Witajcie!
Z racji nie dziłającego tematu pt. Zakończenie5 wrzucę tutaj moją twórczość własną. Zachęcam do zcytania moich wypocin i szczerych komentarzy.
A, że ja lubię romantyczność i rodzinność moje opowiadania będą właśnie w tym stylu.
Życzę miłego czytania
XIII
- Seel nie wiem czy dobrze zrobiłam to w końcu jego matka
- To jest kobieta która go urodziła a nie matka. A to wielka różnica. Żadna matka nie porzuca swojego dziecka dla wakacji w Kenii. Bones koniec dyskusji! Nigdy nie zdołam ci się odwdzięczyć za to co dla niego i dla mnie zrobiłaś
- Jakby trzeba było zrobiłabym to jeszcze raz.
- Wiem. Popatrz mamy wspaniałego syna, kochamy się czego trzeba nam więcej…
- Booth, niczego, niczego – z uśmiechem całuje ukochanego.
Nie takiej odpowiedzi oczekiwał. Myślał, że powie „brakuje nam jeszcze dziecka”. On bardzo by chciał ale tego na głos nigdy nie powie. Zniszczyłby wszystko. Zawsze dobitnie mówiła, że dzieci to nie dla niej.
Trzy miesiące później
Rebecca wraz ze swoim chłopakiem siedzą za próbę porwania. Park, wydaje się, że już zapomniał o tamtym incydencie. Życie toczy się swoim rytmem. Nadal pracują razem, oficjalnie dopóki nie są małżeństwem mogą pracować, szef przymyka oko a tym bardziej, że są niesamowicie skuteczni w tym co robią. Minęła złota jesień, nadeszły naprawdę chłodne listopadowe dni. Jechali na kolejne miejsce zbrodni.
- Booth zatrzymaj się szybko
- Tutaj? – pyta zdziwiony
- Tak, szybko – zatrzymuje auto na poboczu Bones wyskakuje z auta pochyla się nad trawą i zwraca całe swoje śniadanie. Booth z troską i ze strachem staje koło niej.
- Skarbie co się stało?
- Nic chyba mi zaszkodziła ta wczorajsza pizza, odgrzana na śniadanie – odpowiada prostując się, oj to nie był dobry pomysł. A już myślała, ze zwróciła całą zawartość żołądka. Po chwili usiadała na brzegu siedzenia w aucie. Parę głębokich wdechów…
- Już mi lepiej, możemy jechać. Nigdy więcej cię nie posłucham – odpowiada wykończona
- Ja chyba mam mocniejszy żołądek mnie nic nie jest – patrzy na nią z troską – może powinnaś iść do lekarza?
- Nie wygłupiaj się z niestrawnością do doktora? Wyśmiałby mnie. Jedźmy
Zapalił silnik nie do końca przekonany. Po dojechaniu na miejsce Bones na widok szczątek znowu zwymiotowała. Sama się lekko przestraszyła. Podjęła jeszcze jedną próbę z takim samym skutkiem.
- Zabierzcie to wszystko do instytutu. Tam to obejrzę – prosi, nie ma siły. Musi tylko dojść do samochodu. Booth podąża za nią z coraz większym niepokojem. Nigdy jej się to nie zdarzyło. Tym razem postawi na swoim.
- Bones jedziemy do lekarza. Kości mogą zaczekać – mówi zdecydowanie.
- Dobra. Jedźmy, potem muszę jeszcze wrócić do instytutu – sama się przestraszyła trochę. Nad szczątkami jeszcze nigdy nie zwymiotowała. Chyba ta pizza na śniadanie to nie był dobry pomysł. Znowu zbiera się jej
- Booth zatrzymaj się – ledwo się zatrzymał a ona już otwierała drzwi pochylając się do przodu. Seel wystraszony nie na żarty włączył syrenę i pojechali na ostry dyżur.
- Przesadzasz – mówi słabym głosem partnerka.
- Nie przesadzam – podjechali pod drzwi szpitala. Weszli na izbę przyjęć. Musieli niestety czekać w sporej kolejce.
- Booth szybciej będzie prywatnie – kiwnął głową. Fakt, że też jej zależy na spotkaniu z lekarzem jeszcze bardziej go przeraził. Już nie protestowała ale wręcz domagała się wizyty. Podjechali pod prywatną klinikę. Zostali przyjęci od ręki. Sympatycznie wyglądająca pani doktor zadała kilka rutynowych pytań. Poczym poprosiła o położeni na kozetce.
- Jak pani poczuje ból to proszę powiedzieć – zaczęła badać brzuch Bren – boli?
- Nie – dziwnie się czuje leżąc tak na kozetce – nic nie czuję. Wydaje mi się, że to odgrzewana pizza. A mój partner się przestraszył.
- Faktycznie nic poważnego pani nie dolega. Na wszelki wypadek pobiorę trochę krwi do badania. Jeszcze jedno. Czy jest możliwe żeby była pani w ciąży?
- Nie raczej, nie. Tzn. ja oczywiście jestem aktywna seksualnie. Ale uważamy i zawsze używamy zabezpieczenia. Poza jednym razem. Ale od tamtej pory miałam już trzy miesiączki. Wiec raczej nie – uśmiecha się niepewnie
- Rozumiem na wszelki wypadek zrobimy test przy okazji. I proszę dużo pić żeby się pani nie odwodniła.
- Dobrze
- Wyniki będę rano. Proszę przyjść jutro na 13. może być?
- Tak. Dziękuje. Naprawdę kiepsko się czuję – wychodzi z gabinetu – mówiłam, że to nic takiego. Kazali dużo pić, pobrali trochę krwi i tyle.
- Ja będę spokojniejszy. A teraz…
- Jedziemy do Instytutu.
- Tempe jesteś osłabiona.
- Nie ma mowy. Są szczątki do badania. Jedziemy.
W instytucie.
- Gdzie wyście byli? – napadła na nich Cam i Angela – zawału dostaniemy przez was. Podobno zasłabłaś. Co jest grane?
- Nic mi nie jest. Byliśmy u lekarza. Narobił paniki jak zawsze i tyle. Bierzmy się do roboty. – weszła na platformę.
- Pilnujcie jej dobrze? – prosi
Przez resztę dnia było spokojnie. Dopóki nie poczuła zapachu kawy. I zaczęło się od nowa. O Boże. Chyba naprawdę pójdę jutro do lekarza.
- Bren wiesz jak to wygląda? Czy ty oby nie jesteś w ciąży?
- Nie ma takiej opcji. Przed wczoraj skończył mi się okres. A poza tym uważamy.
- To ja nie wiem już. Ale pójdziesz jutro do tej pani doktor?
- Tak. Bo On mi nie da spokoju.
- Jestem wykończona – siada w domu na kanapie
- Co na kolację?
- Ja poproszę płatki ta wasza pizza mi zaszkodziła – odpowiada
- Park a Ty co chcesz?
- Frytki i burgera
- Parker to niezdrowe. Wczoraj pizza dzisiaj frytki - widząc jego minkę identyczną jak u ojca nie potrafi się im oprzeć – no dobrze ale jutro ja wybieram menu.
- Super.
- Znowu dałaś się przekabacić?
- Nie potrafię się mu oprzeć – poczuła zapach smażonego mięsa i jazda zaczęła się odnowa
- Temp, Temp co się dzieje? – biegnie za nią do łazienki czeka aż wyjdzie – idziesz jutro do lekarza i żadnej dyskusji.
- O 13 jestem umówiona w tej klinice. Nie martw się pójdę. Też zaczyna mi się to nie podobać. Nie będę jadła położę się dobrze?
- Jasne. Położę małego i przyjdę do ciebie. Kocham cię.
- Ok. – położyła się na łóżku. Zaczyna się nie na żarty bać. Zasnęła. Booth położył się obok niej i zasnął.
Rano wszystko było w porządku. Nic już jej nie było. Uspokoili się.
- Temp, pójdziesz do lekarza?
- Tak nie bój się. Idź spokojnie na zebranie. Nic mi nie będzie – pojechali do pracy.
W południe Temprence poprosiła o wolne i pojechała do lekarza.
- Dzień dobry
- Dzień dobry. Mam już pani wyniki. Według nich na podstawie poziomu hormonów, jest pani w ok. 11 – 12 tygodniu ciąży. Ja generalnie ginekologiem nie jestem. Proponuję wizytę u ginekologa na potwierdzenie długości ciąży. – Temp siedzi skamieniała i zdziwiona.
- Jak to możliwe? Przecież… ja miałam normalnie okres…
- Proszę się zapisać u naszego specjalisty
- Dziękuję.
- Proszę wejść. Pani Brennan. Według tych wyników tak jak powiedziała moja koleżanka jest pani w 11 – 12 tygodniu ciąży. Żeby to ostatecznie ustalić zrobimy USG.
- 22 sierpień to wtedy się stało… nie chcę dzisiaj USG… może kiedy indziej
- Czy pani myśli o przerwaniu?
- Nie!... Nie wiem… sama nie wiem muszę się zastanowić. Do widzenia.
Mam nadzieję, że to się spodoba
Bones jest w ciąży super!!! Mam nadzieję, że wszystko będzie ok! Czekam na cdka!
Izalys super opowiadanko:)
czytasz mi w myslach:)
mialam podobna wizje na jednopartowca:)
czekam na cedeka:)
niech nie usuwa!!!
Izalys ekstra opowiadanie.
Fajnie, że Temp jest w ciąży.
Czekam na dalsze części:)
Ciąg dalszy nastąpił:) Ciesze się, że się podobało
XIII
Nie wiedziała co z sobą zrobić. Co ja mam teraz zrobić? Przecież ja nigdy nie chciałam dzieci. Ja się do tego nie nadaję. A on? Chyba chce, choć kiedyś mówił, że chciałby potem, że wystarcza mu Parker. A tu taka niespodzianka. Co robić…? Wykręciła numer do Seela
- Hej Booth, tak byłam. Nie nic mi nie jest. Tak dobrze się czuję. Słuchaj idziemy dzisiaj z Ange na babski wieczór i chyba nie wrócę na noc. Z kim? No z Angelą. Będę uważać, nie martw się nic mi nie będzie. Ja ciebie też. Pa
Następnie wybiera nr Ange.
- Hej, nie masz ochoty dzisiaj na wypad za miasto na babski wieczór? Tak to super. Podjadę po ciebie. To na razie pa
Pojechała po małe zakupy. Po godzinie była pod instytutem no Ang. Wsiadła do samochodu.
- Hej słodziutka co jest grane? – odpowiedziała jej cisza. Zrozumiała, że ona sama musi zacząć mówić. Po pół godzinie były na miejscu. Wniosły zakupy. Angela zauważyła butelkę ulubionego wina i butelkę wody mineralnej. Coś mi tu nie pasuje. Weszły do środka. Zrobiły sobie kolację, zjadły, posprzątały i zasiadły z kieliszkiem wina – Angela i kieliszkiem mineralnej – Temp.
- Bren albo mam zwidy, albo wczoraj mi nie powiedziałaś prawdy.
- Nie okłamałam cię, nie wiedziałam. Angela co ja mam robić?
- Tzn.?
- Angela jeden, jedyny raz bez zabezpieczenia. Jeden ten pierwszy raz – nie wie co już robić – od tamtej pory miałam normalny okres. A bynajmniej tak mi się wydawało. Lekarz powiedział, że do trzeciego a nawet czasami czwartego miesiąca mogą pojawić się tzw. Plamienia które przypominają miesiączkę. Jakby nie wczorajsze ekscesy żołądkowe nawet bym nie wiedziała. Booth śmiał się ze mnie, że nasze zdrowe jedzenie idzie mi w bioderka. A tu proszę, poszło mi w bioderka zupełnie co innego. Angela ja nigdy, nigdy w życiu nie chciałam mieć dziecka. Ja się do tego nie nadaję.
- Kochana każdy się nadaje… przyjdzie czas, że poczujesz to całą sobą. Czekaj ty chyba nie chcesz przerwać ciąży?... – Angela pyta ze strachem – Przecież jesteś już matką dla Parkera.
- Tak. Ale Park jest już duży, nie jest taki zależny ode mnie a ta mała istotka będzie zdana od pierwszych chwil tylko na mnie. Nie jestem gotowa podjąć się takie odpowiedzialności, nie nadaję się do tego. Nie wiem co mam robić. A co jak on już nie chce więcej dzieci?
- Kto Booth? Chyba żartujesz. On o czym innym nie marzy.
- Nie wiem Ang kiedyś tak myślałam. Ale jak rozmawialiśmy kiedyś to powiedział, że wystarczy mu jedno zmartwienie w postaci Parka…
- Znam Bootha nie od dziś. I jeżeli kiedykolwiek powiedział tak, to tylko po to, żeby tobie zrobić przyjemność. Żebyś Ty nie czuła się źle z tym, że on niczego bardziej nie pragnie a Ty nie jesteś na to gotowa.
- Angela co ty opowiadasz?
- Bren pomyśl, wysil mózg. Co ty opowiadasz. On nie chce dzieci? Dałby wszystko, żeby mieć je z Tobą.
- Skąd ty możesz wiedzieć?
- Własnej obserwacji – mówi zmieszana, Jack mnie zabije. Wygadałam się. Ale jak ona zmieni zdanie to będzie warto – zapytaj kogokolwiek każdy powie ci to samo. A najlepiej zapytaj Jego.
- Boje się. Angela a jak nie będę umiała być dobrą matką? Nie wiem co robić…
- A ja wiem jedno. Nie możesz się go pozbyć. To owoc waszej miłości. Mówiłaś, że tej pierwszej
- Tak tej najcudowniejszej…
- I coś najcudowniejszego wtedy powstało. Dziecko. Z uśmiechem i oczami ojca. Z mądrością i odwagą matki. Nie niszcz tego… zastanów się. Porozmawiajcie. Nie mów mu od razu o dziecku. Zapytaj ale tak bardzo szczerze czy chciałby i wtedy zdecyduj dopiero. Nie bez rozmowy z nim. W końcu jest ojcem prawda?
- Tak. Nikogo poza nim przez ostatnie dwa lata nie było…
- Dwa lata? Kochana nie dziwię się, że ta noc była najcudowniejsza – dodaje
- Oj tak – z uśmiechem na twarzy przypomina sobie tamto zdarzenie na plaży, najcudowniejsza noc jaka jej się przydarzyła. Już wie co robić.
- Dzięki Angela. Już chyba wiem co robić. Czeka mnie trudna rozmowa. Ang a mogłybyśmy już jechać. Nie chcę czekać do rana. Nie wytrzymam tej niepewności…
- Jasne ale Ty prowadzisz ja się nie nadaję za kółko – w końcu do niej dotarło. Dzięki Bogu!
Weszła po cichu do domu. Rozebrała się. Weszła na chwilę do małego, pocałowała w czółko i otuliła szczelnie kołderką. Patrzyła jeszcze chwilę na niego. Nagle poczuła, że ktoś ją obserwuje. Booth stał w drzwiach i przyglądał się tej scenie z wielką radością. Uwielbia ją jak zajmuje się jego synem. Może kiedyś uda się ja namówić na dziecko. Byłoby cudownie mieć takiego berbecia z oczami swojej matki.
- Hej wróciłaś? – podchodzi do niej – miałaś wrócić jutro.
- Jest takim aniołkiem jak śpi. Przez dzień to żywe srebro. Nigdy nie sądziłam, że kogoś, że takie małe dziecko mogłoby mnie pokochać a ja jego.
- Bo ciebie nie można nie kochać, jesteś najcudowniejszą kobietą pod słońcem.
- Chodźmy, chciałabym z Tobą porozmawiać.
- A ja mam ochotę na ciebie – odpowiada całując jej kark
- Booth tak się zastanawiałam. Tylko proszę odpowiedz szczerze, nie to co ja bym chciała usłyszeć ale to czego ty chcesz dobra?
- Dorze – patrzy na nią zdezorientowany. Nie bardzo wie o co chodzi
- Seel.. czy Ty… czy Ty chciałbyś mieć jeszcze dzieci?
Nie wie co odpowiedzieć. Nie wie o co jej chodzi. Jak powie prawdę to co w tedy? Bardzo chce, i tylko ona mogłaby być ich matką. Ale… Zaraz, zaraz a dlaczego w ogóle pyta. Przecież znam jej stosunek do dzieci… a może zmieniła zdanie. Może… boi się zaryzykować i odpowiedzieć…
czekam na szczere opinie
no,no oni nie umieja sie porozumiec. ona chce ale sie boi on chce ale nie wie co ona na to itd. super czekam na cdk!
XIV
- Powiedz coś Booth.
- Tempe, znam twój stosunek do posiadania dzieci. Nie gryź się tym. Mam ciebie i Parkera.
Widzi jego minę. Angela miała rację. Chce zrobić mi przyjemność. Oczy zaszkliły się jej z radości.
- Booth miało być szczerze…
- Tempe – widząc jej minę rezygnuje, podchodzi do niej bierze jej twarz w dłonie – niczego bardziej w życiu nie pragnę niż żebyśmy zostali rodzicami. Żeby moje dziecko miało Twoje oczy, Twój uśmiech, Twoją mądrość…
Nie dała mu skończyć rozpłakała się, wtuliła się w jego czułe opiekuńcze ramiona.
Stał tuląc ją w ramionach i nie bardzo wiedział o co chodzi. Było mu bardzo dobrze. Był taki szczęśliwy. Może, skoro zapytała, kiedyś będą mieli dziecko, może…
- Seel… Twoje marzenia, twoje pragnienie… - nie wie jak to powiedzieć – ono… ono się spełni. Nawet szybciej niż myślisz. Jestem… jestem w ciąży… 12 tydzień. 22 sierpień ta noc na plaży… - nie dokończyła była już wysoko w górze w ramionach ukochanego wirującego z nią w ramionach ze szczęścia, nie wiedział co powiedzieć żadne słowa nie oddadzą tego szczęścia, które go ogarnęło. Nie ma takich słów… łzy radości płyną strumieniami…
- Naprawdę? Boże jak ja się cieszę – całuje ją na początku delikatnie potem z coraz większą namiętnością. Powoli niemal z namaszczeniem rozpina jej bluzkę. Całuje każdy odsłonięty milimetr odsłoniętego ciała. Nie słowami ale czynami chce wyrazić radość i miłość…
- Tak bardzo cię kocham i tak bardzo się cieszę – nadal nie może uwierzyć, że to się dzieje naprawdę, będą mieli dziecko. Owoc najpiękniejszej nocy w jego życiu. Dotyka miejsca już lekko zaokrąglonego, bardzo delikatnie ale już teraz kiedy wie, to dostrzega to. Wcześniej myślał, że po prostu ciut przytyła. Już niedługo będzie widać, będą mogli poczuć ruchy maleństwa. Rebecca nie pozwoliła mu na to. Nie chciała jego obecności. Teraz będzie przy niej nie opuści nawet na sekundę.
Bren nie żałuje swojej decyzji. Udowodnił jej jak bardzo ją kocha i jak bardzo się cieszy. Nadal się boi, że nie będzie dobra matką. Ale dla tego błysku w oku partnera warto.
- A co jeśli nie sprawdzę się jako matka? Co jeśli nie pokocham własnego dziecka? – ze strachem wypowiada na głos swoje obawy.
- Kochanie, kochasz Parkera a on nie jest twoim synem w sensie biologicznym. Czujesz więź z nim a nie nosiłaś go pod swoim sercem. A to maleństwo będzie rosło pod twoim sercem. Zanim się obejrzysz a będziesz kochać malutką i nie będziesz sobie wyobrażała życia bez niej.
- Tak myślisz?
- Zdecydowanie tak. Zrobiłaś już USG? Mogę zobaczyć zdjęcie?
- Nie robiłam jeszcze. Chciałam… nie chciałam być tam sama z obcym człowiekiem… - nie wie czy się zgodzi przerażają go szpitale i w ogóle…- pójdziesz ze mną?
- Będę zaszczycony – cieszy się jak dziecko któremu podarowano zabawkę – niczego bardziej nie pragnę…
- A w ogóle to skąd wiesz, że to będzie dziewczynka? Przecież nawet nie byliśmy na USG?
- Bo to owoc naszej miłości i jestem pewien, że to będzie dziewczynka. Ze słodkimi oczętami matki, jej uśmiechem, mądrością…
- Jesteś niemożliwy… bałam się, że nie będziesz chciał… ale rozmawiałam z Angelą i co, nie co wybiła mi z głowy.
- Chyba muszę jej podziękować. A skoro ona wie to…
- Szybko musimy powiedzieć reszcie.
- Ja tam się cieszę, że wszyscy się dowiedzą. Mam ochotę krzyczeć na cały świat z radości.
- Oszczędzaj siły na potem jak już się urodzi – uśmiecha się
- Kocham cię wiesz najbardziej na świecie kocham ciebie, Parkera i maleństwo. Jesteście całym moim światem.
- Wiem, znajdziesz jutro chwilę żeby pójść ze mną do lekarza? Był oburzony, że nie chciałam USG od razu bo już najwyższa pora… a ja nie wiedziałam co będzie, nie wiedziałam jak to przyjmiesz. Bałam się, że nie dam rady. Przepraszam, że zwątpiłam w Ciebie – odwróciła głowę. Wziął jej twarz w ręce spojrzał prosto w oczy i powiedział:
- Dziękuję, że mi zaufałaś i powiedziałaś o wszystkim. O swoich uczuciach, o obawie. Zwątpiłaś ale znowu zaufałaś. Pójdę z tobą jutro do lekarza. Już nie mogę się doczekać. Jestem szczęściarzem, wiesz? – zasnęli szczęśliwi i zaspokojeni.
Rano obudził ich Park
- Ej, bo się spóźnię do szkoły. Już 8 wstajecie? – powoli dochodziła do siebie, o kurcze już 8 – Seel wstawaj. Jesteśmy już spóźnieni.
Szybko wstali brała prysznic a Booth robił kawę. Weszła do kuchni i w jednym momencie musiała wrócić do ubikacji. A Booth westchnął wylewając kawę.
- Żegnaj ulubiona kawo na jakiś czas
- Tato Tempe znowu jest chora? – pyta ze strachem w oczach. Jedna matka już go opuściła.
- Nic jej nie jest. Była wczoraj u lekarza. To tylko chwilowa niedyspozycja – mały patrzy na ojca. Tata uspokaja go – a dzisiaj ja idę z nią. Naprawdę jej nic nie jest.
- To dobrze. Nie chcę żeby jej coś było. Kocham ją – wygina usta w podkówkę
- Nic mi nie będzie. Tata mówi prawdę. Chodź do mnie na chwilę – siada na kanapie a mały u niej na kolanach – pamiętaj, że nigdy, ale to przenigdy nie przestanę Cię kochać ani cię nie zostawię. Ani ja ani tata. Zostaniesz z nami bo jesteś naszym synkiem i to się nigdy nie zmieni. Poza tym nie długo będziesz miał inne zajęcie – patrzy na Bootha ten podchodzi siada obok nich – za jakieś pół roku na świat przyjdzie twój brat albo siostra – Parker patrzy na nich uśmiech rozjaśnia mu twarz i szczęśliwy ściska oboje.
- Będę mógł się nim bawić i wozić w wózku i w ogóle?
- To będzie ona – mówi Booth
- Bones ja wolę siostrę
- Przestańcie się kłócić. To już nie od was zależy, a teraz do szkoły i do pracy i tak już jesteśmy spóźnieni.
Izalys ale świetne opowiadanie. Cieszę się, że tworzą szczęśliwą rodzinę:)
Czekam na kolejną część.
XV
- Dzień dobry – wchodzi do instytutu, patrzy na Angele, ta kiwa głową, że nikomu nie powiedziała – co mamy Wendall?
- Mężczyzna, wiek 30 – 35 lat, rasy białej, zginął od uderzenia tępym narzędziem w głowę. Oczyszczę kości i dam Angeli czaszkę do rekonstrukcji.
- Dobrze zajmij się tym, Cam czy będę mogła wyjść dzisiaj na godzinę o 14? Obiecuje, że potem wrócę.
- Nie ma problemu. Dr Brennan czy coś się stało?
- Nie tylko umówiłam się dzisiaj na badania do lekarza a wolny termin miał tylko o 15.
- Ok. w porządku.
- Będę u siebie, ok. skończysz to zawołaj – zwróciła się do asystenta. Wyszła do swojego gabinetu. A za nią nie kto inny jak Angela.
- No słodziutka opowiadaj – Bren patrzy na przyjaciółkę z uśmiechem i takim szczęściem w oczach, że nie trudno zgadnąć.
- Miałaś rację. Chce tego dziecka. Bardzo chce – mówi cicho – a co będzie jak nie podołam temu wszystkiemu? Jak nie dam rady?
- Dasz radę. Wszystko przyjdzie z czasem. A jak się czujesz?
- Nadal źle reaguję na kawę. On nawet pożegnał się z kawą na jakiś czas. Wiesz jak się cieszył – uśmiech pojawia się na jej twarzy na wspomnienie jego radości – był taki szczęśliwy cieszę się, że nie zrobiłam nic głupiego.
- Ja jeszcze bardziej. Musisz mu zaufać. Kocha cię i nigdy nie pozwoli skrzywdzić.
- Wiem Angela… - nie dokończyła bo zemdlała.
- Bren! Bren! Jack szybko pomóż mi – podnieśli ją z podłogi, położyli na kanapie, nie mogli jej do budzić – zadzwoń po karetkę i po Bootha – w tym momencie obudziła się „pacjentka”
- Nie trzeba, żadnej karetki i nie dzwoń do Seela. Co się stało?
- Zemdlałaś! Źle się czujesz? Bren…?
- Nic mi nie jest nie zjadłam rano śniadania… - popatrzyła na Jacka – przepraszam ale możesz już wracać, nic mi nie jest.
- Na pewno?
- Tak zjem coś i będzie mi lepiej, dzięki za troskę – wyszedł z postanowieniem, że zadzwoni do Bootha
- Ang naprawdę nie jadłam śniadania. Zaspaliśmy, poza tym zwracam wszystko co zjem
- No tak, ale nie zmienia to, że musisz coś jeść – podała jej kanapkę, którą sama zrobiła.
- Dzięki, że nie powiedziałaś Jackowi. Chcieliśmy to zrobić oboje.
Angela patrzy ponad ramieniem na drzwi gabinetu
- Chyba będziecie mieli okazję. Hej tatuśku.
- Booth co ty tu robisz? Jack?
- Zadzwonił bo się martwi. I dobrze bo ja bym pewnie się nie dowiedział…
- Booth nic się nie stało. Naprawdę… panikujecie wszyscy ciąża to nie choroba
- A kto jest w ciąży? – do gabinetu weszła Cam
- Upsss
- Cam chcieliśmy wam powiedzieć. Popołudniu po wizycie u lekarza. Ja jestem w ciąży. Dowiedziałam się dopiero wczoraj – Seel obejmuje Temp, jest taki szczęśliwy
- Gratuluję. A teraz zmykajcie do tego lekarza i przynieście zdjęcie małego – gratulowali im wszyscy.
- O tutaj jest główka – pokazuje na ekranie – tutaj rączki, nóżki. O ale małe zrobiło nam psikusa
- Jakiego?
- Pokazało nam plecki i pupkę. Niestety płci dzisiaj nie poznamy
- Nie szkodzi będziemy mieć niespodziankę – Bren patrzy na ekran przerażona, ono jest takie małe i całkowicie od niej zależne. Partner patrzy na nią – ona się boi, jest przerażona – mocno ściska rękę dodając jej otuchy. Czując jego obecność jest, jest trochę spokojniejsza.
- Panie doktorze czy ja mogę normalnie pracować?
- Nie widzę, żadnych przeciwwskazań. Musi pani unikać urządzeń emitujących promieniowanie tj. rentgen, niechronione komputery i tym podobne.
- No to czeka mnie praca przy biurku
- A czym pani się zajmuje?
- Jestem antropologiem
- Przykro mi to mówić ale dłuższe przebywanie w pobliżu kości zwłaszcza tych z pozostałościami tez nie jest wskazane – Booth patrzy z przerażeniem, nie dobrze ona mnie zabije. Bren właśnie zdała sobie sprawę z ilu rzeczy będzie musiała zrezygnować. Partner patrzy na nią z troską. Boże na co ja ją naraziłem… teraz już nie będzie tak dobrze, pierwszy entuzjazm minął, wdarła się szara rzeczywistość. Lekarz przepisał jej jeszcze jakieś witaminy, pobrał krew do badania. I umówili się na wizytę za miesiąc. Jechali w milczeniu. Bren siedziała pogrążona we własnych myślach. Wzięła telefon zadzwoniła do Cam
- Cam mam prośbę, mogłabym nie przychodzić dzisiaj już do pracy? Dzięki. Nie nic się nie stało po prostu jestem zmęczona. Ok. jakby coś to zadzwonię pa. Booth zawieź mnie do domu. Wezmę samochód, przepraszam muszę pomyśleć. Sama…
- Tempe… ja… - nie wie co powiedzieć. Jak złagodzić ten strach i przerażenie.
- Przepraszam ale muszę to sama przemyśleć proszę, daj mi trochę czasu. Nie wiem co robić mam mętlik w głowie. Nie wiem Booth, nie wiem co robić – podjechali pod blok weszła na górę po kluczyki. Wsiadła do samochodu i odjechała. Patrzył za nią z troską. Pojechał do pracy w sumie nie wie po co przecież i tak nie będzie się mógł skupić…
Ekstra opowiadanie. Biedna Temp musi zrezygnować z badania kości
Czekam na następną część:)))
XVI
Pojechała w swoje ulubione miejsce, nad jezioro. Po drodze kupiła jeszcze coś do jedzenia i picia. Mimo wszystko musi pamiętać, że nie jest już sama. Że to maleństwo żywi się tym co ona.
Musi pomyśleć...
Siedziała już drugą godzinę.
Nadal nie wiedziała co ma ze sobą zrobić...
Ze sobą...
Z dzieckiem...
Z Boothem...
Z Parkerem...
Booth... człowiek, którego poznałam, który był i jest miom przyjacielem, który jest zawsze przy mnie, nigdy nie opóścił...
Seeley który kocha i mówi, że nigdy nie opóści.
Ufam mu.
Wierzę w Niego.
Kocham go.
Tak, kocham go nad życie.
Parker syn Bootha.
Kochane dziecko. W dzień żywe srebro. W nocy śpiący aniołek. Kocham go mimo, że nie jest moim własnym synem. Nie wyobrażam sobie, żebym mogła go kochać bardziej. Nauczyłam się nim opiekować. Wiem już kiedy jest zły - ma identyczną minę jak tatuś. Uśmiecha się jego uśmiechem
Dziecko - maleństwo, które we mnie rośnie
Będzie chłopiec czy dziewczynka? Czy sobie poradzę? Ono będzie, jest zdane tylko na mnie. Zależne całkowicie ode mnie. Seel jest jego ojcem. Ale to ja noszę je pod sercem. Małe je i pije to co ja. Żyje moim życiem, a potem ja będę żyła życiem tego maleństwa.
Nie mam pojęcia jak być matką maleńkiego dziecka...
Jak wziąść małe na ręce, zeby mu krzywdy nie zrobić...
Jak kąpać...
Jak przewijać...
Ja...
To nie ja wybrałam sobie życie! To nie ja powiedziałam: „Chcę się urodzić!” A więc dlaczego? Dlaczego mimo wszystko żyję?
Dlaczego, kiedy przestaje oddychać, po chwili odruch, nad którym nie panuję, każe mi nabrać powietrza?
Dlaczego życie jest chwilami takie okrutne i uporczywe, takie podłe?
Dlaczego tak trudno jest zrobić sobie miejsce na ziemi i dlaczego mi się to nie udaje?
Dlaczego zawsze pod górkę...?
Dlaczego?
Dlaczego straciłam matkę, którą kochałam... - pochowałam ją jakiś czas temu. DLACZEGO?
Dlaczego straciłam ojca, którego kochałam... - odnalazł mnie mimo tego ból odrzucenia pozostał DLACZEGO?
Dlaczego straciłam brata, którego kochałam, uwielbiałam... - znowu jesteśmy rodzeństwem, bratem i siostrą, Marco - Polo...
Nie dam sobie rady...
Nie potrafię...
Nikt mnie nie nauczył miłości...
Nikt mnie nia nauczył zalezności od drugiej osoby...
Nikt się mną nie opiekował, zawsze byłam zdana na siebie...
Byłam Ja i tylko Ja
Jak mogę dać życie…jeśli nie wiem nawet… jak żyć...
Siedziała jeszcze dłuższy czas. Słońce zaczęło już wschodzić. Była już dużo spokojniejsza. Po ustach błąkał się uśmiech.
Wiem już co musze zrobić. Poczułam się tak, jakby ktoś szepnął mi do ucha, że jestem zdolna do miłości wielkiej i silnej…że taką jestem stworzona…że jest ktoś, na kogo mogę liczyć…kto czeka… Tylko dlaczego rzeczy najpiękniejsze są takie kruche?
Seeley Booth - czuję jakby był przy mnie. To on da mi siłę i pomoże.
Jest dla mnie wszystkim. Matką, Ojcem, Bratem, Przyjacielem, Kochankiem...
Jest dla mnie wszystkim. Całym moim życiem
On, Parker i maleństwo...
Mam nadzieję, że się spodoba
XVII
Booth siedział w biurze nie potrafiac skupić się na niczym. Po godzinie poddał się. Pojechał po Parkera, był na treningu karate.
- Hej mały. mamy dzisiaj męski wieczór. Bones musiała wyjechać za miasto i zostaliśmy sami. Co chciałbyś robić?
- Szkoda. Holy pisała mi sms czy przyjedziemy do nich. Wujek Russ zrobił im domek na drzewie chciały się pochwalić. Myśałem, że Bons sie zgodzi to pojechalibyśmy jutro.
- Słuchaj a może zrobimy tak. Ja zadwonię do wujka Russa i zapytam czy mozesz do nich przyjechać na weekend. zawiozę Cię tam dzisiaj a w niedziele z Tempe Cię odbierzemy. Co Ty na to? Oczywiście pod warunkiem, że Russ i Amy nie będą mieli nic przeciwko temu.
- Super mozesz zadzwonić, proszę? - wyciąga telefon.
- Cześć Russ... - rozmawiają chwilę - no to jedziemy Cię spakować i zawiozę cię do nich.
- Huraaa!
Po ok 2 godzinach byli na miejscu.
- Dzięki Amy. Temp wyjechała za miasto ja też jutro pracuję. Mały by się nudził a chyba się za wami stęsknił.
- Nie ma sprawy dziewczyny już się nie mogą doczekać. Wejdziesz?
- Nie, dzieki muszę wracać. To narazie bądź grzeczny - całuje małego - przyjedziemy po niego w niedziele.
- To przyjedźcie na obiad. Będzie nam miło. Tata chyba tez przyjedzie.
- Jak tylko Bones zdąrzy wrócić. Dzięki do neidzieli.
Wracał pustymi ulicami do domu. Wracał bo w każdej chwili może wrócić. Zaczeka na nią. Boi się o nią. O nią i o dziecko.
A co jeśli zdecyduje... Nie nie mogę takl myśleć. Boże co ja najlepszego narobiłem. tyle zmartwień i jest teraz sama. Napewno nic jej nie będzie. Jej ani dziecku. Podejmie właściwą decyzję Nie zależnie od tego jaka ona będzie, będę się musiał z nia pogodzić. Tak bardzo pragnę tego dziecka, że zapomniałem zapytać czego ona pragnie. Jestem cholernym egoistą. A podobno ją kocham. Kocham ją bardziej niż włąsne życei. Dla niej zrobię wszystko. Nawet jeśli to bęzie oznaczało...
Siedział przed telewizorem, nie mógł zasnąć. patrzył w telewizor nic nie rozumiejąc. W końcu dopadło go zmęczeni ostatnich dni. Zasnął...
Było już całkiem jasno kiedy wracała do miasta. Podjechała pod dom dr Sorayan. Zadzwoniła. Otworzyła jej zaspana Cam
- Dr Brennan co sie stało?
- Przepraszam, powinnam była najpierw zadzwonić. Jeśli przeszkadzam to przyjdę kiedy indziej...
- Nie, nie przeszkadzasz. Wejdź. Napijesz się kawy?
- Nie dziękuję, źle na nią reaguję a nie wiem gdzie u Ciebie jest łazienka.
- Ok w takim razie ja tez napiję się herbaty.
Usiadły z kubkami herbaty w salonie szefowej.
- Co się stało dr Brennan
- Czy nie myślisz, że najwyższy czas abyśmy pzreszły na "TY"?
- Chyba najwyższy. Brennan - uśmiecha się do niej, w końcu przełamała się - no dobra co się stało?
- Cam ja już nie będę mogła pracować w takim wymiarze godzin i przy szczątkach. Lekarz powiedział, ze powinnam jak najmniej przebyać w pomieszcvzeniach emitujących jakiekolwiek promieniowanie i przy szczątkach też. Nie wiem jak to rozwiązać. Mam pewien pomysł ale nie wiem jak...
- Liczyłam się z tym i ja też mam dla ciebie propozycję. Ale powiedz co ty wymyśliłaś
- Ok. Więc ja oddam część etatu Wendellowi. Wiesz, że ja nie potrzebuję pieniędzy mam ich pod dostatkiem. Zajmę się tylko papierkową robotą. Wen jest dobry. poradzi sobie. A jak będzie miał jakiś problem to ja mogę pomóc. Jeśli to byłoby możliwę chciałabym prowadzić zajęcia z studentami. A potem jak już urodzę to...
- To jest bardzo dobry pomysł. Moja propozycja była taka, że zatrudnimy dodatkową osobę żeby ciebie odciążyła i własnie chciałam ci zaproponować wykłady.
- Weź Wena, on jest dobry, poradzi sobie. Poza tym pisze pod moim kierunkiem doktorat.
- No to mamy sprawę załatwioną. A teraz powiedz co powidziała lekarz i jak dziecko?
- Mówi, że wszystko w porządku. Małe rozwija się prawidłowo. Musze tylko o siebie bardziej dbać i unikać ale to juz mówiłam. Jak mi powiedział, że będę musiała zrezygnować... Cam ja nie wiedziałąm co mam robić...
- Wybrałaś najlepsze rozwiązanie. Teraz ciesz się macierzyństwem, dużo odpoczywaj, odżywiaj się zdrowo. I niczym nie przejmuj. Załatwimy to tak, że będzie wszystko w porządku.
- Dzięki za herbatę i za wszystko - mały przytulaniec - musze jechać bo Booth zawału dostanie. Nie ma mnie od wczoraj. Musiałam pomyśleć. Jeszcze raz dzięki.
- I on nie wysłał jeszcze ekipy poszukiwawczej?
- Nie, wiedział, że musze pobyć sama. Do poniedziałku w pracy cześć.
Wyszła i pojechała prosto do domu.
Tym razem krócej. Czeka ma opinie
Izalys świetne opowiadanie. Fajna rozmowa Cam z Temp.
Czekam na kolejną część:)
mmmmm sweetaśnie! Bren ze wszystkimi swoimi problemami i obawami. Bren i studenci no, no, no czekam na jakis eksytujacy wykład!
XVIII
Weszła na górę była już godzina 11. Była jeszcze w sklepie, zrobiła zakupy. Bo w domu pewnie nic nie ma mieli zrobić zakupy wczoraj. Booth pewnie zapomniał. Nie cierpi zakupów - uśmiecha się pod nosem. Otworzyła drzwi po cichu. To co zoabczyła było tak podobne do jej partnera. Leżał na kanapie z pilotem w ręce, telewizor szedł, oczywiście, w najlepsze.
On się nigdy nie zmieni. I za to go kocham - myśli. Usiadła naprzeciw niego i patrzyła jak śpi. Podniosła się, poszła przygotować śniadanie. On uwielbia długo spać. W sobotę mógłby spać cały dzień. Gdy już było gotowe poszła go obudzić.
- Booth - potrząsnęła jego ramię - Booth, wstawaj śniadanie gotowe
Śni mu się, że Temp go budzi. podniósł oko i szybko otworzył drugie. To naprawde Ona.
- Cześć śpiochu, wstawaj śniadanie na stole - i poszła do kuchni - Booth, ktoś Ci język uciął przez noc?
- Już idę - to naprawdę nie sen. Podchodzi do niej, obejmuje ją od tyłu i całuje - wróciłaś...
- Jakbym nie wróciła spałbyś do jutra. Gdzie Parker?
- Zawiozłem go do Russa. Dostał sms od Holy i bardzo chciał jechać. Zadzwoniłem do niego i zapytałem. Zgodził się. Mam nadzieję, że nie mam nic przeciwko...
- Nie - odpowiada - będziemy mieli całą sobotę, a raczej to co z niej zostało i niedziele dla siebie. Musimy porozmawiać... ale najpierw zjedzmy.
- Temp... - zaczął
- Najpierw śniadanie. Jestem głodna. A jak ja jestem głodna to i dzidzia jest głodna. Nie drażnij głodnych - usmiechnął się szeroko, dzidzia ich kochana dzidzia
- Dobrze ja też jestem głodny nie jadłem kolacji...
Jedli w spokojnym miczleniu. Wiedział, że będzie dobrze, czuł to. Po śniadaniu pozmywał. Usiedli na kanapie.
- Seel... przemyślałam sobie to wszystko...
- Tempe niezależnie jaką podejmiesz decyzję ja będę z Tobą. Kocham Cię nie za to, że będziemy mieli dziecko, tylko za to, że jesteś...
- Nie przerywaj mi, proszę... Wczoraj... wczoraj różne rozwiązania przychodziły mi do głowy... i nawet myślałam... Booth ja poprostu pogubiłam się. Muszę zmienić całe swoje życie, już nic nie będzie takie samo, nie byłam na to gotowa. Ta noc na plaży... myślałam, długo myślałam i nie wiem co przyniesie przyszłość, nie wiem jaką będę matką. Nie wiem. Ale wiem jedno. Nie mogłabym nigdy, przenigdy zabić naszego dziecka. Ono powstało w najpiękniejszej chwili naszego życia nie mogłabym, nie potrafiłabym... - wtula się mocno w jego opiekuńcze ramiona - kocham Cię. Potzrebuję cię, kochaj mnie - wziął ją na ręce i zaniósł prosto do sypialni...
Późnym popołudniem nadal leżeli w łóżku. Patrzył na nią z wielką miłością. Trzymał rękę w miejscu gdzie rosła ich dzidzia.
- Nie będę pracować z kościami ani w samym labolatorium. Zajme się papierkami i wykładami. Pomogę Wenowi napisać doktorat. Będziesz pracował z Wendallem. Dostanie połowe mojego etatu. Rozmawiałam rano z Cam chyba ją obudziłam. Zgodziła się na wszystko.
- Nigdy bym, cię nie poprosił o rezygnację z kariery...
- Wiem to moja decyzja. Jak się dzidzia urodzi, to wtedy zobaczymy co dalej.
- A więc biurko? Napewno wytrzymasz? Wiesz, cieszę się, że Wen będzie miał stały zarobek. Z jego stypendium utrzymuje praktycznie rodzinę.
- Dlaczego nic nie pwoiedział? Pomogłabym mu...
- To dumny, młody czlowiek. Nic od nikogo za darmo nie weźmie. Pójdziemy dzisiaj na kolację? Potem do kina i na jakieś tańce?
- Zapraszasz mnie na randkę? - kiwa twierdząco głową - z wielką przyjemniścią pójdę - w tym momencie zadzwonił telefon Bootha, odebrał
- Booth - słuchał chwilę - spokojnie, proszę się nie martwić zaraz tam będę. Nie, nie przeszkadza pani. Zaraz będę razem z partnerką - rozłaczyła się - Cullen miał wylew jest w szpitalu. Pojedziesz ze mną?
- Pewnie - zaczęłi się ubierać. Po godzinie byli już w szpitalu. Na korytarzu stała żona szefa Bootha.
- Emily - podszedł do niej przytuliła się do niego - spokojnie co z nim?
- Lekarz coś mówił ale ja nie bardzo rozumiem co ...
- Ja pójdę do niego, zostań z nią - powiedziała Temp, pokiwał głową i usiadł z nią na krześle pod salą. Po chwili wróciła Brennan
- I co?
- Miał wylew. Jest przytomny, ma sparaliżowaną lewą stronę. Jest dobrze ma szanse wyjść z tego całkowicie. Potrzeba tylko spokoju i rehabilitacji. Musi też zmienić tryb życia, mniej stresu, kawy, więcej spacerów zdrowego trybu życia i będzie w porządku.
Spędzili z nimi jeszcze jakis czas iwrócili do domu. Odeszła ochota na romantyczną randkę
- I będę miał nowego szeda na jakiś czas. Nie podoba mi się to.
- Może nie będzie tak źle. Co będziemy robić?
- Ja mam pomysł - bierze ją na ręce i niesie prosto do sypilani - uwielbiam tak spędzać czas.
Dużo później
- Amy zaprosiła nas na obiad jutro, będzie też twój tata. Pojedziemy?
- Pewnie. Zobaczę tatę. Będzie okazja żeby powiedzieć, o ile Park już się nie pochwalił
- A jak Ty się czujesz?
- Słuchaj jak będzie marudził tak co dziennie to mozęsz skończyć z podbitym okiem dopiero będzie jadka
- Obiecuje, że się poprawię, ale...
- Booth nie zaczynaj...
W niedzielę pojechali po syna i na obiad rodzinny. Po posiłku Bren powiedziała o dziecku rodzinie
- Gratuluję siostrzyczko. Parker mówił coś o rodzeństwie ale nie uwierzyłem mu. Cieszę się. Będę wujkiem
- A ja dziadkiem. Już nie mogę się doczekać...
Wieczorm wrócili do domu. Są tacy szczęśliwi...nie przewidują co los dla nich szykuje...
Wypociłam
nie przewiduja co los im szykuje? co to znaczy? nie rob im nic prosze! czekam na cdk!
Świetne opowiadanie. Z ostatniego zdania wynika chyba, że dojdzie do czegoś złego. Czekam na cedeka:)
czyżbym wyczuwała komplikacje? ^^ pisz szybko bo chce zobaczyć, czy mam racje i oczywiście uzależniłam się od tych ff :)
http://www.youtube.com/watch?v=E0-tuqr4Jys&eurl=http%3A%2F%2Fserialkosci%2Enet%2 F&feature=player_embedded
Zapowiedź odc 26 fajne
XIX
Wieczorem zjedli kolację w milczeniu. Booth zastanawiał się jak to teraz będzie. Czy nowy szef będzie przymykał oko na jego wybryki. Czy pozwoli pracować z Wendallem? W końcu nawet doktorem jeszcze nie jest.
Bren zastanawiała się jak reszta przyjmie zachodzące zmiany. Jak ona sama je przyjmie. A Parker był zbyt zmęczony żeby rozrabiać. prawie zasnął przy kolacji. Temp wzięła chłopca na ręce, pomimo złego wzroku partnera, zaniosła do łóżeczka.
- Idziemy spać? Jutro czeka nas ciężki dzień
- Zobaczysz wszystko się jakoś ułoży... - poszli do sypialni.
Ranek przyszedł bardzo szybko. Prysznic, śniadanie. Pojechali najpierw zawieść małego do szkoły. Potem Booth podrzucił ją do instytutu.
- Chciałbym być tam z Tobą ale musze jechać o 10 jest spotkanie z Dyrektorem generalnym. Muszę być
- Wiem i rozumiem. Będzie dobrze - uściskała go jeszcze dodając otuchy i wyszła
- Dzień dobry - weszła na platformę
- Hej słodziutka.
- Zebranie u ciebie o 10. Może być? - zwróciła się do niej Cam
- Jasne, to za pół godziny u mnie ok? - pokiwali głowami. Zeszła szybko
- Nawet nie zapytała o szcząki - zdziwił się Jack i Wen
O 10 w jej gabinecie.
- Jetsesmy tu żeby ustalić pewne sprawy na najbliższy czas. Bren zaczniesz? - zdziwili się bo do tej pory obie panie doktro były na bardzo oficjalnej stopie
- Miał tu być dzisiaj ze mną Booth, ale w sobote Cullen miał wylew. I on też ma zebranie w FBI o 10. Więc na początek powiem wam, że jestem w 12 tygodniu ciąży - to stwierdzenie wywołało lekką konsternację w męskiej części zespołu - jakby ktoś chciał zobaczyć dzidzie to tu jest zdjęcie - pokazała i odrazu dziewczyny zgarnęły żeby zobaczyć - w związku z tym ja nie będę już pracować ani w labolatorium ani ze szczątkami - to oświadczenie wywołało jeszcze większy szok u przyjaciół
- Ale mój doktorat...
- Spokojnie zostaje w instytucie, tylko za biurkiem. Będę zawsze pod ręką jakby trzeba było
- Słodziutka jestem z Ciebie bardzo dumna...
- To nie była łatwa decyzja ale jedyna jaką mogłam podjąć i nie żaluję teraz część Cam
- No więc Bren zostaje za biurkiem na pół etatu - Wendall ze strachem patrzy a co z nim - cały pozostały etat przejumesz Ty Wen jeżeli oczywiście chcesz. Brennan mówi, że poradzisz sobie sam i ja jej wierzę. Poza tym ona będzie pod ręką.
- Naprawdę będę miał etat? Przecież ... - z radości zaraz wyjdzie ze skóry. Będzie miał pieniądze, już nie będzie sie musiał martwić - o matko naprawdę? To nie jest jakiś żart?
- Nie, to nie żart. Jak chcesz to masz tą robotę.
- Pewnie, że chcę - w swojej spontaniczności ściska wszystkich po kolei
- No to na tyle ogłoszeń - kończy Cam
- Jakby coś to ja jestem u siebie. Wołajcie jak tylko będę potrzebna. Aha i zgłaszam sie na ochotnika do przepisywania wszelkich raportów, muszę mieć co robić - dodaje ze śmiechem. Wyszli z jej gabinetu została tylko Angela
- Temp, to musiała być trudna decyzja...
- Tak Ang ale jedyna jaką mogła podjąć. Lekarz powiedział, ze muszę unikać wszelkiego promieniowania i szczątek też. Musze zmienić całe swoje życie. To duży koszt. Ale wiesz co? Nie żałuję. Seel zawsze będzie przy mnie i dam radę. Chcę tego. Naprewdę chcę... poprawka chcemy tego...
- Witam wszystkich, jak wiecie, a jak nie wiecie to się teraz dowiecie, wasz przełożony, Dyrektor Cullen w sobotę miał wylew. Jest częściowo sparaliżowany. Dojdzie do siebie, potrzebuje tylko czasu - jakieś pół roku. Przez ten czas waszym szefem będzie PO (pełniący obowiązki) dyrektora. Kim on będzie, Cullen wam pozostawił decyzję. do godz 15 liczę na to, że każdy z was przyniesie kartke z napisamy nazwiskiem osoby którą by widział na tym stanowisku. Prosze o madry i rozsądny wybór. Uszanuję waszą wolę tylko w przypadku, że jeden z kandydatów osiągnie próg przynjmniej 50%. To był pomysł waszego szefa. On też oddał głos. To tyle. Acha i prośba jest taka żeby to głosowanie bylo tajne. Wyniki jutro. Wracajcie do pracy.
Agenci zaczęli się rozchodzić do swoich zajęć, część z nich oddała karteczki z wypisanym nazwiskiem. Booth podszedł do dyrektora generalnego
- Czy mogę zamienić słówko z panem?
- Proszę
- Moja partnerka jest w ciąży i na razie nie będzie mogła pracować
- A tak dr Brennan? Ta od kości?
- Tak. I jeszcze chyba powinienem powiedzieć, że to moje dziecko...
- No to chyba dobrze, że nie będzie z panem pracwać? Gratuluję ojcostwa.
- Dziękuję Sir. Chciałbym, jeżeli to możliwe za partnera innego antropologa. Asystenta Bones
- Ja nie widzę przeciwskazań. Ale tę decyzję pozostawię nowemu szefowi. Proszę się zgłosić do niego jak tylko obejmie stanowisko.
- Dziękuję - jak szefem będzie ten na którego głosowałem, moim zdanie naprawdę Sully nadaje się do tego, to nie mam na co liczyć, zobaczymy.
Była godz 15:30 agent wszedł na platformę
- Hej zezulce, gdzie Bones?
- Hej tatuśku, gratulujemy, piękny dzidziuś. Bren jest u siebie już tu nie przychodzi - odpowiadają
- Dzięki, prawda że śliczne? A jak ona się czuje? Ja jej nie pytam bo będę chodził z podbitym okiem. Napradę tu nie była?
- Naprawdę. A z nią chyba ok. Zaglądamy tam co jakiś czas. - dodaje Wen
- Ok idę sprawdzić dzięki
Wszedł do jej gabinetu. Siedziała z zamkniętymi oczyma. Podszedł do niej przyłożyl usta do jej czoła. Obudziła się natychmiast
- Hej drzemka?
- Tak, podobno to w ciąży normalne. Od rana czytam na necie wszystko co powinnam wiedzieć i mi głowa pęka
- Bren, wiesz, że internet to nie za dobre źródło informacji. Tam różne głupoty piszą
- Wiem, wiem ja poprostu chcę sie jak najwiecej dowiedzieć...
- Dowiemy się wszystkiego powoli. Sami do tego dojdziemy. Kocham Cię.
Wstała. Zachwiała się. Partner zdążył ją złapać. Położył na kanapie.
- Nic mi nie jest tylko zasłabłam. To podobno normalne.
- Tempe to już drugi raz. Powinnaś iść dolekarza.
- Jak mi nie przejdzie to pójdę, obiecuję. Poleżę trochę - kładzie głowę na kolanach partnera
- Pojedziesz ze mną do Cullena? A potem po Parka?
- Jasne, jedźmy.
Ciesze się, że sie moje wypociny komuś podobają:)
Siedziba FBI
- Cześć Booth - do biura wszedł Sully
- Cześć, idziesz na zebranie?
- Tak co tam u ciebie?
- W porządku. Nadal mieszkam na łodzi. Zimno już trochę ale nie mogę się zebrać żeby wynając miszekanie. A co u Was?
- Dobrze, bardzo dobrze. Będę ojcem wiesz. Bones jest w ciąży
- No to gratuluję. O kurcze, myślałem kiedyś, że to ja będę tym szczęśliwcem
- Sully...
- Ale teraz już wiem, ze to była raczej fascynacja niż miłość. To co was łączy to prawdziwa miłość a dziecko jest tego najlepszym dowodem.
- Tak masz racje. Sully mam nadzieję, że kiedyś wróci to co nas łączyło, ta przyjaźń
- Ja też a teraz chodźmy bo już 10.
Weszli do sali konferencyjnej wszyscy siedzieli już na miejscach. Pozostały im miejsca stojące.
- No cóż kto późno przychodzi ten sam sobie szkodzi - mówi Booth
- Dzień dobry państwu - wszedł dyrektor - żeby nie przedłużać powiem, że jetem z was dumny. Sami wybraliście nowego szefa. Który tylko chyba sam na siebie nie głosował. Zwycięzca uzyskał 98% głosów. Powiem, że nie spodziewałem się takiego wyniku...
- Gratuluje stary - mówi Booth do Sullyego
- Że co?
- Czy mogę kontynuwać - patrzy znacząco na agnetów - dziękuje. Waszym nowym szefem zostaje jeden z was... - w tym momencie zadzwonił telefon Botha . Wyszedł na zewnątrz - A Booth gdzie poszedł?
- Dostał telefon. Chyba pilne inaczej by nie odebrał - tłumaczy Sully, wszedł Booth
- Przepraszam, dzwonili z policji stanowej. Mamy kolejne ciało
- No dobrze zjemiemy się tym za chwilę więc jak już wspominałem nowy szef ma uwas pełne poparcie. Agencie Booth
- Tak, pzrecież nic nie robię - odzywa się zdziwiony
- To pan jest nowym PO dyrektora. - w tym momencie rozległa sie burza oklasków
- Ja?! - pyta zdziwiony, podchodzą do niego koledzy z gratukacjmi. w sali zostali on, dyrektor i Sully - to jakiś żart tak?
- Nie, pana koledzy wybrali. Ja zostanę tu dzisiaj i jutro żeby choć trichę cię wprowadzić. Przynjamniej na te dwa dni nie będziesz jeździł w teren. Więc wydaj pierwsze dyspozycje
- Ale ja się do tego nie nadaje. ok, ok Sully weź Dereka i jedźcie na miejsce. Po drodze weźcie Wendalla z labolatorium. Dzięki
- Ok nie ma sprawy szefie - wychodzi
- Nie uważam, zeby to był dobry pomysł - ostrożnie mówi do dyrektora - Ja nie nadaję się do wydawania rozkazów. Wolę je wykonywać.
- Słuchaj Booth, to oni cię wybrali, więc ufają i zrobią to co im każesz. Przecież chyba myślałeś kiedy o awansie
- Nie ukrywam, że tak ale nie w wieku 36 lat.
- No to już masz awans. Wykorzystaj to dobrze. Chodź pokażę Ci co i jak
- Za dzwonię tylko i zaraz przyjdę.
- Hej kochanie. Możesz przekazać Wenowi, że zaraz będzie po niego Derek z Sullym
- Przekaże a czamu nie Ty?
- No ja na razie nie będę jeździł w teren
- Booth znpwu strzelałeś do Clownów?
- No nie do końca. Posadzili mnie za biurkiem na przynajmniej dwa dni a potem zobaczymy
- Seel w coś Ty się wpakował?
- W nic naprawdę muszę kończyć. Na razie papa Kocham Cię
- Ja ciebie też
- Cześć, dzwonił Booth? Pochwalił się - do jej gabinetu wszedł Derek a za nim Sully
- Dzwonił, że wy będziecie i, że jest uziemiony za biurkiem. A czym miał się pochwalić?
- Skubany nie powiedział. Jest nowym PO dyrektora
- Poważnie? Ja go zabiję niech się tylko pojawi.
- Słuchaj zrobimy mu imprezę. Możemy tuttaj w labolatorium? W FBI się zaraz zorientuje a tu raczej nie - pytają
- Ale czemu nie powiedział. Ja go normalnie...
- Jakbyś go nie znała i nie wiedziała, że sam się nie pochwali. Z niego trzeba wyciągać siłą. Ok jedziemy zobaczyć co tam ciekawego - mówi Derek
- Gratuluję mamusiu - podchodzi do niej Sully - Booth mi powiedział. Cieszę się waszym szczęściem
- Dzięki
- Ok znikamy bo zaraz wyślą ekipe poszukiwawczą za nami - wyszli. Bren weszła na platformę
- Słuchajcie zaraz zaczną zjawiać sie tutaj agenci. Będzie wielka impreza. Booth został nowym szefem FBI i chcą mu zrobić niespodziewajkę. Mam nadzieję, że to nie za duży problem
- Nie wcale. No popatrz w wieku 36 lat szef FBI w D.C. Nie źle
- Tak jestem z niego ogrmonie dumna. Do tego nawet się nie przyznał. Dopiero Derek z Sullym powiedzieli jak przyjechali po Wena
- No to będzie imprezka.
- Ja wracam do gabinetu wołajcie jakbym była potrzebna. Musze jeszcze podjechać po Parkera.
- Jasne.
Wieczorem, wychodząc z biura Booth miał dosć. Marzył o domu, ciepłej kąpili i spokojnym wieczorz. Dostał sms. "Przyjedziesz po mnie?" No nie ona jeszcze w pracy. Znowu będzie awantura. Miała się oszczędzać. Niech ja ją dorwę. Pojechał do instytutu. Wszedł do budynku. Bylo ciemno, wszedł do jej gabinetu z zamiarem wygłoszenia kazania. Siedziała na kanapie. Była blada
- Bren co ci jest?
- Nic trochę kręci mi sie w głowie.
- Idziemy do lekarza. A wogóle co ty tu robisz o tej porze? Tempe przecież...
- No dobra, dobra do żadnego lekarz nie pójdę ale możemy iść już do domu - wstała i objęci wyszli z jej gabinetu.
Gdy doszli do poziomu platformy ...
Gdy doszli do poziomu platformy ...
Surprise! sweetaśnie! jak zawsze super! czekam na cdk!
XXI
... Zaświeciło się światło
- Niespodzianka - zawołali przyjaciele -myślałeś, że Cię wypuścimy bez świętowania
- Albo, że się nie dowiemy? - dodała Bren z nutką pretensji w głosie - czemu się nie pochwaliłeś?
- Bo oni nie wiedzą do końca co zrobili. A mnie po jednym dniu za biurkiem głowa boli. Nie będę siedział za biurkiem. Nie nadaję się do tego - narzeka jak małe dziecko, które nie dostało lizaka - zwariuję.
- Już ja dopilnuję, żebyś nie zwariował - bierze partnera pod rękę i prowadzi na platformę. Zebrali się tam wszyscy przyjaciele i koledzy z instytutu i FBI. Patrzył na ludzi z któymi pracuje i nazywa ich swoimi przyjaciółmi. Dużo się ich zebrało.
- Kto to wymyślił? To Twój pomysł? - zwrócił się do Bren
- Czy to ważne. To Twój wieczór, ciesz się nim. Dyrketorze Booth
- O nie ja jestem tylko PO dyrektora, to duża różnica - Siadają za suto zastawionym stołem. Postarali się, o jest i nawet szampan. Chyba mnie lubią jednak.
Cały wieczór ktoś mu gratulował. Wznosili toasty.
- Zanim przjedziemy do części rozrywkowej chcielibyśmy z moją partnerką, moją miłością coś wam powiedzicieć. Niektórzy już wiedzą. Za trochę więcej niż pół roku poraz drugi zostanę ojcem. I jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.
- Grtuluję - kolejna fala gratulacji tym razem nie tylko dla niego ale też dla szczęśliwej mamusi.
Była już 20 ale nikt nie wybierał się do domu. Wszyscy bawili się bardzo dobrze. I liczyli na wyrozumiałość szefa. Podszedł do siedzącej Tempe. Siedziała z zamkniętymi oczami. Była bardzo blada.
- Skarbie jak się czujesz?
- Seel nic mi nie jest. Jestem zmęczona poprostu. Ciesz się imprezą. Ja pójdę do siebie do gabinetu, położę się na kanapie i odpocznę...
- Nie ma mowy idziemy do domu...
- Booth to Twój wieczór, Twoje święto. Nie możesz ich opuścić. Nie ma mowy. Ja się położę na chwilę i wrócę do Was - nie daje za wygraną, nie chce go niepotrzebnie nie pokoić - no idź.
Booth wrócił do bawiących się przyjaciół zmartwiony. Jest taka blada. I taka uparta. Usmiecha się pod nosem.
- Co jest Booth? - pyta Derek
- Martwię się o nią. Ciągle jest zmenczona i blada...
- Nie martw się. Jak moja żona byłą w ciąży to przez pierwsze pięć miesięcy ciągle spała. A jak nie spała to siedziała bo robiło jej się słabo. To całkiem normalne. Przecież jest pod stałą opieką medyczną tak? - kiwa twierdząco głową - oni z pewnością wiedzą co jest z jej organizmem. Po to sa te comiesięczne badania.
Po tym zapewneniu Booth, trochę uspokojony, wrócił do zabawy.
Weszła do gabinetu, położyła się na kanapie. Zasnęła. Obudziła się, była 22 a zabawa trwała w najlepsze. Muzyka grała głośno. Podniosła się, chwilę posiedziała i poszłą do bawiących się przyjaciół. Zabawa była wyśmienita. Booth tańczył w najlepsze jakiegoś rock 'adn rolla. Uśmiechnęła się na ten widok. Nigdy nie widziała go tak tańczącego. Przyajciele dopingowali go oklaskami. Przyłaczyła się do nich. Angela podeszła do niej
- Słodziutka jeżeli on ma tyle energii w sypialni co an parkiecie to ja ci zazdroszczę
- Oj ma, ma - uśmiechnęła się do przyjaciółki - mówili coś kiedy koniec imprezy?
- Nie, ale chyba za dobrze się bawią żeby skończyć. Chyba nie chcesz im przerwać
- Nie, pewnie, że nie. Odpoczęłam trochę i mogę siedzieć dalej. Ciągle czuję się zmenczona. To podobno normalne.
- No to siadaj. Zjemy coś? A może go zawołać
- Możemy zjeść i nie wołaj, niech się bawi.
Siedziały zajadając się grecką sałatką. Śmiały się do rozpuku patrząc na zaimprowizowany "parkiet" i na wygłupiających się przyjaciół i kolegów. Kobiet było zdecydowanie mniej więc były rozchwytywane. Po Angele przyszedł Jack. Poszla się bawić. Bren została przy stole. Dostała sms "Dobranoc Bones" To od Parkera. Kochany dzieciak. Został dzisiaj z Rosą. Odpisała mu. wtedy coś się zmieniło. Światło przygasło. Zmieniła się muzyka. Teraz płynęła nastrojowa ballada zespołu Metalica. Postanowiła to wykorzystać. Partner siedział z Derekiem, nie zauważył jej. Podeszła do niego
- Podarujesz mi jeden taniec przystojaniaku? - zapytała
- Tobie każdy nie tylko jeden - odparł wstając.
Weszli objęci na parkiet.
Wziął ją w ramiona.
Przyciągnął ją do siebie.
Przywarła do niego całym ciałem.
Jego ręce na jej plecach.
Jej ręce na jego szyi.
Czoło oparte o czoło.
Patrzą sobie prosto w oczy.
Nie istnieje dla nich nic
Nie istnieje dla nich nikt.
Są tylko oni.
Ich ciała wtulone w siebie.
Ich oczy wpatrzone w siebie.
Dłonie błądzące po ciele ukochanej osoby.
Usta zbliżające się do siebie.
Jeszcze tylko kilka milimetrów i będą mogły zakosztować swojej słodyczy.
Nic się nie liczy.
Ani czas...
Ani miejsce...
Ani przyajciele...
Są tylko oni i ich wzajemna miłość.
Magia...
Magia miłości...
Jeżeli ktokolwiek miał jakieś wątpliwości, co do ich uczucia, po takim tańcu nie ma już żadnych. Potem jeszcze tylko jeden toast i czas dobrej zabawy dobiegł końca.
Miłego czytania. Jak zawsze czekam na opinie
PS.
Dzięki za napisy
Izalys wspaniale.
Podejrzewałam, że to Booth zostanie szefem.
Fajnie opisałaś przyjęcie dla Bootha.
Czekam na kolejną część:)
XXII
Połowa grudnia
Robiła właśnie porządki w mieszkaniu. Była sobota. Seel zabrał Parka do parku. Było bardzo zimno, nie chcieli, żeby ona się przeziębiła więc poszli sami. Nadal nie zbyt dobrze się czuła. Nie mówiła nic partnerowi o tym, zaraz ciągnłą by ją na badania. Następną wizytę mają już we środę porozmawia z lekarzem. Dzidzia coraz bardziej widoczna. Do swoich ukochanych jeansów już się nie mieści. Chłopaki rozpieszczają ją jak mogą. Nic nie pozawalają robić. Pewnie jakby widzieli co teraz robi, bez krzyku by się nie obeszło. Już slyszy "Przecież sam mogę sobie wyprasować i poukładać koszule". Podeszła do szafy, powiesiła wyprasowane koszule. Potem do komody z resztą prania. No tak mogła się tego spodziewać. Bałagan... to takie podobne do Seela. Wyciągnęła wszystko z zamiarem poukładania.
Na dnie szuflady leżało małe pudełeczko. A, że ona jest tylko kobietą, a, że kobiety są z natury ciekawskie otworzyła. Aż z wrażenia usiadła. W pudełeczku wyścielanym aksamitem leżały dwie obrączki. W środku miały wygrawerowane, na większej Bones a na mniejszej Booth. Pojedyncza łza spłynęła po policzku. Wiedziała, że chciał ślubu. Wiedziała ale nie przypuszczała, że aż tak. Dla niej ważne było to, że sa razem, a on chciał żeby to było oficjalnie... i co ma teraz zrobić? Zamknęła pudełeczko włożyła do szulfady wrzuciła z poworotem ubrania, które tam były. Te świerze poskładane położyła na komodzie.
Co ja mam teraz zrobić. Jest dla mnie najważniejszy. Dla niego zrobię wszystko. Tylko czy jestem gotowa na takie zmiany. Wiem, że go kocham i nigdy nie przestanę. Więc dlaczego się waham? Skoro zawsze będziemy razem to dlaczego nie wziąść ślubu? To jest logiczne następstwo. No może nie do końca - uśmiecha się pod nosem - najpierw miłość potem ślub a na po nim dziecko. U nas to było trochę inaczej. Tak. Jestem na to gotowa. Święta. To będzie dobry czas na ślub. Poproszę przyjaciół pomogą mi. Będzie to mój świąteczny prezent.
Wzięła telefon
- Cześć Ang masz jakieś plany na wieczór? Nie? To słuchaj może byśmy wpadły do Cam z wizytą? Zaraz do niej zadzwonię. Weź Jacka ja zadzwonię do Wena i do Cam. Nie, nic się nie stało. Muszę z Wami pogadać bez Bootha. Bo bez niego, proszę. Poproś Jacka żeby sie nie wygadał. Dowiecie się wszystko na miejscu - rozłączyła się. Wykręciła do Cam
- Cześć Cam masz jakieś plany na wieczór? A możemy wpaść do ciebie? Angela, Jack, Wen i ja. Nie Booth nie. I nie mów mu nic dobra? dzięki to do wieczora.
Jeszcze zadzwoniła do Wena i już miała plan w głowie. Zabrała się za obiad chłopaki pewnie wrócą głodne. Przyszli pół godziny później
- Bones miałaś odpoczywać! - powiedział jak zobaczył koszule w szafie i ubrania na komodzie - obiecałaś
- Nic mi nie będzie prasowałam na siedząco. A swoją drogą mógłbyś poukładać w szufladzie. Nie miałam gdzie włożyć ubrań. Zaraz będzie obiad. Siadajcie.
Jedli radośnie gawędząc. Po skończonym posiłku chłopaki wzięły się za zmywanie. Bren położyła się na kanapie z gazetą w ręce.
- Hej wieczorem jest mecz. Będziecie oglądać? - zapytała
- No w sumie na to liczyliśmy. A dlaczego pytasz?
- Bo ja umówiłam się z dziewczynami na babski wieczór. Możecie spokojnie oglądać. Odwieziesz mnie?
- Pewnie
Wieczorem u Cam
- Poczekaj słodziutka, czy ja dobrze zrozumiałam? Chcesz wyjść za Bootha bez jego wiedzy?
- Nie bez jego wiedzy tylko nic mu nie mówiąc
- Na to samo wychodzi - dodał logicznie Wen
- Nie do końca. Dowie się w kościele
- To ślub ma być w kościele - Cam odzyskała głos
- No tak. Dla niego to ważne, więc ja chcę to zrobić - popatrzyli na nią ze zdziwieniem, nigdy nie robiła coś bez przekonania, że tego chce.
- Ty naprawdę tego chcesz - stwierdził Jack
- Tak i potrzebuję waszej pomocy, żeby mu zrobić niespodziankę. Bez waszej pomocy nie dam rady. Proszę.
- No to zacznij od początku jaszcze raz -
Opowiedziała im swój plan. Słuchali z uwagą. Co chwilę dodając jakąś uwagę.
- No może i to wyjdzie. Musimy tylko zachować to wszystko w sekrecie. Każdy wie co ma robić? Powtórzmy. Wen
- Kombinuję kapelę będzie super jak mi się uda - odpowiada Wen
- Cam
- Katering - Odpowiada Cam
- Angela
- Dekoracja auli i kościoła pomoc w wyborze sukienki - dopowiada Ang
- Jack
- Przekonać Bootha do założenia najlepszego garniaka i, że nabożeństwo będzie w intencji pracowników instytutu i FBI. No i zawieść go do kościoła. Jak mi się to uda to zostanę świętym - dodaje Jack
- Ok a ja się zajmę księdzem aktami urodzenia i wszystkim formalnościami. I trzeba przekonać ludzi żeby nic nie mówili Boothowi. To będzie sztuka. A jak się nie uda?
- No co Ty zdołałaś nas do tego przekonać a teraz mówisz, że się nie uda? A co z obrączkami?
- Od tego się zaczęło... układałam dzisiaj w szufladzie ubrania i znalazłam obrączki. Zdałam sobie sprawę jak on bardzo tego pragnie. Na obrączkach są wygrawerowane nasze imiona. Dla niego to bardzo ważne... A poza tym przecież ja wiem, że chcę z nim spędzić reszte życia. Kocham go i nigdy nie przestanę. Więc skoro on tego chce to ja też chcę to nic nie zmieni. Nadal będę go kochać...
Przyjaciele doszli do wniosku, że zrobią wszystko żeby to się udało. To dla nich bardzo ważne. Angela podeszła do przyjaciółki uściskała ją mocno
- Jestem z Ciebie bardzo dumna. Zmieniłaś się, naprawdę się zmieniłaś...
XXIII
Wizyta u lekarza przebiegła spokojnie. Zbadał ją, zważył zadał kilka pytań i pobrał krew do analizy.
- Panie doktorze Temp jest ciągle zmęczona i wiecznie śpi czy to jest norlmalne? - zapytał agent. Ups poprawka dyrektor
- Organizm matki przystosowuje się do tego, że nie jest już sam. Szybciej się męczy. Często miewa zawroty głowy. Miałem pacjentkę, która całą ciąże mdlała. To też jest normalne. Zmiany jakie, podczas ciąży, zachodzą w organiźmie kobiety są tylko dla jej dobra. Jej i dziecka. Trzeba tylko pilnować, żeby zbytnio się nie przemęczała, nie podnosiła ciężkich rzeczy, nie wykonywała ciężkiej pracy. Zalecam też spacery dla dotlenienia.
- Widzisz, mówiłam Ci, on mnie wogóle nie słucha
- Torszczy się o Panią i o dziecko. To chyba dobrze.
- Taaa. On mnie prędzej zamęczy pytaniami "Jak się czujesz" - lekarz zaśmiał się głośno - to nie jest śmieszne.
- To jest piękne, że się o panią tak troszczy. Do zobaczenia za miesiąc
- Dziękujemy, do widzenia - wyszli z gabinetu.
- Widzisz, mówiłam, że to normalne
- Nie zmienia to faktu, że i tak zamierzam się wami opiekować.
- Tobie jakby pozwolił to byś mnie zatroszczył na amen - weszli do instytutu kłócąc się zawzięcie - Booth przecież wiesz, że umiem o siebie zadbać. O sibie i o dziecko też.
- A ty nie rozumiesz, że kocham cię i nie chcę żeby coś ci się stało. Czy to takie dziwne, że martwie się kobietę która jest całym moim światem?
- Booth ...
- Daj spokój Temp - wyszedł. Do Bren podeszła Angela
- Nie możesz mu odpuścić?
- Angela nie dam sobą dyrygować. Już mi nic w domu nie wolno. Nie mogę gotować bo za długo trzeba stać. Nie mogą sprzątać bo się zmęcze. Na spacer też nie bo się przeziębie. Zaraz mi nie pozwoli oddychać bo to za duży wysiłek.
- Temp. On poprostu cię kocha. Wiele bym dała, żeby się ktoś o mnie tak martwił.
- Jakbyś mu pozwoliła to by się martwił. Może wtedy byś mnie zrozu... - zakręciło jej się w głowie i zemdlała
- Jack, Wen chodźcie tu szybko - przybiegli, zanieśli ją do gabnetu.
- Dzwonię do Bootha
- Nie dzwoń. Dobrze im zrobi jak trochę ochłoną - mówi Cam - o co się znowu kłócili?
- O to co zawsze. Ona mowi, że on jest nadopiekuńczy on mówi, że się troszczy i tak w kółko. Bren, Bren - potrząsa ją za ramię - Bren
- Co się stało?
- Zemdlałaś. Zadzwonić po Bootha? - nieśmiało zapytał Wen
- Zadzwoń niech przyjedzie. Chyba muszę go przeprosić, te hormony mnie wkończą - tym stwierdzeniem wywołała lekką konsternację - no co? Przecież dopiero co mówiłaś, że za bardzo na niego naskoczyłam. No to chcę to naprawić i chcę się do niego przytulić...
- Zaraz będzie, włączył syrenę. A ja mu nawet nie powiedziałem, że zemdlałaś. Tylko, że prosisz żeby przyjechał -
- Jestem. Kochanie co się stało - wstała z kanapy podeszła do partnera. Wziął ją w ramiona i mocno przytulił. I cała złość i wszystko odeszła. Wystarczyło, że wziął ją w ramiona i mocno przytulił. Poczuli taki spokój...
Cam, Angela, Jack i Wen wyszli cicho z gabinetu.
- Już chyba jest dobrze - mówi Wen - ja naprawdę powiedziałem, że ona chce żeby przyjechał. Ani słowa nie wspomniałem o tym, że zemdlała. Nawet nie powiedział nic tylko słyszałem jak włącza syrenę. Domyśliłem się, że wraca. On ją uwielbia...
- Wiecie co? Chciałabym, żeby mnie ktoś choć połowę tak kochał jak on ją. Rzuca wszystko i poprostu jedzie.
- Z nią jest tak samo. Nigdy nie chciała dzieci - będzie je miała bo on chce. Kiedyś na słowo ślub wpadała w złość - a dzisiaj w kospiracji robi mu niespodzinkę.
- Kochają się jak wariaty, zazdroszczę im...
- Skarbie przepraszam Cię, uniosłem się. Ja poprostu nie mógłbym znieść myśli, że mogłoby coś Ci się stać. Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie - usiadł na kanapie pociągnął ją za sobą. wtuliła się w Jego opiekuńcze czułe ramiona. Było jej tak dobrze. Tu chce zostać.
Ułożyła się wygodnie na jego kolanach. Uspokojona jego oddechem, w jego ramionach zasnęła. Położył rękę na jej brzuchu. Poczuł lekko zaokrąglony brzuch. Tam rośnie ich dziecko. Ale to ona, to Tempe jest jego największym skarbem. Myślał o obrączkach w jego szufladzie. Chciałby aby ona nosiła na palcu znak przynalezności do niego. On chciałby mieć na palcu znak przynalezności do niej. Przekona ją. Przekona ją siłą swojej miłości. Już niedługo święta. Muszę pomyśleć. Może jakiś wyjazd we troje. Rozglądnie się za czymś. Wszedł Jack
- Masz chwilę - zapytał cicho widząc śpiącą Brennan. Wstał położył ją na kanapie wyszedł z Jackeim.
- Stało się coś?
- Nie. Tylko słuchaj przygotowujemy tutaj wigilię. Wcześniej w kościele św. Marka będzie nabożeństwo w intencji pracowników instytutu. Może tobie się uda ją przekonać. Ledwo namówiliśmy ją na tą wigilię ale o nabożeństwie nie chciała słyszeć.
- Nie będzie łatwo. Nie chcę naciskać. Jest taka delikatna, zwłaszcza teraz. Powiedz mi lepiej trzeba coś pomóc?
- Nie, dzięki każdy z nas ma już jakieś zadanie przydzielone. Proponuję przyjść w najlepszym garniaku jak znajdziesz i krawacie, wyczyść buty. I pojaw się w kościele zabierz Parkera. Tylko tyle sam dyrektor FBI nie może nic robić.
- Dobra dowcipnisiu. Pogadam z Tempe. Ale aż takiego wpływu na nią nie mam. A ten garniak to muszę nakładać?
- No raczej. My z Wendallem planujemy założyć muchy nawet na ta okazję.
- Nie do tego mnie nie namówicie. Ale obiecuję, że założę garnitur. Może kupie sobie w końcu nowy. Żartuję.
- No to załatwione. Wracaj do niej - odchodzi. Wszedł do gabinetu. Wziął swój skarb na ręce i poszedł do samochodu. Zamruczała tylko i mocniej się do niego przytuliła.
- Tempe, jutro wigilia, może jednak dasz się namówić na to nabożeństwo?
- Seel znasz mój stosunek do takich rytuałów. Dopilnuję wszystkiego na miejscu, w instytucie. I nie ma dyskusji na ten temat. Idę z Angelą na zakupy dzisiaj.
- Ok tylko uważajcie na siebie.
- Angela chodź pokażę Ci ta sukienkę o której myślałam - weszły do sklepu - to, ta - pokazuje jej zjawiskową sukienkę - i jak
- Bren przeszłaś samą siebie. Ona jest cudowna. Przymierz - poszła do przymierzalni. Wyszła
- Może być?
- Czy może być? Tempe ona jest cudowna - sukienka była błękitna odcinana pod stanikiem paskiem z szafirowego atłasu. Delikatnie spadała w dół do samych kostek. Rękawy do półłokcia z dość głębokim dekoldem do szpica - wyglądasz... brak mi słów... - Bren wyszła przebrać się w swoje ciuchy
- Jeszcze tylko parę dodatków. O kurcze zapomniałam o butach. Jeszcze musimy do obuwniczego podejść.
- No to chodźmy - weszły odrazu rzuciły im się w oczy piękne błękitne czułenka. Idealnie pasujące do sukienki. Kupiły i pojechały do Angeli. Tam będzie się przebierać do jutrzejszej uroczystości.
- No to mamy wszystko. Zadowolona z zakupów?
- Tak, zadowolona. Myślisz, że będzie się cieszył? A jak nie będzie chciał a ja się tylko się wygłupię? Im bliżej jutrzejszego dnia tym mam większe wątpliwości.
- Słuchaj kochana kosztowało nas to wiele, żeby zachować to w tajemnicy. A ty chcesz zrezygnować?
- Nie ja się boję, że się wygłupię...
- Nie gadaj głupot. On świata poza tobą nie widzi. To normalne, że dopadają Cię wątpliwości...
- Mam nadzieję. Jadę do domu. Bo zaraz ekipę poszukiwawczą wyślą. Wezwiesz taksówkę?
- A po co taksówkę? Ja Cię odwiozę - wszedł do domu Jack - to co zawieść Cię?
- Dzięki, chętnie - poszli do samochodu
- Dr Brennan zabierzemy dzisiaj Bootha na małe kawalerskie ok?
- Nie ma problemu. Tylko, żeby był rano w stanie wstać. Wejdziesz na górę?
- No jakoś muszę go wyciągnąć.
- Booth, idziemy na małe co nie co do knajpy wybierzesz się z nami?
- Nie wiem czy moja pani mi pozwoli
- Nie rób ze mnie takiej zołzy. Jack nie słuchaj go. Idźcie i bawcie sie dobrze.
Wrócił do domu w bardzo dobrym humorze była już prawie trzecia nad ranem. Położył się delikatnie, zeby jej nie obudzuć. Upss chyba mi trochę w głowie szumi. Nie idę więcej z nimi na żadne "małe co nie co" I nie bardzo wiem o czym móił Sweets. Brakowało mu doktorka. Dobrze, że wrócił. Mówił coś o wolności o przywiązaniu o cichych dniach. Ale kto by zrozumiał 12 latka. Zasnął na brzegu łóżka, byleby jej nie obudzić bo nie będzie ciekawie...
XXIV
Wstał rano z potwornym bólem głowy. Tempe już nie spała. Z kuchni dochodziły wesole głosy Tempe i Parkera. Wziął szybki prysznic i wszedł do kuchni
- O wstał pan dyrektor
- Tempe nie tak głośno. Głowa mnie boli. Nie idę z nimi nigdy więcej na "małe co nie co". Sweets wrócił. I nadal twierdzę, że on ma 12 lat. I chyba chce się ożenić...
- A skąd taki pomysł - ja go zabiję jak się wygadał myśli - i chyba nie z Daisy?
- Nie wiem, nie pamiętam wiele. Ale mówił coś o wolności o cichych dniach w małżeństwie i takie tam Nie wiem o co mu chodzi. A jak przygotowania do wigilii?
- Dobrze. Angela przyjedzie po mnie o 12 jedziemy do instytutu dopilnować wszystkiego. Ona potem dojedzie do kościoła. A ty i Parker nie zapomnijcie, że macie tam być o 16.
- A może jednak pójdziesz na nabożeństwo?
- Booth rozmawialiśmy tyle razy. Nie namówisz mnie na to.
- No dobrze...
W zakrystii kościoła
- Strasznie się stresuję. A jak się wygłupię? Nadla nie wierzę, że on nic nie wie.
- Jeszcze nie ale pewnie zaraz sie domyśli.. Nie jest głupi. A gdzie Twój tata i Russ z rodziną?
- Jesteśmy. Przepraszamy za spóźnienie mieliśmy małe przygody po drodze. Ale zdążyliśmy.Siostrzyczko wyglądasz pięknie.
- Dzięki.
- Tempe już czas my idziemy jak zagrają to wychodźcie. Doplinujcie żeby nie stchurzyła
- Jasne.
- Angela, Cam dziekuję wam - uśmiechnęły sie szeroko.
W kościele
- Booth chodź do przodu. Wszyscy tam siedzimy.
- Nie usiądźcie Ty i Angela ja jestem sam
- Nie sam tylko z synem a poza tym ja też jestem sam i tam idę - przekonuje Wen. A im się wydawało, że najgorzej będzie go zaciągnąć do kościoła. A tu masz. Nie chce iść do pierwszej ławki.
- No dobra chodź synu - małemu powiedziała Tempe dzisiaj rano jak tata spał co się szykuje i jest strasznie podekscytowany
W końcu zajęli miejsca.
- Juz prawie 16 mogliby zacząć. Tempe jest sama a jak jej coś się stanie?
- Nic jej nie będzie poza tym nie ma jeszce Cam i Angeli. O popatrz są dziewczyny. Zaraz się zacznie. Jesteście w końcu.
Wszedł pastro bardzo uroczyście ubrany. W końcu dzisiaj wigilia. Zabrzmiały pierwsze takty marsza. Zaraz, zaraz ale to brzmi jak marsz weselny.
- Stary chyba powinieneś wstać i zająć odpowiednie miejsce
Booth nie bardzo wiedział o co chodzi. To wszystko chyba mu się śni. Wstał, odwrócił się do wyjścia. A to co zobaczył, zaparło mu dech w piersiach. W drzwiach niepewnie, podparta o ramię ojca stała Tempe. Wyglądała zjawiskowo. Piękna błękitna suknia otulająca jej sylwetkę z głąbokim dekoldem. Na szyi miała złoty łańcuszek, który podarował jej na urodziny. Włosy miała rozpuszczone, takie jak uwielbiał. Oczy lśniły cudownym blaskiem. Nie był pewien czy przypadkiem nie śni. Czy ma jakieś omamy. Popatrzył na Hodginsa i na Wendalla. W jego oczach czaiło się pytanie
- Tak stary to jest to co myślisz. To jej prezent dla ciebie. Zrób krok w jej kierunku inaczej ucieknie... - Dwa razy nei trzeba było mu powtaarzać, wyszedł przed ołtarz i czekał.
To jej wystarczyło. Szła pewnie trzymając ojca pod rękę. Jej oczy lśniły nieziemskim blaskiem patrzyła z taką miłością aż zapierało dech w piersiach zebranym w kościele.
Po twarzy Seelya Bootha spływały łzy. Łzy szczęścia. Nie spodziewał się tego. Zrobiła mu niespodziankę. Najpiękniejszą niespodziankę jaką kiedykolwiek otrzymał od losu. Boże, czym sobie na to zasłużyłem? Tyle szczęścia. Patrzył na nią. Ona patrzyła na niego nie liczło się nic i nikt oprócz nich.
- Oddaję Ci moją córkę. Kochaj ją i otaczaj swoją opieką - powiedział Max Brennan
- Niczego bardziej w życiu nie pragnę - uścisnął mu rękę.
- Zebraliśmy się tutaj aby być świadkami zaślubin tych dwojga. Dyrektora Seeleya Bootha i dr Temprence Brennan....
Pastor mówił a oni patrzyli sobie prosto w oczy. Łza za łzą płynęła po ich twarzy... Trzymali się za ręce...
- Ja Seeley Booth biorę Ciebie Temprence Brennan za żonę i ślubuję Ci Miłość, Wiernosć i uczciwość małżeńską. Oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci
- Ja Temprnece Brennan biorę Ciebie Seeleya Bootha za męża i ślubuję Ci Miłość, Wierność i uczciwość małżeńską. Oraz, że Cię opuszczę aż do śmierci.
- Co Bóg złączył człowiek niech nie rozdziela. Małżeństwo przez Was zawarte ja powagą kościoła potiwerdzam. Poporszę obrączki. Jack wyciągnął pudełeczko z kieszeni. Booth spojżał na obrączki... Przecież to są te które on kupił...
- Żono przyjmij tą obrączkę jako zank mojej miłości... - wsunął obrączkę na jej palec i ucałował z czcią i nabożnością jej dłoń.
- Mężu przyjmij tą obrączkę jako zank mojej miłości... - wsunęła obrączkę na jego palec i mocno ścisnęła dłoń.
- Może Pan pocałować żonę - tego dwa razy nie trzeba było im powtarzać. Patrząc jej w oczy pwoli zbliżał swoją twarz do jej twarzy. Delikatnie dotknął jej ust swoimi. Delektował się nimi. Ich pierwszy małżeński pocałunek. Smakował spełnieniem marzeń. Ich usta idealnie do siebie pasowały. Stworzone do całowania...
Minęło sporo czasu zanim się od siebie oderwali. Nikt nie śmiał im przeszkadzać. Potem rozległa się burza oklasków.
- Proszę za mną jeszcze tylko podpisy wasze i świadków i będziecie wolni.
Weszli do zakrystii. Najpierw podpisał Seel, potem przyszła kolej na Bones. Składała pierwszy swój podpis jako mężatka i z nowym nazwiskiem. Booth patrzył na nią z wielką miłością. Podpisała się Temprence Booth. Popatrzył na nią i dłużej nie wytrzymał. wziął ją w ramiona i płakał. Płakał ze szczęścia. Oboje płakali...