Witajcie!
Z racji nie dziłającego tematu pt. Zakończenie5 wrzucę tutaj moją twórczość własną. Zachęcam do zcytania moich wypocin i szczerych komentarzy.
A, że ja lubię romantyczność i rodzinność moje opowiadania będą właśnie w tym stylu.
Życzę miłego czytania
Błagam kobieto, dodaj nową część jak najszybciej :) Nie mogę się doczekać ciągu dalszego i reakcji zezulców :D
Taka słodka scena z Parkerem i dzieciakami, bardziej mnie wzruszyła niż spotkanie z Bones:) Scena z duchem niezła, czekam na cdk:)
tak szczerze to brak mi slow... masz "bogata" wyobraznie Izalys ;)
bardzo mi sie podoba pomysl na to opoko... :)
... czekam na cd ;)
14.
Załatwienie wszystkich formalności związanych z przywróceniem ich do życia trwało dłużej niż przypuszczał. Rejestracja ich ślubu, odnowienie ubezpieczeń, rejestracja dzieci i załatwienie im ubezpieczeń. To ciągnęło się w nieskończoność. Idąc ulicą oglądał się za siebie. Dostał nowy samochód służbowy oczywiście czarnego SUV – a. był dość pojemny w końcu miał liczną rodzinę. Na myśl o czekających go w domu Tempe i maluchach robiło mu się ciepło na sercu. Kochał swoją małą rodzinę. Był jeszcze Parker, bardzo go kocham ale czy on mi wybaczy? Czy zrozumie? Ta niepewność była najgorsza. Przejeżdżał koło ich ulubionej knajpki zatrzymał się na chwilę. Nic się nie zmieniło, przy ich stoliku siedział Wendall z jakąś dziewczyną, pewnie jego własna, sądząc po uśmiechu jakim ją obdarzał. Ups chyba mnie zauważył. Włączył kierunkowskaz i odjechał.
Wendall siedział w kawiarni ze swoją najnowszą stażystką. Całkiem bystra dziewczyna i do tego śliczna. Miał wrażenie, że to ta jedyna. Katy też była nim zainteresowana wyczuwał to. Oderwał wzrok od swojej przyjaciółki i popatrzył w okno. Poczuł jakby cofnął się w czasie w czarnym, zaparkowanym koło wejścia SUV- ie siedział Booth. Chyba mam omamy. Zwariowałem od tych kości? Przecież mama mówiła, że to źle na mnie wpływa.
- Wendall co się stało? – zapytała Katy
- Co? – powiedział odwracając się do niej. Kiedy spojrzał znowu na ulice samochodu już nie było odjechał – mam wrażenie, że właśnie zobaczyłem ducha.
- Kogo? – zapytała zdziwiona
- Agenta Bootha, pamiętasz mówiliśmy CI o nich.
- Tak ale oni nie żyją.
- No właśnie. Idziemy?
- Tak czas wracać do pracy
Bones usiadła na kanapie była potwornie zmęczona. Obiad prawie skończony. Z pokoju dziecięcego dochodziły wesołe głosy. Dobrze, że Park się nimi zajmuje
- Bones – wszedł do salonu – coś ci się stało?
- Nie – uśmiechnęła się do niego – tylko twoje najmłodsze rodzeństwo rozrabia
- Zadzwonić do lekarza?
- Nie posiedzę i mi przejdzie. Mam tylko prośbę zajmiesz się maluchami?
- Pewnie, gdzie jest sok? Chce im się pić
- Stoi w kuchni na blacie ich kubeczki też. To te malutkie
- Dzięki
- Jak chcesz to sobie tez nalej
- Pewnie – wrócił do zabawy z nimi. Cieszyła się, że tak szybko zrozumiał i zaakceptował to co się stało. To było ważne dla nich. Usłyszała podjeżdżający samochód, pewnie Booth. Mówił coś o służbowym samochodzie. Po chwili usłyszała otwierające się drzwi wejściowe a w nich ukazał się nie kto inny jak piekielnie przystojny agent Booth
- Cześć skarbie – powiedział całując ją w usta – jak się ma dzisiaj mały rozrabiaka?
- Dobrze. Przygotowałam obiad zaraz będzie
- A gdzie większe rozrabiaki?
- Mają rewelacyjnego opiekuna. Nie słyszysz jaka cisza?
- I to mnie martwi.
- Booth… - nie zdążyła powiedzieć jak do pokoju wpadły dwa tornada przywitał się z nimi a chwilę potem w drzwiach pokoju pojawił się jeszcze ktoś
- Parker – tylko tyle z siebie wydusił chwilę potem zgniatał syna w uścisku – synku, tak bardzo tęskniłem – powiedział płacząc ze wzruszenia – tak bardzo
- Ja też tato – oboje nie kryli łez.
- Mamo a dlaczego tata płacze – zapytała Angela
- Bo się wzruszył. Dawno nie widział Parkera. To dlatego.
Jeszcze długo trzymał kochanego syna przy piersi. Tak bardzo cieszył się, że znów ma go przy sobie.
- Wybacz mi proszę – powiedział zdławionym głosem
- Tato to nie twoja wina. Wiem, że musieliście.
- Tak musieliśmy. Ale ty urosłeś! – powiedział z dumą
- Tato mam już 14 lat
- Wiem, wiem
Przy obiedzie już dawno nie było tak wesoło. Booth nie spuszczał z oczu syna. Nie można było mu się dziwić. W końcu miał go przy sobie. Tylko to się liczyło.
Wieczorem odwiózł go do matki. Przywitał się z nią. Zdążyła już trochę ochłonąć od tej wiadomości. Wyściskała go i zapewniła jak się cieszy, że są cali i zdrowi.
Wrócił do domu kiedy Bones usypiała bliźniaki bajką. Zaczekał aż skończy. Weszła do sypialni gdzie czekał na nią mąż. W sumie to była wczesna pora dopiero 20
- Jesteś. Położę się, za dużo wrażeń jak dla mnie
- Coś się dzieje? – zapytał z niepokojem
- Nie tylko jestem zmęczona – położyła się na łóżku. Booth wziął szybki prysznic i położył się obok żony
- Udało ci się wszystko załatwić? – zapytała
- Tak. O dziwo tak. Wiesz, że będę nowym dyrektorem FBI
- Wiem, wiem – uśmiechnęła się – poznał Cię ktoś?
- Nie wiem chyba Sully. Ale udało mi się zwiać miał taką minę jakby zobaczył ducha. Potem w Royal Diner widziałem Wendalla też mnie zauważył. Obawiam się, że oni przeze mnie dostaną zawału – z uśmiechem przytulił się do Tempe – kochanie a Tobie chce się spać – szepnął uwodzicielsko do jej ucha
- Hmm po chwilowym zastanowieniu stwierdzam, że nie – podała mu usta do pocałunku. Kochali się bardzo delikatnie aczkolwiek też bardzo zapamiętale.
Wendall wrócił do instytutu dość jakby to powiedzieć „nabuzowany”. W gabinecie Cam był Sully, Angela i Jack zawzięcie dyskutowali
- Ja wam mówię, wiem co widziałem – upierał się Sully
- A co widziałeś – zapytał
- Sully twierdzi, że widział Bootha na korytarzu w FBI – powiedziała Angela
- Ja też go widziałem – popatrzyli na niego jak na człowieka z innej planety
- Gdzie?
- Na ulicy w samochodzie, myślałem, że mam przywidzenia ale jest nas dwóch to nie może być przypadek.
- A jeśli to prawda – powiedział Jack
- Daj spokój – odfuknęła Ange
- Posłuchajcie. Nie dawno skazano Tamarę. Wykonano wyrok. Jeżeli oni przez ten czas się ukrywali to najwyższa pora żeby wrócili – powiedział
- Hodgins Ty i te Twoje teorie spiskowe – powiedziała Cam
- Ale to ma sens – powiedział antropolog
- No nie i Ty? Za dużo z nim przebywasz
- Dzwonię do Cullena – powiedział Sully. Wykręcił numer i rozmawiał chwilę z szefem. Jego oczy robiły się coraz większe. Angela i Cam aż usiadły. Skończył rozmawiać
- I co? – zapytali chórem
- To był on – powiedział w takim samym szoku
15.
- Wiesz gdzie oni są? – zapytał Jack
- Mam adres ale nie wiem czy Brennan też z nim jest
- Na pewno nie ma mowy żeby byli osobno. Dawaj jedziemy – powiedziała Cam. Kiedy dotarli pod ich dom było już po 21. Wokoło było ciemno. Tylko zaparkowany samochód świadczył o tym, że tam ktoś mieszka. W głębi domu paliło się jednak światło więc jeszcze nie spali. Zapukali do drzwi
- Booth – potrząsnęła go za ramię – Booth. Ktoś puka
- Co? – powiedział nieprzytomny wyrwany ze snu
- Ktoś puka – powiedziała ze strachem. Szybko wstał, założył spodnie nie szukał koszuli, wyciągnął broń i ruszył do drzwi. Szedł po cichu. Zapalił światło na ganku popatrzył przez wizjer i się uśmiechnął. Otworzył szybko drzwi, zapomniał schować broń. Uśmiechnął się najszerzej jak potrafił
- A więc to naprawdę Ty?
- Tak to naprawdę ja. Zastanawiałem się który z was pierwszy się połapie – chwilę później tonął w uściskach przyjaciół. Byli strasznie wzruszeni. Los oddał im najcenniejsze co mieli – ich najdroższych przyjaciół.
- Gdzie Brennan? – zapytała Angela
- Tutaj – powiedziała wchodząc do salonu
- Słodziutka! – Angela wydała okrzyk zachwytu i porwała ją w ramiona. Nie mogła się nacieszyć tak kochanej twarzy przyjaciółki. Dawno temu pogrzebali nadzieję na ponowne spotkanie. Że kiedyś jeszcze zobaczy i usłyszy „Z antropologicznego punktu widzenia”. Czulszy uścisk uniemożliwiał delikatny brzuszek Bones – tak się cieszę o Boże! – potem wyściskali ją wszyscy po kolei.
- A jednak miałem rację – powiedział nieco później kiedy siedzieli z kubkiem kawy w ręce Jack
- Oj miałeś. My naprawdę sądziliśmy, że umarliście – powiedziała Cam – dostaliśmy próbki DNA karty dentystyczne się zgadzały
- Bo miały jeśli to miało się udać. I tak nie uniknęliśmy tej bomby
- Ja przez trzy miesiące byłam w śpiączce, Booth miał złamaną nogę
- Nie wyglądało to za dobrze
- Ale już ok.?
- Tak już wszystko w porządku. Od dawna
- I wzięliście ślub?
- Tak wiele lat temu – powiedział biorąc żonę za ręka – brakowało nam was w tych najważniejszych chwilach. Tam byliśmy tylko we dwoje na początku
- Ale zdążyliśmy na narodziny małego Bootha
- Powiedzmy, że kolejnego Bootha
- Przepraszam zapomnieliśmy o Parkerze – zreflektowała się, nieświadoma niczego Angela – nadal nie mogę się nadziwić i nacieszyć, że jesteście – dodała wzruszona – mamy z Jackiem córkę
- Wiemy – odpowiedzieli
- Skąd?
- Oficjalna strona instytutu opowiadała nam o was. To trzymało nas tam daleko...
- A gdzie w ogóle byliście
- W Szwajcarii
- W Europie – zapytali zdziwieni. Do pokoju wszedł mały chłopiec który uwielbiał gości.
- Mamusiu a kto to jest – zapytał stając w drzwiach i przecierając zaspane oczy przyjaciele jak na komendę odwrócili się w stronę skąd pochodził cieniutki głosik. Zaraz za nim stała jego siostrzyczka z misiem – przytulanką w ręce.
- To nasi przyjaciele – wyciągnęła ręce do dzieci podeszły do rodziców – ta mała diablica to Angela a ten aniołek to Hary – przedstawiła dzieci
- A ja wiem kto Ty jesteś – powiedziała mała podchodząc do Angeli – ja mam tak na imię jak Ty – Angela rozpłakała się ze wzruszenia. To było za wiele – tatku a czemu ciocia Angela płacze? - w zasadzie to wszystkim podejrzanie szkliły się oczy
- Bo cieszy się, że Cię poznała – odpowiedział a mała bardzo zresztą śmiała, co odziedziczyła po mamusi, podeszła do swojej imienniczki i jakby znały się od lat wdrapała się na jej kolana. Angela przytuliła dziecko
- Tata ma rację cieszę się, że was poznałam. A wiesz, że ja też mam córeczkę?
- Tempe, to imię jest dłuższe ale mama mówi, że to skrót bo całego nie zapamiętałam – wszystkim łzy poleciały po twarzy. Nawet rodzicom tych urwisów – a będziemy mogli się z nią bawić?
- Pewnie. Jak tylko przyjedziecie do nas albo my do was – mała zmieniła obiekt zainteresowania przerzuciła się na młodego antropologa.
- A ciebie mamusia uczyła w szkole. Ja też za rok pójdę do szkoły – to było naprawdę żywe dziecko. Hary usnął na kolanach u mamy a ona wcale nie miała zamiaru. Choć uwielbiał gości był dość nieśmiały.
- Hej księżniczko czas spać – powiedział zabierając małą do pokoju dziecięcego
- A przyjdziecie jutro? - zapytała maleńka
- Pewnie a może wy przyjdziecie do nas?
- Dobra – odpowiedziała przytulając się do ojca Wendall podniósł się.
- Może zanieś małego? - zapytał
- Dzięki. Dla mnie, przykro to mówić, jest za ciężki Booth by mi głowę urwał tą ciążę znoszę trochę gorzej – zabrał chłopca który nawet się nie obudził Sully poszedł za nim
- Brakowało mi was. Nie mieliśmy tam nikogo tylko siebie. Wiem to dużo ale przez pierwszy rok ukrywaliśmy się wręcz obsesyjnie. Potem zaczęliśmy żyć w miarę normalnie. Ale i tak to był ciągły strach. Jak urodziły się bliźniaki trochę odetchnęliśmy. Tutaj spaliliśmy za sobą wszystkie mosty. Nie było powrotu. Dopóki ona żyła nie było szans na ich odbudowanie. Teraz... teraz jest inaczej.
- Przeżyliśmy piekło po waszej śmierci
- Wiem widziałam kasetę z pogrzebu. Ange nie mogliśmy inaczej – chwyciła się za plecy. Była potwornie zmęczona
- Słodziutka co Ci jest? - zapytała Angela i równocześnie odezwała się Cam
- Brennan boli Cię coś? Zawołać Seeleya?
- Nie, proszę nie mówcie mu. To minie. Jestem po prostu zmęczona i zmiana czasu też nie za dobrze mi robi. On i tak się martwi. Mam już 38 lat i kiepsko znoszę tą ciąże. Lekarz mówił, że nie będzie łatwo i muszę się oszczędzać – mężczyźni wrócili do salonu – ja was muszę przeprosić. Muszę się położyć
- Coś ci się stało? - zapytał małżonek
- Nie tylko muszę się położyć. Zostańcie jeszcze pogadajcie sobie a ja się położę.
- Umówmy się inaczej. Wy jutro przyjdźcie do nas. Urządzimy sobie grilla zabawimy się. Booth weź zaproś Parkera – zaczęli się żegnać – postaram się ściągnąć na jutro Twoją rodzinę – powiedziała Angela
- Dzięki. Przyjdziemy – odpowiedziała, będzie miała okazję zobaczyć swoich najbliższych. Kiedy się pożegnali i wyszli . Bren położyła się na łóżku mąż przytulił ją do siebie
- Cieszyli się – powiedziała cicho
- Tak, ja też się bałem – odpowiedział przytulając ją do siebie
- Są kochani – powiedziała zasypiając
- Jesteśmy – zawołał Russ wchodząc na ogródek do Hodginsów – dzięki za zaproszenie
- A co to za okazja – zapytał Max
- Zwykłe przyjęcie na cześć przyjaciół
- Gdzie Tempe? - zapytały dziewczynki
- Z wujkiem Jackiem – wskazała huśtawkę dziewczynki pobiegły w tamtą stronę
- Jak on urósł – powiedziała Cam zabierając małego Tonyego od Amy
- Ma już prawie rok. Możemy w czymś pomóc?
- Nie mamy wszystko pod kontrolą. Rozgośćcie się w domu możecie się przebrać w stroje.
- Dzięki – poszli w kierunku domu.
- Max – zwrócił się Jack do ojca Brennan – możemy porozmawiać – jej ojciec miał chore serce i musieli mu powiedzieć delikatnie
- Pewnie chodźmy się przejść – Angela popatrzyła na odchodzących z troską. W międzyczasie na podjeździe pojawił się czarny samochód z którego wysiedli państwo Booth z dzieciakami mała wybiegła naprzeciw Angeli
- Ciocia Angela – wpadła wprost w jej ramiona
- Witaj księżniczko. Już jesteście? Dobrze. Jack rozmawia z Maxem a Russ i Amy się przebierają
- Tempe – powiedział znajomy głos – Tempe? - chwilę później tonęła w uścisku brata który głośno płakał. I okręcał swoja malutką siostrzyczkę
- Russ uważaj – uwielbiała brata ale zaczynało jej kręcić się w głowie
- Coś się stało? - zapytał z niepokojem. Ciągle trzymał ją w ramionach. Dopiero teraz się domyślił kładąc rękę na jej brzuchu – będę miał siostrzeńca albo siostrzenicę?
- Już masz i jedno i drugie. To będzie trzecie
- Jak ja się strasznie cieszę. Ale jak to wszystko się stało?
- To długa historia – odpowiedział Booth obejmując żonę – musieliśmy się ukrywać. Po skazaniu osoby która nas chciała zabić w końcu mogliśmy wrócić. Ale ani na chwilę nie zapomnieliśmy o was
- Tak się strasznie cieszę – powiedziała Amy obejmując szwagierkę – a tata bardzo się ucieszy
- Co się stało – zapytał Max. po śmierci córki bardzo się postarzał podupadł na zdrowiu teraz wyglądał jak cień człowieka sprzed lat
- Usiądźmy – wskazał ławeczkę – muszę Ci coś powiedzieć.
- Zabrzmiało groźnie i poważnie
- To jest poważne. Spotkałem wczoraj kogoś z przeszłości. Kogoś kto nam wszystkim jest bardzo bliski
- Kogo? - zapytał patrząc na niego z uwagą
- Tylko się nie denerwuj, proszę – powiedział jak najbardziej delikatnie
- Teraz to się dopiero denerwuję
- Chodzi o Twoją córkę o Brennan
- Co Ty chcesz mi powiedzieć? - zapytał patrząc na niego z przerażeniem
- Ona żyje. Ona i Booth wrócili do stanów wczoraj. Zarz tu będą – Max chwycił się za serce – przeprasza my też nic nie wiedzieliśmy. Masz jakieś lekarstwa?
- Nic mi nie jest – powiedział wstając. Zachowywał się jakby odzyskał stracone lata. Jakby mu ich ubyło. Szedł szybko w stronę wejścia a Jack za nim
- Tato – powiedziała widząc go idącego w ich stronę. Przytuliła się do niego jak mała dziewczynka. Płakała, Booth delikatnie zasugerował żeby usiedli ze względu na na ciąże
- Witaj Max – powiedział podając mu rękę – Tempe powinna usiąść
- Tak oczywiście. Będę dziadkiem – powiedział patrząc na nią z miłością
- Już jesteś – powiedział Booth z dumą – mamy już dwójkę dzieci, to bliźniaki
- Naprawdę? - dzieci przybiegły do rodziców – o Boże, jakie śliczne cześć maluchy
- Dziadzio – z uśmiechem rzuciły się na Maxa
Późnym popołudniem cała gromadka siedziała w ogrodzie Hdoginsów. Brakowało tylko Sweetsa który leciał do nich z drugiego końca kraju. Dotarł z delikatnym opóźnieniem. Powitał ich równie radośnie jak reszta.
Parę miesięcy później na świat przyszedł maleńki chłopczyk. Imię otrzymał po dumnym dziadku Max.
- Jest śliczny – powiedział dumny ojciec spoglądając na maleństwo przy piersi swojej żony.
- Tak to w końcu nasz syn – uśmiechnęła się z miłością do swojego mężczyzny
KONIEC
Heh :) Całkowicie mnie zaskoczyłaś. Scenariusz który wymyśliłam był całkiem inny :D Ten jest oczywiście świetny, ale może w jakimś opowiadaniu w przyszłości napiszesz scenę, gdzie Brennan i Booth po długiej nieobecności, kiedy wszyscy myśleli że nie żyją, wracają, i robią niesamowite pierwsze wejście na (chociażby) zebranie wszystkich agentów, albo niespodziewanie ujawniają się bo chcą uratować swoich bliskich od czegoś, co właśnie im grozi, i w związku z tym wpadają do nich uzbrojeni po zęby, itd, itd...
Przesadzam troszkę. Nie mogę się w każdym bądź razie doczekać kolejnych Twoich tekstów :D
Izalys opowiadanie rewelacyjne... poprostu bomba !!! :)
jestem pod wrazeniem Twojego talentu... ;)
"Malenka, jestes wielka" xD :PPP
pozdrawiam :)
Czytając o śmierci Temp i Bootha pomyślałam czy oni nie upozorowali swojej śmierci i miałam rację.
Po prostu świetne, genialnie boskie opowiadanie!
Cieszę się, że w wszystko dobrze się skończył i tworzą oni szczęśliwą rodzinę:)
I
Ktoś zapukał do drzwi. Popatrzyła na zegarek już po 21. tylko jedna osoba przychodzi do niej o tej porze. Jej partner i przyjaciel Seeley Booth jakby ktoś nie wiedział to agent specjalny FBI. Podeszła do drzwi i otworzyła. Oczywiście tak jak myślała za nimi stał nie kto inny jak Booth.
- A jakbym już spała? - powiedziała z uśmiechem
- Bones nawet ja wiem, że nie kładziesz się wcześniej niż o północy
- Wejdź – powiedziała – co Cię do mnie sprowadza?
- Kolacja – odpowiedział wyciągając reklamówkę z jedzeniem z ich ulubionej knajpki
- Booth jesteś niepoprawny. Przez ciebie utyję
- Tobie to nie grozi – wszedł do jej mieszkania. Wyciągnęła talerze rozłożyli jedzenie i zabrali się za konsumpcję. Popijając jedzenie schłodzonym piwem
- Ale pojadłam
- Wcale się nie dziwię znowu zjadłaś mój makaron – odpowiedział z uśmiechem. Było to prawda jednak on po prostu makaronu w tym daniu nie lubił. Ale za to uwielbiał się z nią droczyć. Była taka śliczna kiedy się złościła
- Wcale nie. Jak chciałeś zjeść trzeba było mi powiedzieć. Ja po prostu nie chciałam żeby się zmarnowało wiesz ile ludzi na świecie głoduje? Szkoda marnować jedzenia.
- Wiem Bones, ja tylko żartowałem – odpowiedział żeby ją uspokoić bo gotowa go wyrzucić za drzwi. A on miał do niej sprawę.
- Booth... - zaczęła
- Ciiii – powiedział uspokajając ją. Wiedział, że jak się zezłości to nic z nią nie załatwi.
- Niech będzie ale...
- Bones – powiedział ostrzegawczo „Dlaczego ta kobieta musi mieć zawsze ostatnie słowo? Ale za to właśnie ją kocham, za tą jej wojowniczość i zadziorność” - myślał
- No dobra niech Ci będzie. A teraz powiedz jaki cel ma dzisiejsza kolacja?
- To już nie można zjeść z najlepszą przyjaciółką tajskiego na wynos u niej w mieszkaniu? - popatrzyła na niego tym swoim wzrokiem pod którym miękły mu kolana a serce szybciej zaczynało bić
- Booth. Kogo Ty chcesz nabrać? - zapytała. „Od kiedy to Ona taka domyślna? Moja szkoła” pomyślał dumny.
- No dobrze. Słuchaj bo ja jadę jutro do mojego dziadka
- Tak? - patrzyła na mnie z niemym pytaniem – mówiłam Ci, że nie dam rady jutro bo Russ przyjeżdża z Amy i dziewczynkami
- Tak wiem. Ale chodzi o to, że chciałem podarować dziadkowi Twoje książki. Mam prawie wszystkie
- Prawie?
- No kupiłem dzisiaj. Bo te co mi dałaś z dedykacją zdobią moją półkę. Ale brakuje mi jednej
- Której?
- „Bez kości” - odpowiedział – obdzwoniłem wszystkie księgarnie w Waszyngtonie i nie ma nigdzie. Nie masz przypadkiem jednego zbędnego egzemplarza? - popatrzył na nią tym swoim maślanym wzrokiem, któremu nie potrafiła się w żaden sposób oprzeć.
- Zaraz sprawdzę. Nie trzeba było tak od razu? \
- No wiesz głupio mi było tak wparować
- Człowiek nie może wparować. Co to w ogóle za słowo. Wyparować to może woda ale wparować?
- Bones to taki synonim słowa przyjść
- Z jakiego słownika?
- Jezu Bones z potocznego.
- Ja nie wiem o co wam chodzi w tych głupich powiedzonkach – powiedziała szukając na półce książki – mam podała – podała mu nie zaglądając do środka
- Dzięki jesteś aniołem – powiedział i właśnie zdał sobie sprawę, ze wysłucha kolejnego wykładu na temat „Anioły nie istnieją...”
- Booth anioły nie istnieją. Nie ma czegoś takiego jak życie poza grobowe. Anioły to wymysł religii tak samo jak diabeł...
- Bones proszę Cię – jęknął, że też musi zawsze coś palnąć - nie kłóćmy się
- Ja się wcale nie kłócę – powiedziała. Nie wytrzymał nie miał pomysły jak jej przeszkodzić. Znalazł jeden po prostu zamknął jej usta pocałunkiem. Z początku zesztywniała. Chwilę potem poczuł jak odpowiada na jego pocałunek. „Wreszcie smakuję te cudowne miękkie usta. Spijam cały nektar z jej warg. Jest cudowna” włożył dłoń w jej włosy i przyciągnął do siebie. Kiedy zabrakło im tchu popatrzyli na siebie z przerażeniem „Zaraz dostanę po głowie” to było pierwsze co mu się nasunęło. Nie wiedziała jak się zachować. „Całuje bosko. W ogóle jest boski tylko co teraz będzie?”
- Myślę, że powinieneś już iść Booth – powiedziała odwracając wzrok
- Bones... - zaczął chciał przeprosić
- Tylko mnie nie przepraszaj – wpadła mu w słowo spojrzał na nią ze zdziwieniem „A więc podobało się jej” - po prostu idź już.
- Nie chcę udawać, że to się nie stało
- Stało się choć nie powinno – powiedziała opuszczając głowę – proszę Cię idź już – nie wiedział jak się zachować. „Ale narobiłem. Dlaczego ja zawsze najpierw robię potem myślę? A co jak straciłem kogoś mi najbliższego? chyba jednak najlepiej zrobię jak pójdę. Musimy oboje ochłonąć”
- Trzymaj się Bones i do poniedziałku
- Dzięki. Pozdrów dziadka i od zobaczenia w pracy – pożegnała się z nim wyszedł.
II.
Zamknęła z nim drzwi i się o nie oparła. „Całuje nieziemsko. Jeszce chwila a na samych pocałunkach by się nie skończyło. Nie wiele brakowało a rzuciłabym się na niego. I w ten sposób straciłabym kolejną osobę którą odważyłam się pokochać. Muszę schować głęboko moje uczucia inaczej będzie jak zawsze. Teraz mam jego partnerstwo i przyjaźń potem zostałoby rozczarowanie i ból po kolejnej kochanej osobie która odchodzi z mojego życia”. Wzięła szybki prysznic i położyła się spać. Jutro przyjeżdża jej rodzina.
Booth jechał pustymi ulicami miasta do swojego mieszkania. „Jesteś idiotą. Zniszczyłeś wszystko nad czym pracowałeś tyle lat. 4 długie lata. Bo nie potrafiłeś powstrzymać swoich żądzy. Ale ona oddała mi ten pocałunek. Nie pozostała mi dłużna. Choć z drugiej strony podobno nieźle całuję a ona nigdy nie ukrywała, że lubi dobry sex. Booth ty idioto co ci chodzi pogłowie? Z nią to nie będzie sex, o ile kiedyś do tego dojdzie, z nią będzie kochanie się. Pomarzyć zawsze można.” Nie jechał już do domu. Pojechał prosto do dziadka. Zadzwonił jeszcze, że będzie dzisiaj a nie jutro żeby na niego zaczekał. I wyjechał za miasto. Dziadek już spał. Zostawił otwarte drzwi dla wnuka. Na kuchence ciepłą herbatę i kilka kanapek jakby przypadkiem był głodny. Położył na stole książki dla dziadka. Wiedział, że jest rannym ptaszkiem. W przeciwieństwie do niego i poszedł się położyć. Miał w tym domu własny pokój.
Bones wstała wcześniej. Musiała jeszcze zrobić zakupy, zresztą i tak nie mogła spać po wczorajszym wydarzeniu. Ledwie zdążyła rozpakować zakupy kiedy zadzwonił dzwonek zwiastujący przybycie gości.
- Wejdźcie. Cieszę się, że w końcu zdecydowaliście się mnie odwiedzić.
- Dziękujemy za zaproszenie – powiedziała Amy
- Jesteście tu zawsze mile widziani
- Uważa co mówisz siostrzyczko bo będziesz nas miała wkrótce dosyć – powiedział Russ
- O to się nie bójcie – spędzili bardzo fajny dzień. Dziewczynki były zachwycone stolicą. Były tu kilka razy ale nigdy nie miały okazji zwiedzać. A ciocia Tempe była bardzo dobrym przewodnikiem. Tak dużo wiedziała. Wieczorem opowiedziała im na dobranoc jeszcze historyjkę i szybko zasnęły. Wróciła do brata i Amy
- Dzięki za wspaniały dzień jaki miały dziewczynki – powiedziała Amy
- To dla mnie przyjemność. Kiedyś stroniłam od dzieci. Ale Parker syn Bootha przekonał mnie, że one wcale nie są takie złe. Tylko kochane
- A właśnie co u niego?
- Pojechał do dziadka
- Szkoda myślałem, że się z nim spotkamy – powiedział jej brat. Mimo tego, że kilka lat wcześniej go aresztował i ojca też. Obaj szczerze go lubili przede wszystkim za miłość jaką darzy Tempe
- Tak się złożyło, że nie mógł zostać
- Pozdrów go od nas proszę – powiedziała Amy
- Nie ma sprawy – powiedziała obracając swój kieliszek w dłoni. Brat i bratowa spojrzeli na nią z uśmiechem na twarzy. Oboje wiedzieli, że on jest dla niej nie tylko partnerem tyle, że ona nie jest jeszcze na to gotowa. Mieli się już kłaść spać kiedy ktoś zapukał do drzwi.
- Kogo niesie o tej porze? - zastanawiała się – przecież Booth jest u dziadka – Pozostali się trochę zdziwili. Bo z jej słów wynikało, że on jest dość częstym gościem o tej porze. Poszła otworzyć drzwi a za nimi stał nie kto inny jak...
Booth obudził się było już po 11. w końcu dzisiaj sobota. Nie trzeba iść do pracy. Powoli ubrał się i zszedł na dół. Jego dziadek siedział w salonie i pochłaniał kolejne strony pasjonującej książki
- Cześć Paps
- O wstałeś? Zaraz zrobię śniadanie
- Nie przerywaj sobie. Sam się obsłużę. I jak się podobają książki?
- Czytam już drugą. Są świetne
- Wiem, ona jest najlepsza – powiedział z dumą
- I do tego ładna – powiedział jego dziadek
- Nie Paps ona nie jest ładna, ona jest piękna – straszy pan uśmiechnął się tylko pod nosem. Jego wnuk wpadł po uszy
- I mądra
- Nawet nie wiesz jak bardzo
- I ją kochasz
- Tak jest moją miłością – powiedział nalewając sobie kawy
- To dlaczego nie jesteście jeszcze razem?
- Bo ona mnie nie kocha – powiedział z żalem
- Nieprawda
- Tak dziadku. Jest zbyt mądra żeby pokochać kogoś takiego jak ja – powiedział z żalem – ona ma wykształcenie, doktoraty. Jest znaną pisarką i naukowcem. A ja kim jestem? Skończyłem zaledwie liceum. Byłem w wojsku, teraz FBI
- Jesteś wspaniałym człowiekiem. A jeśli ona tego nie rozumie to nie jest Ciebie warta
- Nie Paps to ja nie jestem jej wart – powiedział ze smutkiem siedzieli chwilę w ciszy – to co idziemy na spacer?
- Jasne – wrócili późnym popołudniem. Zjedli lunch w zajeździe więc mieli z głowy gotowanie. Booth usiadł przed telewizorem a Paps zmęczony położył się z kolejną książką Bones w ręce.
Dziadek odnajdywał w głównym bohaterze wiele cech własnego wnuka. „On chyba jest ślepy skoro nie widzi jak ta kobieta go kocha. Bohaterka tej książki to pewnie wypisz wymaluj dr Brannan. Moim skromnym zdaniem ona na kartach wyraża to co boi się powiedzieć głośno. Oboje są ślepi” przewrócił kolejną stronę a to co? Zastanawiał się podnosząc kartkę, która wypadła z książki. Nie powinien czytać bo nie była skierowana do niego ale nie mógł się oprzeć. W miarę jak zagłębiał się w jej lekturze jego uśmiech był coraz szerszy. Zszedł szybko na dół.
- Mały – powiedział do wnuka – musisz to przeczytać – podał mu kartkę znalezioną w książce
- Co to jest?
- Wypadło z jednej książki
- Z której?
- Bez Kości – to ta którą dała mi wczoraj Bones pomyślał
- Tato nie czyta się cudzych listów
- Wiem ale on nie jest cudzy. Tylko do ciebie. Przepraszam nie mogłem się oprzeć i przeczytałem
- Do mnie? – wyciągnął rękę zastanawiając się o co chodzi. Rozłożył kartkę i zaczął czytać...
III.
Booth
List swój kieruję właśnie do Ciebie z dwóch powodów. Pierwszym jest fakt, że pewnie Ty będzie chciał złapać tych którzy uwięzili mnie i Hodginsa. No więc wyszłam wczoraj z instytutu po 17 (jak wiesz w piątki mam karate i wychodzę punktualnie) zeszłam do podziemnego parkingu już miałam otwierać swój samochód kiedy coś mnie uderzyło w głowę. I dodatkowo zostałam porażona prądem, o czy dowiedziałam się dopiero potem. Potem nie wiem co się działo. Ale ze słów Hodginsa wynika, że mnie szukał i przez przypadek też został porwany. Bo mnie szukał. Coś ważnego odkrył. To coś zapisał w swoim notesie. Angela na pewno to rozszyfruje. A wracając do sedna. Obudziłam się może 2 – 3 godziny później z okropnym bólem głowy i trzy metry pod ziemią zakopana wraz z rannym Jackiem (potrącił go grabarz). Ma dość paskudne złamanie. Niech Zack oszacuje wysokość auta na podstawie odniesionych przez niego urazów. Może uda się też ustalić jaki kolor i marka. Ale to już Twoje zadanie. Niestety moja komórka jest roztrzaskana. Mamy jeszcze oprócz tego dwie butelki wody, scyzoryk, kilka długopisów, aparat fotograficzny. Dodatkowo Jack ma perfumy warte 3 tysiące dolarów dla Angeli. Pewnie sam jej to napisał bo on do niej właśnie skierował swoje ostatnie słowa. Z tego co mieliśmy zdołaliśmy ustalić gdzie jesteśmy. Wysłaliśmy Ci wiadomość używając klaksony jako źródła energii dla baterii telefonu. Nie mam pewności czy ona do Ciebie dotarła ani czy ktoś ją zrozumiał. Powietrze skończyło się dość szybko. Dobrze, że znamy się trochę na chemii i udało nam się z baterii i wody wyprodukować dodatkową ilość tlenu. Zapomniałam, Jack znalazł w nodze fragment naklejki. Wsadziłam go do książki. Mówi, że to jakaś opłata taryfowa za parking. Może to coś pomoże. No więc teraz piszę do ciebie bo zaraz wprowadzam mój bardzo ryzykowny plan w życie. Chcę wysadzić przednią szybę za pomocą ładunków wybuchowych z poduszek powietrznych. Jak się uda będziemy wolni. Nie mam wyjścia ta mała ilość tlenu którą udało się nam uzyskać już się kończy. Coraz trudnie się oddycha. To tyle jeżeli chodzi o dowody. Może pomoże Ci złapać tego grabarza, kto to wie?
A drugi powód jest taki, że chcę żebyś zanim umrę wiedział, że Cię kochałam.
Bądź szczęśliwy Booth
Bones
Booth siedział i zastanawiał się nad tym co właśnie przeczytał. „Cały list to zbieranina chaotycznych myśli. Pewnie, tak jak mówiła Cam, brakowało im tlenu. Ale czy mogę zignorować ostatnie zdanie? Czy mam prawo mieć nadzieję, że to co napisała to prawda? Ona nigdy nie kłamie. Tyle, że od tamtego czasu minęły ponad dwa lata. Dlaczego nigdy mi tego nie powiedziała? Ona nie mówi nigdy o uczuciach. Nigdy”.
Paps siedział naprzeciwko niego i spoglądał jak zmienia się mu twarz. Jak wstępuje w jego wnuka nadzieja na lepsze jutro.
- Nadal twierdzisz, że ona Cię nie kocha?
- Nie wiem Paps. To wszystko… ale czy ja mogłem tego nie zauważyć? Jestem aż tak ślepy? – zapytał dziadka
- No okulary w tym przypadku by Ci się przydały. Czytałeś jej książki?
- Każdą
- Ja czytam trzecią i w każdej z nich odnajduję jej miłość do Ciebie
- Miłość dziadku – powiedział zdziwiony
- Tak. Ten agent to cały Ty i dam sobie rękę uciąć, że ta antropolog to nikt inny jak Twoja Bones. A przy okazji jak można nazywać ukochaną kobietę „kości”
- Paps ona to uwielbia. Nie daj się zwodzić kiedy mówi, że jej się to nie podoba
- Czy potrzeba większego dowodu na to, że ona Cię kocha?
- Może kiedyś kochała ale od napisania tego listu minęły ponad dwa lata i nigdy mi nie powiedziała że mnie kocha
- A Ty jej powiedziałeś?
- Nie odważyłbym się
- A co jeśli ona też boi się, że Ty jej nie kochasz?
- Paps daj spokój. Wszyscy naokoło wiedzą chyba poza nią, że ją uwielbiam
- Co innego słyszeć od innych a co innego od tej jedynej osoby. Nie uważasz?
- Pewnie masz rację
- Ja to wiem. I co z tym teraz zrobisz?
- Nic a co mam robić
- O nie Ty tego tak nie zostawisz! Jesteś Booth w końcu prawda?
- Paps. Zbłaźnię się tylko
- Zbłaźnisz to się dopiero jak tam natychmiast nie pojedziesz – Booth myślał chwilę. A co jeśli dziadek ma rację? Jeżeli ona nadal mnie kocha. Zaczął sobie przypominać pewne sytuacje.
Moja „śmierć” i jej płacz kiedy myślała, że to koniec…
Kiedy zrezygnowała z Wexlera z mojego powodu…
Tamten dzień przed ołtarzem na niedoszłym ślubie Jacka i Angeli…
Moje porwanie i to jak cieszyła się kiedy mnie znalazła…
A ta przemowa na moich urodzinach…
Troska o moje zdrowie kiedy okazała się, że mam guza ten smutek w oczach…
A zawód na jej twarzy kiedy się obudziłem i na chwilę zapomniałem kim jest…
I jeszcze wiele innych znaków, które teraz dopiero dostrzegam. Boże ona może mnie naprawdę kochać
- Paps musze jechać – powiedział do dziadka. Sięgnął po kurtkę i kluczyki od auta – wiem, że miałem zostać do jutra ale ja to muszę wiedzieć
- Jedź mój Mały. Jedź po swoje szczęście…
Jechał szybko. Nie mógł odpędzić od siebie myśli, że jego uczucie może być odwzajemnione. Że może się spełnić jego conocny sen. Ten wczorajszy pocałunek. Oddała mu go oddała mi włożyła w to całe swoje serce. Teraz już wiem, że mnie kochasz i nie pozwolę Ci tego przede mną zataić. Do stolicy dotarł dość późno. Popatrzył w jej okna nadal siedzieli. Pamiętał, że jest u niej brat z rodziną. Wszedł szybko na górę przeskakując po dwa stopnie. W ręku trzymał list. Najcudowniejszy list jaki kiedykolwiek dostał. Zawierał jedno zdanie „A drugi powód jest taki, że chcę, żebyś zanim umrę wiedział, że Cię kochałam.” Kiedy stał pod jej drzwiami lekko się zawahał. Ale tylko leciutko. Nie pukał głośno bo wiedział, że dziewczynki na pewno już dawno śpią. Miał tylko nadzieje, że uda mu się z nią porozmawiać. Otworzyła „Moje kochanie ale ona jest piękna. Nawet teraz w starym dresie”
- Booth co Ty tu robisz? – zapytała zdziwiona – stało się coś? – stał i patrzył na nią zachwycony nie była ani trochę zła, powiedziałbym, że nawet się ucieszyła – Booth? – otrząsnął się i powiedział
- Nie nic się nie stało. Chciałem tylko porozmawiać
- Wejdż czy wiesz która jest godzina? Nie mogło to zaczekać do jutra
- Siostra kto przyszedł? – zapytał z jadalni Russ
- Booth – odpowiedziała a do gościa – wejdź napijesz się wina albo piwa?
- Może być piwo powiedział wchodząc za nią – przywitał się z Russem i Amy – cześć. Sory za najście – popatrzyli na niego z uśmiechem który mu wszystko mówił, oni wiedzieli. Zresztą jak wszyscy
- Nie ma sprawy. My już mieliśmy się kłaść spać
- Mamy za sobą męczący dzień – Booth nie oponował oni z uśmiechem podnieśli się i poszli do pokoju gościnnego.
- No to może powiesz mi teraz co Cię skłoniło do jazdy od dziadka o tej porze? – zapytała z uśmiechem
IV
- No więc.. – nie wiedział jak zacząć – skąd wiesz, że jadę prosto od niego?
- Nie zaczyna się zdania od no więc. A skąd wiem? Bo przyjechałeś w kapciach – poprawiła go automatycznie a on uśmiechnął się tylko szeroko. To była cała Bones. Popatrzył na swoje stopy. Ale się wygłupiłem ale to nie było ważne. Ważniejsze po co tu przyjechał
- W książce którą mi wczoraj dałaś – zaczął
- No bo ją chciałeś
- Tak Bones, chciałem . Możesz mi nie przerywać? – bał się jak cholera a ona mu tego nie ułatwiała
- Ok., ok. mów
- Dziadek znalazł list
- List? – zgromił ją wzrokiem – przepraszam
- Tak, zaadresowany do mnie – na jej twarzy malowało się przerażenie. Chyba wiedziała o jaki list chodzi. No to koniec z naszą przyjaźnią , myślała. Przecież sam wyznaczył granicę. Oddzielającą sprawy służbowe od prywatnych a ja w tym liście ją przekroczyłam. Widział jej przerażenie i był teraz już pewien, że go kocha. Musi to tylko powiedzieć głośno – wiesz o jaki list mi chodzi?
- Nie ma sensu zaprzeczać prawda? – powiedziała ze spuszczoną głową.
- Chcę tylko wiedzieć czy to prawda? Czy Ty mnie kochasz? – powiedział z nadzieją w głosie. Nie wiedziała co powiedzieć. Podszedł do niej i przyklęknął – Tempe popatrz na mnie – podniosła głowę. Na jej twarzy zobaczył łzy. Płakała ale dlaczego? Zastanawiał się – Kochasz mnie?
- Zniszczyłam wszystko prawda? – zapytała połykając łzy właśnie stracił kolejną najbliższą jej sercu osobę
- Kochasz mnie? – nalegał patrząc w jej oczy
- Tak kocham… - nic więcej nie była w stanie powiedzieć bo zamknął jej słodkie usta zachłannym, pełnym czułości pocałunkiem oddała mu go z równą pasją.
- A ja kocham ciebie od zawsze. Jesteś miłością mojego życia Temprence – patrzyła na niego z szeroko otwartymi oczami. Ona naprawdę nie wiedziała pomyślał. Zabrał ją na kanapę usiadł na niej a na kolanach posadził sobie największy skarb. Jego miłość – dawno temu straciłem nadzieję, że kiedyś mnie pokochasz. Bo kim ja niby jestem?
- Tam na dole trzy metry pod ziemią zdałam sobie sprawę, że moje życie bez Ciebie to wegetacja. Tam na dole byłam w stanie myśleć tylko o tym, że Cię więcej nie zobaczę. Że nie usłyszę „Bones, zbieraj się mamy sprawę” może nie mam zbytniego refleksu
- Moja miłości – powiedział trzymając ją czule w ramionach
- Nie wierzyłam, że ktoś taki jak Ty może mnie pokochać
- Ktoś taki jak ja? Żartujesz?
- Booth no bo kim ja niby jestem? Kobietą oderwaną od rzeczywistości. Za mądrą dla wielu. Wszyscy uważają mnie za zimną rybę. A Ty jesteś taki kochany… zawsze wiesz co powiedzieć. Wiesz co inni czują rozumiesz ludzi. A ja najlepiej dogaduję się z kośćmi.
- Bones co Ty mówisz? Kocham Cię całą. Twoją mądrość… Twoje niezrozumienie popkultury… i wcale nie jesteś zimna. Przeciwnie Ty jesteś gorąca – na potwierdzenie tych słów pocałował ją namiętnie. Włożył swoje ręce pod jej podkoszulek – kocham Cię całą Tempe, bezwarunkowo. I nic tego nie zmieni – siedzieli w ciszy delektując się swoim towarzystwem
- Wszystkich których odważyłam się pokochać odchodzili – powiedziała jakiś czas później – bałam się, że uciekniesz jak powiem ci o moim uczuciu. Tego bym nie zniosła
- Ja nigdy Cię nie zostawię Tempe. Nigdy! Zawsze będę z Tobą. Do końca moich dni i jeszcze dłużej – nie słowami mu na to odpowiedziała. Kiedy zasnęła zaniósł ją do sypialni i położył na łóżku. Może mnie nie zabije jak położę się obok niej.
Budziła się rano bardzo powoli. Było jej tak dobrze, że nie miała ochoty wstawać. Czuła na swojej szyi czyjś oddech. Uśmiechnęła się błogo. Booth… kochany Booth. Z kuchni dochodziły odgłosy porannej krzątaniny. Popatrzyła na zegarek już po 9. Wstała delikatnie żeby go nie obudzić. I poszła prosto do kuchni
- Cześć – powiedziała wchodząc przy stole siedziała Amy z kubkiem kawy w ręce a jej brat robił śniadanie
- Cześć – odpowiedzieli chórem – o której Booth wyszedł? – zapytał Russ udając, że nie wie nic
- Russ… - powiedziała pociągając łyk kawy. Jej brat uśmiechnął się szeroko
- Dobra, dobra wiemy, że został.
- Jesteście okropni. Ja idę jeszcze spać. Bo z wami nie da się gadać – wróciła do sypialni wślizgnęła się pod kołdrę obok ukochanego i mocno przytuliła. Zapadła ponownie w sen
budził się bardzo powoli. Wokoło panowała cisza. Spojrzał na swoją pierś a tam smacznie spała miłość jego życia. Nieopisana fala czułości ogarnęła jego serce. Pogładził ją po policzku. Ma taką jedwabistą, aksamitną skórę. Podniosła na niego zaspane oczy.
- Dzień dobry – powiedział całując jej piękne usta
- Dzień dobry – oddała mu pocałunek – która godzina?
- Po 11 – odpowiedział
- O Matko moi goście.
- Chyba ich nie ma bo strasznie tu cicho – wstali i poszli do kuchni. Faktycznie nikogo nie było. Na stole leżała kartka
„Poszliśmy do parku, jak już się wyśpicie spraszamy do nas” roześmiali się radośnie. Podszedł do niej i objął ją mocno
- Nadal nie mogę uwierzyć, że Ty mnie kochasz
- Kocham – odpowiedziała.
Spędzili miłe popołudnie z rodziną Russa, Booth podbił serca dziewczynek całkowicie. Miały nowego wujka. Po 17 zaczęli się zbierać do domu. Przed nimi kawął drogi a jutro do szkoły i do pracy
Zostali sami
- Pojedziesz ze mną do dziadka? – zapytał
- Teraz?
- To tylko godzina drogi – zastanawiała się chwilę
- A on nie będzie miał nic przeciwko?
- Nie. On Cie uwielbia.
Na miejsce zajechali parę minut po 19. Weszli i znaleźli go pogrążonego w lekturze jej ostatniej książki
- Paps – powiedział Booth – popatrz kogo przywiozłem
- Mały? Nie wiedziałem czy wrócisz. O dr Brennan – powiedział z uśmiechem widząc jak wnuk obejmuje tą kobietę – cieszę się z waszego szczęścia. Wieczór szybko minął zbyt szybko. Wyjechali z obietnicą ponownej wizyty
Tą noc spędzili razem. Byli tylko oni i ich miłość. Nikt i nic więcej…
Rankiem następnego dnia identyfikowała jakiegoś żołnierza z I wojny. O 9 przyszła reszta zezulców jak zwykł o nich mawiać Booth. A uśmiech nie schodził jej z twarzy.
- Hej słodziutka. Jak wizyta rodzinki? – zapytała Angela wchodząc do jej biura
- Dobrze. Nawet bardzo – i jeszcze szerzej się uśmiechnęła
- Ej mów mi tu zaraz co jest grane? – powiedziała – nie wyjdę stąd dopóki się nie dowiem skąd u ciebie taki szeroki uśmiech dzisiaj.
- Angela… - powiedziała
- Znasz mnie – tak znała i musiała przyznać, że ta nie wyjdzie dopóki nie powie jej całej prawdy
- Ja – zaczęła – jestem szczęśliwa – artystka przecierała oczy ze zdziwienia do gabinetu antropolog wparował Booth ze stokrotką w ręce nie zauważył nawet Angeli skierował się wprost do Brennan
- Witaj kochanie – i pocałował ją prosto w śmiejące usta
KONIEC
Wow... To było coś :) Świetne... Im częściej dodajesz nową część, tym bardziej ich oczekuję :) To urasta do rangi uzależnienia :D
Cudowne zakonczenie ;) takie sweetasne... takie wlasnie uwielbiam :)
wogole cale opoko rewelka ;)
czekam na kolejna tworczosc...:) pozdrawiam serdecznie :D
CZY LECI Z NAMI PILOT
- Booth nie mogę zrozumieć dlaczego chcesz tam jechać ze mną – powiedziała idąc ze swoim partnerem do jego samochodu
- Bo jak znam życie to wpakujesz się w jakieś kłopoty a ja jestem twoim partnerem i będę Cię chronił – odpowiedział
- Jestem już dorosła i umiem o siebie zadbać – odpowiedziała butnie – w ogóle nie wiem jak udało Ci się przekonać Cullena do tego wyjazdu – nie powiedział jej, że wziął urlop żeby z nią jechać bo nie było żadnego służbowego powodu do wyjazdu do Peru
- Powiedziałem co musiałem żeby mnie puścił – odpowiedział wymijająco
- Booth ale jaki jest sens? Przecież ja całe dnie będę na wykopaliskach – próbowała choć zdawała sobie sprawę, że to nie ma sensu bo on podjął już decyzję
- A ja z Tobą – odpowiedział kończąc jej dyskusję.
Bones jechała na wykopaliska do Peru. Boothowi się to nie podobało. Bał się cholernie o nią. Miał tzw. 6 zmysł, który mówił mu, że nie powinna sama jechać bo coś się stanie. Na co jak na co ale na swój instynkt mógł zawsze liczyć. Podjął decyzję, że jedzie z nią i nie było mowy żeby zrezygnował. A ona jak zawsze oponowała.
Z drugiej strony – myślała – miło będzie mieć takiego towarzysza. Choć pewnie po dwóch dniach będę go miała serdecznie dość. Jest tak marudny jak mało kto. Ale za to jaki kochany… zaraz, zaraz kochany? O czym ja w ogóle myślę? O tym co zawsze podpowiadał jej wewnętrzny głos, że już dawno on dla ciebie nie jest tylko partnerem i przyjacielem. Ale kimś bardzo ważnym. Osobą która kochasz i dla której zrobisz wszystko….
Nie ma mowy żebym puścił ją samą! Nie ma takiej opcji. Jej nie może się nic stać! Już ja tego dopilnuję. Poza tym tam będzie pewnie banda gorących Latynosów a ja chcę ją mieć tylko dla siebie. I zamierzam tego dopilnować.
- Słodziutka uważaj na siebie – powiedziała Angela podczas ich babskiego pożegnalnego lunchu
- Będę a poza tym jedzie ze mną Booth
- Jednak postawił na swoim
- Ange on jak się na coś uprze to nie ma na niego siły
- To miłość dodaje mu siły
- Ange nie zaczynaj , jesteśmy tylko partnerami i przyjaciółmi
- Tak, tak uważaj bo Ci uwierzę. Przecież widzę jak na niego patrzysz – czy aż tak to widać zastanawiała się, przed Angelą nic się nie ukryje – mnie nie oszukasz. Kochasz go prawda?
- A choćby nawet to jednostronne uczucie. I nie ma o czym mówić
- Jednostronne? Zwariowałaś?!
- On nie pokocha nigdy nikogo takiego jak ja
- Nie no ja chyba oszaleję! Takiego jak Ty? A niby jaka Ty jesteś?
- Zimna, nieprzystosowana społecznie, zwyczajna brunetka. On uwielbia blondynki
- Blondynki? Na jakiej podstawie?
- Rebecca, Tessa… mam dalej wymieniać?
- A został z nimi na dłużej?
- Z Rebeccą ma dziecko a z Tessą mieszkał jakiego chcesz jeszcze dowodu?
- Przejrzyj w końcu na oczy bo na własne życzenie przejdzie Ci koło nosa szczęście
- Angela to nie ma sensu. Skończmy ta dyskusję. A jak tam Ty i Jack? – zapytała przyjaciółka zrozumiała, że nic więcej nie powie. Przeszły więc do omawiania jej związku z Hodginsem
Wieczorem taksówka wiozła ją na lotnisko. Na miejscu czekał już na nią jej partner i przyjaciel
- Gotowa na podbój Peru? – zapytał wesoło
- Booth ja nie mam zamiaru nic ani nikogo podbijać!
- Wiem, tak się tylko mówi – westchnął – gotowa do wyjazdu?
- Nie trzeba było tak od razu tylko jakimiś zagadkami nie mającymi sensu? – zgłosili się do doprawy i weszli na pokład. Lot miał trwać 6 godzin. Bones zmęczona całym tygodniem szybko zasnęła. Booth poszedł w jej ślady. Nawet nie wiedziała kiedy jej głowa a w zasadzie połowa jej ciała znalazła się na jej partnerze. On za to wiedział doskonale. Ale nie miał najmniejszego zamiaru z tego rezygnować. Przytulił ją tylko mocniej do siebie. Pilnował żeby się nie zsunęła z niego. Zresztą sama się w niego wtuliła. A on jest tylko mężczyzną który kocha ją nad życie… zamknął oczy przytulając policzek do jej głowy i zasnął.
Było jej tak dobrze. Miękko, wygodnie i ciepło. Jej poduszka unosiła się i opadała równomiernie to dawało cudowny usypiający efekt. Nie miała ochoty się budzić. Zaraz, zaraz podnosi i opada – podniosła gwałtownie głowę zdała sobie sprawę gdzie leży a raczej na kim leży – Booth spał w najlepsze a ja praktycznie na nim. Nie wykorzystałby sytuacji. Chyba, że ja sama… o matko! – w tym momencie nieświadomie, prze sen przyciągnął ją mocniej do siebie i położył swoją dłoń na jej karku. Unieruchamiając ją całkowicie i delikatnie wdychając jej zapach. Była zszokowana! – on trzyma mnie tak mocno i pewnie jakby… nie, nie mogę sobie robić nadziei, że jestem dla niego kimś więcej – położyła z powrotem na jego piersi a on zraz ułożył swój policzek na jej miękkich włosach…
Obudzili się na głos mówiący, że podchodzą do lądowania w Limie. Patrzyli sobie w oczy. Oboje jednakowo skrępowani zaistniałą sytuacją. Zobaczył w jej oczach odbicie własnych uczuć. Nie udawała jak zawsze obojętnej. Patrzyła na niego z miłością. Dotknął delikatnie jej ust swoimi. Odpowiedziała na ta delikatną pieszczotę.
- Nie będę udawał, że to się nie zdarzyło – powiedział kiedy po raz kolejny głos przywołał ich do rzeczywistości
- Ani ja – więcej im nie trzeba było. Chwycił jej dłoń i nie puścił aż do momentu wyjścia z samolotu. Tam czekał na nich mały samolot który miał ich zawieść prosto na teren wykopalisk. Będą mieli dużo czasu na rozmowę.
Nawet nie wiedzą jak dużo….
2.
- Bones tym czymś mamy lecieć? – powiedział zszokowany na widok czegoś co przy dużej dawce optymizmu można byłoby nazwać latająca maszyną a w żadnym razie samolotem.
- Booth nie przesadzaj. Zawsze jeżdżę z Kitem. Nigdy jego samolot mnie nie zawiódł
- Samolot? Przecież jak mocniej kopnę to, to się rozleci
- To nie kop – powiedziała witając się ze staruszkiem ciepło w jego ojczystym języku – mówiłam Ci żebyś nie leciał ale jak zawsze chciałeś postawić na swoim to teraz nie narzekaj. Albo wracaj do stanów – powiedziała zadziornie
- Ani mi się śni! Nie zostawię Cię samej – i z tym słowami wsiadł do maleńkiego „samolotu” Bones pokiwała z niedowierzaniem głową „Jak ja z nim wytrzymam?”
- Chcesz powiedzieć, że Booth pojechał z nią w ramach urlopu i na własny koszt? – powiedziała z niedowierzaniem Angela do swojej szefowej
- No tak nie mów, że ona o tym nie wie
- Nie, powiedziałaby mi jakby było inaczej
- No to będzie wesoło. Zważywszy na to, że on ma zamiar ją ściągnąć do D.C. po trzech tygodniach bo tylko tyle dostał urlopu
- Już widzę jak ona wraca razem z nim. Prędzej on karetką pogotowia jak ona się o tym dowie
- Musimy czekać aż wrócą. Może nie będą do siebie strzelać. Powiem Ci w tajemnicy, że on ma zamiar jej tam powiedzieć o swojej miłości
- Ona też go kocha – powiedziała z powagą w głosie Ange
- Powiedziała Ci?
- Tak, jest przekonana, że on nie pokocha kogoś takiego jak ona
- Jakbym słyszała Bootha
- Są siebie oboje warci
- O tak!
Maszyna z hukiem uniosła się w powietrze, Booth zacisnął powieki rozluźnił je dopiero jak Kit wyrównał lot
- Booth może byś tak puścił moją rękę, a przynajmniej rozluźnił trochę uścisk. Może mi się ona przydać na wykopaliskach – popatrzył na swoją dłoń. Trzymał jej rękę tak mocno, że aż trzeszczało szybko rozluźnił uścisk ale nie puścił ręki.
- Jesteś pewna, że on wie co robi?
- Leciałam z nim już parę razy. Nie wierzysz mi?
- Ufam Ci ale jemu nie ile potrwa ten – zawiesił na chwilę głos – lot?
- ok. 3 godzin – Booth jęknął. Po niespełna godzinie zaczęły się problemy. Nie z samolotem. Z nim było wszystko ok. chodziło o pilota. Dostał ataku serca. Zawał zabrał go niemal natychmiast. Booth usiadł szybko w jego miejsce za sterami ale poza trzymaniem drążka stery nic więcej nie potrafił. Maszyna traciła szybko wysokość zawołała
- Czy leci z nami pilot!
- Nie mam pojęcia o pilotażu
- To się trzymaj bo ja też – chwilę później maszyna runęła do wody szybko jej nabierała. Wydostali się z trudem. Na powierzchni utrzymywały ich bagaże które zdołali wyciągnąć z samolotu zanim całkiem zatonął.
- I co teraz? – zapytał
- Nie mam pojęcia – rozglądali się naokoło w dali majaczył im jakiś ląd – nie mamy wyjścia musimy płynąć dasz radę?
- Ja? No pewnie – odpowiedział – przecież chodzę na basen. Minęły prawie 4 godziny kiedy udało im się dopłynąć. Mieli dodatkowy balast w postaci bagażów.
- Nie chcę być niemiły ale…
- Ani mi się waż – powiedziała – tylko spróbuj!
- Boens
- Booth nie igraj ze mną – powiedziała siadając wyczerpana na brzegu – mam dość
- Nie tylko Ty ale musimy się rozejrzeć gzie jesteśmy.
Odpoczęli trochę i ruszyli na wędrówkę wokół plaży. To była raczej jakaś wyspa niż stały ląd.
- Dlaczego mam wrażenie, że utknęliśmy?
- Bo nie ma tu śladu życia – odpowiedziała logicznie
- Bezludna wsypa o Boże – odpowiedział i jego umysł od razu podsunął mu wizję jednego z jego snów. On i Ona na bezludnej wyspie. Otrząsnął się szybko z tych wspomnień bo ona zaraz mnie rozszyfruje. O ile już tego nie zrobiła patrzyła właśnie w tą właściwą stronę. Zrobił się czerwony po sam czubek głowy. A ona jakby nigdy nic podeszła do niego i sięgnęła rękę po jego męskość
- Booth…
- Bones to nie moja wina, że tak na mnie działasz – wydyszał czując jak odpina mu rozporek spodni i sięga tam gdzie chce. Z jego gardła wydobył się jęk rozkoszy, poddał się jej całkowicie. Jak przez mgłę widział klękającą przed nim jego partnerkę, jego przyjaciółkę i miłość jego życia. Poczuł jej cudowne usta na swojej wyprężonej męskości. Był całkowicie bezradny mogła z nim zrobić w tym momencie co chciała. Byle tylko nie przestawała. Kiedy czuł, że koniec jest bliski chwycił ją za ramiona i podniósł do góry. Wpił się swoimi ustami w jej cudowne słodkie usteczka. Delikatnie położył na piasku ściągnął jej bluzkę w ślad za nią powędrował biustonosz. Całował jej szyję i bardzo wrażliwe miejsce za uchem. Swoimi ustami zszedł niże. Sięgnął jej piersi drugą pieścił ręką. Z jej ust wydobywały się rozkoszne odgłosy jeszcze bardzie potęgowały one doznania agenta. Zmienił pierś. Nie przestając pieścić jej brzucha wsadził rękę w jej szorty. Poczuł jej wilgoć. Była gotowa.
- Booth proszę – powiedziała chcą poczuć go w sobie jak najszybciej
- Przyjdzie na to czas kochanie – zdjął jej szorty razem ze stringami – piękna – złożył delikatny, pieszczący pocałunek po wewnętrznej stronie jej ud – cudowna – kolejny pocałunek. Była ich niezliczona ilość. Wreszcie dotarł tam gdzie zmierzał wprost do jej rozgrzanej kobiecości. Rozłożyła nogi aby miał lepszy dostęp. Drażnił językiem jej guziczek co chwilę wsadzając w nią swój sprawny język
-Booth ja dłużej nie wytrzymam – wysapała – wejdź tam, proszę – podniosła się gwałtownie. Sięgając po jego głowę i mocno pocałowała podciągając go wyżej. W taki sposób, że jego męskość znalazła się bardzo blisko jej kobiecości.
- Booth… Seeley… - wyszeptała. Wszedł w nią z całą mocą. Poruszał się najpierw delikatnie a potem coraz szybciej. Nie przerywanie patrząc w oczy swojej partnerki, przyjaciółki a teraz też kochanki
- Kocham Cię – wykrzyczała i przyszło spełnienie.
- Kocham Cię Bones – odpowiedział opadając na nią po tym jak w jego głowie eksplodowały fajerwerki.
Zasnęli wtuleni w siebie…
3.
Zastanawiała się czy to co słyszy to prawda. „Kocham Cię Bones” słowa jak echo dobijały się w jej głowie. Leżała wtulona w niego nijak nie mogąc się wyswobodzić z jego żelaznego uścisku. Cholera, delikatnie się poruszyła a On wzmocnił tylko uścisk obracając ją tyłem do siebie i kładąc się na boku. I to co w tym momencie poczuła zaparło jej dech w piersiach. On najzwyczajniej w świecie był podniecony! – pomyślała. Nie wiedziała co zrobić. Od samego myślenia o jego podnieceniu jej robiło się gorąco. Co prawda lecieli I klasą ale nie sami. Lot potrwa jeszcze jakąś godzinę – myślała – nie zasnę. Na wyswobodzenie się s jego ramion bez budzenia go też marna szansa. Zważywszy na to, że teraz leżymy na jednym fotelu. Stewardesa właśnie przechodziła obok ich fotela. Popatrzyła na nich i myślała „Pewnie podróż poślubna. Ale żeby zmieścić się na jednym fotelu? To dopiero sztuka!”
Musiała zasnąć bo obudził ja głos zapowiadający podchodzenie do lądowania. A jej partner nie miał najmniejszego zamiaru się budzić. Potrząsnęła jego ramieniem i nic to nie dało dopiero kiedy próbowała się wyswobodzić z jego uścisku otworzył oczy. Patrzyły na nią z miłością. Tak z miłością nawet ślepy by to zauważył.
- Prosimy o zjawie pozycji pionowej właśnie podchodzimy do lądowania – zwróciła im uwagę stewardesa – podnieśli się oboje zmieszani nie wiedzieli jak się zachować. Aleś chłopie narobił – myślał – zaraz każe mi wracać do domu. Poruszył się i o Boże! Popatrzyłem na nią. Ona wiedziała, czuła to. Zabije mnie! O matko ona mnie zabije!- myślał gorączkowo. Był bordowy na twarzy.
Bones uśmiechała się pod nosem. Wiedziała, że rozmowy o seksie są dla niego krępujące. Choć nie rozumiała dlaczego. Przecież jest dorosły, nie jest prawiczkiem bo ma dziecko. Ach ten Booth ale jaki słodki kiedy tak się rumieni.
Nie wiedział co ma robić jak ukryć to czego nie dało się ukryć? Wzięła mnie w tym momencie za rękę. Dając znak, że wszystko będzie dobrze. Kiedy ona mnie tak dobrze poznała?
Po wylądowaniu Bones starała się zasłonić własnym ciałem partnera żeby nie było to dla niego zbyt krepujące. Do dalszego lotu mieli kilka godzin. Bones zaprowadziła go do lotniskowego hoteliku. Wynajęła pokój
- Będziemy mogli się odświeżyć – powiedziała patrząc mu w oczy. Choć w tym momencie miała na co innego ochotę. Weszli na górę.
- To ja idę pod prysznic – i zniknął w łazience. To był długi i zimny prysznic, który nie szczególnie mu pomógł. Wciąż powracały mu obrazy ze snu. Morze, plaża i tylko ich dwoje. Zakręcił wodę. To nie ma sensu i tak nie pozbędę się tego obrazu. Wszedł do pokoju Bones stała przy oknie.
- Łazienka wolna – odwrócił się do niego
- Booth
- Tylko proszę nie komentuj tego – powiedział błagalnym tonem – przepraszam, że narobiłem kłopotu
- To żaden kłopot. Ale muszę coś wiedzieć…
- Bones jesteś piękna kobietą nie dziw się, że zareagowałem w ten sposób – powiedział, myślał, że o to jej chodzi
- Kiedy się obudziłam na chwilę w samolocie mówiłeś przez sen – powiedziała a on zbladł. Zastanawiał się co on mógł powiedzieć, patrzyła na jego minę i już wiedziała. Wiedziała, że ja kocha. Tylko się boi, że ona go nie zaakceptuje. Jacy byli głupi oboje – powiedziałeś tu pozwól, że zacytuję „Kocham Cię Bones” – zrezygnował usiadł na brzegu łóżka
- Zniszczyłem wszystko prawda? Przekroczyłem te cholerną granicę!
- Chcę wiedzieć czy to prawda – powiedziała podchodząc do niego. Zaprzeczanie nie miało najmniejszego sensu. Skoro ona zna już prawdę
- Kocham Cię od tak dawna, że nawet Niewinem kiedy to się zaczęło.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś?
- Kiedyś powiedziałem pamiętasz?
- Ale zaraz potem dodałeś, że tak profesjonalnie jak partnera
- Nie byłaś na to jeszcze gotowa
- Byłam Booth. Od dawna byłam – powiedziała cicho i podeszła do niego. Usiadła na jego kolanach – kocham cię. Wybrałam Cie na ojca mojego dziecka, bo jesteś jedynym mężczyzną który jest w moim życiu. Nie chciałam dziecka jakiegoś. Chciałam żeby było twoje i niczyje inne.
- Bones – tylko tyle był w stanie wykrztusić z siebie, przyciągnął jej głowę i sięgnął po te cudowne ust – tak bardzo Cię kocham, że nie wyobrażałem sobie rozstania z Tobą nawet na te marne parę tygodni. Bez Ciebie jestem nikim.
- Nie wiem dlaczego mnie kochasz ale to nie jest ważne. Ważne, że kochasz – powiedziała przewracając go na łóżko i rozpinając jego koszulę – a może pomożesz mi w końcu z tym dzieckiem?
- Z największą przyjemnością – odpowiedział przywierając do jej ust. Zrobił to wszystko o czym śnił nocami. No może poza plażą. W hotelu ciężko o nią.
Dużo później leżeli wtuleni w siebie. Kreślił bliżej nieokreślone znaki na jej brzuchu
- Myślisz, że nasze dziecko już tam rośnie – zapytał
- Jesteś niepoprawny. Spóźniliśmy się na samolot.
- Będzie następny – odpowiedział – a w międzyczasie…
- Booth a teraz odpowiedz mi szczerze jak udało Ci się ze mną pojechać? – zaczerwienił się po uszy – Booth? – jej podejrzenia były coraz bardziej prawdopodobne
- Wziąłem urlop. Cullen nie znalazł powodu dla którego miałbym ci towarzyszyć więc poprosiłem o urlop
- Zrobiłeś to dla mnie? – powiedziała zaskoczona
- Dla ciebie zrobię wszystko – odpowiedział poważnie patrząc w jej oczy
- W takim razie jak urlop to urlop. Gdzie jedziemy?
- Nie na wykopaliska?
- Nie zrobimy sobie małe wakacje. Poza tym maleństwo nie może się męczyć – patrzył na nią szklistymi oczyma.
i w taki to sposób agnet specjalny Seeley Booth i dr Temprence Brennan pojechali na dwa tygodnie na Wyspy Kanaryjskie
- Angela masz kontakt z Brennan – zapytała ją pewnego dnia Cam
- Nie, wiesz, że jak ona jest na wykopaliskach to nie dzwoni. Coś się stało?
- Właściwie to nie wiem. Ale dzwonili s wykopalisk z zapytaniem kiedy przyjedzie
- Jak to? Przecież ona powinna być tam od tygodnia!
- No właśnie. Dzwonię do Cullena – Angela nerwowo chwyciła komórkę wykręciła do przyjaciółki. W słuchawce usłyszała „Abonent czasowo niedostępny, proszę zadzwonić później”. Cam nadal rozmawiała. Była niemniej zdenerwowana
- I co?
- Nie kontaktował się z nimi. Cullen powiedział, że podzwoni i popyta.
- Co się mogło stać?
- Nie mam pojęcie – chodziły obie po instytucie reszta zezulców do nich dołączyła i czekali na jakąkolwiek wiadomość. Zadzwonił telefon Cam szybko odebrała rozmawiała chwilę.
- Do Limy zalecieli planowo. Zameldowali się na chwilę w hotelu. Pewnie żeby się odświeżyć. Wyszli stamtąd po 5 godzinach i słuch o nich zaginął. Na pokład samolotu na miejsce wykopalisk nie dotarli
- O Boże
- Dyrektor zawiadomił tamtejsze władze. Nic więcej nie może
- Booth – powiedziała dwa tygodnie potem
- Tak – zapytał wodząc ustami po jej szyi
- Chyba powinniśmy wracać
- Yhy, ja mam jeszcze 4 dni urlopu
- Ja więcej ale tak sobie pomyślałam, że oni mogli się dowiedzieć, że nie dotarliśmy na miejsce – Booth znieruchomiał
- I teraz
- Pewnie nas szukają
- I zabiją jak się zjawimy. Może jakoś ich ułaskawimy?
- Jak – zapytała całując jego słodkie usta
- Zaproszeniem na ślub?
- Czy to oświadczyny?
- Tak. Wyjdziesz za mnie – zapytał patrząc w jej oczy
- Tak, niczego bardziej nie pragniemy. Ja i maleństwo – popatrzył na nią zdziwiony – nie dostałam okresu i zrobiłam rano test. Jestem w ciąży – porwał ja w swoje ramiona i obrócił w górze kilka razy
4.
Dwa dni później wylądowali na lotnisku w Waszyngtonie. Stolica przywitała ich deszczem
- Nie ma jak Wyspy Kanaryjskie, słońce plaża – rozmarzył się
- Za rok pojedziemy znowu
- We troje? – zapytał figlarnie
- Pewnie, że we troje – poszli po bagaż. Kiedy mieli już swoje walizki a raczej Booth je miał bo nie pozwolił jej nic dźwigać
- Ty masz już dodatkowy ciężar – uśmiechnął się szeroko
- Booth maleństwo jest zbyt małe żeby czuć jego ciężar. Ono ma zaledwie może dwadzieścia dni o ile poczęte zostało…
- Bones – powiedział ostrzegawczo i wyszli z lotniska chciał złapać taksówkę. Kiedy zobaczył Charliego stojącego przy czarnym samochodzie – Charli co ty tu robisz?
- Mam was eskortować do dyrektora
- Co zrobić?
- Powiedział, że jak przyjadę bez was to mi odstrzeli co nie co
- No to się doigraliśmy – powiedział – bardzo źle?
- Jeszcze gorzej. Wsiadajcie opowiem wam po drodze – jechali zatłoczonymi ulicami – uruchomili wszystkie możliwe środki żeby was znaleźć. FBI, CIA, ambasadę w Limie. Jak zadzwonili z lini lotniczych, że pojawiło się wasze nazwisko w locie powrotnym z Wysp Kanaryjskich wpadł we wściekłość
- Mam jeszcze pracę?
- Nie mam pojęcie. Powiedział tylko, że jak was zgubię to mnie zastrzeli.
- Booth myślisz, że będzie bardzo źle?
- Bardzo źle Bones, bardzo
- Niech się pani nie martwi drugi raz oberwie się wam w instytucie. Tam jeszcze nie wiedzą. Ale pani Angela przez ostatnie dni prawie cały czas płakała.
- Ale narobiliśmy…
- Upssss – powiedział tylko Booth
- Jack a może oni gdzieś razem zwiali. I dobrze się bawią?
- Angela wiesz równie dobrze jak ja, że Brennan nie zostawiłaby wykopalisk nawet dla Bootha
- A ja mam nadzieję, że właśnie tak.
- Dałaby znać przynajmniej im – dodała Cam
- Oj w szale miłości można o wszystkim zapomnieć
- Dr Brennan o niczym nie zapomina – dodał Wendall
- Wiesz co Angela ale chyba bym jej wybaczyła jakby się okazało, że wzięli sobie wolne dla przyjemności. Tylko to jest tak nieprawdopodobne
- Dokładnie.
Z gabinetu dyrektora FBI dochodziły krzyki. W zasadzie krzyczał tylko Cullen pozostali cierpliwie słuchali.
- Co wyście narobili! Jak tak można! O mały włos a wszyscy by dostali zawału a wy w najlepsze się bawiliście!
-Panie dyre… - chciał coś powiedzieć
- Proszę mi nie przerywać jeszcze nie skończyłem
- Ale to nie jego wina – wtrąciła Bones
- Proszę go nie bronić. Więc czyja?
- Po części moja – powiedziała nieśmiało.
- W to nie wątpię. Ale dlaczego nie daliście nikomu znać, że choć żyjecie? – powiedział nieco spokojniej
- Powiedzmy, że nadrabialiśmy stracony czas – odpowiedziała a Cullen tylko się uśmiechnął
- I jak udało się? – zapytał już dużo spokojniej
- Tak, udało się.
- No to oczekuje pisemnego zaproszenia na ślub
- Z pewnością pan dostanie – odpowiedzieli wielce zszokowanemu szefowi
- Znikajcie mi z oczu – czym prędzej podnieśli się żeby go więcej nie drażnić na odchodnym usłyszeli jeszcze – dobrze, że wam się nic nie stało.
Zamówili taksówkę.
- Do domu czy do instytutu? – zapytał kiedy musieli podać adres
- Do instytutu pewnie już ktoś im powiedział, że jesteśmy
- Angela – Cam wołała za nią – Angela
- Coś się stało?
- Dzwonił Charlii
- Coś się z nimi stało?
- Wrócili do miasta
- Jak to wrócili?
- Są teraz u Cullena
- O biedaki ale im się dostanie – godzinę później niepewnie weszli do instytutu. Na platformie czekała na nich delegacja bardzo złych współpracowników.
- Będzie ciężko – powiedziała do niego a on ucałował jej śliczne usta
- Nie tak źle – był pewny, że to co zobaczyli pomoże im w ułaskawieniu przyjaciół
- No to słuchamy – powiedziała Cam reszta nie odezwała się ani słowem
- Byliśmy na urlopie – powiedziała Bren
- To wiemy. Wiemy nawet gdzie, choć patrząc na was wcale nie jesteście opaleni – powiedziała a oni zaczerwienili się po sam czubek głowy
- Cam daj im spokój. Pewnie nie wychodzili nawet z hotelu – co wywołało jeszcze większą falę śmiechu. I faktycznie pomogło przełamać złość
- Słodziutka ale nie myśl, że wykpisz się ogólnikami – Bones westchnęła teatralnie i oparła się o klatkę piersiową Bootha. Zareagował instynktownie przytulając ją do siebie i kładąc rękę w miejscu gdzie rosło ich dziecko. Chronił ich oboje
- To co chcecie wiedzieć – powiedzieli
- Wszystko – odparli chórem
- Dojechaliśmy do Limy. Zameldowaliśmy się w pokoju żeby się odświeżyć – zaczęła pominęła szczegóły z samolotu – na samolot na wykopaliska spóźniliśmy się i postanowiliśmy wsiąść w pierwszy jaki będzie odlatywał a że leciał na Wyspy Kanaryjskie to nie nasza wina.
- Nie nasza wina! – parsknęła Ange – ciekawe jestm dlaczego się spóźniliście na samolot.
- Bo zajęliśmy się czymś innym – odpowiedział z uśmiechem Booth
- Ciekawe czym? – zastanawiał się głośno Jack
- Dzieckiem – odparła Brennan nie zrozumiawszy, że było to pytanie retoryczne reszta wybuchnęła śmiechem
- Kochanie to było pytanie retoryczne
- No tak znowu strzeliłam gafę
- Nie koniecznie – odpowiedziała Cam – no to kiedy będzie to dziecko?
- Za 9 miesięcy – zaległa cisza – chyba nam nie uwierzyli.
- Booth mówi prawdę. Jestem w ciąży – gratulacjom nie było końca
- A kiedy ślub?
- Za miesiąc – odpowiedział ze stoickim spokojem. Już wiadomość, że będą mieli dziecko wywołała szok ale to było po prostu powalające.
Miesiąc później w mały kościółku na obrzeżach D.C. ślubowali sobie miłość i wzajemny szacunek, że zawsze będą już razem.
Jakiś czas później na świat przyszła maleńka istotka z wielkimi oczętami swojej matki i uśmiechem ojca. Amanda – bo takie otrzymała imię ich córeczka – była zdrowym i dość dużym dzieckiem.
KONIEC
Świetne opowiadane, jestem zachwycona. Wszyscy się o nich martwili a oni pojechali na urlop.
Czekam na kolejne TWOJE opowiadania.
Hej. Mimo, że mamy już swoje latka i człowiek nie jedno w życiu czytał itd. to po lekturze TEGO "zaczerwieniłyśmy się po sam czubek głowy". Wszystko fajnie i tak dalej, ale radziłybyśmy na drugi raz troszkę powstrzymać swoją bujną wyobraźnię i niezwykłe uniesienia literackie, bądź to, co napisałaś poddać lekkiej cenzurze, gdyż na tym forum zapewne 3/4 userów stanowią niepełnoletni...
z wyrazami szacunku
M&R
ale sliczny mial sen... a potem stal sie rzeczywistoscia... tylko nie na plazy... xD Izalys super !!! :)
czekam na nowe opoko :)
Jak zawsze super!! Skąd Ty bierzesz takie pomysły...? Pozostaje mi tylko życzyć takiego następnego... Czekam na następne opowiadanie:)
A co do wypowiedzi marlen... ja też mam już swoje latka, ale te dzisiejsze nastolatki to mogłyby nas zadziwić... Wiem co mówię... I taki opis na pewno ich nie zgorszy;)
Teraz, kiedy przez przynajmniej trzy dni w tygodniu nie mam dostępu do neta, po powrocie ledwo wyrabiam z czytaniem kolejnych części xD Bynajmniej jednak nie narzekam!
Nieodmiennie jestem pod wielki wrażeniem Twojej wyobraźni^^ Zwłaszcza tej niegrzecznej ;D
ŚWIAT KTÓRY SIĘ SKOŃCZYŁ…
Dwa długie tygodnie
Dzień pierwszy
Zaprosił mnie w tamto miejsce nie wiem w sumie po co. Weszłam do kawiarni w której odbywało się karaoke. Nasi przyjaciele siedzieli wokół jednego ze stolików. Cam, Zack, Angela, Hodgins był nawet Sweets no i On sam agenst specjalny Seeley Booth. Wyszedł mi naprzeciw.
- Co się dzieje? – zapytałam zdziwiona – dlaczego mnie tu ściągnąłeś, Booth?
- Twoja potrzeba występowania na scenie przed publicznością jest wrodzona, Bones – powiedział nie zrażony moją miną i z wielkim uśmiechem na twarzy
- Nie ma mowy
- Hej, załatwiłem muzykę, frywolność. Czego jeszcze ci trzeba
- No dalej dr Brennan. Da pani radę. Jesteśmy tu dla ciebie – odezwał się Jack
- Myślę, że byłoby dobrze trochę sobie odpuścić – dodał wśbski psycholog, którego rady obje z Boothem traktowaliśmy z przymrużeniem oka
- Naprawdę?
- Tak – wcale się nie przejął moją zgryźliwością
- A co z tobą
- Zaśpiewam "Lime in the coconut" po tobie, i będzie to ekstremalnie imponujące. Jak moje zajęcia z psychologii anormalnej w college'u. Ta możliwość to prezent od Agenta Booth'a.
- Zaufaj sobie i przyjaciołom, Daj jej sie rozwinąć. Posłuchajmy tego – wtrącił się mój partner, kierując mnie na scenę
- Dalej! – usłyszałam ponaglenie Angeli. Gdybym wówczas wiedziała jak to się skończ nigdy nie dałabym się namówić na ten cholerny występ. Zachęcona i nie świadoma zbliżającego się niebezpieczeństwa zaczęłam śpiewać. Uwielbiałam tę piosenkę w dzieciństwie z mamą często to śpiewałyśmy. Dałam się ponieść chwili. Chyba im się podobało. Klaskali, śmiali się. Dobrze się bawili a ja z nimi nikt z nas nie zwrócił uwagi na pewną szaloną kobietę. Stojącą koło baru. Nawet nie wiedziałam kiedy wyciągnęła. Pistolet i skierowała go w moją stronę. Usłyszałam jeszcze jak krzyczy
- Seeley. Seeley! Robię to dla nas – i dalej nie wiele pamiętam padł strzał. Booth zasłonił mnie własnym ciałem i dostał. Nie zraziła się tym ponownie wycelowała ale ja byłam szybsza. Chwilę później mogłam całą swoją uwagę skupić na tamowaniu krwi Bootha i ciągłym powtarzaniu, że będzie dobrze. Nie wiem kogo chciałam przekonać siebie czy jego. Patrzyłam ukochane oczy które gasły. Widziałam w nich to co przez lata trawiło i moje serce. Chciałam mu tak wiele powiedzieć. Ale w swojej naiwności myślałam, że zdążę, że jeszcze mamy dużo czasu. Ale nam jego zabrakło. Teraz siedzę i piszę ten durny pamiętnik. Pamiętam scenę z dzieciństwa. Mama siedząca przy swoim biureczku i zapisująca coś w jakimś grubym zeszycie
- Co robisz mamusi?
-Piszę pamiętnik
- A co to jest pamiętnik?
- To taki zeszyt w którym piszę co zdarzyło się ważnego w moim życiu. Zapisuję te dobre chwile. Żeby nie umknęły. I czasami też te złe, żeby się wyżalić…
- Wyżalić a co to jest?
- Tzn. powiedzieć komuś o czymś co cię męczy. Nie zawsze można ubrać to w słowa. A na papier można przelać wszystko radość, smutek, żal. To właśnie taka forma wyżalenia.
Dzisiaj postanowiłam sama coś napisać. Bo niby z kim ja mam porom zwiać? Komu się wyżalić? Jedyną osobą był Booth a on… on odszedł…
Pojechaliśmy do szpitala, pozwolili mi wsiąść do karetki. Chyba tylko dlatego, że on nie puszczał mojej ręki ani na chwilę. Był blady, jego oczy przygaszone. Oddech krótki urywany pod maską z tlenem. Chciał coś powiedzieć. Lekarz mu nie pozwolił tylko patrzył na mnie. Po mojej twarzy płynęły łzy. Tak dawno nie płakałam. Ściskałam jego rękę, która już nie odpowiadała na mój uścisk. Lekarz powiedział, że stracił przytomność. Chwilę potem był już na Sali operacyjnej. Do mnie dołączyli przyjaciele. Przerażeni nie mniej niż ja. Po prawie godzinie wyszedł do nas lekarz
- Przykro mi. Kula wyrządziła zbyt wiele szkód. Nie udało nam się go uratować – Angela płakała wsparta na ramieniu Hodginsa. Cam ukradkiem ocierała łzę. Do Zacka to chyba nie docierało. Zreszt do nikogo to nie docierało. No bo niby, że co? Że on nie żyje? Tak nie żył. A ja nie miałam nawet prawa po nim płakać no bo kim ja dla niego byłam. Włożyłam swoją maskę obojętności. I wróciłam do domu najszybciej jak się dało. Nie mogłam tam dłużej zostać. Nie potrafiłam. Siedzę teraz w domu i piszę ten durny pamiętnik. Tak sobie radze z bólem. Nie wiem co Będzie dalej… nie mam pojęcia jak jutro wstać do pracy skoro nie mam już na nic ochoty. Wylałam już chyba morze łez. Jest 3 nad ranem. A ja nadal nie śpię. Wyłączyłam komórkę. Bo co chwilę dzwoniła. Już nie mogłam… nie potrafię mówić. Kiedy tylko otwieram usta wydobywa się z nich zamiast słów szloch. Szloch do którego nie mam prawa. Nadal nie wierzę, że Cię już nie ma. Mam nadzieję, że zaraz staniesz w drzwiach i powiesz to swoje „Bones mamy sprawę”. Wiem, że to irracjonalne. Gdzie był Twój Bóg Booth? Przecież wierzyłeś w Niego! A On cię zabrał! Powinien mnie. Ty masz syna który świata poza Tobą nie widzi. Masz przyjaciół. Jesteś dobrym człowiekiem. To ja powinnam leżeć teraz w kostnicy nie Ty. Ja! Ta kula była dla mnie. Powiedz mi jak mam teraz żyć bez ciebie? Jak mam się ubrać rano i iść do pracy? Jak? Jak mam wrócić do świata który dla mnie już nie istnieje? Nie istnieje bo nie ma w nim Ciebie! Jak?...
Dzień drugi
Jest już północ właśnie weszłam do domu. Byłam dzisiaj w pracy choć Cam zadzwoniła rano, że nikt po wczorajszych przeżyciach nie przyjdzie do pracy
Dzień szósty
Śnił mi się tej nocy. Był uśmiechnięty. Mówił do mnie tym swoim seksownym głosem „Bones zobaczysz wszystko będzie dobrze”. Jak ma być dobrze skoro Jego tutaj już nie ma? Jak ma być dobrze? W ogóle co ja mówię. Ja przecież nie wierzę w sny. Nie są rzeczywistością. Są tylko marną jej kopią. Śnił mi się pewnie dlatego, że usnęłam w Jego sypialni. Pachniała Nim. Dostałam znowu burę od Angeli
- Gdzieś Ty była? Byłam u Ciebie rano. Nie było Cię ani w instytucie, Anie w mieszkaniu nigdzie – krzyczała na mnie
- Angela jestem dorosła. Nie muszę Ci się ze wszystkiego spowiadać – odparłam nie chciałam jej litości i współczucia
- Ja się o Ciebie martwię… teraz kiedy nie ma Bootha… ktoś…
- Świetnie daję sobie radę sama
- Tempe…
Nie dałam jej szansy skończyć. Wiem, że się martwi ale ja nie potrafię o tym rozmawiać. Chyba się na mnie obraziła ale ja naprawdę nie potrafię…
Dzień siódmy
To już tydzień. Długi tydzień jak nie ma go z nami. Poszłam dzisiaj w nasze ulubione miejsce. Nie poszłam do pracy. Nie zależy mi na niej. Nie ma mojego ukochanego więc co mam robić. Nadrobiłam już wszystkie zaległości. Nie mam praktycznie nic do roboty. Resztę ma zrobić banda zezulców jak nazywał ich Seeley. Dzwonił dzisiaj do mnie Sweets. Pytał jak sobie radzę. Co miałam mu powiedzieć? Że cierpię, że to boli jak jasna cholera? Zaczął by swój psychologiczny wywód o naszym związku emocjonalnym, że jakbyśmy się wcześniej przyznali… no właśnie co by to zmieniło? Nic!
- Sweets nic mi nie jest! Dajcie wy mi wszyscy święty spokój.
- Dr Brennan powinna pani z kimś o tym porozmawiać
- Ale na pewno nie będziesz to Ty! – i z trzaskiem odłożyłam słuchawkę
Wiem, że źle go potraktowałam ale nie potrafię o tym rozmawiać. Nie mam na to wystarczająco siły. Jutro… jutro znowu pójdę do pracy!
Dzień ósmy
Dzisiaj wezwał mnie do siebie dyrektor Cullen. Chciał porozmawiać na temat dalszej współpracy. Bo rano odmówiłam wyjazdu na miejsce zbrodni. W efekcie pojechał Zack i Cam.
- Dr Brennan wiem, że pani cierpi
- Co pan może na ten temat wiedzieć?
- Dr Brennan ale ja muszę wiedzieć, że mogę na Panią liczyć. Muszę mieć pewność, że będzie pani ze mną współpracować
- Ja współpracowałam z Boothem
- Wiem. Ale chodzi mi nie konkretnie o mnie a o całe FBI
- Będę. Jestem antropologiem sądowym
- Ok. w takim razie przydzielę nowego partnera…
- Nie!
- Ok. rozumiem, że nie jest pani jeszcze gotowa. Zaczekam
- Ja chyba nigdy nie będę. Będę w laboratorium ale nie w terenie – z tym słowami opuściłam jego gabinet.
Kiedyś obiecał mi, że nie opuści mnie nigdy. Jako naukowiec rozumiem, że śmierć nie pozwala dotrzymać obietnicy. Ale jako człowiek nie umiem sobie z tym poradzić. Jeżdżąc z kim innym w teren złamałabym obietnicę, że zawsze będziemy pracować razem…
Ale czy zawsze oznacza tylko 3 lata?
Dzień dziewiąty
Dzisiaj zajęłam się wczorajszą ofiarą. Była jeszcze dzieckiem. Booth nie cierpiał kiedy ktoś krzywdził niewinne dzieci. W końcu miał syna. Nauczył mnie tej wrażliwości. I za to jestem mu wdzięczna. Zawsze będę i nic tego nie zmieni. Ta sprawa przypomniała mi jedną z pierwszych jaką wspólnie prowadziliśmy. Tutaj też doszło do morderstwa na tle seksualnym. Tam oskarżone było dziecko wzięte na wychowanie. Pierwszy raz odsłoniłam swoją duszę dla „dobra sprawy”. Jak mówił pokazałam swoje ludzkie oblicze. Szybko ustaliliśmy kto to zrobił i w jaki sposób. Resztą miał o się zająć biuro. To już nie nasza działka.
Booth byłby z nas dumny. Angela podsunęła mi coś dyskretnie do jedzenia. Po co mam jeść skoro nie jestem głodna? Nie sprawi mi to przyjemności.
Dzień dziesiąty
Dzisiaj przyszło lekkie otrzeźwienie. Rano zemdlałam. Nie mogli mnie dobudzić. Wezwali pogotowie. Obudziłam się dopiero na szpitalnej kozetce. Miałam podłączoną kroplówkę w której sączył się życiodajny płyn. Kiedy otworzyłam oczy momentalnie świat wirował. Słyszałam głos lekarza rozmawiał z Angelą i chyba reszta też tam była
- Jest wycieńczona, ma anemię, jest odwodniona. Nie wygląda to dobrze
- Miała ostatnio sporo stresów
- Ale to nie tłumaczy braku pożywienia. Jeżeli ma wrócić do zdrowia musicie dopilnować żeby jadła regularnie. Kiedy ona w ogóle coś jadła
- Nie wiemy ale pewnie dawn. Kiedy ją Pan wypuści?
- Na pewno nie dzisiaj. Poza tym niech się w końcu wyśpi
- Dziękujemy. Możemy przy niej zostać?
- Tak oczywiście.
No to się doigrałam nie dadzą mi teraz spokoju.
- Angela nic mi nie jest – starałam się ją przekonać – naprawdę
- Tak a ja jestem aniołem. Co Ty sobie wyobrażasz? Kiedy ostatnio jadłaś? – nie potrafiłam jej odpowiedzieć na to pytanie – no właśnie. Kochana a jakby się czuł Seeley jakby wiedział co się z Tobą dzieje? Co by Ci powiedział?
To było za wiele dla mnie. Zaczęłam płakać. Ona miała rację. On chciałby żeby żyła. Żebym żyła za nas dwoje. Za mnie i za siebie. Po raz pierwszy sama się do niej przytuliłam i płakałam…
Dzień jedenasty
Kiedy rano się obudziłam zrozumiałam, że Ange ma rację. Spała na krześle obok. Mimo moich protestów nie poszła do domu. Kiedyś była mi najbliższa. Kiedyś... zanim pojawił się Booth... wszystko było inne zanim się pojawił... ja była kimś innym. Inaczej postrzegałam świat. Ange ma rację muszę żyć dalej. Dzisiaj czuję się o niebo lepiej. Nie kręci mi się w głowie i jestem najzwyczajnie w świecie głodna. On chciałby żebym żyła. Kochał życie. Nie cierpiał jak przekładam pracę nad jedzenie i sen. Tylko jak mam żyć w świecie bez niego? Czy to w ogóle możliwe? Przyajciele chcą dla mnie jak najlepiej a ja się od nich odwóciłam, zresztą nie mam prawa płakać po nim. Płakać mogę tylko w samotności. Wróciłam do domu ale nie poszłam do pracy nie byłam w stanie.
Tak bardzo go kochałam... a on nigdy się o tym nie dowie...
Dzień dwunasty
Dzisiaj wróciłam do pracy. Najgorsze mam chyba już za sobą. Nie, nie pogodziłam się z jego odejściem. Ale dzisiaj po raz pierwszy mogłam normalnie pracować. Dostaliśmy nowe szczątki do identyfikacji. Wzięliśmy się za nią ze zdwojoną siłą. To była ekspresowa identyfikacja. W południe przyszła do mnie Cam
- Dzwonił Cullen – powiedziała
- I? - wiedziałam, że w końcu kiedyś to się stanie
- Pogrzeb będzie za dwa dni. Pyta czy powiesz coś nad jego trumną
- W ogóle nie mam zamiaru tam iść
- Dr Brennan...
- Cam nie zmienię zdania – ucięłam dyskusję
Wyszła pewnie uważa mnie za wariatkę. Ale co ja niby miałabym powiedzieć? O czy powiedzieć po życiu tak wspaniałego człowieka? Nie, nie pójdę!
Dzień trzynasty
To już jutro. Jutro zostaną pogrzebane wszystkie moje radości i smutki. Wszystkie nadzieje. Nie wiem jak przetrwam ten dzień. Nadal w głębi serca tliła się nadzieja, że to pomyłka, że zaraz stanie w drzwiach i powie „Bones zbieraj się mamy sprawę”. Ale jutro… jutro wraz z Jego trumną pogrzebią wszystko. I ja znowu zostanę sama. Kośby powiedział masz ojca, brata, przyjaciół. Nie jesteś sama. Ale od kiedy jego nie ma ja jestem sama. A w zasadzie połowa mnie. Bo druga połowa umarła razem z nim. A jutro zostanie pogrzebana. W ręce wpadł mi kiedyś wiersz bardzo smutny nawet nie wiem kogo. „Spieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą. Zostaną po nich buty i telefon głuchy…” Ja za późno zorientowałam się ile dla mnie znaczy. Nie zdążyłam go kochać. Nie zdążyłam…
Dzień czternasty
Dzisiaj czuję się sfrustrowana, oszukana. Jestem wściekła na cały świat i na niego! od rana czułam, że to będzie kiepski dzień. Dzień pogrzebanych marzeń i nadziei. Pracowałam od samego rana. Nie miałam zamiaru iść na żaden pogrzeb...
- Już czas, dr Brennan – powiedzieli mi
- Stawy śródręczno-paliczkowe są gładkie, potwierdzając zwinność. Możliwe, że to muzyk – nieprzerwanie pracowałam dalej
- Wystarczy. Idziemy – nie dawali za wygraną
- Mam szczątki do identyfikacji. Mógł mieć rodzinę.
- On ma 500 lat. Pewnie już się z tym pogodzili.
- Nie idę. Wyraziłam już swoje zdanie.
- To pogrzeb agenta Bootha, dr Brennan.
- Utrata ukochanego jest... – powiedział Sweets czym jeszcze bardziej mnie rozzłościł. Co on może na ten temat wiedzieć!
- Partnera Słodko. Straciłam partnera
- Kogoś bliskiego. Na pogrzebie można kogoś opłakać. Pogodzić z jego śmiercią.
- Plemię Aborygenów z Australii opłakuje paląc swoją wioskę i przenosząc się do nowej. Nie brzmi to dla mnie dziwniej, niż zbieranie się nad dziurą w ziemi.
- Wrogość nie...
- Brennan, na słowo – naszą kłótnię przerwała Angela
- Przepraszam. Profesjonalny psycholog
- Posłuchaj. Wiem, jak to widzisz. Szanuję to. Ale muszę prosić cię o przysługę. Muszę iść na pogrzeb. Ale nie jestem w stanie przejść przez to sama. Płakałam całymi dniami. Naprawdę potrzebuję twojego wsparcia. Potrzebuję swojej najlepszej przyjaciółki
Jestem na siebie zła, że dałam się przekonać do uczestnictwa. Zła i jednocześnie szczęśliwa. Dlaczego? Bo okazało się, że mój partner, mój najlepszy przyjaciel żyje i ma się świetnie. Upozorowali jego śmierć, żeby złapać jakiegoś przestępcę. W porządku ale dlaczego mi nie powiedział? Dlaczego? Pracowaliśmy trzy lata a on nie powiedział mi, że to wszystko na niby! Czuję złość na niego, wściekłość. Mówił, że powinnam wiedzieć. O tak z pewnością. Ale sam mógł zadzwonić. A ja wylałam tyle łez przez niego. tyle nieprzespanych nocy. Ależ byłam głupia. Znowu dałam się nabrać… teraz znowu płacze tylko tym razem nie wiem dlaczego…
Los dał mi jeszcze jedną szansę Ale czy będę potrafiła z niej skorzystać? Czy zaufam ponownie? Kocham Go ale czy odważę się dać szansę tej miłości?
Nie mam pojęcia…
Bardzo świetnie opisałaś uczucia Temp i wydarzenia. Czekam na kolejne opowiadanie.
Zaskoczyłaś mnie tą formą^^ Ale wykonanie jak zawsze świetne^^ Uwielbiam ten odcinek ze śpiewającą Bones xD
No ładnie, ładnie, temat nam sie kończy :D
Dzień czternasty cz.2
Miałam o tym napisać jeszcze wczoraj ale brakło mi siły. Znowu pojawił się Kanibal. Przysłał nam szczękę do jego srebrnego szkieletu. A myśleliśmy, że ucichnął, że zniknął na zawsze. Myliliśmy się i nic na to nie poradzimy… musimy go po prostu złapać. Nic innego.
Dzień piętnasty
Od rana pracowaliśmy nad sprawą kanibala. Ale nie o tym chcę napisać. Nie wytrzymałam i poszłam do Niego. Chcąc porozmawiać bez świadków poszłam do jego domu. Wparowałam jak jakaś idiotka do łazienki. Jeszcze teraz palą mnie policzki od wstydu ale to co zobaczyłam…
- Muszę z tobą porozmawiać! – powiedziałam niewiele myśląc
- Co do diabła, Bones? – mój partner brał kąpiel siedział w wannie – Jestem w moim domu, w mojej łazience, w mojej wannie. Jak, do diabła, się tu dostałaś?
- Fałszywa skała przed twoimi drzwiami nikogo by nie nabrała. Dlaczego masz na sobie tę czapkę z dozownikiem piwa?
- Gorąca kąpiel plus zimne piwo równa się ciepłe piwo. Kapelusz równa się rozwiązanie.
- Dlaczego... ? A to cygaro? Bardzo niezdrowe.
- Czego, do diabła, chcesz, Bones? Bo nie czuję się zbyt zrelaksowany.
- Powinieneś był powiedzieć mi, że nie umarłeś.
- Już ci to wyjaśniłem. Biuro musi sprawdzać każdego w sprawach bezpieczeństwa. Ja tylko przestrzegałem protokołu.
- Protokołu?
- Tak!
- Byliśmy partnerami przez trzy lata, Booth, i wcześniej łamałeś protokół, czasami narażając mnie na niebezpieczeństwo. Co ma sens, bo najwidoczniej cię nie obchodzę.
- Przyjąłem kulę za ciebie!
- Raz!
- Jak dotąd – naprawdę się wkurzył bo nie zważając na moja obecność wstał z wanny takim jak go Pan Bóg stworzył. Było na co popatrzeć. Oj tak o Boże jakie myśli mi przychodzą do głowy!
- Chcesz ręcznik? – zapytała lekko zawstydzona. On ciut bardziej kiedy zdał sobie z tego sprawę. Usiadł ponownie w wannie
-Dobrze. Co powinienem był zrobić, Bones? Co, twoim zdaniem, miałem zrobić?
- Cóż, mogłeś do mnie zadzwonić. Naprawdę sądziłeś, że muszę być sprawdzana przez twojego szefa?
- Nie ufasz mi?
- Oczywiście, że ufam.
- To dlaczego nic nie wiedziałam? Coś musiałeś im powiedzieć.
- Nie. Nie wiem, dlaczego cię nie poinformowano.
- Ale powiedziałeś, że powinnam wiedzieć. Nie zastanawiasz się, dlaczego nic nie wiedziałam?
- Tak. Chcesz, żebym się dowiedział dlaczego ci nie powiedziano?
- Jeżeli to dla ciebie ważne.
- Dobrze. Dowiem się. Następnym razem jak umrę, obiecuję, że ci o tym powiem.
- Nie mogę się doczekać.
- Ja też.
- Co czytasz?
- To powieść – popatrzyłam na niego zdziwiona bo to wyglądało jak komiks – To powieść graficzna.
- Tak na marginesie, podziwiam twój brak purytańskiej wstydliwości – nie mogłam odmówić sobie tej złośliwości. Warto było dla jego miny. Trzeba jednak przyznać, że jest na co popatrzeć, zdecydowanie jest. Zastanawiam się czy po tej sesji łazienkowej będę jeszcze mogła na niego patrzeć bez wyobrażania sobie jego pewnej części ciała. Bardzo imponującej części ciała…
Teraz będzie jeszcze gorzej. Ja to czuję…
Dzień szesnasty
Jak ja nienawidzę zwyrodnialców. Ten drań, ten kanibal zaatakował Zacka. Mojego asystenta przepraszam kiedyś nim był teraz jest już pełnoprawnym antropologiem sądowym z tytułem doktora. Najgorsze jest to, że to co zrobił jest praktycznie nieodwracalne. Ma poparzone dłonie zniszczoną tkankę miękką, chrząstki do tego kość czworoboczna i haczykowata lewej dłoni. To są nieodwracalne zmiany. Nic nie da się zrobić. Nic. A on jest taki młody ma przed sobą całe życie wspaniała karierę. Nie wiem jak mogę mu jeszcze pomóc. Jest mi bardzo bliski. Tylko on mnie rozumie. Tylko On…
Dzień siedemnasty
I znowu dałam się wykiwać. Znowu oszukał mnie ktoś, kogo uważałam za przyjaciela i kogoś bliskiego. Zdradził mnie. Zack Addy okazał się być uczniem Gormogona. To on spreparował bombę która wysadziła mu dłonie. On to zaaranżował, żeby tamten mógł dalej zjadać ludzi. Nie mogę w to uwierzyć. Nie potrafię być dzisiaj sama poprosiłam Bootha żeby ze mną został pojechał po jakieś rzeczy pewnie zaraz się pojawi. On próbował mi powiedzieć, że to nie moja wina. Ale ja czuję się winna.
- Co tam masz, Hodgins?
- To są...ulubione przedmioty Zacka.
- Co z nimi zrobimy?
- Tam, gdzie będzie, mogą pozwolić mu to zatrzymać.
- Dałam mu to – powiedziała Cam wskazując na statuetkę z napisem King of Lab
- Taa, dzięki. Wymachiwał mi tym każdego dnia.
- Kieszonkowa Kama Sutra. Dałem mu to, żeby przestał pytać Bootha o seks – Booth wyjął małe ustne organki i zagrał na nich jakąś melodyjkę nie wiedziałam, że potrafii.
- Dałem to Zackowi, nim wyjechał do Iraku.
- Hej... Narysowałam to dla niego.
- To interesujące, że wszystkie jego ulubione rzeczy to przedmioty ofiarowane przez was.
- Nigdy nic mu nie dałam- usłyszałam swój głos. To była przerażająca prawda
- Brennan, on bardzo Cię kochał. Znaczy, na tyle, na ile potrafił.
- Ale niczego mu nie dałam. Wyszłam na zewnątrz. Uważałam się za bliską mu osobę ale ode mni nigdy nie dostał to było zbyt wiele. Zbyt wiele na ten dzień. Usiadłam na schodach dołączył do mnie Booth. Nic nie powiedział tylko zaczął czytać.
- "Szanowny Panie Addy. To przyjemność zaproponować panu posadę mojego stażysty w dziedzinie antropologii sądowej. Wybrałam pana spośród kilkuset aplikantów ze względu na pańską wiedzę, pragnienie nauki i ponieważ sadzę, że znajdzie pan tu dom". Myślę, że dałaś mu coś wielkiego, Bones. – tylko tyle powiedział od siebie. Nie miałam już siły położyłam głowę na jego ramieniu. Nawet dla mnie to było za dużo. Kończę bo chyba właśnie przyszedł. Nie chcę żby ktoś wiedział o tym moim małym pamiętniku…
Dzień osiemnasty
Dziś wiem, że to nie moja wina. Wczoraj kiedy przyszedł Booth długo rozmawialiśmy. Wybił mi z głowy moją winę. Przynajmniej tak twierdził cokolwiek to znaczy bo jak można coś komuś wybijać z głowy? Przecież to nielogiczne! Położyliśmy się spać dobrze po północy. Nie chciałam być tej nocy sama. I to nie tylko, że w domu… Nie ja najzwyczajniej w świecie chciałam czyjejś bliskości, nie czyjejś tylko Jego. Przytuliłam się do jego męskiego wspaniałego ciała i zasnęłam. Nie wiem nawet kiedy po prostu zasnęłam. Tak dawno nie przespałam całej nocy. Obudził mnie rano zapach świeżo zaparzonej kawy i skwierczący się na patelni bekon. No tak Booth jest mięsożerny. Ale kiedy on zdążył zrobić zakupy? To była moja pierwsza myśl a następna to, że była już 11!. W tym dniu nie poszliśmy do pracy. Spędziliśmy go razem. Tylko we dwoje. Booth powiedział, że zrobi wszystko żeby odzyskać moje zaufanie. Wiem, że to nie jego wina. Zdaję sobie z tego sprawę. Sweets nasz terapeuta zdecydował, że mi nie powie! Chciał mnie wykorzystać do swoich badań. Wkurzyło mnie to. Popołudniu byliśmy nad rzeką. Dał mi plik kartek z prośbą żebym przeczytała je jak będę sama. Nie zabrałam się za nie. Boję się co tam będzie napisane. To mnie przeraża. Nigdy nie byłam tchórzem ale… nie zniosłabym kolejnego rozstania. Nie przeżyłabym chyba. Tyle, że on o tym nigdy się nie dowie! Nie pozwolę się nikomu zbliżyć na tyle żeby można mnie było znowu zranić! O nie!
Dzień dziewiętnasty
Sobota. To był bardzo dobry i szczęśliwy dzień. Tak szczęśliwy! Ja jestem szczęśliwa, poraz pierwszy tak naprawdę jestem szczęśliwa. Zaczął się deszczowo. Z kubkiem kawy w jednej ręce i z plikiem kartek od Bootha w drugiej usiadłam w fotelu. On miał dzisiaj spędzić dzień z synem. Kiedy zadzwonił czy z nimi pójdę odmówiłam. Wiem jak cenne są dla niego te chwile. Nie chciałam ich zakłócać. No i zaczęłam czytać. Po półgodzinnej lekturze nie byłam w stanie czytać dalej. Z moich oczu płynęły łzy. Tak ja płakałam. Ze szczęścia, z radości. Z miłości która rozpierała moje serce. Ubrałam się najszybciej jak mogłam i wyszłam z domu. Nie chciałam dłużej czekać. Zapukałam do jego drzwi
- Hej Bones – powiedział zdziwiony – wejdź – powiedział już mniej pewnie bo w ręce ściskałam kartki które od niego dostałam.
- Przepraszam, że przeszkadzam
- No co ty. Ty nigdy nie przeszkadzasz – zapewnił mnie – napijesz się czegoś?
- Nie dziękuję, a gdzie Parker?
- Ogląda kreskówki. Coś się stało? – ja nadal stałam w płaszczu z zaczerwionymi oczami. Pewnie to zauważył.
- Tak. Przeczytałam te kartki – wziął głęboki oddech jakby szykował się na cios z mojej strony
- I? – zapytał niepewnie
- Ja też tęskniłam – chyba się takiego wyznania nie spodziewał. Pewnie raczej coś w stylu „to tylko emocjonalne bzdury”
- Bones ja… ja napisałem co czułem pisałem każdego dnia z tych 14 długi dni bez ciebie – nieśmiało podszedł do mnie przyłożył dłoń do mojego policzka a ja się w nią wtuliłam, to był chyba znak dla Niego delikatnie pocałował moje usta. Nie protestowałam. Tylko rozchyliłam je dając mu nieme pozwolenie na więcej – kocham Cię – szepnął odrywając się ode mnie i opierając swoje czoło o moje
- A ja kocham Ciebie
Potem było cudowne popołudnie. Parker prawie oszalał z radości widząc nas razem obejmujących się. Wieczorem wróciłam do domu. Parker zostawał u niego na noc. Ale teraz już wiem, że on kocha mnie równie mocno jak ja jego i to jest najważniejsze…
Cudowne... Ale szkoda, że nie ma kawałka z cmentarza :) Chetnie przeczytałabym opis "ciosu" Brennan.
Super opowiadanie. Ciekawe czy Bones pokaże Boothowi swój pamiętnik. Ciekawe co będzie dalej:)
Dzień w kolorach tęczy
Jak byłam mała uwielbiałam tęczę, właśnie z dzieciństwem kojarzy mi się dzień dzisiejszy. Trochę zaniedbałam pisanie w moim pamiętniku. Ale tyle się działo. Jeszcze do tego ten dzień… Jeden z najszczęśliwszych dni w moim życiu. Od prawie 3 miesięcy spotykamy się z moim partnerem nie tylko w pracy ale też prywatnie. Nie chcieliśmy niczego zepsuć więc nasze spotkania były raczej platoniczne z odrobiną czułości jak mówił Seeley. Dzisiaj w właściwie to wczoraj w nocy to się zmieniło. Zrobiłam na kolację jego ulubiony makaron z serem. Potem długo dyskutowaliśmy. A potem stało się to na co oboje od dawna czekaliśmy. Kiedyś Booth nazwał to jednością ciał i dusz. „Kochanie staje się wtedy kiedy dwoje staje się jednością”. To była piękna noc. Nie spaliśmy za wiele ale i tak żadne z nas nie czuło zmęczenia. Ani trochę nie byliśmy zmęczeni. Wręcz zrelaksowani, wypoczęci. Niesamowite prawda? Dzisiejszej nocy w mojej głowie wiele razy pojawiała się tęcza. Stałam na jej szczycie razem z moim ukochanym. To był prawdziwy dzień w kolorach tęczy…
Dzień spełnionego marzenia
Dzisiaj stało się coś cudownego. Wiem, że niektórzy pewnie w to nie uwierzą, bo ja sama nie mogę nadal uwierzyć, że powiedziałam tak. Zaprosił mnie do siebie na kolację. Zrobił pyszne jedzenie było dobre wino, świece nastrojowa muzyka. Wszystko to sprzyjało jednemu… Naszej miłości. Dziwne, że ja o tym piszę prawda?
- Tempe – zaczął – mogę Ci zadać jedno małe pytanko?
- Jasne – powiedziałam z uśmiechem patrząc w te piękne czekoladowe oczy
- A nie dostanę po głowie? – zapytał niepewnie
- Nie wiem. Zależy czy np. chcesz powiedzieć, że z nami koniec to złamię Ci nadgarstek – próbowałam żartować choć coraz bardziej się denerwowałam
- Nie no co Ty? Zerwać? Nigdy! – odpowiedział bardzo szybko. To mnie trochę uspokoiło
- No to pytaj
- Temprence – zaczął wyraźnie się wahał – wiem, znam Twoją awersję do tej instytucji. Ale chciałbym żeby nasz związek został zalegalizowany.
- Tzn? – dodałam nic nie rozumiejąc – chcesz powiedzieć reszcie? – bo tak naprawdę to oni chyba się domyślają ale nic jeszcze nie wiedzą.
- Też. Bones ja… Ja próbuję… chciałbym – jąkał się
- Booth powiesz w końcu o co chodzi – jedno z wielu co nas łączy to brak cierpliwości
- Zostaniesz moją żoną? – zapytał w końcu. Szczerze powiedziawszy spodziewałam się tego i wiedziałam z góry jaka będzie odpowiedź on chyba jednak nie bo minę miał strasznie niepewną.
- O niczym innym nie marzę kochany – uśmiech jaki zagościł na jego ustach i w oczach to była najwieksza nagroda dla mnie. Wsunął mi na palec przepiękny pierścionek z brylantem takim jasnym mieniącym się w świetle świec i ucałował moją dłoń. Potem znowu oboje znaleźliśmy się na szczycie tęczy i to nie jeden raz…
Tak bardzo go kocham i on mnie też…
Najszczęśliwszy dzień mojego życia
W zasadzie był on wczoraj ale nie miałam czasu napisać o tym w tym najważniejszym dla mnie dniu. Z dwóch powodów. Pierwszy ten główny dawno zaplanowany to nasz ślub. Piękny dzień słońce świeciło na niebie. A my w małym kościółku przysięgaliśmy sobie wierność i wzajemną miłość. Nasi przyjaciele byli w tym dniu z nami. Są strasznie zadowoleni. Angela nie przestaje mi powtarzać „A nie mówiłam?” jest kochana ale jak nie przestanie to się z nią inaczej rozprawię. Byli z nami ludzie najbliżsi naszym sercom. Parker jako honorowy drużba stał dumnie koło ojca. Od jakiegoś czasu mówi już do mnie „mamo” to cudowne dziecko i takie podobne do ojca. Wesele też było wspaniałe. Goście bawili się do białego rana. My wyszliśmy tuż po północy. O 2 mieliśmy samolot do Miami. Teraz siedzę na łóżku w luksusowym hotelu nad brzegiem oceanu a mój mąż śpi. Jest taki szczęśliwy. Mimo tego, że ja nie śpię nadal trzyma dłoń na moim udzie. Powiedziałam mu dzisiaj zaraz po przylocie coś, co wprawiło go w błogi stan.
- Booth – powiedziałam błądząc ustami po jego twarzy
- Tak – odpowiedział
- Bo ja nie wiem jak to powiedzieć
- Coś się stało? – przerwał pieszczoty przestraszony
- Nie… nie wiem…
- Pani Booth, niech mnie pani nie straszy – uwielbiał do mnie tak mówić.
- Będziemy mieli dziecko – w jego oczach ujrzałam najpierw niedowierzanie a potem ogromną radość. Tak strasznie się cieszył. Może bąbelek nie był planowany. Ale na pewno będzie bardzo a to bardzo kochany. Kończę bo właśnie czuję, że mój małżonek się budzi…
swietne! dawno mnie tu nie bylo ale wiesz ze czytam na biezaco twoje opka. super! czekam na cdk!
Wielka szkoda, że to już ostatnia część pamiętnika, bo był on świetny. Czekam na kolejne Twoje opowiadania:)
ZAPISANE NA KARTCE – GŁOŚNO NIEWYPOWIEDZIANE
Wczoraj mnie postrzelono. Dowiedziałem się o tym dopiero dzisiaj. Nie mogło być inaczej bo właśnie się obudziłem. No może parę godzin temu. Słodki przyniósł mi coś do pisania. Bo inaczej bym zwariował od tego bezczynnego leżenia. Kiedy wczoraj przed operacją powiedziano mi, że mnie uśmiercą żeby złapać w końcu tego drania napisałem listę osób które mają wiedzieć, że żyje. Cullen obiecał, że ich poinformuje. Pewnie więc wiesz kochana, że byłaś pierwsza. Wiesz słońce moje dlaczego pisze te bazgroły? Bo nie mogę wytrzymać jednego głupiego dnia bez Ciebie a co dopiero 2 tygodni. Tak mam, choć marne wrażenie, że z Tobą rozmawiam. Bardzo marne…
Cieszę się, że wiesz, że ja żyję. Wczoraj kiedy tuliłaś mnie do siebie i płakałaś, mimo tego jak bardzo bolało, czułem się najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Wiem, że właśnie wówczas otworzyłaś przede mną swoje serce. Już słyszę Twoje „Booth serca nie da się otworzyć. Z antropologicznego punktu widzenia jest niemożliwe. Musiałbym mieć operację na otwartym sercu. A ona nie jest mi potrzebna” Jak ja kocham ten Twój antropologiczny punkt widzenia…
Jestem tu 3 dzień a już wariuję. Lekarze i pielęgniarki mają mnie serdecznie dość. Ja nie cierpię bezczynności. Był fizykoterapeuta i powiedział mi, że jestem nadpobudliwy bo za dużo chciałem ćwiczyć chore ramię. On nie wie po prostu, że ja mam wysoki próg bólu…
Bones jak mi Ciebie brakuje…
Minął tydzień. Długi tydzień bez Ciebie moja Bones. Wiem, że nie jesteś niczyją własnością. Ale jesteś dla mnie najważniejsza Ty i Parker. Mam tylko nadzieję, że sobie radzicie beze mnie. Ciekawe co teraz robisz? Pewnie dalej bawisz się swoimi kosteczkami…
Tutaj zdałem sobie sprawę z tego jak bardzo Cię kocham. Zawsze to wiedziałem. Zawsze… ale teraz każdy dzień, każda godzina, każda minuta bez ciebie to katorga. Zapytałem szefa czy nie mogłabyś mnie odwiedzić. Powiedział, że to nie możliwe ze względu na bezpieczeństwo. Mam je gdzieś ja chcę Cię zobaczyć. Tak bardzo chcę…
Sweets jakby czytał te moje bazgroły, pewnie by tryumfował. On zawsze wiedział, że to nasze partnerstwo jest czymś więcej. On i Angela. Jestem sfrustrowany! Chcę stąd wyjść i Cię zobaczyć a nie mogę. Mam do dyspozycji niezły apartament (opuściłem w końcu szpital, co prawda przebrany za „nieboszczyka i w karawanie ale w końcu mogłem zdjąć tę szpitalną pidżamkę. Nie cierpię jak coś mnie krępuje. Mam tu praktycznie wszystko. Telewizor plazmowy, dvd, niezłą kolekcję filmów. Ale nie mam jednego przy sobie. Nie ma Ciebie przy mnie i to jest dla mnie najgorsze…
Już jutro pogrzeb. Mój pogrzeb. Trąbili o nim w wiadomościach. Aż sobie zapisałem
„Niespełna dwa tygodnie temu jeden z najlepszych agentów FBI Seeley Booth stanął w obronie swojej partnerki dr Temprence Brennan i zginął zasłoniwszy ją swoim ciałem. Za życia agent Booth był honorowym człowiekiem. Przyjaciele i współpracownicy są pogrążeni w żałobie. W dniu jutrzejszym na cmentarzu dla zasłużonych zostanie pochowany ze wszystkimi honorami”
Boże ale ze mnie bohatera zrobili. Moja Bones, masz pewnie niezły ubaw. Już nie mogę się doczekać aż znowu Cię zobaczę. I powiem Ci to wszystko co noszę w sercu od trzech lat. Życie jest zbyt krótkie by je marnować przez jakąś głupią linię…
Zbyt krótkie!
No i się doigrałem. Dzisiaj był mój pogrzeb. Wróciłem nawet potem do domu. Ale moja Bones… ona wcale się nie ucieszyła na mój widok. Całe piękne przemówienie które przygotowałem na naszą rozmowę poszło na spacer. Ona nie wiedziała, że żyłem! Nie wiedziała! Dostałem od niej w szczękę, muszę przyznać, że cios ma niezły. Jest na mnie wściekła. Nie chce mnie znać. Angela mówi, że ona bardzo cierpiała, że bardzo przeżyła moją śmierć. Ale teraz już nigdy mi nie wybaczy, że jej nie powiedziałem. Zaufała a ja zawiodłem jej zaufanie…
A miało być tak pięknie…
Może dam jej te kartki. Może dowie się jak bardzo za nią tęskniłem. I choć wróciłem to nadal tęsknię bo ona mnie już nie chce…
mam nadzieje ze dobrze zgadne ze to pamietnik naszego agenta specjalnego... a jak nie to prosze mnie poprawic... bardzo mi sie podobalo... wyrazalo tyle emocji i uczuc... ;) heh.. nie moge juz sie doczekac cedeka :)
Ciekawe jak się to dalej potoczy i czy Temp mu wybaczy. Czekam na ciąg dalszy:)
Sprawiłem sobie nowe kartki bo tamte dałem Bones. Tak dałem jej. A w ogóle to dziwne żeby dorosły facet spisywał swoje myśli na kartkach. Może przynajmniej jakiś zeszyt sobie sprawię? Poproszę Parkera on na pewno coś ma. A tymczasem miałem bardzo ciężki dzień. Niedawno wyszedłem z wanny. To przypominało mi o pewnym wydarzeniu z wczoraj. Kiedy po moim „pogrzebie” i ponownym pojawieniu się kanibala, brałem kąpiel Bones wparowała do mojej łazienki. Wcale się nie speszyła tym, że akurat siedziałem takim jak mnie Pan Bóg stworzył. Tyle, że jak siedzę to nic nie widać. Gorzej bo wstałem. Byłem zdenerwowany i wstałem! Ale zrobiłem z siebie durnia. Ale za to zobaczyłem, że chyba jej na mnie zależy. I pochwaliła moje ciało. No może nie wprost ale w ten swój zawiły antropologiczny sposób. To właśnie dało mi odwagę dać jej te kartki. Zrobiłem to dzisiaj. Albo nie przeczytała albo jest bardzo zmęczona. Miała ciężki dzień cała ta historia z Zackiem… ktoś znowu ją zranił a ja nie byłem w stanie temu zapobiedz. Nie mogę sobie tego darować. Ktoś by pewnie powiedział, że nie można wszystkiego kontrolować ale ja obiecałem ją chronić. A przed tym nie potrafiłem. Dzisiaj pierwszy raz od bardzo dawna tuliła się do mojego ramienia uległem impulsowi i pocałowałem ją w głowę. Nie powiedziała nic. Zaakceptowała moja troskę. Tak bardzo chcę ją bronić przed całym złem tego świata. Żeby tylko mi na to pozwoliła…
Zaprosiła mnie do siebie na kawę. Siedzieliśmy długo. Próbowałem jej wytłumaczyć, że to nie jej wina, że nie ma się za co obwiniać. Ale ona wie lepiej…
Była taka krucha… Kiedy miałem się zbierać, powiedziała cicho
- Zostań. Nie chcę być dzisiaj sama
- Ok. pościele sobie na kanapie.
- Nie – zaoponowała gwałtownie – chcę się do Ciebie przytulić. Poczuć, że naprawdę wróciłeś. Nie rób ni tego Nidy więcej proszę – powiedziała prawie szeptem.
Zostałem. Trzymałem śpiącą Bones w moich ramionach. Trzymałem ją i płakałem bezgłośnie. Tak bardzo ją skrzywdziłem. Zrobiłem to za co innych mógłbym zabić jakby jej to zrobili. Zadałem jej ból, Angela miała racje przeze mnie cierpiała… Nigdy sobie tego nie wybaczę…
Dowiedziałem się kto zdecydował nie mówić mojej Bones prawdy. Sweets. Ten przeklęty psycholog od siedmiu boleści. Niby dzisiaj było jak dawniej. Nawet lepiej. Spędziliśmy cały dzień ze sobą. Ale to już nie to samo. Zachowała rezerwę. Nie ma się co dziwić. Latami zdobywałem jej zaufanie a Sweets wszystko zepsuł. Ja go kiedyś zabiję…
Dałem jej te kartki. Dałem jej z nadzieją, że choć trochę zrozumie…
To był cudowny dzień. Z dwóch powodów. Pierwszy to taki, że spędzałem go ze swoim ukochanym synem. A drugi…
Bawiliśmy się w najlepsze kiedy ktoś zapukał do drzwi. Niczego nie świadomy otworzyłem. Na progu stała ona. Piękna jak zawsze. Miała czerwone, zapuchnięte od płaczu oczy. Dla mnie nigdy nie była piękniejsza…
- Hej Bones – powiedziałem zdziwiony – wejdź –głos miałem niepewny bo w ręce ściskała kartki które ode mnie dostała.
- Przepraszam, że przeszkadzam
- No co ty. Ty nigdy nie przeszkadzasz – zaprosiłem ją do środka – napijesz się czegoś?
- Nie dziękuję, a gdzie Parker?
- Ogląda kreskówki. Coś się stało?
- Tak. Przeczytałam te kartki – powiedziała a ja czekałem na cios. Nie ważne jaki czy to fizyczny czy słowny…
- I? – zapytałem
- Ja też tęskniłam – tego się nie spodziewałem, tzn. wiedziałem, że tęskniła ale nie spodziewałem się, że powie to na głos i to mnie
- Bones ja… ja napisałem co czułem pisałem każdego dnia z tych 14 długi dni bez ciebie – nieśmiało podszedłem do niej przyłożyłem dłoń do jej policzka a ona ufnie się w nią wtuliła, to był znak dla mnie do dalszego działania delikatnie pocałowałem jej usta. Nie protestowała. Tylko rozchyliła te swoje cudowne usta dając mi nieme pozwolenie na więcej – kocham Cię – szepnąłem odrywając się od jej słodkich ust i oparłem swoje czoło o jej
- A ja kocham Ciebie – zalała mnie fala szczęścia. Nie wiedziałem czy śnię, czy to prawda. Ale stała tu koło mnie i mówiła, że mnie kocha. O Boże czym ja sobie na to wszystko zasłużyłem. Resztę dnia spędziliśmy we troje. Parker strasznie się cieszył z mojego związku z Bones. Tak związku…
Teraz ona pojechała na noc do domu. Mamy czas. Mamy dużo czasu na odkrycie siebie. Parker już dawno śpi a ja ze szczęścia nie potrafię…
Jestem cholernie szczęśliwy
Może wyjdę na napalonego samca. Ale powoli zaczynał mi doskwierać nasz celibat. Postanowiłem działać. Dać subtelne znaki, że chcę to zmienić. Wiem, że powinienem zaczekać, że może jeszcze za wczas… ale co tam. Okazja nadarzyła się dość szybko. Bo już wczoraj, a ja tyle co postanowiłem działać. Zaprosiła mnie wczoraj na kolację. Wystroiłem się jak głupi. Ale czego się nie robi dla sprawy. Wszedłem do jej mieszkania poczułem zapach mojej ulubionej potrawy. Czyżby moja ukochana czytała w moich myślach? Stół pięknie udekorowany. Nastrojowa muzyka. Byłem pod wrażeniem. Kolacja upłynęła nam w pogodnej atmosferze. Potem przenieśliśmy się z kieliszkiem wina na kanapę.
- Temprence – nie wiedziałem jak je powiedzieć, jak zacząć ale moja ukochana mnie uprzedziła.
- Ciii – przyłożyła palec do moich ust. W chwilę potem zamiast palca poczułem na swoich ustach jej cudowne usta. Dostałem się do raju…
To była piękna noc. Nie byłem przecież prawiczkiem. Ale to co przeżyłem… Ufff…
Najpiękniejsza noc mojego życia. Nigdy o niej nie zapomnę.
Zycie jest piękne!
Trzymam w ręce piękny pierścionek. To dla niej. Dla mojej ukochanej Temprence. Kupiłem go dzisiaj po pracy. Nie wiem czy to nie za wcześniej ale ja nie chcę dłużej czekać. Jutro ją zapytam przy odrobinie szczęścia nie powali mnie ciosem na podłogę. Bardzo się zmieniła od tej historii z moim pogrzebem i Zackiem. Ostatnio nawet zdecydowała się iść ze mną i z Parkerem do kościoła. To był prawdziwy postęp! Może nie jest jeszcze gotowa na ślub. Ale chcę żeby nosiła ten pierścionek ode mnie. Może przynajmniej tyle?
Tego dnia długo nie zapomnę. O nie! Wiem, wiem pisałem wiele razy, że to mój najszczęśliwszy dzień. Ale wczoraj to był naprawdę najszczęśliwszy dzień. Zaprosiłem ją do siebie na kolację. Mistrzem kuchni to ja może nie jestem ale co nie co potrafię. Siedzieliśmy z lampką wina po skończonym posiłku. Kiedy w końcu odważyłem się zacząć.
- Tempe – zacząłem niepewnie – mogę Ci zadać jedno małe pytanko?
- Jasne – powiedziała z uśmiechem chyba niczego nieświadoma
- A nie dostanę po głowie? – zapytałem niepewnie
- Nie wiem. Zależy czy np. chcesz powiedzieć, że z nami koniec to złamię Ci nadgarstek – próbowała żartować a jej głos drżał
- Nie no co Ty? Zerwać? Nigdy! – odpowiedziałem bardzo szybko.
- No to pytaj
- Temprence – zacząłem z wahaniem – wiem, znam Twoją awersję do tej instytucji. Ale chciałbym żeby nasz związek został zalegalizowany.
- Tzn? chcesz powiedzieć reszcie? – tak na marginesie oni i tak się chyba domyślają.
- Też. Bones ja… Ja próbuję… chciałbym
- Booth powiesz w końcu o co chodzi – jedno z wielu co nas łączy to brak cierpliwości
- Zostaniesz moją żoną? – zapytałem w końcu. Patrzyłem w jej oczy i wiedziałem. Już wiedziałem jak będzie odpowiedź zanim powiedziała to głośno
- O niczym innym nie marzę kochany – uwierzycie? Ona ta cudowna kobieta, moje marzenie. Zgodziła się zostać moją żoną.
Jestem cholernym szczęściarzem
Wiecie co facetowi jest do szczęścia potrzebne? I bynajmniej nie to co mówi więcej kobiet piwo, czyste skarpetki sex. Nie! Dopiero teraz czuję się człowiekiem spełnionym. Od wczoraj mogę o Bones mówić „moja żona” Temprence Booth. A już kiedy myślałem, że bardziej szczęśliwy nie mogę być oznajmiła mi jeszcze jedną nowinę
- Booth – powiedziała błądząc ustami po mojej twarzy. Wie co uwielbiam
- Tak – odpowiedziałem coraz ciężej oddychając.
- Bo ja nie wiem jak to powiedzieć - powiedziała
- Coś się stało? – przerwałem jej pieszczoty przestraszony, że coś się strasznego stało.
- Nie… nie wiem…
- Pani Booth, niech mnie pani nie straszy – uwielbiam o niej tak mówić.
- Będziemy mieli dziecko – i to jest dla mnie pełnia szczęścia.
Mam wszystko o czym w życiu można marzyć.
Jestem człowiekiem spełnionym!
KONIEC
bardzo ciekawa ta "kartka z pamietnika" o ile moge tak to opoko nazwac... xD sietny pomysl z tym pisaniem z dwoch stron... :P jak to bylo jak ona mowi i jak on... xD
czekam na cd pamietnika :)
Ale emocjonujące opowiadanie. Fajnie opisałaś ten sam okres czasu z punktu widzenia Bones i Seleya.