdej jednej chwili... w każdej jednej chwili, dwoje ludzie spotyka się i przeskakuje iskra, i tak, Bones, on jest przystojny, a ona piękna i, być może, to wszystko, co najpierw spostrzegają, ale kochanie... kochanie... rodzi się, kiedy dwoje ludzi|staje się jednością.
Był bradzo cierpliwy. Pomimo mojege racjonalnego podejścia do życia. On pozostawał zawsze tym, który był "uczuciowy"
W tym czasie w naszym życiu pojawił się psycholog młody dr Lance Sweets. Według metryki miał 22 lata. Ale Booth uważał go za 12 latka. Ciekawy człowiek. Próbował wciągnąć nas w jego zabawę w psychologię. Co nie zawsze było jakby to powiedzieć ciekawe. Niestety byliśmy na niego skazani. Inaczej rozdzieliliby nas. Teraz z perspektywy czasu widzę, że mimo wszystko bardzo nam pomógł ale wtedy jego pomysły... no cóż delikatnie móiąc doprowadzały mnie do szału... Myślę, że to daltego, że on od poczatku wiedział. No cóż muszę chyba w końcu przyznać, że ma swoje 22 lata. Nie przyszło mi to łatwo.
Mieliśmy tez własne eksperymenty alkoholowe. Jak wtedy co została zabita osoba z instytutu. A najgorsze, że zabił jeden z nas. jeden z pracowników...
- Wiesz co? Jestem urażona.
- Właśnie to powiedziałem.
- Jestem urażona, ponieważ... ponieważ...
- Ponieważ zostałaś zdradzona przez jednego z was.
- Tak. A ty mnie zdradzisz?
- Nie.
- Niemniej jednak, będę czujna.
- Niemniej jednak?
- Nie będzie mnie bolała jutro głowa, co?
- Cóż, dowiemy się jutro. Hodgins i Zack robią swoje|eksperymenty, my robimy swoje.
Oj bolała i to bardzo. Ale wiedziała, że on mnie nigdy nie zdradzi. Nigdy... Mam wrażenie, że nie chodziło tu o moralną zdardę ale również fizyczną... Nie widziałam go więcej z żadną kobietą. Chociaż... On był w tych sprawach bardzo skryty. Nie mówił o nich głośno... Dokuczał mi ale nigdy nie zdradził.
Opowiedziałam mu historię ze szkoły a on śmiał się do rozpuku. Bo zamiast Smerfetki o ktróej marzyłam dostałam smerfa - Mądralę. to było dość niekomfortowe...
W końcu przebaczyłam ale żal pozostał. Pewnie dlatego jeszcze to pamiętam
Kanibal wrócił. Pojawił się a ja dostałam od niego coś w "prezencie" rzepki. Niestety nie udało nam się znowu go złapać. Przyszła do mnie też dziewczyna Russa Amy. Szukała brata. Przekazałm wiadomość ojcu, bo tylko z nim się kontaktował. Był zbiegiem na zwolnieniu warunkowym musiał się ukrywać. Ojciec zenou go okłamał, powiedział, że Booth go nie aresztuje co był nieprawdą. Pozwolił mu jednak spotkac się z chora pasierbicą. Byłam mu ogromnie za to wdzieczna. Potem też spowodowałto, że Russ trafił za kratki tylko na miesiąc. Wiele mu zawdzięczam... nie wiem czy kiedykolwiek zdołam sie odwdzięczyć...
To nie było łatwe Boże Narodzenie. Mój ojciec i brat w więzieniu ja miałam jechać do Peru na wykopaliska. Booth nie mógł spędzić tych świąt ze swoim synem to był trudny czas a do tego wszystkiego zamrodowali świętego Mikołaj, tzn osobę za niego przebranego. Moim prezentem dla ojca i brata była próba urządzenia im świat w więzieniu. W tym celu spotkałam się z Caroline (prokurator). powiedziała, że się zgodzi ale pod jednym warunkiem...
- I co, zgodzisz się?
- Tak.
- Tak? Dziękuję.
- Pod jednym warunkiem.
- Booth przewidział, że to powiesz.
- A nie powiedział,|że poproszę cię, żebyś go pocałowała?
- Nie. A poprosisz?
- Żadnych policzków, żadnych nosów, prosto w usta.
- Ludzie całują się po nosach?
- Chcę, żebyś pocałowała go pod jemiołą.
- Pocałować Bootha?
- Zgadza się, cherie.
- Dlaczego?
- Ponieważ to mnie rozbawi.
- Dlaczego?
- Ponieważ jesteście zawsze "dr Brennan" i "Agent specjalny Seeley Booth", i jest Boże Narodzenie,i myślę, że, na swój figlarny sposób nie odmówicie.
- Figlarny?
- O co ci chodzi? Myślisz, że nie mogę być figlarna?
- Nigdy o tym nie myślałam, dotychczas.
- Chcesz, żebym napisała to pismo, pocałuj Bootha w usta,
Jak miałam to zrobić apotem przejść od tak sobie do porządku dziennego. Przeciez to było to czego chciałam, żeby jego usta całowały moje. Śnię o tym prawie każdej nocy. A co jak się dowie co do neigo czuję? To było takie niesamowite. No cóż zrobilam to, przeżyliśmy oboje i chyba nam się podobał, bynajmniej mnie. Smakował cudownie... do Peru i tak nie pojechałam spędziłam świeta z ojcem, Russem i jego rodziną Dostaliśmy tez cudowny prezent od Bootha i jego syna, koniec końcow on też spędził ten czas z synem, to były najlepsze moje święta od 16 lat...
Sweets twierdził, że nie potrafimy rozmaiwać o życiu osobistym tylko o pracy. Chodź miał w tym trochę racji, nie przyznalismy się do tego. Zaproponował podwojną randkę choć uparcie twierdził, że to zajęcia terapeutyczne. My wiedzieliśmy swoje. Poszliśmy na zajęcia z garncarstwa. Była świetna zabawa dla nas, dla Sweetsa skończyłą sie zerwaniem z dziewczyną W końcu i on musiał przyznać, ze to nie był najszczęśliwszy pomysł...
Tak samo było ze sportem. Nigdy nie rozumiałam tego głupiego uganiania sie za piłką i za sławą. O dziewczynach które uganiają się za sportowcami to już wogóle. Ale zrozumiałam tez jedno, że niektórzy mimo fascynacji sportem są całkiem dojżałymi ludźmi...
- Więc, mentalność mięśniaka, drużyny, nie są złe, prawda?
- Dlaczego mi to mówisz?
- Bo powiedziałaś, że wszyscy jesteśmy zdziecinniałymi facetami, którzy biorą dziecięce zabawy zbyt poważnie.
- Nie miałam na myśli ciebie.
- Co? Ja jestem jednym z tych facetów.
- Nie, nie jesteś. Ty nie grasz wojownika. Ty jesteś wojownikiem, każdego dnia. Zdecydowanie jesteś... w pełni dojrzałym mężczyzną.
- Okey, okey. Ty zostawiasz napiwek.
- Nawet Cutler wiedział, że kłamiesz kiedy powiedziałeś, że też tak traktowałeś kobiety pod trybunami.
- A ty mi nie uwierzyłaś?
- Tak, ponieważ nadal pamiętasz imię pierwszej dziewczyny.
Chyba calkiem nieświadomie podniosłam jego ego, swoją droga i tak już doś nadęte, ale powiedziałam szczera prawdę...
W moim życiu poraz pierwszy pojawiło się dziecko - Andy. Chłopczyk, którego matkę zamordowano. Przez moją nieuwage mały połknął klucz, dowód w sprawie. Musieliśmy się przez jakiś czas nim zająć. To było ciekawe doświadczenie. Niektórzy podobno byli gotowi zapłacić za ten widok...
- To prawda, że Dr. Brennan zajmuje się dzieckiem? Bo za zobaczenie tego gotów jestem zapłacić.
- Żegnam, Charlie.
Tak miał rację. Ja z dzieckiem na ręku - to był z pewnością niezły widok.
Wreszcie coś co domieniło moje postrzeganie świata. Proces mojego ojca. Wiedziałam, że był winny. Clark (antropolog) zasiał pewne wątpliwości. Booth radził mi
- Okej. Nie jesteś dzisiaj dr. Brennan. Jesteś Temperance.
- Nie wiem co to znaczy.
- Swoją naukową część odstaw na bok... tymczasowo.
- Nadal nie wiem co to znaczy.
- Bones, po prostu... weź umysł, dobra, umieść go po środku... weź serce, weź je na przejażdżkę.
- Czasami, myślę ze jesteś z innej planety i czasami myśle, że jesteś bardzo miły.
Pomógł mi zrozumieć, że kocham ojca mimo wszystko i, że zrobię wszystko żeby go uratować. I zrobiłam prawie oskrażyłam siebie, żeby on mógł wyjśc na wolność. Zaufałam poraz kolejny swojemu ojcu. Od tamtej pory nigdy mnie nie zawiódł...
W jednej chwili świat przestał dla mnie istnieć na dwa długie tygodnie. Booth stanął w mojej obronie, został postrzeleony. Myślałam, że nie żyje. W jednym momencie świat się zatrzymał. Przestało liczyć się wszystko. Znowu ucieczką była praca. Nie miałam zamiaru iść na pogrzeb. Nie chciałam iść z obawy, że nie dam rady. Że będę płakać i wszyscy się dowiedzą dlaczego... A ja nie miałam prawa płakać po nim. Bo kim ja właściwie byłam dla niego? Tylko partnerką z pracy sama zawsze to podkreślałam... Ale on żył, żył i zamiast się z tego cieszyć dostał ode mnie cios w szczękę. Chyba zabolało... nie ważne. Pracowaliśmy tyle lat razem a on mnie nie poinformował, że żyje jak mógł. Miałam żal do niego i do siebie, że pozwoliłam sobie na chwilę słabości.
Znowu zostałam zdradzona przez kogoś bliskiego. Mój asystent Zack. Dał się zwerbować kanibalowi nazwanemu przez nas Gormogon. To był cios poniżej pasa. Tego się nie spodziewałam. Oszukał nas, zwodził, spowodował wybuch w którym sam ucierpiał dla zatuszowania. Złapaliśmy Gromogona a Zack wylądował w szpitalu psychiatrycznym. Zabolało. Tak bardzo zabolało.
- ... jesteś im potrzebny - Sweets kontynuował swoją tyradę. Nie wiemdział ile z tego dotrze do jego przyjaciela - posłuchaj inną sytuację. Ona wyzdrowieje, twoja córka będzie mogła opuścić szpital. A ty z wyczerpania padniesz. Jak Bren będzie się wtedy czuła no jak?
- Jak - odezwał sie cicho
- Tak jak Ty teraz albo jeszcze gorzej. Będzie sie czuła winna bo to ona jest powodem twojego stanu. Mówisz, że myślisz o niej. Tak myślisz ale w ten egoistyczny sposób. Myślisz, że nie ma jej przy tobie i jest ci źle. Ale przecież wierzysz, że ona wyzdrowieje prawda?
- Wierzę - odpowiada szeptem
- No to wyobraź sobie jej złość jak wyzdrowiej i zobaczy Cię w takim stanie. Zaniedbujesz nie tylko siebie ale też syna. Joy jest tutaj cały czas więc nie można powiedzieć, że ją zaniedbujesz ale można powiedzieć, że ją winisz prawda?
- Nie, to nie tak
- A właśnie, że tak.
- To co ja mam robić.
- Żyj. Poprostu żyj. Prześpij się, wykąp, ogól. Zajmij sie synem i córką. I przede wszystkim pozwól sobie pomóc. My zawsze bedziemy z wami. Możesz teraz jechać do domu ja zostanę. Zaśnij chodź na chwilę. Rano zawieź Parkera do szkoły potem tu przyjedź i bąź z nią. Ktoś z nas też tu będzie. Potem jedx po niego i przywieź tutaj. On tez potrzebuje twojej i jej bliskości... na noc ktoś z nią zostanie a ty weź go do domu. Niech ma w miarę normalne życie...
- Bones też tego chciała. Obiecałem jej to
- I teraz jest czas dotrzymac obietnicy...
Jak zawsze czekam na opinie
Bardzo mi się podoba opowiadanie.
Fajnie sobie powspominać wydarzenia z życia Temperance.
Pisz szybko kolejną część:))
za kazdym razem sie wzruszam. co ja mam napisac? jak zawsze super! czekam na cdk!
XLVII
Sweets zadzwonił po Jacka żeby zabrał Bootha do nich do domu. Jack po 15 minutach był po niego. Nie mogli dopuścić żeby zmienił zdanie. Nie widział jak Słodki to zrobił ale to było nieważne. Najważniejsze było to, że zdecydował się wyjść z kliniki.
- Chodź zabiorę Cię do Parkera, zjesz coś, okąpiesz i prześpisz się trochę, chodź...
- Napewno zostaniesz tutaj? - zapytał Sweetsa
- Przyjdziesz tu rano a ja wciąż będę. Idź z Hodginsem. - oby się tylko nie rozmyślił. Podszedł do szyby.
- Kochanie trzymaj się. Idę do naszego syna, Słodki z Tobą zostanie dobrze? - przyłożył rękę do szyby tak jak to robili zawsze i pozwolił się wyprowadzić.
Angela przygotowała dla niego pokój obok Parkera. Zrobiła też kolację. Chodź nie bardzo wierzyła, że on przyjedzie. Na całe szczęście Jack go przywiózł. poszedł najpierw pod prysznic. Odświerzył się ogolił. Zjadł to co dała mu Angela i poszedł spać w drzwiach obrócił się jeszcze
- Dziekuję Wam, za wszystko - i poszedł
- Nie wiem jak Sweets to zrobił ale najważniejesze, że odpocznie. Idź spać ja posprzątam i zaraz przyjdę.
- Ok
Wstali już o 6. Angela zrobiła śniadanie.
- Powinniśmy go obudzić inaczej drugi raz nie przyjedzie.
- Tak, pójdę obudze jego
- Nie budź jeszcze Parkera. Niech sam to zrobi.
Poszedł do pokoju gdzie spał przyjaciel. Obudził go
- Już 6:15 pomyślałem, że chciałbyś się ogarnąć
- Tak dzięki, Jack. Nie wiem jak wam wszystkim dziękować.
- Nie musisz ona też jest dla nas ważna... Obudź syna zrób mu sniespodziankę.
- Dobra. Zaraz przyjdziemy na śniadanie.
- Parker wstawaj. Czas iść do szkoły - wstał i poszli na śniadanie.
- Tato mogę dzisiaj przyjść do mamy?
- Pewnie, zawiozę Cię do szkoły a potem po ciebie przyjadę. A jak nie ja to ktoś cię do nas przywiezie. Będziemy tam całe popołudnie. Może być?
- Jesne - jadł spokojnie śniadanie. Booth też w końcu się wyspał. Nie wyglądał całkiem dobrze ale o niebo lepiej niż wczoraj.
- Zajdłeś już? Jedziemy? O kurcze. A czym my pojedziemy
- Weźcie mój samochód ja pojadę z Angelą. Potem odbiorę. Przez dzień będzie Wendall. Angela zostaje na noc. I nie dyskutuj z nami...
- Nie mam zamiaru.
Odwiózł syna do szkoły. Podjechał pod klinikę była już prawie 9. Wszedł do sali przywitał się z córeczką. Sweets siedział przy szybie i czaytał Bren jakąś książkę. Był tak jak obiecał...
- Cześć jak ona...
- Bez zmian lekarz mói, że to dobrze, że się nie pogarsza. Czytałem jej książkę. Wiem, że to jej własna ale nic innego nie wpadło mi do głowy.
- Dzięki. Teraz ja z nią posiedzę. A ty się prześpij
- Wyglądasz dużo lepiej - ale on już siedział przy szybie
- Cześć kochanie...
Po tamtym wydarzeniu musiałam odpocząć. Zmienić klimat. Na chwilę zapomnieć o łapaniu morderców. Pojechałam do Londynu na cykl wykładów na Uniwesytecie Oxfordzkim. Zaprosił mnie dawny znajomy dr Ian Wexler. Dziwnym trafem Booth też miał jakieś wyłady dla tamtejszej policji. Do dzisiaj nie wiem jakim cudem był tam razem ze mną. Najważniejsze jednak, że był. Pomogliśmy złapać mordercę a nawet dwóch. Booth z całej siły starał się nauczyć jeździć lewą stroną i należycie parkować... I za nic nie chciał przyjąć pomocy...
- Dobrze, powinieneś spojrzeć ponad swoim innym ramieniem.
- Bones, prowadzę odkąd miałem 12 lat, w porządku?
- Czy byłbyś mniej poruszony jeżeli powiedziałbym ci, że nie spałam z dr Wspaniałym.
- Nie jestem poruszony, w porządku? Jestem poruszony z powodu prowadzenia tego małego autka,
- Dr Wexler jest tylko...
- Nie jestem poruszony z powodu ciebie i dr Wexler. Wexler jest tylko kolejnym facetem szukajcym przystani na jedną noc.To jest ... Więc on nie bierze tego na poważnie.
- Poważnie?Co masz na myśli? Nigdy nie śmiejesz się podczas seksu? Ponieważ ja tak.Wow, widzisz tę ciężarówkę?
-Widzę tę ciężarówkę. To jest tir, w porządku? Jestem Amerykaninem i to jest tir. Śmieję się podczas seksu. Tylko... to jest.. to nie jest ten rodzaj powagi.
- Dobrze, myślę, że dr Wexler myśli poważnie o seksie ze mną. Bardzo interesujące.
- Nowy komuikat dla ciebie. Bones, nie ma faceta |w tym kraju który nie chciałby uprawiać z tobą seksu. Prawdopodobnie połowa homoseksualnych mężczyzn...|whoa, spokojnie.
- Czy próbujesz być miły dla mnie czy tam jest tak strasznie.
- Wexler nie jest wyjatkowy; ale ty jesteś.
- Brennan.
- Nie przerywam niczego?
- Nie, I... tylko pomagałam Boothowi prowadzić.
- Ooh, Booth nie powinien być za kołem. On jeszcze się nie przystosował.
- Jestem Panem Przystosowującym się, w porządku? I lusterko jest wielkości paznokcia z kciuka.
- Więc, czego oczekujesz kiedy wynajmujesz samochód wielkości twojego kciuka?
- Nie myślę, że wystarczy tkanki embrionalnej, by dostać odczyt DNA , ale...
- Cam, możemy być cicho, póki nie dostaniemy się do ruchu ulicznego tutaj?
- Myślisz, że jestem specjalna?
- Oczywiście że myślę, że jesteś specjalna, tak.
- Dziękuje.
- Dam radę twojej romantyczności pod uwagę.
- Teraz jesteś zbyt daleko na lewo.Uderzysz w krawężnik!
- Jest dobrze.
- Tak, chyba że złapiemy flaka.
- Nie, jest dobrze.
No cóż nie było. Nie przespałam się z Wexlerem. Nie potrafiłabym. I wróciliśmy do Ameryki, do domu.
Chciałam mieć kiedyś psa. Nawet go wybrałam. Niestety źle trafiłam. Ten pies, bardzo dobrze wyszkolony zabił wcześniej człowieka na polecenie swojego pana. Dla ludzi życie zwierzęcia nie ma żadnej wartości. Dlaczego? Nadal nie rozumiem.
Napisała parę książek wszytkie znalazły się na liście bestselerów. Był czas, że chciałam zrezygnować z pisania. Dowiedziałam się, że moja książka sprzedaje się tylko dlatego, że jestem seksowną uczoną. Nie cierpie jak ludzie postrzegają mnie przez pryzmat tego jak wyglądam...
- Co robisz?
- Wyrzucam moją książke
- Ale wciąż jest na twoim komputerze, prawda?
- Nie, już nie jest.
- Wykasowałaś ją? Whoa, whoa, whoa, Co? Przestań!
- Ale już nie chce być pisarką.
- Czemu? Przez to co powiedział ten wydawca? To był idiota. Widziałaś jego okulary?
- Nie chcę być seksowną uczoną.
- To tak jakbym ja powiedział, że nie chcę być seksownym agentem FBI. Nie możemy zmienić tego kim jesteśmy. Boże, to po prostu nie jest dobre dla pleców. Pełna oczekiwania, napięcia i wywołująca dreszcze. Temperance Brennan prowadzi w grupie. Antropologia jeszcze nigdy nie była tak ekscytująca.
- Znasz na pamięć moje recenzje?
- Angela może je zeskanować i wrzucić na twój komputer.
- Znasz moje recenzje, Booth, ale... czy czytasz moje książki?
- Każde słowo.
- Nigdy nic nie mówiłeś.
- Cóż, pomyślałem, że jestem w całym twoim realnym świecie po co jeszcze chciałabyś mnie w swoim świcie fantazji?
Nigdy nie przypuszczałam, że zdobędzie się na czytanie moich ksiażek a tym bardziej, że będzie znał część ich na pamięć. Nigdy nie przestanie mnie zadziwiać...
Zawsze doceniałam jego umiejętnośc radzenia sobie z innymi. Wczucia sie w jego położenie. To było ważne niemal w każdej sprawie. A raz nawet posłużyło jako argument do zdobycia super fotela w FBI...
- Widzę, że dostałeś swój tron.
- To prawda. Fotel.
- Wygląda nieźle. Kolejne zwycięstwo w ulu.
- Kadry powiedziały, że dzwoniłaś.
- Tak, ale nie skłamałam, nie zrobiłabym tego.
- Dobrze, ale musiałaś coś powiedzieć, bo ona nawet nie spróbowała babeczek a kiedy przyszedłem, fotel był tutaj.
- Nie, ja tylko powiedziałam, że czuję, że to ważne dla ciebie, aby je mieć, to wszystko.
- Ok, hmm, dlaczego tak jest?
- Ponieważ nawet nieważny truteń
- ... zasługuje na nagrodę?
- Nie, to pokazuje, jak ważny dla nich jesteś. Wspomniałam o twoim poświęceniu, odwadze, wrażliwości...
- Wrażliwość?
- Tak, Booth, mam na myśli. Nawet dzisiaj, z tą młodą kobietą, która zabiła swoją szefową. To było bardzo imponujące. W każdym razie, powiedziałam że fotel jest dobrą drogą, by pokazać innym agentom, jak bardzo te cechy są cenione.
Zasługiwał nie tylko za te cechy... poprostu za całokształt.
Pracując z Seelem nauczyłam się co nie co sprytu. Np wtedy jak wpuściłam wiaderko żuków do wraku...
- Zamierzałam powiedzieć, że to był wypadek... ale nie lubię kłamać.
- Wrzuciłaś wiadro pełne domowych żuków w to dzieło sztuki.
- Wyczyszczą ofiarę z tkanki zanim się obejrzymy.
- W mniej niż 30 godzin. Jestem zwolniona?
- Wręcz przeciwnie. Przypomnij mi o tym,|gdy będę dawać nagrody świąteczne.
Booth był ze mnie dumny...
Ooo i poznałam jego brata. Bardzo interesujący człowiek, na chwilę. Sprawił, że zwątpiłam w Bootha. nie mogłam sobie tego darować. Jego brat to manipulant. Uwielbia być na wierzchu i wysługiwać sie innymi. Może to potrosze wina Bootha bo całe życie go chronił. Powiedziałam też kilka przykrych słów i było mi z tego powodu przykro. Nawet bardzo... Szybko zmieniłam zdanie. A potem miałam nadzieję, że kiedyś mi wybaczy. Trochę sobie pomogłam...
- Chciałabym wznieść toast na cześć mojego partnera, Seeleya Bootha.
- Za Bootha.
- Wiem kim on jest, ale czasami zapominam... Ponieważ on nigdy nie stara się podkreślać swoich dokonań. On wysławia innych.
- Tak, jak tylko walnę ich po głowie, by ich uciszyć.
- Antropologia mówi nam, że samiec alfa to mężczyzna noszący koronę. Pokazujący najbardziej kolorowe gadżety i świecące błyskotki. Który odstaje znacząco od reszty. Ale sądzę, że tu antropologia mogła się pomylić. Pracując z Boothem, doszłam do wniosku, że cichy i niewidoczny mężczyzna... Mężczyzna, który jest zawsze na miejscu dla swojej rodziny i przyjaciół kiedy go potrzebują... To prawdziwy samiec alfa. I obiecuję, że mojej uwagi już nigdy nie ściągną... Żadne świecące błyskotki. Wszystkiego najlepszego, Booth.
- Wszystkiego najlepszego.
- Dzięki, Bones. Dziękuję.
No cóż przecież nie mogłam pozwolić, żeby się na mnie gniewał zbyt długo. Poza tym naprawdę tak sądzę...
Kiedyś Cam zatrudniła mojego ojca. Chciała zrobić mi przysługę. To nie godziło się z moim pojęciem sprawiedliwości. Nadal nie umiem być córką taką typową córką. Chyba nigdy nie będę potrafiła. Uczę się tego bardzo powoli z małą pomocą Seela. Oczywiście poprosił o przysługę, że to niby dla niego ale ja go znam na wylot wiem, że zrobił to dla mnie. Jest kochany prawda?
Zdażało mi się tez pracować z innymi agentami. Była taka agentka Perotta trafiłam na nią a to tylko dlatego, że Booth był podejżany o zabicie kolegi z lodowiska. Oczywiście nic takiego nie zrobił i szybko udowodniliśmy, że to był ktoś inny. A drugi raz kiedy próbowałam poraz kolejny "naprawić" jego plecy i wylądował na pogotowiu. Jakimś cudem nadal był sprawny ale unieruchomiony na cały tydzień. Byłam na nią skazana. Mimo jej niewątpliwej kompetencji wolę pracować z moim agentem...
- Nie jestem przekonana czy to jest dobry pomysł.
- Och, mam cię! Jestem. Wstawaj.Ok, już w porządku. Spróbujmy jeszcze raz. Wiesz, skoro nie mogę się położyć przez całą noc, kto zapewni mi lepsze towarzystwo od ciebie? Ty i ja na łyżwach to sposób na uchronienie cię przed zapadnięciem w śpiączkę?
- Och, spokojnie, Bones. Bo zaraz ja upadnę.
- Mam doskonałe naturalne zdolności sportowe.
- Tak, naturalne. Właśnie....właśnie widzę. Tak, gładko i naturalnie. To jest to. Bardzo dobrze.
- Ta agentka Perrotta, naprawdę podobała się jej współpraca z nami.
- Tak.
- Ale, hmm... ty jesteś jedynym agentem FBI z którym chcę pracować.
I chyba nie zmienię nigdy zdania.
Mówiłam już, że poznałam jego brata? Pewnie tak. Dzięki niemu udało mi się uratować Bootha jak porwał go Grabarz. Nie było to proste. W pewnym momencie miałam wrażenie, że nic z tego i nie zdąże się przekonać jak to by było jakbyśmy... Na szczęście się udało i cały wrócił do nas. To był ciężki dzień... Na szczęście wszystko skończyło się dobrze.
Cam zawsze była dla mnei zagadką. Miałam tez okzaję pozanać ją z tej drugiej strony, uczuciowej. Jej były facet został zabity. Przez dwa lata mieszkała z nim i była matką dla jego córeczki. Teraz to już nastolatka. Po śmierci nie miała z kim zamieszkać. Wiem, ze rada ode mnie wyglądała dość dziwnie ale...
- Co to?
- Kiedy 10 lat temu zostawiałam Michelle, wiedziałam, że Andrew nie powie jej tego, co powinna usłyszeć...
- I ty to zrobiłaś.
- Nie. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Była taka malutka i tak bardzo ją kochałam. Nie miałam własnych dzieci ale nie wierzyłam by ktoś mógł... bardziej kochać dziecko. Ale nie było już dla mnie miejsca w jej życiu, musiałam...
- Musiałaś odejść na wypadek gdyby Andrew znalazł kogoś kto pomógłby mu wychować Michelle.
- Moja babcia przed śmiercią dała mi ten stary komplet na pieprz i sól. Pasujący do siebie. Zatrzymałam tą jedną a drugą połówkę dałam Michelle. I powiedziałam jej, że kiedy na niego spojrzy powinna wiedzieć ze w tym samym momencie, będę o niej myśleć i kochać ją.
- To nie jest...
- Wiem, dr Brennan. Ale przysięgam, że czasami patrząc na to wiedziałam, że ta mała za mną tęskni.
- Może powinnaś teraz się nią zająć.
- Co?
- Jest sierotą. Jest sama na świecie. Potrzebuje rodzica.
- Michelle przestała mnie kochać lata temu.
- Ale ty nie przestałaś kochać jej. Ona zrozumie to.Indianie Mohawk wierzą ze ten, kto wyratuje dziecko z topieli, będzie z nim związany do końca życia. Zakładam, że można to zastosować nie tylko do potencjalnych topielców. Pójdę pomóc Angeli znaleźć węża.
Uwierzycie, że się nią zajęła i teraz jest pełnoetatową matką. Dziwne ja udzielająca rady w takiej kwesti...
Ceniłam sobie zawsze szczerość. Uważałam, nadal uważam, że ludzie powinni mówić prawdę zawsze. Powiedziałam kiedyś Sweetsowi, że jego dziewczyna ma narzeczoengo, widzieliśmy ich w salonie sukien ślubnych. Booth uważał, że nie powinniśmy się wtrącać. A ja, że powinniśmy mu powiedzieć. I postawiłam na swoim. I o mały włos nie zniszczyłam ich uczucia. Seel jak zawsze miał rację. Następnym razem go posłucham...
- Widziałam Sweetsa i Daisy, myliłam się. Nie zdradzała go.
- Więc to dobrze, nie?
- Chciałam oszczędzić mu bólu, ale to co zrobiłam przysporzyło mu go.
- Chciałaś dobrze.
- Sprawiłam, że był taki zazdrosny, prawie zniszczyłam ich związek. Powinnam była cię posłuchać.
- Może następnym razem posłuchasz. Właśnie miałem wyjść i złapać coś do jedzenia, coś chńskiego, może coś...
- Wolałą bym drinka. Chcesz jednego?
- Tak, możemy się napić. Moją butelkę szkockiej. Do góry dna, Bones.
- Wiesz, wiem, że zazdrość to absurd. Ale widzę, że to jest dla ludzi prawdziwe. Nawet sama tego doświadczam.
- Więc... O kogo jesteś zazdrosna?
- O Angelę. O Hodginsa. O Cam. O ciebie.
- Czemu?
- Bo chcecie zatracić się dla innej osoby. Wierzycie, że miłość jest nadrzędna, wieczna. Też chcę w to wierzyć.
- I będziesz. Obiecuję. Kiedyś na pewno. Kiedyś na pewno, ok?
Długo nie musiałam czekać.
Miesiąc póżniej wyjechał na misję, która spowodowała lawinę uczuć. Wszystkie te lata kiedy byliśmy tylko "partnerami" nabrały innego znaczenia. Uczucia, któych nie rozumiałam nagle stały się jasne, takie wyraźne. Nagle zrozumiałam, że jakby nie wrócił to ja tez bym umarła. Umarła od środka...
On pewnie teraz czuje to samo. Bo nasza miłość jest wielka i nic jej nie zniszczy... Muszę wracać bo on na mnie czeka... Musze nauczyć moją córkę i syna tego wszystkiego co sama umiem... To mój obowiązek. Muszę walczyć i...
Wracam!!!
- Minęły już dwa tygodnie jak zaczęło się zapalenie płuc. Nadal nie ma zmiany? - zapytał Jared
- Nie ale lekarz mówi, że to dobrze, że się nie pogarsza, że to dobry znak. Ale ja powoli zaczynam tracić siły...
- Ej nie możesz. Ona by się nie poddała...
- Jest dużo silniejsza ode mnie...
Pisz szybciutko kolejne części bo już nie mogę się doczekać mam nadzieję że Bren wyzdrowieje.... Pozdro :)
Bardzo ciekawe opowiadanie.
Mam nadzieję, że Brennam wróci do zdrowia:)
Czekam niecierpliwie na kolejną część:)
XLVIII
Jared pojechał do domu, zabrał ze sobą Parkera na weekend do dziadków. Tego dnia miał jakieś dziwne uczucie. Coś wisiało w powietrzu nie wiedział do to takiego ale jego 6 zmysł podpowiadał mu żeby został na noc. Zadzwonił do Cam która miała nocną zmianę
- Cześć Cam. Nie, nic się nie stało. Tylko wiesz co, nie musisz dzisiaj przyjeżdżać ja zostanę z nią na noc. Parker pojechał do dziadków. Nie, naprawdę nie musisz. Dam radę, rano będzie Sweets. To na razie dobrej nocy.
Przysunął fotel blisko szyby oddzielającej go od Bren. Był dziwnie pobudzony. Sam zastanawiał się o co chodzi, jego instynkt nigdy go nie zawiódł dlatego postanowił zostać.
Jak zawsze co godzinę przychodziła pielęgniarka zmierzyć jej temperaturę i sprawdzić funkcje życiowe. Ok godz 3 wszedł również lekarz. Booth podniósł się z fotela. W nocy raczej bez powodu nie przychodził
Panie doktorze co się dzieje? - zapytał zaniepokojony
Zbadam żonę i zaraz do pana przyjdę – odparł, skupiając całą swoją uwagę na pacjentce.
Z niecierpliwością chodził tam i z powrotem. Weszła pielęgniarka no tak pora karmienia. Wziął córeczkę na ręce i podał butelkę. Po chwili wszedł do niego lekarz. Popatrzył na niego ze strachem
Co się dzieje?
Jakby to panu powiedzieć. Od godziny 23 pana żonie regularnie spada temperatura. W tej chwili można to uznać za stan podgorączkowy 36,9 – Booth zastanawiał się czy to co słyszy to prawda. Oczy zrobiły się okrągłe jak spodki. Popłynęła łza
Naprawdę?
Tak pobrałem krew do badania za jakieś pół godziny będzie wynik. Ale na moje oko jest poprawa i to dość znaczna
Dziękuję – przytulił jeszcze mocniej córeczkę – słyszałaś mamusia ma się lepiej. Teraz już będzie dobrze zobaczysz.
Położył dziewczynkę na jej łóżeczku. Podszedł do szyby. Wiedział, że dzisiaj się coś wydarzy... stał i patrzył... stał i czekał... 20 minut później wszedł lekarz
I?
Zdarzył się cud. Pojawiały się czerwone krwinki. Organizm zaczął się bronić stąd ta poprawa. To znak, że przeszczep się powoli przyjmuje. I to jet najważniejsze. Przed nią jeszcze długa droga ale pojawiło się światełko...
A kiedy odzyska przytomność?
Może to nastąpić w każdej chwili. Jeżeli będzie zdolna sama oddychać wyjmiemy wtedy rurkę intubacyjną. Ale to jak się wybudzi.
Nie mógł teraz odejść. Ona w każdej chwili może odzyskać przytomność i ja muszę tutaj być. O 5 zobaczył jak rusza ręką a chwilę potem otworzyła oczy. Płakał ze szczęścia „przyklejony” do szyby. - Kochanie jestem tu, teraz będzie już tylko dobrze... poczekaj zawołam lekarza – Bren mrugnęła oczami na znak, że rozumie. W tym momencie do sali weszła pielęgniarka i lekarz.
Dzień dobry jak się spało? Wiem, wiem kiepsko. Niech mnie pani uważnie słucha. spróbujemy wyjąć rurę z pani gardła. Na mój znak proszę wziąć głęboki oddech. I nie mówić od razu gardło może być obolałe po tak długiej intubacji. Rozumie pani? - Bren mrugnęła oczami. Lekarz bez większych problemów wyjął rurkę.
Bones, skarbie – tylko tyle zdołał powiedzieć płacz dławił go w gardle.
Kocham cię – powiedziała schrypniętym głosem – jak długo...
Ciiii nie mów daj odpocząć gardłu, dwa tygodnie. Czekamy na Ciebie. Malutka jest zdrowa tęsknimy. Tak bardzo tęskniłem za Twoim uśmiechem... - w odpowiedzi posłała mu swój najładniejszy uśmiech – tego mi trzeba było...
Joy... - podszedł do łóżeczka dziewczynki, wziął ją na ręce i zaniósł do szyby. Bren patrzyła na nich ze łzami w oczach – jak ona urosła
Tak to mały aniołek... odpoczywaj nie męcz się, lekarz mówił, że masz odpoczywać. Zaśnij ja będę tu cały czas... - zamknęła oczy zmęczona i usnęła
Seel położył Joy i wrócił do ukochanej. Musi zadzwonić do reszty. Najpierw do Angeli
Obudził ich telefon. Angela chwyciła komórkę „Booth” bała się odebrać. Jest 5:30 bez powodu by nie dzwonił
Halo
Angela przepraszam, że o tej porze... – nie może mówić płacz go dławi
Booth co się stało? Halo! Jesteś tam? - pyta zaniepokojona słyszy chyba płacz w jego głosie – zaraz tam będziemy
Nie, Angela nie trzeba. Ona... ona jest znowu z nami. Rozumiesz? Ang ona... przeszczep zaczął się przyjmować, spadła gorączka. Ona walczy! Rozmawiałem z nią rozumiesz? Odezwała się do mnie, teraz śpi. Jest słaba ale jest dużo lepiej Ang...
Boże dzięki Ci... Zaraz będziemy. I nie kłóć się z nami. Dzwonię do reszty. Trzymaj się a jak się obudzi to powiedz jej, że zaraz będziemy
Ok. - rozłączyli się. Płakał jak dziecko. Zadzwonił jeszcze do Jareda, obiecał, że przywiezie Parkera rano.
Dziękuję Ci Boże...
Wypociłam. Czekam jak zawsze na wasze opinie
XLVIII
Jared pojechał do domu, zabrał ze sobą Parkera na weekend do dziadków. Tego dnia miał jakieś dziwne uczucie. Coś wisiało w powietrzu nie wiedział do to takiego ale jego 6 zmysł podpowiadał mu żeby został na noc. Zadzwonił do Cam która miała nocną zmianę
- Cześć Cam. Nie, nic się nie stało. Tylko wiesz co, nie musisz dzisiaj przyjeżdżać ja zostanę z nią na noc. Parker pojechał do dziadków. Nie, naprawdę nie musisz. Dam radę, rano będzie Sweets. To na razie dobrej nocy.
Przysunął fotel blisko szyby oddzielającej go od Bren. Był dziwnie pobudzony. Sam zastanawiał się o co chodzi, jego instynkt nigdy go nie zawiódł dlatego postanowił zostać.
Jak zawsze co godzinę przychodziła pielęgniarka zmierzyć jej temperaturę i sprawdzić funkcje życiowe. Ok godz 3 wszedł również lekarz. Booth podniósł się z fotela. W nocy raczej bez powodu nie przychodził
- Panie doktorze co się dzieje? - zapytał zaniepokojony
- Zbadam żonę i zaraz do pana przyjdę – odparł, skupiając całą swoją uwagę na pacjentce.
Z niecierpliwością chodził tam i z powrotem. Weszła pielęgniarka no tak pora karmienia. Wziął córeczkę na ręce i podał butelkę. Po chwili wszedł do niego lekarz. Popatrzył na niego ze strachem
- Co się dzieje?
- Jakby to panu powiedzieć. Od godziny 23 pana żonie regularnie spada temperatura. W tej chwili można to uznać za stan podgorączkowy 36,9 – Booth zastanawiał się czy to co słyszy to prawda. Oczy zrobiły się okrągłe jak spodki. Popłynęła łza
- Naprawdę?
- Tak pobrałem krew do badania za jakieś pół godziny będzie wynik. Ale na moje oko jest poprawa i to dość znaczna
- Dziękuję – przytulił jeszcze mocniej córeczkę – słyszałaś mamusia ma się lepiej. Teraz już będzie dobrze zobaczysz.
Położył dziewczynkę na jej łóżeczku. Podszedł do szyby. Wiedział, że dzisiaj się coś wydarzy... stał i patrzył... stał i czekał... 20 minut później wszedł lekarz
- I?
- Zdarzył się cud. Pojawiały się czerwone krwinki. Organizm zaczął się bronić stąd ta poprawa. To znak, że przeszczep się powoli przyjmuje. I to jet najważniejsze. Przed nią jeszcze długa droga ale pojawiło się światełko...
- A kiedy odzyska przytomność?
- Może to nastąpić w każdej chwili. Jeżeli będzie zdolna sama oddychać wyjmiemy wtedy rurkę intubacyjną. Ale to jak się wybudzi.
Nie mógł teraz odejść. Ona w każdej chwili może odzyskać przytomność i ja muszę tutaj być. O 5 zobaczył jak rusza ręką a chwilę potem otworzyła oczy. Płakał ze szczęścia „przyklejony” do szyby. - Kochanie jestem tu, teraz będzie już tylko dobrze... poczekaj zawołam lekarza – Bren mrugnęła oczami na znak, że rozumie. W tym momencie do sali weszła pielęgniarka i lekarz.
- Dzień dobry jak się spało? Wiem, wiem kiepsko. Niech mnie pani uważnie słucha. spróbujemy wyjąć rurę z pani gardła. Na mój znak proszę wziąć głęboki oddech. I nie mówić od razu gardło może być obolałe po tak długiej intubacji. Rozumie pani? - Bren mrugnęła oczami. Lekarz bez większych problemów wyjął rurkę.
- Bones, skarbie – tylko tyle zdołał powiedzieć płacz dławił go w gardle.
- Kocham cię – powiedziała schrypniętym głosem – jak długo...
- Ciiii nie mów daj odpocząć gardłu, dwa tygodnie. Czekamy na Ciebie. Malutka jest zdrowa tęsknimy. Tak bardzo tęskniłem za Twoim uśmiechem... - w odpowiedzi posłała mu swój najładniejszy uśmiech – tego mi trzeba było...
- Joy... - podszedł do łóżeczka dziewczynki, wziął ją na ręce i zaniósł do szyby. Bren patrzyła na nich ze łzami w oczach – jak ona urosła
- Tak to mały aniołek... odpoczywaj nie męcz się, lekarz mówił, że masz odpoczywać. Zaśnij ja będę tu cały czas... - zamknęła oczy zmęczona i usnęła
Seel położył Joy i wrócił do ukochanej. Musi zadzwonić do reszty. Najpierw do Angeli
Obudził ich telefon. Angela chwyciła komórkę „Booth” bała się odebrać. Jest 5:30 bez powodu by nie dzwonił
- Halo
- Angela przepraszam, że o tej porze... – nie może mówić płacz go dławi
- Booth co się stało? Halo! Jesteś tam? - pyta zaniepokojona słyszy chyba płacz w jego głosie – zaraz tam będziemy
- Nie, Angela nie trzeba. Ona... ona jest znowu z nami. Rozumiesz? Ang ona... przeszczep zaczął się przyjmować, spadła gorączka. Ona walczy! Rozmawiałem z nią rozumiesz? Odezwała się do mnie, teraz śpi. Jest słaba ale jest dużo lepiej Ang...
- Boże dzięki Ci... Zaraz będziemy. I nie kłóć się z nami. Dzwonię do reszty. Trzymaj się a jak się obudzi to powiedz jej, że zaraz będziemy
- Ok. - rozłączyli się. Płakał jak dziecko. Zadzwonił jeszcze do Jareda, obiecał, że przywiezie Parkera rano.
Dziękuję Ci Boże...
Wypociłam i jak zawsze czekam na wasze opinie
Przepraszam, że tak późno... Mam nadzieję, że się spodoba
IL
Spała spokojnie, jej oddech był miarowy. Nie była jeszcze zdrowa ale miała się lepiej i to było najważniejsze. Dziękuję Ci Boże. O kurcze...
- Cześć Russ przepraszam za wczesną porę. Nie nic się nie stało. Tylko tyle, że ona się obudziła. Tak jest lepiej. Ja tez się cieszę – dodaje cicho i się rozłącza
Niedługo potem usłyszał pukanie do drzwi.
- Wejdźcie i tak wiem, że to wy. Ona śpi wyciszyłem szyby – zwrócił się do nich
- Dawno nie widziałam cię takiego szczęśliwego.
- Dawno już zapomniałem jak się śmiać. Ale znowu wiem – uśmiecha się promiennie – wiem, że przed nami jeszcze długa droga. Ale to, co się stało to cud. Wierzę, głęboko wierzę, że będzie dobrze.
- Podzielamy Twoją opinię
Nie siedzieli długo. Jak tylko Bren otworzyła oczy przywitali się z nią. Uśmiechnęła się.
- Cześć. A wy nic innego nie macie do roboty w sobotę rano tylko po szpitalach się włóczyć?
- Nie, tu jest o wiele ciekawiej – odezwał się Wen
- Dziękuję wam
- Są bardzo uparci. Nawet nie wiesz jak
- Nie narzekaj...
- Dobra, dobra nie będę – bał się, że powiedzą za dużo
- O co chodzi?
- O nic, odpoczywaj. Przyjdziemy jutro dobra?
- Dziękuję jeszcze raz...
- Dzisiaj moja nocka będę o 20 – odzywa się Sweets.
- I tak nie cierpię psychologii nie zmusisz mnie do zmiany zdania...
- Co nie przeszkodzi mi stale próbować – wyszli Znowu zostali sami, nie na długo. Chwilę później wszedł Jared z rodzicami i Parkerem
- Mamo, mamo jesteś już zdrowa? - zapytał od razu
- Jeszcze nie synku. Ale już niedługo będę. Obiecuję.
- Bo na dzień matki robimy w szkole przedstawienie...
- Synu nie wiadomo czy mama będzie mogła już wyjść – małemu to się nie spodobało
- Ale jak tylko będę mogła to na pewno przyjdę – odpowiada. Nie jest pewna czy zdąży wyzdrowieć
Mijał tydzień za tygodniem. Bren odzyskiwała powoli zdrowie i siły. Nadal była zamknięta w sterylnym pomieszczeniu ale mogła swobodnie się po nim poruszać. Dość szybko się męczyła. Pewnego sobotniego przedpołudnia, gdy Seel śpiewał swoim seksownym głosem kołysankę Joyse, a swoją drogą mała byłą cudnym dzieckiem i rosła bardzo szybko właściwie mogłaby wyjść ale tu była jej mama, przyszedł lekarz
- Panie Booth, zdecydowaliśmy, że może pan dzisiaj odwiedzić żonę i może pan też zabrać ze sobą maleńką. - patrzył na lekarza nie bardzo rozumiejąc co on do niego mówi, nie wiedział czy słyszy to naprawdę czy śni.
- Mogę – pyta nie dowierzając – już idę. To znaczy, że ona, że...
- Tak wszystko wskazuje na to, że jest zdrowa od tygodnia jej wyniki są dobre, powiedziałbym nawet, że bardzo dobre. Będziemy powoli przyzwyczajali ją do ludzi. Najpierw pan i córka potem syn. W poniedziałek, jeżeli wyniki się nie zmienią będą mogli ją odwiedzić przyjaciele i rodzina.
Zabrał córeczkę i poszedł za lekarzem. Bren spała.
- Mamusia śpi ale zrobimy jej niespodziankę – weszli do niej. Usiadł na łóżku, nie potrafił się powstrzymać pocałował ją. Smakowała jak wszystko czego pragnął i kochał. Budziła się powoli. Miała taki piękny sen. leżała w ramionach męża, czuła małe ciepłe ciałko swojej córeczki... otworzyła oczy i zamarła. Booth wpatrywał się w nią. Jak tylko otworzyła oczy pocałował ją po raz drugi tym razem bardziej zachłannie. Na jej piersi leżała Joyse. Nie wiedziała co powiedzieć. Płakała ze szczęścia...
- To nie jest sen prawda?
- Nie to nie jest sen. Dzisiaj my dwoje jutro jeszcze Parker. Jak nic się nie zmieni to od poniedziałku będziesz mogła przyjmować gości...
Przesunęła się na łóżku położył się obok niej. Między siebie położyli Joy. Nie mogli się powstrzymać non stop się dotykali i całowali. Głaskała swoją córeczkę. Mała zakwiliła cichutko
- Chyba jest głodna – w tym momencie jak na zawołanie weszła pielęgniarka z butelką. Bren wzięła małą na ręce i karmiła. Płakała ze szczęścia.
- Tak bardzo się bałam, że już nigdy was nie dotknę nie poczuję. Tak bardzo was kocham. Ciebie, Joy i Parkera – nie zauważyli nawet jak do pokoju obok weszli Jack i Angela. Popatrzyli chwilę i ocierając łzę wyszli. Napisali sms żeby nikt nie przychodził. Niech są sami, zasługują na to.
Próba z odwiedzinami wypadła pozytywnie. Nie łapała żadnych infekcji.
- Panie doktorze chciałabym w piątek wyjść choć na chwilę. Mój syn gra w przedstawieniu z okazji dnia matki. Chciałabym tam iść
- Bren to nie jest dobry pomysł Park zrozumie.
- A ja uważam inaczej. Wyjdzie pani na chwilę i wróci tu. Przprowadzimy badania przez weekend jak nic pani nie złapie to może pomyślimy o przepustce do domu...
- Mogłabym wyjść do domu i zabrać ze sobą Joy
- Tak o ile wszytko pójdzie po naszej myśli...
no to super! mam nadzieje ze to juz sie nie zmieni i wszystko bedzie ok! czekam na cdk!
L
Booth był przeciwny jej wyjściu bał się. A jak znowu jej coś się stanie?. Co prawda minęło już 6 tygodni i wizyty bez sterylności też nie wywołały żadnej choroby. Wyszedł za lekarzem
- Panie doktorze czy to na pewno dobry pomysł?
- Tak to dobra okazja żeby sprawdzić jak jej organizm zareaguje. Poza tym wydaję mi się, że dla niej tez to ważne. Jest w dużo lepszej formie odkąd pozwoliliśmy na odwiedzenie.
- To prawda. Ja po prostu nie chcę powtórki z początku leczenia...
- I jej nie będzie – Booth wrócił z powrotem do żony
- I jaki wyrok?
- Bren ja po prostu się martwię, wiem, że musisz zacząć normalnie żyć. Zdaję sobie z tego sprawę. Tylko na myśl, że mogłabyś być znowu chora dostaje białej gorączki
- Chory jesteś?
- Nie Temp tak się mówi – uśmiecha się wraca dawna Bren.
- Booth ja nie mam się w co ubrać. Obawiam się, że wszystko co będzie ciut za duże. Trochę mi się schudło. Tak mi się bynajmniej wydaję.
- Nie ma mowy o zakupach
- Seel to jak ja mam według ciebie tam iść? W szpitalnej pidżamie?
- Poproś Angele na pewno coś wymyśli
- Seel...
- Nie zgadzam się koniec. Kropka.
Wiedziała, że nie wygra. Nie miała wyjścia. Wzięła telefon do ręki
- Hej Ang mam do ciebie prośbę. Mogłabyś mi coś kupić do ubrania? Kiedy? Najlepiej w ciągu godziny. O 12 jest przedstawienie w szkole u Parka a ja nie mam się w co ubrać. Nie nic mi nie jest. Tak zgodził się. Seel... powiedzmy, że nie jest zachwycony tym faktem. Ang i Ty przeciwko mnie? Nic mi nie będzie. To co? Mogę na ciebie liczyć? - słuchała chwilę – nie wiem Ang może jakieś spodnie i tunikę. Bo w czym innym będę wyglądać jak wieszak na ubrania. Dzięki ale mimo tego, że nie mam lustra wiem jak wyglądam. Ok to na razie – odłożyła telefon – będzie za godzinę. Zadzwonię do Parka.
- Kochanie on i tak ma teraz lekcje a tak zrobimy mu niespodziankę.
- Dobrze Seel... jakbym miała wyjść już w poniedziałek razem z Joy to jest wszystko przygotowane?
- Tak, pomogli mi. Angela szalała, była w swoim żywiole. Zobaczysz to cudo. Mała będzie się czuła jak w bajce. Choć Park mówi, że wygląda cukierkowato.
- Pewnie ktoś mu podsunął taki pomysł – uśmiecha się szeroko. Podchodzi do męża. Gdy są blisko siebie są najszczęśliwsi na świecie. Pocałowała go. Powoli namiętność brała górę nad rozsądkiem. Oderwała się od niego ciężko oddychali oboje – powinniśmy przestać – do sali weszła Angela
- Ale tu gorąco. Ufff... jeżeli macie zdążyć na 12 to może powinniście to przerwać. Ja wiem, wiem, że to już ładnych parę miesięcy...
- Angela! - odezwał się Seel obracając żonę w swoich ramionach tak, że teraz oboje na nią patrzą – mogłabyś przynajmniej zapukać. Ok ja znikam tez muszę się przebrać – wyszedł. Temp usiadła na łóżku
- Co tam masz ciekawego – Ang kupiła więcej ciuchów. Miała w czym wybrać. Ubrała czarne spodnie dopasowane w pasie z rozszerzanymi nogawkami doskonale maskowały jej „szczupłość” i złotą tunikę odcinaną pod biustem kończyła się trochę niżej niż pas od spodni. Do tego czarno – złota apaszka. Całość wyglądała znośnie
- Super. Jestem z siebie dumna. Jeszcze delikatny makijaż i możesz iść na przedstawienie dla matek
- Tak. Zrobię mu niespodziankę, do końca nie wiedziałam czy mnie puszczą. Park nic nie wie.
- Ok gotowe. Słodziutka pięknie... - zawołała Seela. Wszedł odświeżony. Ogolony. Przystojny jak zawsze. Podszedł do Temp, patrzył na nią z zachwytem. Tak dawno nie widział jej tak radosnej. Była taka piękna...
- Witaj najpiękniejsza. Wyglądasz cudownie – wziął ją w ramiona – musimy niestety iść. Dzięki Ang
- Cała przyjemność po mojej stronie. Ma racje wyglądasz naprawdę łądnie. Ja znikam.
- Ang masz chwilę, żeby kupić mi trochę więcej tych cudnych ciuszków?
- Kochana jak już wyjdziesz wybierzemy się na zakupy – odpowiedziała dopiero potem zdała sobie sprawę, że chyba palnęła głupstwo jak zobaczyła minę Seela – no dobra to jak już się lepiej poczujesz – uciekła – upss
Dojechali na miejsce była już za kwadrans 12. Weszli do szkoły. Seel trzymał żonę za rękę. Na spotkanie wyszła im młoda kobieta.
- Dzień dobry. Państwo na przedstawienie? Do kogo?
- Parker Booth.
- Parker mówił, że raczej nie przyjdziecie bo pani jest w szpitalu...
- Tak generalnie jestem. Pozwolili mi wyjść.
- Cieszę się, że pani już lepiej się czuje. Parker wiele opowiadał o swoich rodzicach. Zawołam go.
Mały przybiegł uśmiechnięty od ucha do ucha.
- Przyszłaś – wpadł prosto w jej ramiona. Zachwiała się.
- Hej kolego spokojnie – wziął go na ręce – to gdzie mamy iść? - zaprowadził ich na miejsca. Przedstawienie było bardzo ładne. Parker to taka mała szkolna gwiazda
- Jak się czujesz – zapytał
- Trochę zmęczona ale ogólnie dobrze. Wiesz jak cudownie oddychać normalnym powietrzem.
- Może wracajmy – zaproponował nieśmiało
- Masz rację za dużo wrażeń jak na pierwszy raz – objął ja w pasie, była taka chuda, taka delikatna. Musi ją chronić...
Parker został jeszcze w szkole oni wrócili do kliniki. Była wykończona ale szczęśliwa. Położyła się na łóżku i od razu zasnęła. Poszedł do lekarza. Pobrali jej krew do badania. Nakarmił córeczkę i położył się obok żony. Tylko z nią w ramionach czuł się szczęśliwy.
Badania wypadły pozytywnie. W poniedziałek Bren mogła opuścić klinikę. Razem z córką. Jeszcze nie wie jak czeka ją niespodzianka...
Jak zawsze czekam na opinie. Opowiadanie dobiego powli końca.
Cieszę się że wszystko wraca powoli do normy. Mam nadzieję, że teraz będzie tylko lepiej:)
LI
W sobotę za zgodą lekarza chciał zabrać ją na małą przejażdżkę.
- Masz ochotę wyrwać się stąd na jakieś dwie, trzy godziny?- zapytał
- Pewnie. A gdzie pojedziemy?
- Niespodzianka i nic więcej ode mnie nie wyciągniesz – dodał znając ją zaraz zarzuci go gradem pytań
- Ale jesteś... A jak ktoś w międzyczasie przyjedzie do nas? Russ mówił, że przyjedzie dzisiaj i tata no i Twoi rodzice... a w ogóle gdzie jest nasz syn?
- Powoli, jak przyjadą to dopiero po obiedzie a do tego czasu wrócimy. A Parker jest u kolegi na imprezie. Mam po niego jechać dopiero jutro i nie robić obciachu bo tam wszyscy nocują. To urodziny Jeogo.
- No to wszystko jasne. Ja już gotowa – wyszła z łazienki.
Jechali już jakiś czas.
- Ej ale my jedziemy do Angeli i Jacka?
- Nie do końca do nich ale w tamtą stronę – uśmiechnął się wiedział, że nie wytrzyma i będzie chciała wszystko wiedzieć. Ma tylko nadzieje, że go nie zabije – jesteśmy na miejscu.
- No właśnie a tam jedzie się do Jacka...
- A naprzeciw ich bramy jest dom podobno który Ci się zawsze podobał...
Obróciła się w tamtą stronę. Do domu prowadziła mała furtka i brama wjazdowa dla samochodu. Ogródek przed domem zachęcał do leniuchowania na słoneczku. Sam dom był w zasadzie jednopiętrowy z poddaszem. Naokoło domu była weranda. Pomalowany na słoneczny, żółty kolor idealnie pasował do otoczenia. Sama nigdy nie była w domu ale już na sam widok musiał być też piękny w środku... Zaraz, zaraz
- Seel czy Ty chcesz mi powiedzieć... - popatrzyła na niego swoimi dużymi oczami. Wystarczył jeden rzut oka żeby jej przypuszczenia znalazły potwierdzenie. Nie wiedziała co powiedzieć. Przytuliła się do niego i mocno pocałowała – jeżeli to jest to co myślę to... wiesz zawsze chciałam mieć taki dom... Dziękuję – jeszcze raz go pocałowała.
- Nie wiedziałem czy nie będziesz się gniewać ale Twoje mieszkanie uwielbiam je, tylko było trochę za małe dla naszej czwórki. Angela mi powiedziała, że ten dom jest na sprzedaż nie omieszkała powiedzieć, że się nim zachwycałaś. Kupiłem go, Bren. Sprzedałem swoje mieszkanie i wziąłem trochę pieniędzy od Ciebie. To jest nasz dom jeżeli będziesz chciała... nie jest jeszcze do końca urządzony. Tylko sypialnia która pozwoliłem sobie urządzić i pokój Joy który jest prezentem od Angeli. Resztę musisz sama zdecydować co chcesz. Dopóki go nie wykończymy możemy mieszkać u ciebie. Mam nadzieję, że się nie gniewasz...
- A za co mam się gniewać? Że spełniłeś moje marzenie? Nie, nie gniewam się. I ciesze się, że wziąłeś też pieniądze ode mnie.
- Masz rację w końcu zrozumiałem... chcesz wejść do środka?
- Jasne – weszli przez furtkę, weszli na werandę. Booth otworzył drzwi uniósł ja i wszedł do środka – popatrzyła na niego – no co to nasz nowy dom musiałem przenieść żonę przez próg
- A wieczorem będziesz jęczał z bólu pleców – postawił ją. Obeszli cały dom, duży przestronny. Z ogormną kuchnią i jadalnią. Salon był tak duży prawie jak całe jej mieszkanie. Na dole było pięć pokoi i trzy łazienki plus maleńkie pomieszczenie na gabinet dla któregoś z nich. Na górze była ich sypialnia i pokój Joy. Był tak jak myślała cały różowy ale cudowny – jest śliczny muszę chyba podziękować Ang. naprawdę pokój księżniczki.
Obok był jeszcze jeden pokój na razie stał pusty. Weszli do sypialni. Była ogromna. Urządzona w różnych odcieniach brązu i i kremu. Wielkie łoże stało pod ścianą. Stoliki z lampkami nocnymi, garderoba i łazienka z ogromną wanną
- Jest piękna. Sama nie zrobiłabym tego lepiej – obróciła się do niego. Pocałowała go. Całus z delikatnego przeradzał się w bardziej namiętny. Wziął ją na ręce i zaniósł do łóżka. Powoli ściągał jej bluzkę całując każdy milimetr jej ciała. Tak długo na to czekali tak długo za tym tęsknili. Kochali się powoli, z namaszczeniem, delektowali się sobą nawzajem. Trafili do raju. Oboje.
Dużo później
- Kocham cię pani Booth – powiedział patrząc jej prosto w oczy
- A ja ciebie. Jestem taka szczęśliwa. Niestety chyba musimy się zbierać powoli. Miało nas nie być parę godzin. A dochodzi już 17....
- Tak – pocałował ją jeszcze raz i zaczęli się zbierać. Zamknęli drzwi.
- Seel a co z pokojem dla Parka? Czemu nie urządziliście?
- Bo nie wiem gdzie. Chciał na dole ale ja nie wiem czy to dobry pomysł. Na górze jest jeszcze ten jeden pokój...
- Może pozostawić jemu decyzję. Jest jeszcze mały ale dlaczego nie miałby decydować gdzie woli spać.
- Chyba tak będzie najlepiej. Resztę na dole urządzimy na pokoje gościnne co ty na to?
- Tez tak myślę. - dojechali na miejsce. Bren przebrała się w szpitalne ubranie i położyła była zmęczona. Pobrali jej jeszcze krew do badania. Wyszedł na zewnątrz. Zapytać czy był ktoś u nich.
- Tak była cała gromadka mówili, że wpadną wieczorem
- Dzięki
Chwilę potem przyszła Cam z Sullym. Że też wcześniej nie pomyślał o tym. No tak Cam i Sully . Powiedzmy, że ostatnio nie widział nic. A teraz już widzi...
- Cześć byliśmy wcześniej ale was gdzieś wywiało.
- Pokazałem jej dom
- Zadowolona? - zapytała Cam
- Tak podoba się jej. Musimy szybko go skończyć. Żeby się wprowadzić. Gratuluję, przepraszam, że niczego wcześniej nie zauważyłem
- Dzięki i nie gniewamy się za bardzo – odparł Sully – butelka whisky powinna załatwić sprawę.
Weszli do Bren. Już nie spała leżała zmęczona, ale nie spała.
Weekend minął spokojnie. Wszystkie badania wyszły prawidłowo. W poniedziałek, w południe Bren opuściła szpital a wraz z nią Joy...
Może jeszcze dziś dodam epilog. Jak zdążę:)
Czekam jak zawsze na opinie
Już koniec? Buuuuuu T_T Rozumiem,że masz już w planach nowy projekt?
A opko cudne, ale mało ;D