Witajcie!
Z racji nie dziłającego tematu pt. Zakończenie5 wrzucę tutaj moją twórczość własną. Zachęcam do zcytania moich wypocin i szczerych komentarzy.
A, że ja lubię romantyczność i rodzinność moje opowiadania będą właśnie w tym stylu.
Życzę miłego czytania
oj tak Bren jest aniolem. juz jeden krok do przodu. mam nadzieje ze operacja sie uda. czekam do pon na cdk'a!
VII
Wrócili rodzice a Brennan stała przy kuchni i przygotowywała kolację. Swoje popisowe danie.
- Nie trzeba było. Przecież zrobiłabym coś na szybko – powiedziała mama – tyle kłopotu. Jesteś naszym gościem
- To żaden kłopot. Jared pokazał mi co gdzie jest. Gotowanie mnie odpręża. Seel jeszcze odpoczywa. Jutro o świcie lecimy do Los Angeles. Do kliniki.
- Ale to miało być dopiero za 5 miesięcy
- Ale Tempe pociągnęła za parę sznureczków i lecą jutro – powiedział Jared wchodząc do kuchni – ale pięknie pachnie – rodzice nie wiedzieli jak wyrazić swoją wdzięczność.
- To już prawie gotowe. Idę zawołać śpiocha.
- Powiesz mu, że dzwoniła panna Montengero po raz kolejny
- Powiem – poszła do pokoju. Seel leżał z zamkniętymi oczyma podeszła do niego potrząsnęła za ramię – hej wstawaj kolacja za chwilę.
- Mhm już wstaję – podniósł oczy i zobaczył jej twarz tuż nad swoją. Patrzył jej w oczy, chciał się w nich zatracić. Chciał całować te piękne usta... - a założysz tą sukienkę?
- Chyba oszalałeś już całkiem. Mówiłam żebyś nie kupował bo ja nie mam gdzie w niej chodzić.
- Proszę – zrobił swoją proszącą mikę
- Mam inny pomysł założę ją jak wybierzemy się gdzieś razem. Jak będzie jakaś impreza ok?
- Taa a ja pojadę na wózku – dodał opadając na poduszki
- Nie koniecznie. Rano lecimy do Los Angeles. Przejdziesz tam badania a w poniedziałek operację
- Ale po co? To bez sensu?
- Poddajesz się? Nie wierzę! Nie ma mowy. A chcesz powodu. Dobra. Założę tą sukienkę dopiero jak będziesz chodził skoro tak bardzo chcesz mnie w niej zobaczyć.
- Czyli nigdy... Tempe po co tracić czas na coś co już przepadło
- Oglądałam zdjęcia i uważam, ze nic jeszcze nie przepadło. Wiesz, że nie odpuszczę. Więc przygotuj się na jutrzejszy lot – powiedziała z uśmiechem któremu z kolei on nie może się oprzeć – aaa i mam ci powiedzieć, że dzwoniła Angela.
- Chyba muszę do niej oddzwonić – wziął telefon i wykręcił do niej. Rozmawiali chwilę. Wykręcił się kolacją. Czuł, że jej nie przekonał. Ale Tempe nie chciała żeby powiedział o jej obecności, coś musiało się stać. Rozłączył się – Cullen chciał się z Tobą skontaktować to pilne podobno. Może zadzwoń
- Ok daj mi numer – podejrzewała o co chodzi – dzień dobry dr Temprence Brennan z tej strony chciał się pan ze mną skontaktować
- Tak dr Brennan, zamknęli Sulla
- Tak myślałam
- Mam tylko pytanie czy podtrzymuje pani oskarżenie?
- Tak – nie chciała nic więcej mówić przy partnerze – jak najbardziej
- Rozumiem, ze nie może pani rozmawiać. Proszę zadzwonić jak będzie pani mogła a na razie przekażę, że pani podtrzymuje. Szybko się pani dowiedziała
- Tak Seel zadzwonił do Angeli i od niej wiemy.
- To pani jest u Bootha? - zapytał zszokowany
- Tak wróciłam wczoraj do stanów i dopiero się dowiedziałam. Jestem tu od rana.
- W jakim on jest stanie
- Dobrym, a może sam pan zapyta dam go dobrze?
- Pewnie – dała telefon Boothowi rozmawiał chwilę. Poszli na kolację.
- To jest pyszne – powiedziała mama – musisz mnie nauczyć.
- Mamo to pokarm bogów, normalnie. Jem to po raz drugi i smakuje tak samo pycha
- O której lecicie jutro? - zapytał Jared – odwieść was na lotnisko?
- O 7 mamy samolot. Możesz nas odwieść – powiedział Booth czym zszokował domowników. Nie spodziewali się, że tak łatwo się zgodzi – no co przecież mówiłem, że to uparta baba i zawsze postawi na swoim – popatrzył z czułością na partnerkę. Co nie umknęło uwadze reszcie. Spędzili miły wieczór. Po 22 pożegnali się i poszli do pokoju
- Mam nadzieję, że się uda. Przede wszystkim dla nich. Uwielbiają się nawzajem. Wiedziałem, że jest mu bliska ale teraz dopiero widzę jak bardzo. - powiedział Jared udając się na spoczynek.
Weszli do sypialni. Popatrzyła na łóżko. Jest duże. Boi się bliskości mężczyzny. To przecież Seel, jej partner osoba której ufa bezgranicznie, mimo wszystko czy będzie potrafiła. Po tamtym wydarzeniu na łodzi...
- Chodźmy spać darujemy sobie toaletę wykąpiemy Cię rano – powiedziała
- Z ust mi to wyjęłaś
Poszła do łazienki. Seel rozebrał się i położył na łóżku. Chciał na nią zaczekać ale zmęczenie wzięło górę i zasnął. Gdy weszła do sypialni w pidżamie on już spał. Położyła się obok niego. To było silniejsze od niej. Zaczęła się trząść. Wyczuł to. Chwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie.
- Już dobrze to tylko ja – głaskał ją po plecach. Powoli się uspokajała. Zasnęła wtulona w jego ramiona. Nie mógł zasnąć. Co on jej zrobił. Boże co on jej zrobił.
Wstali bardzo wczas. O 6 byli już na lotnisku. Bez problemów przeszli przez odprawę. Lot trwał 8 godzin. Po wylądowaniu. Czekał na nich ambulans i pojechali prosto do kliniki.
- Już myślałem, ze się rozmyśliliście – przywitał ich niski krępy mężczyzna po 50 – Bren piękna jak zawsze
- A ty dowcipniś jak zawsze. To mój partner Seeley Booth.
- Cześć masz ciekawych przyjaciół – powiedział podając mu rękę. Zabrał ich do sali badań.
- To ja poczekam na zewnątrz – powiedziała
- Nie, zostań proszę. Ja nic nie zrozumiem z tej gadaniny.
- Zróbmy tak jak będzie cię badał poczekam na zewnątrz i wejdę jak będzie ci objaśniał – znała Jesse i wiedziała jakie będzie zadawał pytania. Lepiej dla nich żeby jej tam nie był – to na razie wołaj mnie jak skończycie. - i wyszła. Zadzwoniła do Jareda, że już dojechali żeby się nie martwili. Czekała na koniec badań.
Jesse badał agenta bardzo dokładnie. Potem zadał kilka pytań
- Czy od czasu wypadku czuł pan cokolwiek poniżej pasa?
- Nie, nic mnie nie boli ani nie swędzi. Próbowałem wiele razy się ruszyć i nic z tego.
- A jak u pana jeżeli chodzi o sex?
- Nie rozumiem pytania
- Czy miał pan ochotę na sex?
- A co to ma do rzeczy?
- Zapytam wprost i proszę o szczerą odpowiedź. Czy od czasu wypadku miał pan...
- Nie wiem po co panu to wiedzieć
- Boże jak z dzieckiem. Nie dziwie się że Bren chciała wyjść. Proszę mi powiedzieć szczerze
- Tak miałem przez ostatnie dwa dni parę razy. Nadal nie wiem co to się ma do mojego kręgosłupa
- A tak to się ma, że to oznacza, że pan całkiem nie stracił czucia, to nie jest tak że nie mógłby pan tylko chodzić ale z tym też by nic nie wyszło. A skoro miał pan na to ochotę, to znaczy, że Temp miała rację mówiąc, że rdzeń jest tylko odkształcony a nie zerwany. Dobrze zrobiła przywożąc pana tutaj. Każdy dzień zwłoki zmniejsza szansę. Więc operacja będzie jutro. Cieszę się, że Temp znalazła w końcu kogoś. Na kim jej bardzo zależy i z tego co widzę ze wzajemnością. Gratuluję synu, dotrzeć do jej serca to wyczyn nie lada.
- Wiem o tym i cieszę się z tego niezmiernie. Długo błądziliśmy ale teraz... teraz jest już na właściwej drodze.
- To co zawołać ja?
- Tak dziękuję.
Weszła do gabinetu. Podeszła do agenta chwyciła go za rękę.
- I jak?
- Operacja będzie jutro o 7. miałaś rację moim zdaniem rdzeń nie jest przerwany i ma spore szanse odzyskać sprawność. Nie mogę panu zagwarantować, że będzie biegał w maratonie. Ale będzie pan mógł samodzielnie się poruszać być może nawet całkiem normalnie a być może z małą pomocą laski lub kuli. Nie będzie to od razu po operacji. Rehabilitacja potrwa wiele miesięcy. Jednak myślę, że nagroda jest warta czekania. Zostanie pan na noc w szpitalu. Żeby nie tracić na dojazdy. Zaprowadzę was do pokoju.
- Bren może ze mną zostać? - nie chce jej zostawiać a przede wszystkim nie chce zostać sam boi się. Nie tyle operacji co jej wyniku. Jest mu bardzo potrzebna.
- Może zostać – uśmiechnął się patrząc na partnerów. Dobrze, że ma jego. Tworzą cudowną parę – o ile zmieścicie się na pojedynczym łóżku. Jest tam też rozkładany fotel.
- Damy sobie radę – odpowiedziała Bren
Seel leżał na łóżku. Bren stała przy oknie patrząc na pogrążone w ciemności miasto.
- Nie kładziesz się? Przecież spaliśmy już w jednym łóżku. Nie bój się mnie. Tempe co on ci zrobił?
- Seel tak jak obiecałam kiedyś Ci powiem.. nie chcę Cię uszkodzić. To łózko jest wąskie. Będzie lepiej jak ja rozłożę sobie fotel. Nie chcę żeby coś ci się stało. A jakbyś spadł... nie darowałabym sobie tego.
- Nie uciekaj ode mnie proszę...
- Popatrz zostanę tutaj – przybliżyła fotel najbardziej jak mogła do łózka położyła się na nim i wzięła go za rękę – jestem tutaj i będę zawsze. Zaśnij. Musisz się wyspać rano czeka Cię operacja. Brakowało mi ciebie, bardzo tęskniłam.- powiedziała cicho. Wiele kosztowało jej powiedzenie tego prostego z pozoru zdania
- Mnie też Bones, mnie też. Cieszę się, że jesteś tu ze mną teraz. Dziękuję – wiedział, że nie może nic więcej powiedzieć. Coś się stało. A on musi się dowiedzieć co. A potem znajdzie go... ułożył się wygodniej na łóżku, trzymał mocno jej rękę.
Zasnęli trzymając się za ręce...
Obiecane:)
VIII
Ranek przyszedł zbyt szybko. Obudziła ich pielęgniarka.
- Przyszłam pana umyć. Chyba, że pani to zrobi – popatrzyła na Bren. Nie wiedziała co zrobić.
- Niech się pani nie gniewa – zwrócił się Seel do pielęgniarki – ale wolałbym żeby zrobiła to Bones
- Nie gniewam się, zostawiam pani wszytko co potrzebne – wyszła zamykając drzwi.
Ściągnął górę od pidżamy i został w samych slipach. Przykryła go prześcieradłem. Ściągnął ostatnią część garderoby. Bren umyła go szybko i sprawnie. Jednak pewne sprawy i tak nie umknęły jej uwadze. Tym razem nie mogła powstrzymać uśmiech. Choć bardzo chciała. Jego twarz była koloru wiśni. Płonęła. Starała się zrobić to szybko. Dla obojga była to dość krępująca sytuacja.
- No już gotowe – skończyła starała się nie patrzeć na niego. Do pokoju wszedł dr Jesse.
- Dzień dobry jak się spało? Gotowy na zabieg?
- Dzień dobry, tak gotowy – dodał spoglądając na Bren – a czy ona może być tam ze mną?
- Niestety nie. Przepisy są przepisami. Przykro mi ale może patrzeć z antresoli. Operacja będzie w pokazowej sali. Będziesz tam sama nie wpuścimy nikogo. Jak chcesz – powiedział do Bren
- Chcę, dziękuję. Słyszałeś będę mu patrzeć na ręce dopilnuje żeby niczego nie spaprał – uśmiechnęła się wesoło. Patrzyła na partnera. Nie wiedziała co ma sądzić o tym wszystkim. Była zagubiona. Z jednej strony bała się, a z drugiej czuła silną potrzebę kontaktu z nim. Choćby zwykłego uścisku dłoni. Ufała mu jak nikomu. On również patrzył na nią. Kochał ją. Był tego pewien. Chciał ją bronić przed całym złem tego świata, chciał być przy niej, na zawsze.
- Bądź tam – poprosił. Lekarz patrzył zafascynowany na tych dwoje. Bren była dla niego jak córka. On i żona kochali ją bardzo. Kiedyś uratowała mu życie. To związało ich na zawsze. Cieszył się, że w końcu znalazła kogoś kto zdobył jej serce.
- No czas na nas. Operacja potrwa 6 – 7 godzin – odprowadziła go pod same drzwi sali operacyjnej. Cały czas trzymała go za rękę. Pod salą pocałowała go w czoło
- Wszystko będzie dobrze. Widzimy się za parę godzin w sali pooperacyjnej. Trzymaj się.
Operacja trwała już prawie godzinę. Nie wiedziała co zrobić. Zadzwoniła do Jareda. Wiedziała, że nie śpią
- Cześć to ja Bren. Nie, wszystko w porządku. Operacja jeszcze trochę potrwa. Dopiero się zaczęła. Na razie znosi ją dobrze. Na pewno zadzwonię. Pozdrów rodziców. Na razie pa
Potem wykręciła do Cullena.
- Przepraszam za późną godzinę.
- Nic się nie stało. Jeszcze jestem w biurze. Mamy dość trudną sprawę. I najlepszego agenta nieobecnego.
- Dzwonię żeby powiedzieć, że Booth właśnie przechodzi operację. Uprzedzę pana pytanie. Ta która miał przejść za 5 miesięcy. Udało mi się trochę przyspieszyć.
- Cieszy mnie to. A jakie on tak naprawdę ma szanse?
- Duże. Jesse mówi, że nie może zagwarantować udziału w maratonie ale może nawet będzie mógł chodzić bez żadnej pomocy lub z niewielką pomocą laski
- Ale przecież tutaj mówili, że ma najwyżej 10% szansy. Ten lekarz co był u niego zapisany. Podobno jest najlepszy
- Tak to Jesse McCaine jest najlepszy. Właśnie on go operuje.
- Aha i wszystko jasne. Dr Brennan co się tam stało na morzu? Czytałem raport i po prostu jestem w szoku. Nie posądzałem go o to.
- Ja też nie. Dałam się omamić. Nigdy więcej tego nie zrobię. Przepraszam nie mogłam rozmawiać przy Seelu. Nie powiedziałam mu jeszcze. Teraz musi myśleć o powrocie do zdrowia...
- Wiem ale i tak się dowie. Będzie proces, nie zdoła pani tego ukryć.
- Wiem. I muszę to zrobić jak najszybciej. Boję się jego reakcji. On nie daruje Sulliwanowi.
- Nie będzie to łatwe ale lepiej żeby dowiedział się od pani a nie od kogoś obcego. W instytucie już wiedzą prędzej czy później dotrze to do niego.
- Zrobię to niech tylko odzyska nieco siły po operacji. Może jeszcze potrwać jakieś 4 godziny. Nie zatrzymuję dłużej pana. Dobrej nocy.
- Niech pani nie zwleka. Proszę go pozdrowić. Do usłyszenia.
Wiedziała, że jak wiedzą w instytucie to Seel szybko się dowie. Ale jak ja mam mu to powiedzieć? Zastanawiała się. Po chwili wahania wykręciła nr do Angeli. Nie zauważyła nawet, że dzwoniła z telefonu Bootha. Po paru sygnałach usłyszała zaspany głos przyjaciółki.
- Cześć Booth co się dzieje? - zapytała Bren dopiero teraz zorientowała się z jakiego telefonu dzwoni. Za późno. Zresztą Ang i tak od niej wszystko wyciągnie – halo Booth jesteś tam?
- Cześć Ang to ja – odezwała się w końcu. Po drugiej stronie zapadła cisza – przepraszam za późną porę. Ale nie wiedziałam do kogo zadzwonić.
- Tempe to naprawdę Ty, Boże ale dlaczego dzwonisz z telefonu Bootha? Przepraszam o 2 nad ranem ciężko łapię. No tak jesteś z nim. Bren...
- Angela dzwonie żeby was poprosić żebyście nic nie mówili Seelowi. Wiem, że Cullen wam powiedział – dodała słabym głosem – proszę, sama mu powiem. Ale teraz on musi myśleć o powrocie do zdrowia.
- Bren ja nie wiem on powinien wiedzieć. Ja nie potrafię sobie wyobrazić co się działo. Widziałam zdjęcia, czytałam zeznania – mówiła łamiącym się głosem – nie mogę sobie darować, że Cię do tego namawiałam. Przecież on i tak się dowie...
- Powiem mu Ang obiecuję. Ale jeszcze nie teraz. Nie potrafię o tym mówić. Proszę Cię i poproś też innych żeby mu nic nie mówili. O nic nigdy was nie prosiłam.
- Bren porozmawiaj ze mną. Przyjadę do was. Siądziemy pogadamy. Musisz...
- To będzie trochę trudne nie jesteśmy u rodziców Bootha. A tak przy okazji on naprawdę był na zakupach ze mną – zmieniła szybko temat – Booth teraz leży na stole operacyjnym, jesteśmy w Los Angeles.
- U dr Jessego McCaine? Przecież to miało być za 5 miesięcy...
- Jesse to mój przyjaciel. On i jego żona byli moimi ostatnimi rodzicami przybranymi. On zaszczepił we mnie pochodne medycyny. Jak on to mówił. Marzył, że będę lekarzem jak on ale mnie bardziej interesowały kości. Uwielbiałam ich. Żałuję tylko, że nie było mnie jak to wszystko się stało
- Bren nic byś nie mogła zrobić. Ale teraz będzie już tylko dobrze. Jesteś z nim i to jest najważniejsze. Szkoda tylko, że w takich okolicznościach. No proszę jakbyśmy wiedzieli powołalibyśmy się na Ciebie a nie wysyłali Jacka z kasą.
- Słyszałam. Obraziliście go śmiertelnie – śmiała się razem z przyjaciółką – Jesse to cudowny człowiek. Uwielbiałam i jego, i jego żonę. To były najlepsze lata.
- A jak on się trzyma?
- Teraz chyba lepiej. Jesse dał mu nadzieję. Jak przyjechałam nie poznałam go. Został z niego cień człowieka. Chudy, blady, zarośnięty, brudny. Nie dał się nikomu do siebie zbliżyć. Znasz mnie postawiłam na swoim i jeszcze tego samego dnia wylądował w wannie i na śniadaniu a potem na zakupach. Wiesz co Ang on ma dobry gust jeżeli chodzi o ubrania.
- Czyżbym miała konkurencję? O nie, nie dam sobie wydrzeć tego. To ja będę chodzić z tobą na zakupy – Ang zrozumiała, że ona teraz potrzebuje jakiekolwiek rozmowy byle nie na trudne tematy – Bren może ja tam przylecę do was? Pomogę ci
- Angela dzięki ale nie czeka go parę trudnych miesięcy. Zapytam go i wtedy zadzwonię dobrze? On chyba nie chce żeby ktoś go oglądał w takim stanie. Wszyscy mieli go zawsze za niezwyciężonego, niezniszczalnego a teraz... to dla niego trudne
- A Ty jak sobie radzisz z tym wszystkim. Z tamtą sytuacją i z tą teraz...
- Teraz jest mi dobrze bo jestem z nim. Nie jest dla mnie ważne czy będzie chodził czy nie, jest moim najlepszym przyjacielem. A tamten miesiąc chcę jak najszybciej wymazać z pamięci. Ang to było piekło na ziemi. Byłam w różnych miejscach ogarniętych wojną, po przejściu huraganu i wydawało mi się, że to było piekło. Tamo to nawet nie był przedsionek piekła – zaczęła płakać – przepraszam Ang myślałam, że już sobie poradziłam – nie mogła się powstrzymać od szlochu Angela czekała aż przyjaciółka się uspokoi – Boże Ang mnie przeraża dotyk każdego faceta. Rozumiesz? Ja miałam opory żeby się przytulić do Seela. Czy to już zawsze tak będzie? Powiedz mi?
- Bren łapię pierwszy lot i jestem u ciebie nie możesz być tam sama. Nie, nie będzie tak zawsze. Będziesz z nim on cię uleczy. Zobaczysz, przejdziecie przez to razem tylko musisz my powiedzieć.
- Nie przylatuj proszę. Porozmawiam z nim zapytam i zadzwonię dobrze?
- Bren... - wiedziała, że nie wygra z nią – dobra obiecaj, że zadzwonisz. Obiecaj mi to...
- Obiecuję. Ang muszę kończyć. Właśnie skończyła się operacja. Idę do niego na razie. Zadzwonię jak coś będę wiedzieć dzięki za rozmowę. Przepraszam, że cię obudziłam. Do usłyszenia...
CD jutro pozdrawiam i jak zawsze czekam na opinie:)
Wow jakie smutaśne :( Mam nadzieję, że Booth dojdzie do siebie i będą z Temperance szczęśliwi... Sully kara śmierci :P
Ach, nic tak nie odpręża przed kolokwium niż dobre opowiadanko ;D Z niecierpliwością czekam na dalszą część!
Ekstra opowiadanie.
Biedna Temp wycierpiała przez Sullego.
Niecierpliwie czekam na kolejne części:))))))
mam nadzieje ze wszystko bedzie ok z boothem i ze tajze i bren dojdzie do siebie. czekam na cdk!
Jeszcze jedno dzisiaj. reszta jutro... tzn kolejne:)
IX
Seel jeszcze spał. Do sali wszedł Jesse. Wiedział, że ona nie zostawi go samego. Więc zamiast ona do niego on poszedł do niej
- Jak się trzymasz? - zapytał
- Dobrze. A jak on? Jakie ma szanse?
- Jak zawsze miałaś rację. Rdzeń był tylko odkształcony w ogóle nie uszkodzony. Na pewno będzie chodził. W jakim stopniu będzie sprawny będzie wiadomo w ciągu najbliższych dwóch miesięcy. Zawołaj mnie jak odzyska przytomność.
- Dzięki Jesse – usiadła obok łóżka wzięła go za rękę i czekała aż się obudzi. Patrzyła na niego. Teraz, nieprzytomny wyglądał tak bezbronnie. Patrzyła na niego z czułością. Był jej najbliższą osobą.
Budził się powoli. Na początku nie wiedział gdzie jest. Przypomniał sobie szybko. Podniósł głowę. Bren chwyciła go za ramię.
- Nie ruszaj się. Musisz teraz spokojnie leżeć. Nie możesz wykonywać żadnych gwałtownych ruchów.
- Udało się – zapytał
- Tak. Jesse mówi, że będzie wszystko w porządku. Leż zawołam go – wyszła po chwili wróciła z doktorem
- I jak się czujesz? Nie ruszaj się teraz. Zbadam cię tylko nie ruszaj się dobrze?
- Ok – leżał nieruchomo i czekał na ostateczny wyrok. Lekarz przejechał długopisem po jego stopach, tuż pod opuszkami palców – panie doktorze proszę nie gilgotać – właśnie zdał sobie sprawę z tego co się stało, Bren przytrzymała żeby się nie ruszał, miała łzy w oczach podobnie jak jej partner – Tempe ja czuję. Rozumiesz? Ja to poczułem – płakał z radości
- Czyli pełen sukces. Pacjenci po takiej operacji zaczynają reagować po tygodniu najwcześniej. A pan w godzinę po operacji. To dobry znak. Teraz przynajmniej 48 godzin musi pan leżeć bez ruchu. Proszę się nie ruszać. Wiem, że będzie to trudne ale rany na kręgosłupie muszą się zagoić. Rozumie pan?
- Rozumiem. I proszę mi mówić po imieniu. Poza tym mam niezłego strażnika. Zna ja pan potrafi być uparta.
- O tak, zdecydowanie.
- Ej nie ładnie obgadywać kogoś przy nim. A poza tym ma rację przypilnuję go- biorąc go za rękę.
- No to ja was zostawiam – nic nie musieli mówić, patrzyli tylko na siebie
- Zaśnij. Musisz odpoczywać. Szybciej Ci zleci te 48 godzin. Minęła dopiero pierwsza. Tak będę tutaj cały czas. Zadzwonię do Jareda, do Cullena i do Angeli. Dzwoniłam do nich jak była operacja. Mam nadzieję, że się nie gniewasz.
- Cieszę się przede wszystkim, że zadzwoniłaś do Angeli. To dzwoń ja się prześpię. Poczekała aż zaśnie. I wykręciła najpierw do Jareda...
W domu rodzinnym Bootha
- Wstałeś już? - zapytał ojciec była dopiero 5 a oboje z mamą siedzieli już w jadalni.
- Tak nie mogłem spać. Bren dzwoniła. Operacja przebiegała spokojnie. Pewnie będzie niedługo dzwonić. Wiecie kiedy mówił, że jest tylko jego przyjaciółką i partnerką. Nie wiedziałem co o tym sądzić. Zastanawiałem się jaka ona będzie.
- Jak o niej mówił to były jedyne momenty kiedy na chwilę się rozchmurzał. On ją kocha nie mam co do tego wątpliwości – powiedziała mama
- Tak i mam wrażenie, że ona jego też. Powiedziała mi, że dla niego zrobi wszystko. Ona też go uwielbia. Cieszę się, że trafił właśnie na nią – zadzwonił telefon Jareda.
- Booth. No cześć Bren. Już po? I jak poszło? Dobrze? To super. Że co? Już? Naprawdę? - usiadł aż z wrażenia – dzięki Bren. Nie budź go niech śpi. Dzięki za telefon. Zadzwoń jak będziesz coś jeszcze wiedziała nowego. I niech on zadzwoni jak będzie mógł. Powiedz mu, proszę, że modlimy się za niego. I myślimy o nim. Dzięki – odłożył słuchawkę i zwrócił się do rodziców – już po operacji. Obudził się i pierwsze badania wykazały, że odzyska sprawność. Już ma czucie w stopach. To oznacza, że będzie chodził – rodzice popłakali się z radości
- Jak my się jej za wszystko odwdzięczymy? - zastanawiali się.
Zadzwoniła następnie do Cullena
- Przepraszam panie Cullen to znowu ja. Jest już po operacji. Odzyska całkowitą sprawność już ma czucie w stopach. Tak niesamowite. Ale prawdziwe. Dziękuję. Na pewno przekażę. Dopilnuję, żeby oddzwonił. Do widzenia.
Siedziała patrząc na partnera, przyjaciela, kogoś jej najbliższego, nie umiała nazwać tego uczucia. Nie umiała nazwać tego jak się przy nim czuje. Patrzyła i uśmiech nie schodził z jej twarzy. Łzy ulgi i radości płynęły po jej twarzy. Nie wiedziała ile tak siedziała, popatrzyła na zegarek Ang powinna być już w instytucie. W D.C. jest już 10.
Jeszcze tylko Angela...
W instytucie
Angela była spóźniona całą godzinę. Cam mnie zabije. Wpadła na platformę.
- Przepraszam za spóźnienie. Zaspałam
- Angela wiesz, że mamy masę roboty – powiedziała szefowa
- Wiem ale musimy pogadać mimo tego.
- Coś się stało – zapytał Jack
- W nocy dzwoniła do mnie Brennan...
- Tak i co? Powiedziałaś jej o wypadku Bootha? I o Cullenie. Jak ona się trzyma?- pytali
- Powoli. Wie o postrzeleniu. Jest już z nim i podejrzewam, że Booth już jest po operacji. Pewnie będzie zaraz dzwonić. O Cullenie wiedziała od niego właśnie. A ona sama kiepsko się trzyma. Powiedziałabym, że jej równowaga wisi na włosku. Płakała. Ona tego nigdy nie robi.
- Nie widziałam jej płaczącej musi być bardzo źle. Czekaj mówiłaś, że Booth ma operację.
- Tak ten dr Jesse McCaine to jej przyjaciel. On i jego żona byli rodziną zastępczą Bren.
- Że co? I on już go operuje?
- Tak podejrzewam, że już po operacji – w tym momencie zadzwonił telefon Angeli – to ona - włączyła zestaw głośnomówiący – Cześć Bren i jak?
- Jest już po operacji. Teraz odpoczywa. Cześć Cam, cześć Jack, cześć Zack
- Skąd wiedziałaś?
- Podejrzewam, że jesteś już w pracy. Seel ma się dobrze. Jesse mówi, że odzyska sprawność a być może nawet całkowicie, Jack czy wiesz, że łapówki są nielegalne?
- Wiem, wiem jakbyśmy wiedzieli, że to twój przyjaciel powiedzielibyśmy, że cię znamy i byłaby sprawa załatwiona.
- Booth teraz śpi. Odpoczywa. Przez dwa dni ma leżeć i się nie ruszać. A ja mam go pilnować. To będą koszmarne dwa dni. Czuję to – uśmiecha się radośnie – a mówiłam już, że czuje na stopach łaskotanie?
- Naprawdę? Tak szybko po operacji? - zdziwiła się Cam – czyli sprawność powinien odzyskać bardzo szybko. Z jego upartością
- Raczej brakiem cierpliwości – dodała Bren – to będzie wesołe parę miesięcy.
- Słuchaj Bren jakbyś cokolwiek potrzebowała to dzwoń, przyjedziemy, załatwimy i w ogóle...
- Wiem. Dzięki na razie mam wszystko. Poza tym i tak pewnie spędzę większość czasu, przynajmniej na razie w szpitalu. Poszukam jakiegoś ośrodka rehabilitacyjnego. I tam pojedziemy. A może znacie coś odpowiedniego?
- Poszukamy i damy Ci znać. A ty jak sie trzymasz?
- W porządku – odparła niepewnie
- Bren, pamiętaj, że zawsze możesz na nas liczyć. W każdym względzie...
- Wiem dzięki. Cam nie wrócę na razie do pracy. Nie wiem czy kiedykolwiek wrócę....
- Dajemy sobie radę. Zatrzymam miejsce dla Ciebie. I wierzę, że wrócisz.... powinnaś z nim porozmawiać. My nie powiemy, ale powinien się dowiedzieć jak najszybciej.
- To nie takie proste jak wam się wydaje. Jak mam to powiedzieć?
- Normalnie. Po prostu. Nie ukrywaj. Im dłużej będziesz zwlekać tym trudniej ci będzie. Wierz mi.
- A co jak on... jak on nie będzie chciał mieć ze mną więcej do czynienia? Czytałam w wielu książkach, że niektórzy sobie z tym nie radzą. Ja bym tego...
- Kto? Booth? Chyba żartujesz. On świata poza tobą nie widzi. Jeżeli tym się martwisz to zupełnie niepotrzebnie. Naprawdę niepotrzebnie.
- Będę już kończyć. Trzymajcie się. Cześć – Angela odłożyła słuchawkę
- Mówiłam, że z nią nie jest dobrze. Powinniśmy tam jechać...
- Nie Ang jak teraz pojedziesz to ona się całkiem zamknie. Teraz bardziej niż nas potrzebuje Jego. Ale silnego Jego. Tyle, że on nie wiemy w jakim jest stanie. Ale się porobiło...
Jak zawsze czekam na opinie:)
Super opowiadanie. Czytałam je z zapartym tchem.
Mam nadzieję, że Booth odzyska sprawność, a Temp zapomni o krzywdach jakie ją spotkały.
Czekam na następną część:)
kolejne czesci jutro czyli ile? 3-4? ponownie pisze zeby z boothem bylo wszytsko ok i aby bren mu wszytsko powiedziala. podobno happy endy wyszly z mody mam nadzieje ze masz swoj styl :). czekam na cdki!
Aż musiałam się zarejestrować... Twoje opowiadanie jest jednym z najlepszych które czytałam. Z zapartym tchem śledziłam poczynania bohaterów. Prawdę powiedziawszy, chciałabym jak najszybciej móc przeczytać twego ficka w całości. Poprzedni, który jest zamieszczony w tym temacie również przypadł mi do gustu, i uważam, że jest napisany na wysokim poziomie, zwłaszcza, jeśli chodzi o treść. A jeśli chodzi o bieżący fick, to muszę przyznać, że w moim mniemaniu bije tamten na głowę. Bones i Booth, oboje poharatani przez los, nareszcie znajdują swoją wspólną drogę.... Takie światełko w tunelu... Z niecierpliwością oczekuję kolejnych części, mając nadzieję, że nadal będziesz je wklejać z typową sobie częstotliwością (czyli kilka odcinków na dzień :P)
Pozdrawiam serdecznie :D
NIONIA CO DO ZAKOŃCZENI ATO NIE WIEM JESZCZE JAKIE BĘDZIE. I DZISIAJ O ILE SIĘ COS POJAWI TO TYLKO JEDNO NADAL NIE MAM KOMPA A W PRACY NIE BARDZO MIAŁAM CZAS JAK COŚ TO WRZUCĘ OK 18.
DZIĘKI ZA MIŁE KOMENTARZE. CIESZE SIĘ ŻE SIĘ PODOBA. TO MOTYWUJE DO DALSZEJ PISANINY:)
Ja się może nie znam, ale Happy Endy tak na moje oko wcale nie wyszły z mody :P
X
Siedziała przy nim cały dzień. Co chwilę budził się i zasypiał. Był słaby po operacji. Tak było lepiej. Nie miał pokusy żeby się ruszać. Zasnęła z głową na jego ręce.
Obudził się czują lekki ciężar na swojej dłoni. Wiedział, że nie może się ruszać lekarz zabronił. Wiedział też, że to Tempe leżała z głową na jego ręce. Tak bardzo ja kocha. Nie wie jak jej to powiedzieć. Wiedział, że na łodzi stało się coś strasznego. Miał wrażenie, że wie. Jeżeli to co podejrzewa to prawda, to on go zabije. Jak on mógł to zrobić jego Tempe. Musi ją zmusić żeby się otworzyła. Będzie jej lżej. I on będzie jej mógł pomóc... znowu zasnął. Kolejne 24 godziny minęły szybko i bez większych problemów. We środę, po lunchu przyszedł Jesse
- Gotowi na pierwszą próbę sił?
- Tak, już się nie mogę doczekać – odezwał się Seel. Lekarz podniósł jego oparcie do pozycji siedzącej, żeby mógł wszystko widzieć.
- Teraz zobaczymy co już potrafisz. Poruszaj na początek palcami u lewej nogi – zamknął oczy żeby nie wiedzieć i zrobił to. Bren cały czas trzymała go za rękę. Była tuż obok.
- Udało się. Booth, otwórz oczy zobacz ruszasz palcami – dodała podekscytowana.
- Teraz druga noga – wykonał polecenie – no jestem pod wrażeniem. Naciśnij stopą na moją rękę tak jakbyś naciskał na hamulec w samochodzie – wykonał kolejne polecenie. Szło mu to całkiem sprawnie – No Booth nawet ja jestem pod wrażeniem. Od operacji minęło ledwie dwa dni. Niektórzy po tygodniu zaczynają ruszać palcami a ty już mógłbyś wnet za kółko wsiąść.
- Jesse nie mów mu takich rzeczy bo zaraz ci zwieje. A pro po ucieczki ze szpitala. Kiedy będziemy mogli stąd wyjść? Muszę poszukać jakiegoś miejsca...
- Nie musisz szukać. Nasz dom nad oceanem stoi pusty. Jest tam siłownia i sala ćwiczeń jest też basen. Będziesz miała wszystko co potrzebne do rehabilitacji. Bo jak rozumiem sama się nim zajmiesz
- Nie wiem. Dawno tego nie robiłam a poza tym nie wiem czy on tego chce
- Jasne, że chcę, nie dam się nikomu innemu dotknąć – powiedział stanowczo pacjent – dzięki za propozycję. Jeżeli to nie będzie kłopot chętnie skorzystamy...
- Żaden kłopot. Mam warunek jeden. Dacie nam wprosić na kolację od czasu do czasu. No i ja będę prawie na miejscu jakby się coś działo.
- Seel ma rację, jak to nie problem to chętnie skorzystamy no i zapraszamy.
Przez pierwsze dni po operacji były to delikatne ćwiczenia. Najpierw same stopy, i masaż wzmacniający mięśnie. Ćwiczyła z nim, robiła mu masaż. Ale tylko ona wiedziała ile ją to kosztowało. Jak zasypiał płakała bezgłośnie, łzy same płynęły. Przy nim starała się nie okazywać jak trudno jej przychodzą ćwiczenia z nim. Wiedziała, że jest uparty. Wiedziała, że jak odmówi to będzie mu musiała powiedzieć. Mszę to w końcu zrobić. Muszę... - myślała – tylko jak?
W niedziele zadzwonili do domu, do jego rodziców.
- Cześć Jared. Są rodzice?
- Cześć, pewnie, że są. Dać na głośnomówiący?
- Jakbyś mógł – on sam też dał na głośnomówiący chciał, żeby Temp też słyszała.
- Dzień dobry mam nadzieję, że w niczym wam nie przeszkadzamy – dodała Bones
- Nie, przecież jest niedziela siedzimy na werandzie i wdychamy świeże powietrze a co u was? Jak się czujesz synu – zapytał ojciec
- Dobrze, my co najwyżej wdychamy szpitalne powietrze. Wiecie, że ruszam już całymi stopami? Bones nie daje mi spokoju. Męczy mnie całymi dniami
- Jak chcesz to mogę przestać. Jakoś nie narzekałeś do tej pory. Mówię wam on jest niemożliwy. Marudny, że strach. Jak wy z nim wytrzymaliście aż dwa miesiące.
- Ciekawe a kto mnie tutaj zaciągnął siłą? Ja...
- Inaczej byś siedział w domu i się nad sobą użalał. Wielkie ego agenta Bootha potrzaskane. Płaczcie państwo nade mną. Zachowywałeś się jak... - kłótnia rozpętała się na dobre. Zapomnieli o rodzinie po drugiej stronie
- Halo! Zapomnieliście, że nie jesteście sami? - przerwał Jared. Bawili się dobrze słuchając ich ale chcieli też z nimi pogadać.
- Przepraszamy widzisz co narobiłeś?
- Ja? A kto zaczął?
- Stop! Dość tego bo się rozłączymy – odezwała się mama tłumiąc śmiech – jak w przedszkolu. Bo porozstawiam po kątach. Opowiadajcie co u was? Kiedy wracacie?
- Nie prędko. Jeszcze przynajmniej tydzień w klinice. Potem jedziemy nad ocean na dalszą rehabilitację. A potem to zależy jak nam pójdzie – powiedział Booth.
- Nad ocean powiadasz bracie? Ale wam dobrze. Ocean, plaża – rozmarzył się Jared.
- Jeśli liczysz na zaproszenie to zapomnij mały.
- Nie słuchaj go możesz przyjeżdżać kiedy zechcesz – dodała Bren za co dostała kuksańca w bok – zapraszamy
- Dzięki bo na rodzonego brata nie mogę liczyć. Pięknie.
- Będziemy kończyć. Bo czas na kolejną dawkę ćwiczeń i relaksujących masaży.
- Ok zadzwońcie jeszcze. Trzymajcie się dzieci – zakończył ojciec.
Tydzień później zakwaterowali się w domku na plaży. Rzeczywiście miał wszystko czego potrzebowali. Nawet własną plażę. Za dnia ćwiczyli, rozmawiali. Wieczorami chodzili na plażę popatrzeć na zachód słońca.
Siedzieli na plaży oparła się o jego nogi siedząc na piasku. Podziwiali zachód słońca. Patrząc na fale uderzające o brzeg czuła się w pełni szczęśliwa. Miała wszystko czego pragnęła, no może wszystko. Poczuła, że to już czas...
- Booth...
- Tak?
- Tam na łodzi... - postanowiła mówić, nie przerywał jej tak było lepiej – na początku było jak w bajce. Płynęliśmy, opalaliśmy się, kąpaliśmy się w oceanie. Noce były bardzo... bardzo intensywnie. Można powiedzieć, że raj na ziemi – przerwała na chwilę. Zbierała siły, była mu wdzięczna, że nie przerywał – kłopoty zaczęły się w drugim tygodniu. Z miłego faceta przerodził się w kapitana. Powiedział, że jestem jego majtkiem. Wzięłam to za dobry żart. Zaczęłam się śmiać. Ale on wcale się nie śmiał. Był poważny. Powiedział, że mam wykonywać jego polecenia. Zaśmiałam się wtedy uderzył mnie po raz pierwszy znasz mnie oddałam mu – Seel zacisnął dłonie w pięści – myślałam, że mu przeszło. Do wieczora było ok. W nocy kochaliśmy się jak wcześniej myślałam, że to koniec. A to był dopiero początek... następnego dnia nie mogłam się podnieść, wiesz, ze jak dostanę okres to mam pierwszy dzień
z głowy. Nie rozumiał tego. Tylko, że tym razem nie miałam mu siły oddać – zaczęła płakać. Chwycił ją za rękę Boże ile ona wycierpiała – przespałam cały dzień tylko wtedy miałam względny spokój. W zamian nie dostałam ani jedzenia ani picia. Tak było prze całe cztery dni. Jak tylko odzyskałam siłę więcej nie podniósł na mnie ręki. Wiedział, ze mu oddam. Pewnego ranka obudziłam się z dziwnym bólem. Byłam przywiązana do łóżka – Seelowi łzy rozpaczy i bezsilności płynęły po policzkach – potem było już tylko gorzej. On... on mnie – nie mogła się powstrzymać od płaczu – on mnie zgwałcił. Booth ja myślałam, że umrę. Życzyłam sobie śmierci. Żyłam w tym koszmarze prze pięć dni... - płakał razem z nią – potem jak udało mi się uwolnić uciekłam. Wskoczyłam do wody. Nie wiem ile w niej byłam. Obudziłam się na łódce amerykańskiego małżeństwa na wakacjach. Oni mnie wyłowili. Zawieźli do lekarza. Tam wezwali policję. Obudziłam się dopiero po tygodniu. Nie chciałam żyć... kiedyś myślałam, że to co widziałam to było piekło. Jakże się myliłam piekło poznałom dopiero tam. Złożyłam doniesienie na policję. I uciekłam. Uciekłam tam gdzie czułam się bezpiecznie. Do pracy. Byłam w Sudanie, Iraku tak gdzie mnie potrzebowali. Tak było lepiej. Przeczytałam wiele książek na ten temat. Ale to... - nie zważając na nic chwycił ją za ramiona i posadził sobie na kolanach przytulił mocno płakali oboje....
Obiecana część następna dopiero jutro
Opłacało się czekać... Tylko teraz nie wiem, jak wytrzymam do jutra :P
W każdym bądź razie - fenomenalnie, jak zawsze zresztą. Tylko ciekawość nie pozwoli mi spać i się uczyć :) Dodam tylko, że te ich sprzeczki są bezcenne :P
Izalys po prostu jestem pod ogromnym wrażeniem masz talent. Z utęsknieniem czekam na kolejną część... Po prostu brak mi słów wszystkie twoje opowiadania są świetne... :) Mam wielką nadzieję że jeszcze nie jedno twoje opowiadanie przeczytam.... Pozdrawiam i czekam :)
Świetne opowiadanie.
Biedna Temp tyle wycierpiała przez Sullego, mam nadzieję, że dzięki Boothowi się pozbiera.
Czekam na następną część:)
Mam nadzieję, że ukaże się jeszcze przed południem:)
Czekam i czekam mam nadzieję że się w końcu doczekam kolejnej części bo jestem bardzo ciekawa jak potoczą się ich losy :)
XI
Wył z bezsilności i rozpaczy. Zabiję, zabiję drania. Nie daruje mu – Tuli ją mocno – Tak bardzo chciałem ją bronić przed całym złem tego świata. A tymczasem pchnąłem ją prosto w jego ramiona. Jestem beznadziejnym głupkiem.
- Przepraszam cię przepraszam, że zawiodłem
- To nie jest twoja wina. Ja sama jestem sobie winna. Mogłam nie jechać. Mogłam być bardziej czujna... - płakała wtulona w jego silne ramiona
- Ale to ja cię namawiałem żebyś jechała. Moim obowiązkiem było Cię chronić a ja pchnąłem Cię prosto w jego łapy.
- Seel nie wiń siebie. Nie ma mowy żebyś Ty był winien. To on jest tym złym a ty tym dobrym, wspaniałym...
- Nie mogę sobie tego darować... domyślałem się co się stało tylko nie miałem pewności...
- Skąd wiedziałeś?
- Jestem agentem FBI pamiętasz? - uśmiechnął się przez łzy – pamiętasz pierwszą noc ze mną tą całą? Tak bardzo mnie się bałaś. Widziałem wiele kobiet po takim przejściu. I jedno co pamiętam to fakt że panicznie boją się dotyku mężczyzn.
- To przerażało mnie najbardziej. Ufam Ci jak nikomu na świecie a przerażał mnie Twój dotyk. Nie umiałam sobie z tym poradzić bałam się, że zawsze tak będzie. Teraz, teraz już się nie boję. Wiem, że potrafię. Wiesz jeszcze czego się bałam?
- Nie
- Że jak ci powiem to Ty... to Ty mnie odrzucisz, będziesz patrzył na mnie z obrzydzeniem. Bałam się.
- Nie mógłbym, nie potrafiłbym, żyć bez ciebie – popatrzyła na niego z wielkimi oczyma – tak Temprence ja Cię kocham, kocham najbardziej. Wiem, że to nie czas ani miejsce ale wiedz, że Cię nigdy nie zostawię zawsze będziesz najważniejsza dla mnie bo jesteś moją miłością.
- Seel...
- Wiem, że nie mam zbytniego refleksu ale chyba zawsze Cię kochałem. Szukałem ciebie w innych. A ty jesteś jedna niezastąpiona
- Seel ja nie wiem co to jest ale to co czuję przy Tobie to... nie umiem tego nazwać. Jest mi dobrze, ufam ci. Powierzyłabym ci swoje życie bez chwili wahania. Życie bez ciebie to nie życie to wegetacja... nie wiem jak to nazwać Angela pewnie w swojej mądrości powiedziałaby, że to miłość. Ale mnie nikt miłości nie nauczył ja nie wiem co to znaczy miłość. Może to jest miłość...
- Nauczysz się tego słowa, obiecuję Ci. Bo to jest miłość...
Siedzieli tak aż zrobiło się całkiem chłodno. Weszli do domu. Położyli się spać. Żadne z nich nie mogło zasnąć.
- Złapali go na Karaibach, jest w więzieniu. Będzie proces na który pewnie będę musiała jechać. Dadzą znać kiedy
- Pojadę tam z Tobą, przejdziemy przez to razem, nie jesteś już sama teraz jest nas dwoje.
Przytuleni zasnęli.
Teraz wszystko się zmieniło. Zawsze byli sobie bliscy. Tamten wieczór na plaży... on zmienił ich relacje na zawsze z tych przyjacielskich na te bardziej intymne. Nie bala się już. Pozbyła się strachu. Wiedziała, że jej nigdy nie opuści. W głębi duszy zawsze wiedziała, że go kocha i że, on kocha ją. Los bywa czasem przewrotny. Bardzo przewrotny.
Była jeszcze jedna sprawa którą musiała na nim wymóc. Nie wiedziała jak się do tego zabrać. Zadzwoniła do Rebecci
- Dzień dobry Rebecco z tej strony Brennan
- Dzień dobry dr Brennan. Coś się stało?
- I tak i nie. Wiesz, że Seel miał operację?
- Wiem dowiedziałam się o tym od dr Cullena. Szukałam go. Parker za nim bardzo tęskni. Chciałam żeby przynajmniej zadzwonił do niego. Mały szaleje za nim i nie rozumie dlaczego on nie dzwoni, misja to kiepska wymówka.
- Booth jest uparty. A co z wakacjami małego? Zawsze miesiąc spędzali razem
- I Parker żyje tym, że 1 lipca Booth go zabierze a tymczasem on nawet nie dzwoni. Wiem, że przechodzi trudne chwile. Ale syn tego nie rozumie. Jest jeszcze mały.
- Słuchaj. A czy on mógłby tutaj do nas przyjechać? Ja muszę to jeszcze przeforsować. Ale najpierw chciałam Ciebie zapytać.
- Jeszcze pytasz. Pewnie, że by mógł. Mały byłby zachwycony. Uwielbia ojca i ciebie też lubi. Poza tym w mieście przez wakacje nie ma co robić nie dał się zapisac na żadne kolonie bo tatuś go zabiera i tyle na temat.
- I nie będzie ci przeszkadzało, że to ja praktycznie będę się nim opiekować?
- Nie. Kiedyś może tak. Teraz juz nie. Wiesz ja znalazłam w końcu miłość mojego życia. To pewnie dlatego patrzę na wszystko inaczej. Jak tylko uda ci się z Seelem to ja nie mam nic przeciwko.
- Dzięki. To ja zadzwonię. Na razie cześć
Poszła do sypialni. Jeszcze nie spał.
- Z kim tak plotkowałaś? Co u Angeli?
- Nie gadałam z Angelą. Dzwoniłam do Rebecci. Nie przerywaj mi. Tęsknisz za nim. Kochasz go. On tak samo tęskni i kocha. Nie możecie tak żyć. Co roku spędzasz z nim cały lipiec i on na to czeka. Pojadę jutro po niego. I nie ma dyskusji.
- A co mu z ojca kaleki? Bren...
- Kaleki! Booth nie wkurzaj mnie. Miłość to ni tylko dobre chwile ale też te gorsze powtarzałeś mi to wiele razy. Więc nie wypychaj się sianem. Jadę po niego i koniec.
- Zabiła mnie własną bronią. Tempe ale – popatrzył na jej minę. Wiedział, że ona nie zrezygnuje – dobra jedź ale jak nie dam rady?
- Dasz. Ja będę. Jutro rano przyjeżdża twój brat. Zobaczysz damy radę. Dzwonię.
- No hej to znowu ja. Tak zgodził się. Wiesz co złapię jakiś samolot i przylatuję. Gdzie? A nie mówiłam? W Los Angeles. Tak nad samym oceanem. To dam znać kiedy będę. Ok to wyślę sms. Cześć.
Rano pojechała po Jareda na lotnisko.
- Cześć jak lot?
- W sumie dobrze. Ciasno tylko.
- Jakbym słyszała Bootha. On też ma zawsze problem się tam zmieścić – wsiedli do auta – jak rodzice? Nie chcieli przyjechać?
- Chcieli, nawet bardzo. Uznaliśmy jednak, że tak będzie lepiej.
- Ja wyjeżdżam jutro na trzy dni wrócę w niedziele. Lecę do D.C. Po Parkera.
- Po jego syna? Poważnie? Przekonałaś go? Jakim cudem?
- Umiem postawić na swoim.
- Zdecydowanie. Obiecałem rodzicom, że będę nagrywał wasze kłótnie. Uwielbiają jak się kłócicie.
- Nie Ty pierwszy tak mówisz
Podjechali pod domek na werandzie siedział Seel
- Bracie Ty tu masz raj na ziemi. Jakie fale o jaaaaa jest tu gdzieś wypożyczalnia desek?
- Podobno przyjechałeś do mnie. Deski są w suterynach.
- DO ciebie, do ciebie. Ale jakby się znalazło...
- Przez najbliższe trzy dni zapomnij. Zostajemy sami.
- Słyszałem. Odwieść cię rano na lotnisko?
- Pewnie – dzień upłynął im radośnie. Bren pokazywała bratu jak ćwiczyć z Seelem. Przez najbliższe trzy dni. Szybko załapał o co chodzi – ale kochany bracie o masażu to Ty zapomnij.
- I tak bym nie chciał – zjedli kolację i poszli spać. Rano Jared zawiózł ją na lotnisko. Z samolotu zadzwoniła do Angeli...
W Instytucie.
- Może byśmy tam polecieli na weekend? - zapytała Angela
- Nie jesteśmy im tam potrzebni Ang. Jakby chcieli to by zaprosili. Teraz są potrzebni sobie na wzajem bez osób postronnych
- Tęsknię za nimi. Poza tym boję się jak Bren się trzyma.
- Ja też ale dla niej on jest lekarstwem najlepszym a ona dla niego. - zadzwonił telefon Ang
- Słucham
- Cześć Ang. Mam do ciebie prośbę. Podjedziesz po mnie na lotnisko za jakieś trzy godziny?
- Część Bren. Że gdzie? Na lotnisko? Wracasz?
- Tylko na chwilę. Wyjaśnię wszystko jak po mnie przyjedziesz. Muszę kończyć na razie pa
Zszokowana odłożyła słuchawkę.
- Słyszeliście? Wraca na chwilę. Mam być za trzy godziny na lotnisku.
- Jedziemy wszyscy odezwali sie chórem
Trzy godziny później była znowu w D.C. Wyszła z odprawy i wpadła wprost w cztery pary rąk...
Obiecane:)
Ale Brennam jest uparta. Dobrze, że postawiło na swoim i Parker spędzi wakacje z ojcem.
Czekam na następną część:))
A ja nadal cierpię na niedosyt... I cóż poradzić? Życzę weny, i aby komputer powrócił w pełni sił :D fenomenalne opowiadanie. Ciekawe jak Brennan się zachowa wobec przyjaciół i jak Parker wobec ojca. Albo nie, wyobrażam sobie Parkera. Ciekawe, jak Booth się wobec niego zachowa :D
Izalys czekam, czekam a ty nic ;p Nie zostawiaj mnie tak samą i bezradnaą na opkowym pustkowiu ;p Pisz, byle szybko :)
XII
- Hej bo mnie udusicie – powitała przyjaciół. Stęskniła się za nimi. Naprawdę brakowało jej tej zwariowanej czwórki – ale się za wami stęskniłam
- A my za Tobą – poszli do samochodu – opowiadaj co tam u was? Po co przyjechałaś? Jak Booth? No i przede wszystkim jak Ty sobie radzisz?
- Powoli, powoli. U nas wszystko w porządku. Przyjechałam po Parkera, zabieram go do Seela, Booth jak zawsze marudzi ale w porządku wraca do zdrowia dość szybko choć on twierdzi, że zbyt wolno. Normalka. Cierpliwy to on nigdy nie był. Jeszcze za słaby jest by wstawać ale porusza całymi stopami. Mieszkamy nad samym oceanem. Tam jest pięknie. Teraz został z nim Jared. Przyjechał na jakiś czas – o sobie nie chciała opowiadać.
- A ty? Wyglądasz chudo – dodał jak zawsze rozbrajająco szczery Zack
- Dobrze, nie musicie się martwić jest dobrze. I wcale nie jestem chuda Zack. To wszystko przez ćwiczenia z Seelm. Wszystko idzie mi w mięśnie. A nie w tłuszczyk – śmiali się wesoło. Przyjaciele chcieli wiedzieć więcej. Ale ona najwyraźniej nie miała ochoty o tym rozmawiać – jedziemy coś zjeść?
- Pewnie – pojechali do ulubionej knajpki. Nic się tam nie zmieniło. Nawet Sid stał za barem niezmiennie.
- To co zawsze? - zapytał – sałatka 17?
- Tak i hamburgera do tego i porcję frytek – zaskoczeni patrzyli na nią z niedowierzaniem
- Już nie wegetarianizm? - zapytał Jack
- Już nie – odpowiedziała krótko – co tam u was? Jak śledztwa? I w ogóle. Stęskniłam się za wami... - rozmawiali cały wieczór – może wpadniecie do nas na któryś weekend? Najbliższe dwa tygodnie będzie Jared ale potem zapraszamy.
- Jesteś pewna tego co mówisz? Nie chcemy wam przeszkadzać
- Na pewno nie będziecie. Tylko dajcie znać kiedy. Macie do nas numer. Aż dziwne, że nie dzwonicie.
- Są tacy co by chcieli ale skutecznie ich hamujemy – Pożegnali się dopiero po 23. zawieźli Bren do mieszkania. Została sama. Już dawno nie była sama. Bała się strasznie. Ale musi przezwyciężyć strach, musi.
Rano po nieprzespanej nocy pojechała do Rebecci.
- Cześć wejdź Park już się nie może doczekać. Prawie całą noc nie spał. Spakowałam go do torby. O której macie samolot?
- Za trzy godziny powinniśmy już jechać. Na ile może u nas zostać?
- Nie wiem zawsze spędzają cały lipiec. W sierpniu mieliśmy jechać z Matem to mój chłopak na wakacje. Miał z nami jechać – powiedziała niepewnie.
- Rebecco, pewnie chcielibyście jechać sami prawda?
- To nie tak. Nie myśl, że nie kocham syna...
- Ale ja wcale tak nie myślę. Nie będzie nam przeszkadzał. Zapewniam Cię. Jak chcesz i on będzie chciał może z nami zostać całe dwa miesiące.
- Naprawdę nie będzie to problem?
- Żaden – do pokoju wbiegła wprost w ramiona Bren mała kopia Bootha – gotowy na wakacje?
- Tak a naprawdę zobaczę tatę?
- Tak jest tam i czeka na nas – wzięła torbę małego. Rebecca zawiozła ich na lotnisko. W Los Angeles odebrał ich Jared.
Jared wyszedł na werandę z piwem w ręku.
- Dostałbyś też ale Bren zabroniła więc wypiję sam
- No nie i Ty przeciwko mnie?
- Ja tylko stosuję się do jej zaleceń. Masz bracie szczęście. On jest wspaniała. Niejedna by ci dała spokój. I ustępowała we wszystkim albo się wypięła. Ona jest inna, i sprawiła, że znowu jesteś sobą. Do końca życia się jej nie odpłacimy za to.
- Tak jest najcudowniejszą osobą pod słońcem...
- To kiedy ślub? Bo chyba się nie mylę kochasz ją? I ona ciebie prawda?
- Tak kochamy się jak wariaty. A na ślub to bym nie liczył. Ona nie uznaje instytucji małżeństwa. Niedawno przeszła piekło na ziemi przez faceta.
- Najważniejsze, że się kochacie. Reszta sama przyjdzie... Seel nie układało się nam, nie byłem dobrym bratem.
- Jar to już za nami, nie wracajmy...
- Ja wiem, że nie zmienię togo co było. Ale chcę naprawić, chcę ci wszystko wynagrodzić. Zrobię wszystko żeby wynagrodzić ci wszystko, to co przeze mnie przeszedłeś...
- Zostaw to. W obliczu śmierci, człowiekowi całe życie przechodzi przed oczami. Co robił, co było złe a co dobre. A jak już minie niebezpieczeństwo. Mija wszystko co było złe, stara się żyć dniem dzisiejszym. Zapomina o tym co było. I stara się naprawić to co złe. Wierz mi nigdy bym nie wrócił do domu. Miałem żal do mamy, taty, do ciebie. Nienawidziłem was. Wtedy wszystko się zmieniło. Nie chcę umrzeć, nigdy nie chciałem umrzeć nie rozmawiając z wami. Nie rozumiałem tego. Teraz już rozumiem. Rodzina, osoby które się kocha są najważniejsze. Nie ważne co było. Ważne co możemy zrobić z czasem który nam pozostał. Kocham rodziców, kocham ciebie, Parkera, Tempe. Chcę żyć z wami w zgodzie i odbudować naszą więź... - utonęli w męskim uścisku. Wzruszeni chwytało obu za gardło.
- Nic ja muszę się zbierać. Jadę po bratową. Seel jesteś wspaniałym bratem, zawsze byłeś.
Wyszedł i pojechał na lotnisko
Czekał na nich. Bren pierwsza go zauważyła. Podeszli
- Parker to twój wujek – przedstawiła Parkowi mężczyznę.
- Wujek Jared? To młodszy brat taty? Opowiadał mi jak chodziliście po drzewach i łowili żaby w stawie – Jared patrzył zafascynowany na bratanka, nie wiedział że brat opowiadał synowi o nim – ale fajnie. Możemy już jechać do taty?
- Park, mówiła ci mama, że tata nie może teraz chodzić i jeździ na takim specjalny wózku?
- Tak. Mówiła, że został ranny. Mój tata to bohater – mówi z dumą
- Masz rację tata to bohater. Jedźmy już.
Po pół godzinnej jeździe byli na miejscu. Booth czekał przed domem. Wysiadła z auta szczęśliwa, że znowu jest obok niego. Mały pobiegł do ojca wdrapał mu się na kolana i mocno przytulił. Ojcu łzy zakręciły się w oczach. Tak bardzo za nim tęsknił. Zastanawiał się jak tyle czasu wytrzymał bez niego. Jared wniósł bagaże i zawołał Parka, żeby mu pokazać pokój. Podeszła do niego. Wziął ją za rękę. Wiedział, że nie może na niej nic wymagać. Musi sama. Brakowało mu tego, chciał ją tulić i całować, kochać ją do utraty tchu. Ona nie była na to jeszcze gotowa. Bał się, że nigdy nie będzie. Przeżyła piekło i musi dojść do siebie. Owszem przytulała się do niego ale ani raz go nie pocałowała a on tego cała siłą woli powstrzymywał się żeby tego nie zrobić. Pochyliła się nad nim, zastanawiała się czy da radę, delikatnie musnęła jego usta. Smakowały jak spełnienie marzeń. Nie mogła się powstrzymać zrobiła to jeszcze raz tym razem mocniej. Usiadła mu na kolanach. Siedzieli tak całując się zachłannie. Myślał, że to sen. smakowała cudownie. Słodko, słonecznie. Pachniała słońcem i sobą. Oderwali się od siebie. Przyciągnął ją jeszcze mocniej do siebie.
- Stęskniłam się za Tobą. Seel to mnie przeraża. Nie widzieliśmy się trzy dni a ja tak bardzo tęskniłam. Nigdy tak nie czułam...
- Ja też tęskniłem. Kocham Cię, tak bardzo cię kocham. Nie czułaś bo nigdy tak naprawdę nie kochałaś.
- Za to teraz Cię kocham. Kocham tak mocno, że brak mi słów – w końcu to powiedziała. Teraz już wie co to miłość. Motyle w brzuchu o których mówiła Angela. Ta wręcz zniewalająca tęsknota gdy nie ma obok tej jedynej osoby. Potrzeba ciągłego kontaktu, choćby dotknięcia dłoni. To była właśnie miłość. Na werandę weszli Jared z Parkerem. Parker całkowicie podbił Jareda i nawzajem...
Dzięki za miłe komentarze. Kompa szybko nie będe miała. muszę kupić nowy. Pozostaje tylko ten w pracy :(
Zweifn a co z twoim cd?:)
Jak zwykle znakomicie:)
Fajnie, że Booth pojednał się z bratem.
Ciekawe jak przebiegnie wizyta Parkera u ojca.
Czekam na kolejną część:)
opko super,
ale najbardziej podobal mi sie opis pocalunku,
taki romantyczny delkatny, oj slodki:)
czekam na cdk:)
XIII
- Tato chodźmy na plaże – prosił
- Idźcie ja się położę na chwilę. Zmęczona jestem – powiedziała Temp wstając – Parker opiekuj się tatą.
- A ty pójdziesz z nami – zapytał Jareda
- Pewnie, że tak wezmę tylko deskę. I posurfuję sobie ok.?
- No to chodźmy – patrzył na Temp. Największą ochotę teraz miał ale się położyć koło niej. Musiał się jednak zająć synem. Stęsknił się za nim strasznie. Mały pomagał pchać tacie wózek. Mimo obaw Seela, że mały go nie zaakceptuje pozwolił sobie pomóc. A Park przyjął to jak najbardziej naturalnie. W ogóle nie zwracał na to uwagi. Nadal był jego kochanym tatą.
Jared pomógł mu usiąść na piasku. Przez pół dnia budowali zamki z piasku. Trochę wyszedł krzywy. Ale jak na pierwszy raz całkiem niezły. Jered surfował. Nie chcąc im przeszkadzać. Trzymał się z dala ale na tyle blisko żeby służyć pomocą. Czas mijał bardzo szybko. Popołudniu przyszła do nich Bones z wielkim koszem jedzenia.
- Zakładam, że jesteście głodni – powiedziała
- Pewnie, mógłbym zjeść konia z kopytami – powiedział mały
- Co wy macie z tym koniem. Jak chcecie koniny to jak pojadę do sklepu następnym razem to kupię.
- Temp to takie powiedzenie, a koń bo jest duży. I jestem głodny jak wilk
- Uczepiliście się tych biednych zwierząt. Dajcie im spokój – powiedziała chłopaki pokiwały głowami z politowaniem.
- Kochanie tak się mówi i już. Nie zmienisz tego. A koniny nie lubimy więc za nią dziękujemy – usiedli na kocu zjedli w radosnej atmosferze posiłek.
- Kto ma ochotę na kąpiel w oceanie? – zapytał Jared. Mały Aż piszczał z radości. Temp wyciągnęła z torby aparat fotograficzny
- Zabrałam z domu zrobimy mu parę zdjęć żeby miał pamiątkę wakacyjną.
- Pewnie. Tylko proszę nie rób mi zdjęć.
- Nawet ze mną?
- Bren ja nie chce być na zdjęciach na wózku.
- Zrobimy je tak, żeby go nie było widać – uśmiechnęła się do niego nie potrafił się oprzeć jej uśmiechowi.
- Ok. ale żeby nie było widać – zgodził się. Nie potrafi się jej oprzeć.
- Nie będzie, nie będzie – poszła zrobić kilka fotek kąpiącym się i wróciła na koc obok partnera.
- Temp jak długo pozwoliła mu z nami zostać?
- Dwa miesiące. Uśmiech – skierowała w jego stronę aparat i pstryknęła zdjęcie.
- Ile? Poważnie? Na tyle się zgodziła?
- Tak. Nie sądziłam, że zgodzi się na miesiąc a ona zapytała na ile może u nas zostać. Powiedziałam, że nawet całe wakacje i się zgodziła.
- Tak po prostu się zgodziła? Ja zawsze miałem problemy z tym jednym miesiącem.
- Tak ma faceta. Mówi, że to coś poważnego i chciała z nim jechać na urlop. A ja stwierdziłam, że Park może zostać z nami jeżeli chce. I się zgodziła – powiedziała nadal pstrykając zdjęcia.
- Hej a może już dość tych fotek. Daj teraz ja zrobię parę – nie chciała mu dać, zaczęli się szamotać na kocu. W końcu odebrał jej aparat. Zaczął robić zdjęcia. Poddała się w końcu i pozwoliła mu na to.
- Widzę, że wcale za nami nie tęskniliście – odezwali się pływacy, usiedli we czwórkę by podziwiać zachód słońca. Parker zmęczony prawie zasypiał na kolanach u ojca. Temp wzięła chłopca na ręce. Poszła przodem. Dla partnera nadal jest to trudne być zdanym na kogoś. A żeby wsiąść z powrotem na wózek Jared musiał mu pomóc. Było mniej krępujące jak nikt nie patrzył. Położyła go do łóżeczka przykryła kołdrą i wróciła do salonu.
- No kochanie czas na ćwiczenia
- A nie możemy sobie dzisiaj już darować?
- Nie ma mowy śmigaj. Nie patrz na mnie tak żałośnie nie popuszczę.
- A masaż będzie?
- Zależy jak się będziesz sprawował to się zastanowię…
- Bracie bądź miły. A ja dostanę masaż jak będę grzeczny
- Moje usługi są w cenie – uśmiechnęła się idąc a Boothem – idziesz z nami?
- Nie, zostanę przed telewizor, zaraz zaczyna się mecz
- O nie Temp – popatrzył błagalnym tonem
- Nie ma mowy. Seel chcesz odzyskać sprawność? To do sali i nie dyskutuj
- Zołza – zrobił obrażoną minkę. I pojechał na ćwiczenia. Szło im dość sprawnie. Już wiedziała jak ma reagować. Instynktownie wiedziała kiedy pomóc a kiedy odpuścić. Po godzinie intensywnego treningu miał już dość
- Dobra na dzisiaj wystarczy.
- A co z masażem?
- Najpierw kąpiel.
- A nie moglibyśmy tego pominąć?
- Nie, nie ma mowy nie będę spała koło kogoś delikatnie mówiąc pachnącego inaczej.
Pomogła mu przy kąpieli. Poszedł jeszcze do Jareda a ona położyła się do łóżka. Zmęczona ale szczęśliwa. Dzisiaj zrobiła pierwszy krok. Pocałowała go i było cudownie. Nie czuła strachu ani obrzydzenia. Wręcz przeciwnie. Obudziła się w niej kobieta. Chciała czegoś więcej. Te trzy dni bez niego były beznadziejne. Nie umie już bez niego być. Nie potrafi… zadzwoniła do Jessego.
- Cześć Jesse
- Cześć co tam u was? Jak Booth się sprawuje?
- U nas ok. Booth robi postępy. Słuchaj mam do ciebie pytanie takie trochę głupie nie wiem jak zapytać
- Wprost
- Jesse czy on może… no wiesz… czy on…
- Temp chyba domyślam się o co chodzi. Ja nie widzę żadnych przeciwwskazań do współżycia. Jeżeli tylko on czuje się na siłach to w porządku. Nic mu się na pewno nie stanie.
- Dzięki Jess. Chodzi o to, że
- Nie musisz się tłumaczyć. Przecież jesteście dorośli. Wolno wam. Przepraszam cie musze lecieć. Wpadniemy jutro na kolację i zbadam go przy okazji
- Jasne dzięki
Zastanawiała się czy jest już gotowa na taki krok. On na pewno czuła to nie jeden raz. A swoją drogą było to bardzo miłe.
Zasnęła zmęczona
- Hej brat, nie poszedłeś spać – uśmiecha się szeroko
- Nie Tempe odpoczywa, ja muszę trochę ochłonąć zanim się położę
- Lekarz nie pozwolił czy co? – Jared nie wiedział nic
- To nie tak stary. Nawet nie pytałem. Mówiłem ci że ktoś ja bardzo skrzywdził prawda? Ten drań… - nadal nie mógł spokojnie o tym mówić
- Znajdę go – brat zrozumiał – jak takie bydlaki mogą chodzić po ziemi
- Siedzi w więzieniu. Oskarżyła Go.
- I dobrze. Idź do niej. Musisz zaczekać ale przynajmniej się przytulisz. Idź. Wszystko się ułoży
Poszedł do sypialni. Sprawnie położył się na łóżku. Objął ją ramieniem. Instynktownie się do niego przytuliła. Nawet śpiąc ufała mi bezgranicznie. Westchnął i zasnął….
Świetne opko czekam na dalsze części z utęsknieniem mam wielką nadzieję że przeczytam jeszcze dziś przynajmniej z jedną część :) pozdrawiam. Izalys jestem twoją wielką fanką :)
izalys jak zawsze świetnie
uwielbiam twoje wszystkie opowiadania,
już nie mogę się doczekać kolejnych części
mam nadzieje ze temp sie przelamie. ze oboje pokonaja te trudnosci. czekma na cdk!
Dzisiaj już nic nie będzie postaram się wrzucić coś więcej jutro:) przez weekend tez nic się nie pojawi
Uwielbiam to opowiadanie :P Mogłabym je czytać godzinami, dlatego z (nie)cierpliwością oczekuję dalszego ciągu :P
NN u mni to jeste tak, że mówisz i masz:) Ale to chyba będzie na tyle na dzisiaj:( brak czasu:)
XIV
Jared siedział przed telewizorem jeszcze jakiś czas. Nie mógł dojść do siebie po tym co mu brat powiedział miał ochotę zabić tego drania. Kiedy jego brat ma w końcu szanse na normalne życie, ma syna, poznał kobietę którą kocha ponad wszystko. Ktoś chce mu to odebrać. Wie, że Seel nie odpuści. Wie też, że Bren kocha jego brata. Ma ochotę zabić tego drania. Cieszył się bardzo z odzyskania brata. Wiedział, że jest temu wszystkiemu winien. Teraz będzie się starał za wszelką cenę odbudować to co zniszczył. To warte jest każdego poświęcenia. Wyłączył telewizor i poszedł spać.
Budziła się powoli. Ktoś głaskał ją po głowie. Otworzyła oczy i podniosła głowę. Nad sobą ujrzała cudownie czekoladowe oczy partnera. Uśmiech rozjaśnił jej zaspaną twarz. Podniosła się i pocałowała go lekko. Czując ten pocałunek, chwycił ją mocniej i przyciągnął do siebie. Jego pocałunek był pełen pasji i czułości. Smakował jej usta z wielką czułością. Tak szczęśliwy mógłbym umrzeć – pomyślał.
- Powinniśmy skończyć teraz – powiedział odrywając się od niej
- Chyba masz rację. Nie chce mi się wstawać. Tak mi tu dobrze... - ułożyła z powrotem głowę na jego piersi za drzwiami słychać było Parka i Jareda – chyba trzeba wstać zrobić jakieś śniadanie. Zająć się gośćmi. To Twoje zadanie dzisiaj. Ja pojadę po śniadaniu do miasta na zakupy. Wieczorem na kolację przyjdzie Jesse z Mily, w lodówce prawie pusto. Chyba, że jedziemy wszyscy?
- Nie, raczej nie. Pójdziemy na plażę albo coś wymyślimy. Bren powiedziałem Jaredowi.
- W porządku. No to wstajemy – pół godziny później weszli do kuchni i jej nie poznali
- Co wyście tu robili – patrzyła z przerażeniem na kuchni. Booth dławił się ze śmiechu.
- Chcieliśmy wam zrobić śniadanie. Ale chyba nic nie wyszło. Nie nadajemy się na kucharzy – powiedział skruszony Jared.
- Bo mówiłem, że najpierw trzeba włożyć mieszadełka do garnka i uruchamiać dopiero mikser. Ale wujek mówił, że będzie dobrze, chyba jednak nie wyszło.
- No to już wiecie co do południa robicie, sprzątacie! - była naprawdę wściekła.
- Tempe ale fale – zaczął główny winowajca
- Fale będą jak kuchnia będzie w takim samym stanie jak ją zostawiłam wczoraj . Ja jadę na zakupy miłego sprzątania. Booth jedziesz ze mną? Z nimi będziesz się nudził
- Zostaje żeby dopilnować porządków. A co ze śniadaniem?
- Ja zjem coś na mieście a wy. Zjedzcie to co zrobiliście. Smacznego
- Ale ja mówiłem, że to nie tak miało być... - mały się zbuntował
- To co, jedziesz ze mną?
- Mogę? - zapytał z nadzieją w głosie
- Ubierz się i jedziemy
- No nie a ja mam sprzątać? Ej to nie w porządku
- Życie jest ciężkie młody a ja cię będę pilnować – powiedział Booth
- Mały zdrajca – popatrzył na bratanka. Mały z chytrym uśmiechem umknął do pokoju.
W drodze do miasta mały wesoło trajkotał
- A co ze śniadaniem? Na co masz ochotę?
- Frytki? - zapytał z nadzieją w głosie pokiwała przecząco głową – naleśniki z sosem czekoladowym?
- Dobra niech będą naleśniki.
Zabrała go na zakupy potem do parku. Odwiedzili też klinikę i aptekę. Poszli na lunch. A potem wrócili do domu. Kuchnia lśniła czystością. Zadowolona wzięła się za rozpakowywanie zakupów. Parker poszedł szukać ojca i wuja. Znalazł ich w siłowni.
- O patrz idzie zdrajca, wchodź chcesz poćwiczyć?
- Jak było w mieście? Co robiliście?
- Zjedliśmy naleśniki na śniadanie, potem byliśmy na zakupach Bren wykupiła pół sklepu. Byliśmy jeszcze w klinice u dr Jessego i potem w aptece. Po co nam tyle lekarstw i bandaży? Zjedliśmy lunch.
- Popatrz, a myśmy jedli suchary. A co będzie na kolację?
- Nie wiem tego mi nie powiedziała.
- Bracie namów ją na ten boski pokarm makaron z serem – ładnie prosił
- Idę się dowiedzieć. To co poćwiczysz z wujem?
- No – Jared wziął małego na ławeczkę i pokazał jak to się robi. Oczywiście cały czas mu pomagając. Seel wjechał do kuchni.
- Jak zakupy się udały?
- Dobrze. Kupiłam zapasy na jakiś czas.
- Słyszałem, że wykupiłaś połowę sklepu
- Powiedzmy 1/3 za to długo nie będzie trzeba jechać – skończyła rozpakowywać i podeszła do niego. Złożyła na jego ustach krótki, słodki pocałunek.
- A co będzie na kolację? Może makaron?
- Nie, znalazłam tu książkę kucharską Mily mam już pomysł – zrobił smutną minkę
- A już myślałem, że zakosztuje pokarmu bogów jak mówi Jar. Nie daj się prosić. Popatrz wysprzątaliśmy nie tylko kuchnie.
- Zauważyłam ale Booth nie patrz tak na mnie, nie przekonasz mnie – pociągnął ją na kolana – Booth ja nie jestem przekup… - zamknął jej usta pocałunkiem – na. No dobra ewentualnie mogę jeszcze raz to przemyśleć – dodała całując go. Do kuchni weszła reszta towarzystwa.
- No nie, żeby tak w biały dzień.
- Cicho załatwiam nam boski pokarm
- To ja już nic nie mówię. Parker idziemy
- Dajcie spokój już. Zrobię wam ten makaron – odparła wstając – to ja idę pod prysznic. Jesse i Mily będą ok. 18. Najpierw Cię zbada a potem zjemy kolację.
- To już za dwie godziny. Nie było was całe przedpołudnie.
- Dobrze się bawiliśmy. Prawda? – zwróciła się do małego
- Jasne. A pojedziemy jeszcze na tą kolejkę?
- Ja już nią nie jadę. Może uda ci się namówić tatę albo wujka. Ja odpadam. Jeszcze czuję żołądek w gardle. Brrrr
- Bracie czy Ty słyszysz myśmy tu sprzątali zamartwiali się a oni jeździli na karuzeli.
- To nie była karuzela to był roller… Bones jak to się nazywało?
- Rollercoster. Przerażające uczucie. Nigdy więcej.
- Nie no ja nie mogę. Teraz to jestem obrażony. Czemu mnie tam nie było?
- Bo Ty wujek sprzątałeś – odparł rezolutnie mały. Bren weszła pod prysznic. Ubrała się i wyciągnęła małe pudełeczko z tabletkami. Nie wiedziała czy jest gotowa… okaże się i tak wcześniej niż jutro nie będzie mogła. Łyknęła tabletkę i schowała pudełeczko do nocnej szafki.
Punktualnie o 18 przyjechali goście. Jesse zabrał Seela do pokoju żeby go zbadać.
- Jak się pan w ogóle czuje?
- Dobrze. Choć nadal denerwuje mnie ten wózek. Ale z nogami jest coraz lepiej. Jak pan myśli za ile będę mógł próbować stawać?
- Myślę, że za jakieś 2 tygodnie. Nie możemy za szybko żeby panu nie zaszkodzić. A jak Bren sobie radzi?
- Dobrze, to uparta kobieta. Cieszę się, że przyjechał brat, trochę ją odciąży. Wiem, że jest zmęczona. Trochę jej Jared pomaga.
- To twarda kobieta. Nie poddaje się łatwo. Choć mam wrażenie, że ostatnio bardzo się zmieniła. No wszystko w porządku. Robi pan większe postępy niż przypuszczałem. Temp dobrze się sprawuje.
- Pewnie, że dobrze. I ma pan racje zmieniła się i to bardzo…
Izalys WIELKIE DZIĘKI za to że posłuchałaś mojej prośby i dałaś kolejną część:)
Jak zwykle świetne:)
Podobało mi się to jak Booth przekonywał Temp żeby zrobiła makaron z serem:)
Czekam na kolejną część:)
Izalys ciesze sie ze mimo trudnosci pojawiaja sie nowe czesci. jak zawsze super i tak rodzinnie. czekam na cdk!