Joy bardzo interesujace opowiadanie... ciekawa jestem co sie dalej wydarzy :) Mam nadzieje ze Twoja wena powroci w wielkim stylu, bo juz sie nie moge doczekac cedeka :)
Ines bardzo wzruszylam sie czytajac co Booth i Bones do siebie napisali... to jak wyrazili swoje uczucia... :) uwielbiam o tym czytac ;) czekam na cd :)
Kolejna część:) Niedługo powraca Booth
Po chwili zajęła się oględzinami kości wraz ze swym asystentem. Skrupulatnie oczyszczała raze z nim każdą nawet najmniejszą cząsteczkę.
- Gotowe Wendell, dobrze się spisałeś – rzekła
- Dziękuje – odparł
- Teraz zanieś czaszkę Angeli, niech wykona rekonstrukcję, ja wracam do siebie, jak coś to mnie wołaj – rzekła
- Jasne – szepnął
Po chwili oboje rozeszli się w innych kierunkach. Bones siedziała w swoim gabinecie próbując znaleźć narzędzie zbrodni. Identyfikacją zmarłego zajmie się Angela.
Po około pół godzinie...
- Sweety znam już dane denata – oznajmiła artystka wchodząc do środka
- Znalazłaś go w bazie – spytała Bones
- Nie musiałam – odparła. Spójrz, czy to on Ci kogoś przypomina – spytała
- Tak, to chyba, ten bezdomny, który pomagał nam w śledztwach – odparła Bones
- Snarky – wtrąciła artystka. Tak naprawdę nazywał się Mark Jacobs – oznajmiła
- Swoją współpracą z FBI podpadł niejednemu – rzekła Bones. Muszę powiedzieć o tym Andrew – dodała
- Tylko bądź dla niego milsza kochanie – poprosiła
- Dobrze, nawet, ale to nie ważne – rzekła wykręcając numer z wizytówki
- Część Andrew z tej strony Temperance, wiemy, kim jest ofiara, możesz tu przyjechać – spytała
- Dobrze, zaraz będę – odparł i rozłączył się
Po około 15 minutach zjawił się w jej gabinecie.
- Temperance, już jestem – oznajmił
- Witaj, nasza ofiara to Mark Jacobs – oznajmiła
- Snarky – szepnął
- Znałeś go – spytała
- Tak, od lat nam pomagał, muszę znaleźć tego, co go zabił – powiedział
- Chętnie Ci w tym pomogę – szepnęła
- Dziękuję – odparł. Mam nadzieje, ze już się na mnie nie gniewasz – dodał
- Nie mam za co, to ja byłam nie miła – rzekła
- Dobrze, już doszliśmy do porozumienia, więc chodźmy dorwać tego, kto go zabił – oznajmił
- Dobrze, jedziemy – przytaknęła i obije opuścili jej gabinet, a następnie Institut.
Przesłuchali wiele osób. Razem udało im się dorwać tego, kto zabił ich wspólnego znajomego. To był ich mały sukces. Doszli do wniosku, ze ta cała chora sytuacja, która miała miejsce dziś rano, nie może się powtórzyć, bo to tylko praca, a w niej nie ma czasu, na jakieś utarczki. Następnie powrócili do pracy. On zajął się wstępnym raportem, ona uzupełniała zaległe wnioski, by agent mógł je podpiąć do końcowego raportu.
Reszta dnia upłynęła jej na rutynowych czynnościach. Zmęczona wieczorem powróciła do domu. Usiadła na kanapie i jeszcze raz zaczęła czytać wiadomość od ukochanego, tak by się lepiej poczuć.
Po jakiś 5 minutach odpoczynku, udała się do łazienki pod prysznic. Następnie zjadła kolację, teraz nie może sobie pozwolić na złe odżywianie w końcu jest jeszcze ktoś oprócz niej.
Około godziny 11 zmorzył ją sen. Kolejną noc śniła o nim...
Następnego dnia po porannym prysznicu i porządnym śniadaniu, udała się do Instytutu. Było spokojnie każdy miał chwile odpoczynku, gdyż obecnie nie mieli nad czym pracować. Bones udała się do siebie, by wykorzystać wolny czas na dokończenie książki, z której zakończeniem miała mały problem. Teraz życie podsunęło jej rozwiązanie. Pisząc kolejne strony zamiast myśląc o Kathy i Andym, pisała o sobie i Boothie. Szybko uporała się i w ciągu dwóch godzin książka była gotowa.
Około południa w jej gabinecie pojawił się Andrew...
- Temperance mamy sprawę – oznajmił
- Już idę – rzekła i zdjąwszy swój fartuch udała się za nim...
Cieszy mnie to, że wnet wróci Booth. Dobrze, że Temp dba teraz o siebie. Czekam na cd:)
Moja wena chyba wraca... Nie wiem jeszcze co będzie dalej, ale co powiecie na to...?
Część 4
Czas leciał dalej. Tempe coraz to gorzej pracowało się z nowym partnerem. Coraz częściej dochodziło do ostrej wymiany zdań. Tego dnia krzyki było słychać chyba w całym instytucie. Podniesiony głos pani antropolog już od dawna nikogo nie dziwił, przecież z Boothem ciągle się kłócili. Ich krzyki też było daleko słychać, jednak były one inne. W ich kłótniach poza złością skierowaną w swoją stronę, można było wyczuć niezwykłe napięcie… chemię… pożądanie… ale również troskę o tą drugą osobę. Ileż to razy po takich kłótniach partnerów, pracownicy zakładali się o to, które z nich potem pierwsze wyciągnie rękę na zgodę… o ich rychłym romansie nie wspominając!
Teraz było inaczej. Mało kto lubił nowego partnera pani doktor. Dla nich, był nim Booth i to jego darzyli szacunkiem. Każdy jednak zauważył, że sprawy między Brennan a Dennby pogarszały się z godziny na godzinę. Brian robił się coraz bardziej nachalny, zbyt pewny siebie. Chciał nadzorować wszystko co robi Bren, nie raz nawet wtrącał się w jej sprawy prywatne, co tylko pogarszało sprawę. Tempe nie cierpiała, gdy ktoś jej dyktuje co ma robić.
Ange interweniowała coraz częściej. Bała się już zostawiać ich samych. I nie bała się o to, że Tempe da popis sztuk walk wręcz i trochę pokiereszuje Briana… To jego się obawiała. Tego, że to on może skrzywdzić jej przyjaciółkę. Przerażał ją…
W tajemnicy przed Tempe udała się nawet do Cullena, prosząc go o zmianę partnera dla przyjaciółki, wyjaśniając mu swoje powody. Dyrektor obiecał jej, że przemyśli tą sprawę, jednak na tą chwilę nie mają do dyspozycji innego agenta, który mógłby sprostać wymaganiom pani antropolog. Poza tym agenci nie za bardzo chcieli współpracować z partnerką swojego kolegi… Booth był jednym z nich, do tego najlepszym, darzyli go szacunkiem. Wiedzieli, że gdyby podczas ich współpracy coś się stało jego partnerce, Booth byłby zdolny do wszystkiego… Doskonale zdawali sobie sprawę jakie partnerzy żywią do siebie uczucia…
Z Dennbym było inaczej. Ange dowiedziała się od Cullena, że Brian pracuje w D.C. od niedawna. Nikt go tu nie znał. Podobno był dobrym agentem i wyraził chęć współpracy z dr Brennan.
Ange zastanawiała się czy to dobrze, czy źle. Wolałaby wiedzieć coś na jego temat… cokolwiek. Był chodzącą tajemnicą…
Tempe z kolei nic sobie nie robiła z powodu kłótni i spięć z Brianem. Postanowiła się tym nie przejmować. Dalej broniła zaciekle swego. Po tej kłótni, gdy agent opuścił już jej gabinet, próbowała znaleźć sobie jakieś zajęcie, ochłonąć. Zrobiła sobie kawę i usiadła przy laptopie. Chciała dokończyć kolejny rozdziała swojej książki… Pisała już prawie dwie godziny, gdy usłyszała znaną sobie melodyjkę… Nie musiała nawet sprawdzać kto dzwoni, ta była tylko dla niego…
- Cześć Booth. Już się za mną stęskniłeś…?- zapytała z uśmiechem na ustach.
- Hej Bones, oczywiście, że tak i wiesz co… Mam dla Ciebie niespodziankę!!- powiedział z radością w głosie.
- Jaką?
- Zaraz wszystko Ci wyjaśnię….
Wszyscy przyjaciele byli na platformie i zawzięcie o czymś dyskutowali. Gdy zobaczyli Bren kierującą się w ich stronę, zamilkli. Tempe zastanawiała się o co chodzi… Pewnie znowu Brian, pomyślała. Ale już nie długo… i uśmiechnęła się sama do siebie…
Ange zdziwiła się widząc przyjaciółkę kierującą się w ich stronę, uśmiechającą się, nie wiadomo do kogo…
- Sweety wszystko w porządku?- spytała z troską w głosie.
- Tak. A czemu ma nie być…?- zapytała zdziwiona Tempe.
- Ostatni raz tak się uśmiechałaś jak…- nie skończyła, bo Bren jej przerwała
- Ange nie mogę się uśmiechać? Co jest w tym złego?
- Nic tylko… Dawno nie widzieliśmy Cię takiej uśmiechniętej… Miło jest w końcu zobaczyć uśmiech na Twojej twarzy…
- Wiem, że ostatnio nie byłam sobą, ale już jest dobrze. Na prawdę- dodała
- W porządku. To powiesz nam w końcu co jest powodem Twojego uśmiechu…?- nie dawała za wygraną Ange.
- Wyjeżdżam- odpowiedziała krótko
- Co?!- krzyknęli wszyscy chórem
- Jak to wyjeżdżasz?!Bren wiem, że tęsknisz na Boothem i nie dogadujesz się z Dennbym ale…
- Dennby’ego do tego nie mieszaj…
- Skarbie, ucieczka nic nie da…- zaczęła Ange
- To prawda- wtrącił się Hodgins, który do tej pory siedział cicho
- Ja tez tak uważam- dołączył się Wendall
- Jestem z nimi- odparła Cam
- Co jest z Wami?!- zapytała zaskoczona Tempe- nie mogę nawet wyjechać…
- Słonko, my się po prostu o Ciebie martwimy…- broniła się Ange
- Więc nie musicie, umiem o siebie zadbać…
- Tak, tak już to słyszeliśmy…
- Ange!!
- No dobrze, widzę, że nic nie wskóram…- Ange bezradnie wzruszyła ramionami- powiesz nam przynajmniej gdzie jedziesz?
- Do Argentyny…
- Gdzie?!- znowu wszyscy krzyknęli chórem
- Jeśli chcesz wolne to nie ma problemu- odparła Cam znacząco się uśmiechając
- Nie potrzebuję urlopu, jadę pracować…
- Słonko, myśleliśmy, że jedziesz odwiedzić Bootha- odparła zawiedziona artystka. W głowie już układała plan, jak namówić Bren by wzięła kilka dni urlopu i pojechała do agenta… Na pewno go odwiedzi…
- Bo jadę…- odparła Bones
- To ja już nic nie rozumiem- odparł zdezorientowany Hodgins
- To w końcu jedziesz pracować, czy do Bootha?- artystka dalej wypytywała przyjaciółkę
- I jedno i drugie- odpowiedziała Tempe. Widząc zdziwienie na twarzach przyjaciół, ciągnęła dalej- dzwonił Booth. Podczas jednej sprawy znaleźli szkielet, a że Booth się pochwalił, że jest moim partnerem, a oni o mnie słyszeli i chcą mnie poznać… Poprosili mnie o pomoc…
- Sweety to wspaniale!!- Ange zaczęła piszczeć z wrażenia- będziecie znowu razem pracować!! To kiedy wyjeżdżasz?
- Za 3 dni mam samolot…
c.d.n.
Wraca, wraca i to jeszcze jaka... Jak masz taką wenę to będzie doskonale... super... ale ciekawość mnie zżera, bo chcę znać dalszy ciąg...
Ines ciekawa czesc :) jak dobrze ze niebawem wraca Booth :) czekam na cd :)
Joy super ze bones jedzie do Argentyny... do Bootha :) mam nadzieje ze Dennby jej nie przeszkodzi... czekam na cd :)
Jedziemy dalej
I tym razem udało im się doprowadzić dość szybko śledztwo do końca. Pomimo ogólnej niechęci Bones, w sumie nie ma się co jej dziwić, znalazła wspólny język z nowym agentem, co pozwoliło obojgu lepiej wykonywać pracę. Tak mijały dni. Ciągłe sprawy, które rozwiązywali dość szybko. Ich relacje ocieplały się z każdym dniem. Jednak agent miał chyba ten szósty zmysł, który podpowiadał mu, że nie ma żadnych szans u pani antropolog. Domyślał się nawet, kim jest tajemniczy ukochany jej tymczasowej partnerki. Widział ten blask w oku, kiedy ktoś z ekipy wspominał o nim, kiedy dostała tajemnicza wiadomość, podczas jazdy, lub na miejscu zbrodni.
Zawsze kiedy dzwonił, ona rzucała wszystko, by schować się przed wszystkimi gapiami, by choć na chwile usłyszeć jego głos, by porozmawiać, o wszystkim i o niczym. Tka bardzo brakowało im tej rozmowy, wymiany zdań, ciągłej zmiany sensu wyrazów przez Bones, brakowało im nawet sprzeczek, po których zawsze godzili się. Jednak czas szybko leci. To już 4 miesiące minęły od jego wyjazdu. Nikt nie zorientował się o ciąży pani antropolog, poza Angela, która jako jedyna wiedziała o stanie przyjaciółki.
Pewnego dnia na miejscu zbrodni...
Zostali wezwani do starego bunkru, gdzie znaleziono zwłoki w rozkładzie. Na miejscu przed nimi zjawiła się Cam, gdyż na ciele znajdowała się jeszcze tkanka miękka.
- Dr Brennan – krzyknęła patolog
- Cam, już idę – odparła pochodząc bliżej
Sam zapach od pierwszego momentu wywołał u niej mdłości. Jednak nie mogła tego okazać. Zbliżyła się na bezpieczną odległość, spoglądając na ciało.
- Cam, po co mnie wezwaliście – spytała. Tu jeszcze jest ciało – dodała. Tak, ale obok znaleźliśmy małą kość, a to już Twoja działka – odparła
- Tak, zawieście ciało do Instytutu, tam się nim zajmę. - oznajmiła. Tej kości też – rzekła pakując ją do torby na dowody.
Kiedy nachyliła się odór rozkładającego się ciała wpadł do jej nozdrzy.
- Muszę już jechać – szepnęła biała, jak ścian
- Dr Brennan, dobrze się czujesz – spytała Cam
- Tak, do zobaczenia w Instytucie – rzuciła i udała się do samochodu.
- Temperance, dobrze się czujesz – ponowił pytanie Andrew
- Tak – szepnęła. Nic mi nie jest – dodała
Po chwili dojechali do Instytutu, gdzie Bones w ciągu pól godziny zajęła się przywiezioną tuż po niej kością. Jej asystenci zajęli się oczyszczaniem ciała z tkanek, by ona mogła przyjrzeć się kościom, by one mogły powiedzieć jej coś więcej o ofierze.
W międzyczasie siedziała u siebie w gabinecie, rozmyślała.
- To już 4 miesiąc – szepnęła. Teraz już nie będę mogła za często wyjeżdżać w teren, by nie zemdleć, lub co gorsza nie zwrócić śniadania, bo wysłali by mnie do szpitala, a tam, to bym zwariowała – dodała. Z rozmyślań wyrwał ją głos Camille, która od 5 minut stała w jej gabinecie, przyglądajac się nieobecnej i mówiącej do siebie Bones.
- Dr Brennan – pośniedziała
- O Cam, zamyśliłam się – rzekła podnosząc wzrok
- To widzę – odparła. Przyszłam zapytać się, co się zdtrzyło na miejscu zbrodni – oznajmiła
- Nic, Cam, może mi zaszkodziło śniadanie – rzuciła
- Tak, jasne, nigdy wcześniej się to nie zdarzało – rzekła patolog
- Zawsze musi być ten pierwszy raz – fuknęła Bones
- Niechcący usłyszałam, co mówiłaś do siebie – rzekła Patolog
- Tak – spytała
- Jesteś w ciąży, teraz to do mnie dotarło. Widziałam, że Twoje ciało się zmieniało, ale nie miałam pojęcia czemu. Teraz to wiem, jesteś w ciąży – rzekła na jednym wydechu.
- Tak, to prawda – przytaknęła Brennan, nie mając innego wyjścia
- Gratulacje, bardzo się ciesze – rzekła szczerze patolog. Ale
- Pewnie zastanawiasz się, kto jest ojcem – wtrąciła
- Tak, to trochę ciekawe – odparła
- Booth – szepnęła. Ojcem mojego dziecka jest Booth – rzekła po chwili
- Tak, ale jak to jest możliwe, czy Wy – spytała
- Nie Cam, my nie spaliśmy ze sobą – oznajmiła. P
- Pamiętasz, jak powiedziałam Wam, ze chce mieć dziecko, i by ojcem został Booth – spytała, na co Cam kiwnęła twierdząco głową. Przed operacje Booth prosił mnie, bym użyła jego nasienia na wypadek
- Gdyby jemu coś się stało – wtrąciła patolog. Czy on o tym wie – spytała
- Nie, nie mogłam mu powiedzieć, gdyż by nie wyjechał, a to był rozkaz, nie mogłam go stawiać w takiej sytuacji – odparła.
- Rozumiem, będzie miał niespodziankę, jak wróci – rzekła uśmiechając się
- Tak – przytaknęła Bones
- Teraz kiedy wiem, o Twojej ciąży, jako szefowa i przyjaciółką, nakazuje Ci odpoczywać i zaniechać wyjazdów w teren – rzekła. Zamiast Ciebie będzie jeździł Wendell, lub Clarck, to dobrzy asystenci, prawda – spytała
- Tak – odparła. Dzięki Cam, jesteś prawdziwą przyjaciółką – dodała
- Ty też, a teraz wracam do pracy – rzekła. Jeszce raz gratuluję dzidziusia – dodała i opuściła jej gabinet.
Bones zastała sama.
Joy fajnie, że Bones pojedzie do Bootha i będą razem prowadzić śledztwo. Czekam na cd.
Ines dobrze, że Cam wie o ciąży Bones. Czekam na nexta:)
No dobra, coś naskrobałam. Man nadzieję, że się Wam spodoba...
Część 5
Przez ostatnie 3 dni, dzielące Tempe od wyjazdu do Argentyny w całym instytucie dało się wyczuć radosny nastrój pani doktor. Często się śmiała i żartowała. Widać było, że cieszy się z powodu tego wyjazdu, a co za tym idzie spotkania z Boothem. Przyjaciele nie mogli się na nią napatrzeć, biła od niej taka radość, że nie zauważała nawet błędów nowych asystentów. Atmosferę zepsuło dopiero pojawienie się Dennby’ego.
Wszedł do instytutu z tą swoją pewnością siebie i swe kroki skierował prosto do gabinetu pani antropolog…
- Brennan, bież tą swoją walizeczkę z tymi swoimi skarbami!! Mamy sprawę!!- zakomunikował
- A może by tak najpierw dzień dobry…- powiedziała Tempe z uśmiechem na twarzy. Nie dam sobie zepsuć dobrego nastroju temu gnojkowi, pomyślała.
- Dzień dobry. A coś ty dzisiaj taka uśmiechnięta?- zapytała Brian- czyżbyś wreszcie pogodziła się z tym, że ze mną pracujesz? A może cieszy Cię w końcu mój widok..?
- Nic z tych rzeczy, więc tak się nie ciesz. Nie zepsujesz mi dzisiaj humoru- odpowiedziała Tempe
- Dzień dopiero się zaczął… Zbieraj manatki!! Idziemy!!- zarządził
- Nie takim tonem!! I nigdzie z Tobą nie idę…- odpowiedziała Bren z błyskiem w oku
- Jak to nie idziesz?! Dość tych wygłupów paniusiu. Nie obchodzi mnie to jaki masz dzisiaj humor. Masz ze mną współpracować, taką masz pracę, a ja jestem Twoim partnerem. I nie licz na zmianę, bo nikt inny nie chce z Tobą pracować!!
- Więc mam Ci dziękować, że zechciałeś ze mną pracować?- spytała oburzona Tempe
- Inaczej dalej siedziałabyś zamknięta w czterech ścianach w tym swoim laboratorium! Jakim cudem Booth tyle z Tobą wytrzymał. Musi być tak samo stuknięty jak Ty!!
Tego było już za wiele. Tempe wzięła zamach i z całej siły wymierzyła Brianowi cios, aż upadł na jej biurko, łapiąc się za policzek.
- Nie waż się obrażać Bootha!! Nie znasz go!!- krzyknęła. Już miała wyjść z gabinetu, gdy Dennby złapał ją za ramię i przyciągnął do siebie…
- Pożałujesz tego!! Żadna suka jeszcze mi się nie oparła… Z Tobą będzie tak samo!!
- Grozisz mi?- zapytała
- Tylko ostrzegam. A teraz zbieraj się, sprawa czeka.
- Już Ci powiedziałam, że nigdzie z Tobą nie jadę. Dzisiaj wyjeżdżam.
- Jak to? Gdzie?- zapytał zdziwiony Brian
- Do Argentyny- odparła krótko- będziesz musiał sobie poradzić sam.
- Jedziesz do niego, tak?!
- Tak. A Tobie nic do tego!! Jadę też identyfikować ciało, jestem antropologiem, to moja praca. A teraz puść mnie, albo wezwę ochronę!!- powiedziała ze spokojem na jaki tylko ją było stać w tej chwili.
Brianowi nie pozostało nic innego jak puścić ją. To tez zrobił. Nie mógł jednak tego tak zostawić. Teraz ona poleci do niego jak na skrzydłach, będzie się skarżyć… Nic z tego, jeszcze będziesz mnie błagać…
- Policzymy się jak wrócisz- powiedział tylko i wyszedł zostawiając Tempe samą. Słysząc jego ostatnie słowa aż dreszcz jej przebiegł po plecach. Ange ma rację, pomyślała, to niebezpieczny człowiek. Muszę porozmawiać z Cullenem i poprosić o zmianę partnera. Ale to po powrocie. Teraz w drogę, Booth czeka… Na tą myśl uśmiechnęła się do siebie i wyszła z gabinetu.
Z instytutu pojechała prosto do swojego mieszkania. Wzięła prysznic i szybko dokończyła pakowanie ostatnich rzeczy. Zrobiła delikatny makijaż, ubrała się i pijąc kawę czekała na Angelę, która miała ją zawieźć na lotnisko. Przez cały ten czas uśmiech nie schodził jej z twarzy. Nie mogła się już odczekać spotkania z Boothem. Uprzedziła już nawet Cam, że być może zostanie tam trochę dłużej niż będzie tego wymagała sprawa. Za niedługo przyjechała Ange i razem pojechały na lotnisko.
Nadszedł czas pożegnania. Ange doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że przyjaciółka nie może się już doczekać spotkania z partnerem. To podekscytowanie udzieliło się także artystce…
- Sweety, tak się cieszę, że się w końcu zobaczysz z Boothem. Musisz to wykorzystać!! Gorąca Argentyna i Wy razem. On jest przystojny… Ty piękna… Ach….- rozmarzyła się Ange. Oczami wyobraźni już widziała ich razem w jakiejś tylko sobie znanej romantycznej sytuacji…
- Ange…- zaczęła Bren
- Sweety, możesz mi mówić co chcesz, ale ja i tak wiem swoje!! Wykorzystaj ten wyjazd. Powiedz mu wreszcie co do niego czujesz…
- Ange to nie jest takie łatwe- zaczęła Tempe- co mam mu powiedzieć? Ja nie umiem tak mówić jak Wy… a jeśli on nie czuje tego samego co ja?- zapytała ze smutkiem w oczach
- Słonko, wierz mi, on o niczym innym nie marzy, jak tylko być z Tobą. I nie ważne jak mu to powiesz, on zrozumie…- Ange pocieszała przyjaciółkę i próbowała dodać jej odwagi.
- Skąd to możesz wiedzieć Ange?
- Nie pytaj skąd, po prostu wiem. A teraz zmykaj już. Chyba nie chcesz się spóźnić na ten samolot…
- Oczywiście, że nie!!- odparła Bones.
c.d.n.
Nie wiem kiedy będzie następna część. Święta zbliżają się wielkimi krokami i cierpię na brak czasu... Postaram się jednak jak najszybciej coś wrzucić:)
Bardzo fajna część. Mam nadzieję, że Brian nie spełni swoich gróźb. Ciekawe co wydarzy się w Argentynie. Czekam na kolejną część:)
Super część... tylko się zaczynam martwić o Brennan, bo ten jej partner jest coraz groźniejszy... ale pomysł fajny... ciekawe co dalej?
Ciekawe Joy, czekam na cdk:)
Cieszę się, że moje sie podoba:) Cedek niedługo powinien się ukazać:) Jednak w międzyczasie takie świąteczne opko:)
All I want for Christmas is you... [OP]
Mam nadzieję, że się spodoba:) Pozdrawiam:) Już mam pomysł na następnę, tylko dłuższe:)
17 lat minęło, jak zostawili ją najbliżsi, najpierw rodzice, potem ukochany starszy brat. Od pamiętnego Bożego Narodzenia, kiedy została sama, a potem trafiła do systemu, każde kolejne święta były dla niej karą. Nienawidziła ich, a kiedy widziała, że ludzie przygotowują się do nich z taką czułością, a na ich twarzach maluję się uśmiech, w niej kotłowała się złość i gniew.
- Czemu mnie tak doświadczasz – mówiła, nie precyzując osoby, do której się zwraca.
- Co, ja takiego zrobiłam, czym sobie na to zasłużyłam, by w ten okres, kiedy wszyscy się radują, ja jestem sama, opuszczona – pytała ze łzami w oczach każdego Bożego Narodzenia, które spędzała gdzieś w świecie, sama, by oddać się pracy, dzięki której może zapomnieć, o tych dniach. Jak zawsze praca, była dla niej ucieczką od problemów życia codziennego.
Jednak los, pomimo, że ją doświadczał na każdym kroku, okazał się łaskawy dla twardej i oschłej pani antropolog, która powoli, dzięki najbliższym, przyjaciołom, zaczynała wierzyć w magię Świąt, która dla niej prysnęła, jak bańka mydlana, pewnego dnia.
Odkąd zaczęła pracować w Instytucie, każde Boże Narodzenie, było radosne, choć zawsze nieplanowane, co jeszcze bardziej czyniło je wyjątkowym.
Pierwsze święta spędziła z współpracownikami w Instytucie, z powodu jakiegoś wirusa. Ten wspólnie spędzony czas pozwolił jej na nowo poczuć magię Świąt, które powoli stawały jej się bliższe.
Następne z ojcem, który powrócił po dłuższej nieobecności, jak i bratem, którego odnalazł jej partner. Choć wigilijna kolacja miała miejsce w przyczepie była bardzo uroczysta. Może nie tylko dlatego święta stały się dla niej piękniejsze? Kolejny raz, widziała go, swojego partnera, przyjaciela, a nawet kogoś bliższego, choć ona się do tego nie przyznawała, nawet przed samą sobą nie potrafiła zidentyfikować, tego, co do niego czuję.
Następne Boże Narodzenie, spędziła w szerszym gronie. Ojciec zaplanował dla niej wyjątkowy prezent, nie tylko w postaci kuzynki z Minnesoty. W jednym mieszkaniu, zgromadził najbliższe osoby, przyjaciół swojej córki. Na kolacji Wigilijnej spotkali się, Angela, Jack, Cam i Michelle, Maź, Margaret i ktoś bardzo ważny dla Bones, co zauważył nawet Max, agent specjalny Booth.
- To były pierwsze święta antropolog, które na nowo pokazały jej, o co tak naprawdę w nich chodzi. Nie liczą się prezenty, lecz najbliżsi, z którymi spędzasz miło czas. To, rodzina i przyjaciele sprawiają, że święta są cudowne – szepnęła cicho, jednak Booth, to usłyszał, a na twarzy pojawił mu się uśmiech.
Wreszcie do Ciebie dociera – pomyślał
Od tamtego czasu minął już prawie rok. Był grudzień i zbliżały się kolejne święta. Jednak tym razem, los nie był tak przychylny, jak w zeszłe lata. Bones otrzymała propozycję zbadania ciekawej mumii egipskiej. Wahała się, czy przyjąć to zaproszenie, jednak ta kłótnia z partnerem, którą sama wywołała niepotrzebnie, uświadomiła jej, że to, co ona sobie wyobrażała, to tylko jej wyobraźnia, nie mająca nic wspólnego z rzeczywistością. Jak zwykle złe emocje, złość, nie przemyślanie swoich słów, wzięło górę i 24 grudnia Bones stała na lotnisku, oczekując na samolot. Na twarzy malował się jej smutek, czuła, jak jej serce rozpada się na milion kawałeczków. Siedziała w poczekalni, gdyż jak na złość, samolot miał małe opóźnienie.
Miała czas na rozmyślanie. Przypomniała sobie, wspólnie spędzone ostatnie 3 Boże Narodzenia.
Czemu i teraz nie mogę ich spędzić z nim – pytała się w duchu.
Z głośników dochodziły kolejne informację, dotyczące kolejnych losów. Jednak po chwili poleciała z nich świąteczna piosenka...
I don't want a lot for Christmas. There is just one thing I need. I don't care about the presents
Underneath the Christmas tree. I just want you for my own. More than you could ever know
Make my wish come true. All I want for Christmas. Is you...You baby...*
Siedziała wsłuchana w słowa powtarzane co chwila. Powoli docierało do niej, ze ta piosenka, to jakby znak dla niej.
- Co robić? – szepnęła. Czy ja...
Po chwili przerwano piosenkę. Z głośników usłyszała głos spikera, informujący, ze lot do Egiptu, zostanie przesunięty co najmniej o dwie godziny, gdyż jest awaria silnika, i tyle czasu zajmie jego wymiana. Wiadomość ta, bardzo ją ucieszyła
Wiem, co jest dla mnie ważne – szepnęła i zabrała ze sobą walizkę,
Wyciągnęła z kieszeni telefon i zadzwoniła po taksówkę. Po chwili była już w środku. Wskazała adres, pod który taksówkarz miał ją zawieść. W radiu, jakby z przeznaczeniem leciała znów ta sama piosenka.
- Śliczna, prawda? – zapytał taksówkarz
- Tak – odparła
- Ulubiona piosenka mojej żony, przy niej się jej oświadczyłem – szepnął
- Gratuluję – odparła
W tej samej chwili w radio spiker ogłosił, że można zadzwonić i dedykować jakąś piosenkę ukochanej osobie. To był kolejny znak dla niej. Wyciągnęła telefon i zadzwoniła pod podany numer.
Po chwili przyjechali na miejsce. Taksówkarz wyjął jej walizkę, Bones zapłaciła z kurs, po czym z uśmiechem na ustach udała się na górę ku swojemu przeznaczeniu.
Booth siedział sam w salonie, wsłuchany w piosenki lecące z radia. Wpatrywał się w choinkę święcącą blaskiem kolorowych lampek. Na stole stały wigilijne potrawy, a obok zdjęcia dwóch kochanych mu osób, Parkera i Bones.
- Szkoda, że nie ma Was ze mną – szepnął. Tęsknie za Wami i bardzo Was kocham – dodał, a z oczu spłynęła mu łza.
Z rozmyślań wyrwał go dzwonek do drzwi.
- Kto to może być? – szepnął zdziwiony.
Wstał od stołu, udając się w kierunku drzwi, które po chwili otworzył.
- Bones – szepnął
- Booth – rzekła ze łzami w oczach
- To naprawdę Ty – spytał
- Tak – odparła
- Ale miałaś lecieć do Egiptu – rzekł zdziwiony
- Wiem, ale moje miejsce jest przy tych, których
- Których? – wtrącił
- Mogę wejść, czy mam tu stać – spytała wymigując odpowiedziała.
- Wejdź, przepraszam, wejdź – rzekł, chwytając ją za dłoń i ciągnąc do środka.
Po chwili siedzieli na kanapie w salonie, spoglądając na pięknie ubraną choinkę.
- Jest śliczna – szepnęła.
Spojrzała na podłogę, gdzie stały poukładane prezenty. Booth spojrzał także w tamtą stronę. Podniósł się i wziął do ręki małą paczuszkę.
- To dla Ciebie – rzekł siadając obok
- Booth, dziękuję, ale
- Żadne ale, chciałem Ci to dać już dawno – wtrącił
- Dziękuję – szepnęła wzruszona.
- Otwórz – poprosił
- Dobrze – odparła, po czym otworzyła małe pudełeczko, w którym znalazła wisiorez z białego złota z delfinem.
- Dziękuję, jest śliczny – rzekła całując go w podziękowaniu w policzek
- Nie ma za co Bones – szepnął wzruszony
- Ale ja nie mam dla Ciebie nic – dodała po chwili
- Bones, ja nie potrzebuję od Ciebie, nic, tylko byś była ze mną – oznajmił. Ty jesteś moim najlepszym prezentem na święta – dodał
- Dziękuję, ale wiesz, też ma dla Ciebie mały prezent – odparła po chwili namysłu. Zmień radio na 101,4 – poprosiła
- Czemu Bones? – zapytał zdziwiony
- Zaraz się przekonasz – szepnęła posyłając mu figlarny uśmiech
Zrobił to, o co go poprosiła. W radiu leciał akurat Koncert życzeń...
- Teraz kolejna świąteczna piosenka ze specjalną dedykacją dla najlepszego agenta specjalnego, partnera, przyjaciela, i kogoś bliskiego mojemu sercu, kogo zraniłam, choć nie chciałam. Mam nadzieję, że ta piosenka pozwoli Ci zrozumieć, co do Ciebie czuję. Kocham Cię Seeley Booth. Twoja Temperance Brennan. Życzymy wszystkiego najlepszego zakochanym. Oto piosenka, o którą prosiła Temperance, „All I want for Christmas it's you”. Pozdrawiamy i życzymy Wesołych Świąt... - rzekł spiker
Po chwili poleciały pierwsze takty znanej melodii..
'Cause I just want you here tonight holding on to me so tight. What more can I do oh baby all I want for Christmas is you. You baby**
- Temperance – szepnął wzruszony. To dla mnie - spytał
- Tak Booth, to jest dla Ciebie – odparła
- Dziękuję – rzekł i zbliżył swe usta do jej, składając na nich delikatny pocałunek.
- Z miłosnego uścisku wyrwał ich kolejny dzwonek do drzwi.
- Powinieneś otworzyć – szepnęła
- Dobrze, ale nie ruszaj się stąd – poprosił
- Nie mam takiego zamiaru – odparła, po czym złożyła mu namiętny pocałunek. Będę tu na Ciebie czekać – dodała po chwili
Podszedł do drzwi i je otworzył. Jego oczom ukazał się strażnik miejski.
- Dzień dobry, agent Seeley Booth? – spytał
- Tak, to ja, czy coś się stało? – odparł
- Czy Parker Booth, to pana syn? – zapytał
- Tak, co z nim? – spytał
- Nic – odparł chłopiec wychodząc zza strażnika
- Parker – krzyknął Booth chwytając go w ramiona. Co Ty tutaj robisz – zapytał
- Zgubiłem się – odparł. A ten pan mnie zaprowadził do domu – dodał
- Dziękuję bardzo – powiedział do strażnika
- Nie ma za co. Wesołych Świąt – rzekł i opuścił ich
- Wesołych świąt - odparł i zamknął za sobą drzwi
-Parker – powiedziała szczęśliwa
- Dr Bones – krzyknął malec siadając jej na kolanach
- To się nazywa Boże Narodzenie – szepnął. Mam teraz dwie kochane osoby – dodał siadając obok nich. Po chwili zadzwonił jeszcze do Rebecci, by się nie martwiła o Parkera, gdyż jest cały i zdrowy. Ona zgodziła się, by został na święta z ojcem, bo sam wybrał z kim chce je spędzić.
- Kocham Cie - szepnęła wtulając się w niego
- Ja Ciebie też odparł głaszcząc ją po włosach
Siedzieli wspólnie celebrując ten czas. Około północy, kiedy Parker zasnął, oni udali się na góre do sypialni, gdzie doświadczyli cudu miłości. To były pierwsze święta, które spędzili razem, lecz nie ostatnie. Następne spędza już w powiększonym gronie...
* Nie potrzebuje wiele na święta. Jest tylko jedna rzecz której potrzebuje. Nie przejmuje się prezentami. Nie obchodzi mnie choinka. Chce mieć Ciebie na własność. Bardziej niż kiedykolwiek zaznałeś. Spełnij moje życzenie. Wszystko czego chce na święta to Ty.
** Bo ja chce Cię tu tej nocy. Zatrzymać sobie cię szczelnie. Co więcej mogę? Kotku, wszystko co chce na święta to Ty!
Śliczne opko Ines :) ale się rozmarzyłam...od razu się robi cieplej na sercu ,gdy się czyta coś takiego w te mrożne dni
Joy oj coraz ciekawiej sie robi :) mam nadzieje ze szybciutko znajdziesz czas na napisanie cedeka :)
Ines rewelacyjne to swiateczne opowiadanie... :) czekam na wiecej... i na cedeka tez.. xD :)
Pozdrowionka :)
ok coś tam naskrobałam... nie wiele tego ale zawsze coś... Niestety cierpię na brak czasu, może przez święta coś napiszę:)
Korzystając z okazji chciałam życzyć Wam wszystkim Wesołych Świąt:*
Część 6
Przez cały lot samolotem, Tempe nie mogła usiedzieć na miejscu. Dlaczego to tak długo trwa... myślała. Przecież to nie jest tak daleko… Nie mogła się doczekać kiedy zobaczy partnera, te jego czekoladowe oczy, które tak kochała, uśmiech, który przyprawiał ją o szybsze bicie serca… jego całego, pachnącego seksem!!! Zastanawiała się czy posłuchać rady Angeli i powiedzieć mu co do niego czuje. A jeśli Ange się myli i on nie czuje tego samego co ja…? A co jeśli moje wyznanie zepsuje wszystko… nie zniosłabym, gdybym go straciła. Nie jego…
Jej rozmyślania przerwał głos stewardesy ogłaszającej zbliżające się lądowanie. Zapięła pasy i z niecierpliwością czekała aż samolot wyląduje…
Przeszła przez odprawę i wśród tłumu próbowała wypatrzeć agenta, który obiecał, że po nią przyjedzie. W końcu go zobaczyła… stał tam, przystojny jak zawsze. Na jej widok wielki uśmiech zagościł na jego twarzy. Podeszła do niego i spojrzała w te ukochane oczy…
- Witaj…- powiedziała. Tylko tyle była w stanie wykrztusić. Wzruszenie i radość odebrały jej mowę.
- Bones…- Booth też nie mógł powiedzieć nic więcej. Był tak szczęśliwy, że ona tu przyjechała, że jest tu razem z nim. Przybliżył się do niej, patrząc jej głęboko w oczy… dzieliły ich centymetry…
Tempe nie mogła już dłużej wytrzymać. Z całej siły przywarła do niego, mocno się wtulając w jego silne ramiona, ramiona w których zawsze znajdowała ukojenie i ciepło. Stali tak chwilę, nie mogąc się od siebie oderwać. Nie chcieli się od siebie odsuwać, tak długo czekali na tą chwilę… chcieli się nacieszyć swoją bliskością…
- Tak bardzo za Tobą tęskniłam…- wyszeptała Bones dalej tuląc się do agenta
- A przed samym wyjazdem mówiłaś, że masz mnie już dość…- odpowiedział Booth ze śmiechem.
Tempe uśmiechnęła się na te słowa. Bardzo dobrze pamiętała ten ostatni tydzień w jego towarzystwie. I to jak jej wtedy działał na nerwy.
- Bo miałam… strasznie mnie wkurzałeś z tą swoją nadopiekuńczością…- odpowiedziała- ale nie przypuszczałam, że tak mi tego będzie brakować…
- Czyli chcesz kolejne lekcje…?- zapytał Seeley z łobuzerskim uśmiechem i błyskiem w oczach
- No nie wiem… muszę to przemyśleć…- stwierdziła Bren z udawaną miną głębokiego namysłu i powagi. Jednak nie wytrzymała i wybuchnęła śmiechem.
- Z czego się śmiejesz?- spytał agent zdziwiony nagłym wybuchem śmiechu partnerki
- Z niczego. Możemy już stąd iść?- zapytała
- Jak sobie życzysz…
Booth jak na dżentelmena przystało wziął bagaż Tempe, który jak to u kobiety do lekkich nie należał i ruszyli w stronę wyjścia.
c.d.n.
nom... bardzo przyjemnie sie czytalo... :) fajna czesc... :) czekam na kolejna... :)
ja rowniez chcialabym zlozyc Wam wszystkim Wesolych Świat!!! :*** ... nioo.. i dziekuje Joy... ;)
Fajne opowiadanie. Czekam na kolejne części:)
Życzę Wszystkim Wesołych Świąt:))
W oczekiwaniu na kolejną część opowiadania takie małe opko... Tak mi się dzisiaj wymyśliło... Będzie w dwóch częściach.
Give Love On Christmas Day
Święta. Czas spędzany z rodziną, z najbliższymi. Czas radości, miłości, wybaczania… Często o tym zapominamy, gubiąc się w świątecznych przygotowaniach, zakupach, prezentach… No właśnie, prezentach. Kupujemy drogie podarunki, chcąc sprawić radość najbliższym, a zapominamy, że największym i najpiękniejszym prezentem na święta są najbliżsi…
Jedna osoba o tym nie zapomniała. Święta już dawno przestały dla niej istnieć. Dlaczego? Z powodu braku bliskich osób. Ona jak nikt inny dobrze wiedziała, jaki prezent chciałaby dostać… Czego pragnie dr Temperance Brennan?
Siedziała sama na lotnisku. Pozostali ludzie rozeszli się do swoich domów, by razem z rodziną spędzić ten magiczny wieczór. Część z nich wsiadła do samolotów, udając się do najbliższych. A ona siedziała tu sama. W Wigilię. Trzymała w ręku bilet i cały czas się w niego wpatrywała. Po twarzy płynęły łzy…
Co ja tu robię? Dlaczego nie wsiadłam do tego samolotu? Przecież planowałam ten wyjazd od miesiąca. Jak co roku zresztą. Zawsze pracowałam w święta… To dlaczego teraz ma być inaczej? I co ja mam teraz zrobić? Samolot do Gwatemali odleciał dwie godziny temu. Teraz będę sama, a tak przynajmniej miałabym zajęcie… Teraz już za późno…
Wstała, wzięła swoją walizkę i ruszyła w stronę wyjścia. Złapała taksówkę i podała swój adres. W drodze do swojego mieszkania przyglądała się ludziom na ulicach. Wszędzie były całe rodziny lub zakochane i przytulone pary. Gdzieniegdzie starsze małżeństwa, wyglądające jakby ich miłość dopiero się zaczęła… A ja jestem sama, pomyślała. Nie mam nikogo takiego. Jest co prawda Russ i tata, ale oni są daleko. Chcieli oczywiście żebym spędziła te święta z nimi, ale ja nie chciałam, to zbyt bolesne… A teraz przez swoją głupotę będę sama, czemu nie wsiadłam do tego samolotu?! Wigilia w instytucie już się pewnie skończyła… Ciekawe czy spodobały im się prezenty, które zostawiłam dla nich pod choinką..?
Jechała tak i ze smutkiem obserwowała szczęśliwych na ulicach. Znowu popłynęły łzy. Ona też by tak chciała, ale nigdy się do tego nie przyzna… Jest jedna taka osoba z którą chciałabym teraz być… Ciekawe co teraz robi? Pewnie ubiera choinkę razem z Parkerem… A może jedzą już świąteczną kolację… Tak bym chciała z nimi być… Ale kim ja dla niego jestem, żeby spędzać z nim święta...? Partnerka z pracy i przyjaciółką. Tylko tyle. A chciałabym być kimś więcej… Ale przecież ja na niego nie zasługuję. On zasługuje na kogoś lepszego ode mnie. Kogoś kto będzie go kochać. Ja nie umiem kochać… Kiedyś kochałam, ale to było tak dawno temu… A potem oni wszyscy mnie zostawili… Samą… Nie mogę mu tego powiedzieć, bo on też by mnie zostawił… A tego bym nie zniosła. Wolę, żeby był obok, niż żeby go przy mnie nie było… Ale zawsze obok. Chciałabym mu pokazać co do niego czuję… może to jest miłość? Ale ja nie chce go skrzywdzić…
W końcu droga dobiegła końca. Zapłaciła taksówkarzowi i wysiadła. Ciągnąc za sobą walizkę ruszyła w stronę budynku. Po chwili była już w swoim mieszkaniu. Nastawiła wodę na kawę i udała się do salonu. Podkręciła grzejnik i wtedy zobaczyła migające światełko informujące o nagranej wiadomości. Podeszła do telefonu i wcisnęła przycisk…
- Hej Bones! Nie mogę się do Ciebie dodzwonić, pewnie rozładowała Ci się bateria… Mam nadzieję, że jesteś jeszcze w domu albo przynajmniej zdążysz odsłuchać tą wiadomość zanim wyjedziesz… Nie jedź Temperance. Zostań na święta, proszę… Nie prosiłem Cię o to wcześniej, bo bałem się, że nie będziesz chciała mnie słuchać… Ale ja nie chcę żebyś jechała… Chciałbym spędzić te święta z Tobą… Przemyśl to chociaż, proszę. Będę na Ciebie czekał…
c.d.n.
robi sie ciekawe to swiateczne opowiadanie... xD :) super... czekam na druga czesc... :) xD Pozdrowionka dla wszystkich... :)
Równiez chciałabym złożyć Wam świąteczne życzonka:)
Zdrowych, wesołych Świąt spedzonnych w rodzinnym gronie:)
Pozdrawiam:)
Najlepszym prezentem od Was są piękne opowiadania. I za to Wam dziękuję :*
I z głębi serca życzę Wam Wesołych Świąt :) :*
dziękuję jeszcze raz za wszystkie piękne FF :)
ciąg dalszy opka...
Łzy płynęły po jej twarzy, kiedy słuchała głosu Bootha. On chce spędzić ze mną święta, myślała. Była taka szczęśliwa słysząc go i to zaproszenie… Początkowa radość ustąpiła jednak miejsca wątpliwościom. Ale dlaczego…? Czyżbym była dla niego równie ważna jak on dla mnie…? A Parker? On nie będzie miał nic przeciwko jak przyjadę? Nie byłabym sama. Byłabym z nimi. Przecież tego chciałam… Ale jeśli… Dość już tego Brennan, rozkazała sama sobie. Co jest w tym złego, że chcę być szczęśliwa? Jadę, postanowiła.
Wyłączyła wodę, którą przed chwilą postawiła. Chwyciła płaszcz i torebkę i wyszła. Wsiadła do samochodu i ruszyła. Po drodze zobaczyła centrum handlowe i nagle przypomniała sobie, że przecież nie ma prezentu dla Parkera… Znalazła wolne miejsce na parkingu i skierowała się w stronę sklepu z zabawkami. Co ja mam mu kupić, myślała. Nagle doznała olśnienia… przypomniała sobie jak kiedyś opowiadała małemu o dinozaurach… Kupiła mu więc duże figurki zwierząt, po jednym z każdego. I tak wyszła ze sklepu z wielką torbą zabawek. Wróciła do samochodu i ruszyła do mieszkania partnera. Droga szybko jej minęła i nim się obejrzała była już pod jego blokiem. Wzięła prezent dla Parka i wysiadła z samochodu. Spojrzała w górę w okno mieszkania Bootha. Świeciło się kolorowe światło, pewnie choinka… Poszła na górę i stanęła przed drzwiami. Wzięła głęboki oddech i zapukała…
Słyszała jakieś kroki zbliżające się od drzwi. Ktoś otworzył…
- Bones!! Jesteś wreszcie!!- to Parker krzyczał z radości i rzucił się na Tempe- Nie mogłem się już Ciebie doczekać!! Chodź, kolacja gotowa!! – i ciągnął oniemiałą Bren w stronę salonu. Tempe dała się poprowadzić małemu. A to co tam zobaczyła…
Stół nakryty dla 4 osób. Oczywiście dla nich trojga i niespodziewanego gościa. Na jego środku stał piękny stroik. W kącie pokoju stała ogromna choinka, świecąca wszystkimi kolorami. W środku rozchodził się zapach świątecznych dań…
Oni na mnie czekali, myślała. Tak jak powiedział. Nawet Parkowi powiedział, że przyjdę… Ale skąd wiedział…
- Wiedziałem, że przyjdziesz…- usłyszała nagle za swoimi plecami. Odwróciła się i spojrzała na swojego partnera. Był taki przystojny… i te jego oczy, jak zawsze pełne ciepła… a teraz i radości…- Witaj Bones…
- Booth… skąd wiedziałeś?
- Po prostu wiedziałem… Cieszę się, że przyszłaś…
- Booth ja… ja nie wiedziałam… ja po prostu nie mogłam wsiąść do tego samolotu… a jak wróciłam z lotniska to odsłuchałam Twoją wiadomość i…- dalej już nie mogła nic powiedzieć, łzy szczęścia odebrały jej mowę.
- Nic nie mów…- Seeley podszedł do niej i mocno ją objął- i nie płacz, w święta trzeba się cieszyć…
- Ale ja tak ze szczęścia Booth… Dziękuję za zaproszenie…- odważyła się i pocałowała go w policzek- to najpiękniejszy prezent jaki kiedykolwiek dostałam…- patrzyła mu prosto w oczy, a w nich ujrzała odbicie swoich własnych uczuć…
- Dla mnie też Temperance… Ty jesteś moim prezentem… Dziękuję, że przyszłaś… A teraz pora na kolację…
Zasiedli do uroczystej kolacji. Wszyscy szczęśliwi i uśmiechnięci. To był magiczny wieczór, pełen ciepła i miłości. Po posiłku usiedli na kanapie przy choince i rozpakowali prezenty. Pierwszy dostał Parker…
- Wow!!! Dinozaury!! Tyle dinozaurów!! Dzięki Bones, jesteś kochana!!- Parker oczywiście jak należy rzucił się na Tempe dziękując za prezent.
- Cieszę się, że się podoba… A Ty Booth mam nadzieję, że znaleźliście prezenty…
- Tak.. ale ja mojego jeszcze nie otworzyłem… czekałem na Ciebie…- nagle z za siebie wyciągnął małe pudełeczko i kokardką- To dla Ciebie Temperance. Wesołych Świąt…
- Dziękuję. Booth pamiętasz jak mi kiedyś mówiłeś, że święta to magiczny czas…?
- Pamiętam…
- Ja teraz już wierzę w tą magię… Bo czymże innym jest ten wieczór..?
- To magia Bones…
- Muszę Ci coś powiedzieć Seeley… coś co już dawno chciałam Ci powiedzieć…- spojrzała mu głęboko w oczy…- Kocham Cię Seeley… i nie wyobrażam sobie siebie bez Ciebie…
Boothowi po tym wyznaniu łzy stanęły w oczach, był taki szczęśliwy. Miał ich oboje. Syna i kobietę, którą kocha od tak dawna i właśnie teraz ona wyznała mu swoje uczucia… To była magia…
- Ja też Cię kocham Temperance… od tak dawna…- wziął jej piękną twarz w swoje dłonie i delikatnie ją pocałował, wyrażając całą swoją miłość…
Tempe nie mogła uwierzyć w swoje szczęście. Gdy poczuła jego usta na swoich, świat się dla niej zatrzymał. Siedzieli tak długo jeszcze wtuleni w siebie, ciesząc się odnalezionym szczęściem. A z głośników płynęła cicha muzyka i słowa piosenki…
Give Love On Christmas Day….
bardzo piekna czesc... pelna ciepla i milosci... :) bardzo mi sie podobalo... :) Joy to juz koniec ?? czybedzie kolejna czesc...?? czekam jeszcze na cd poprzedniego opoka... :)
Listy do nieobecnych...
Część 1, już dawno chciałam coś takiego napisać...
Kochany...
Siedzę w ten najpiękniejszy okres w roku, który do niedawna był dla mnie koszmarem. Każde Boże Narodzenie kojarzyło mi się ciągle z tym samym, z bólem, rozstaniem, oszukaniem.
Jednak kiedy poznałam Ciebie, to wszystko odchodziło w przeszłość, w niepamięć. To Ty zacząłeś mi ukazywać Magię Świąt, w którą ja już dawno przestałam wierzyć.
Pokazałeś mi, co to znaczy Boże Narodzenie, że to nie tylko marketingowa prowokacja, bieg, że to czas, kiedy raz w roku, spotykamy się w większym gronie, rozmawiamy, śmiejemy się, świętujemy.
To oznaczają Święta.
Pamiętam drugie z kolei Wigilię spędzoną z tatą i Russem w tej przyczepie. Choć było miło, czas upływał nam w iście rodzinnej atmosferze, brakowało mi kogoś. Zastanawiałam się kim jest ów człowiek, o którym myślę i za którym tęsknię. Nie potrafiłam sama przed sobą odkryć uczuć do Ciebie.
Kiedy zobaczyłam Ciebie po drugiej stronie okna, ze święcącą choinką, dotarło do mnie, że moje serce wybrało. Pokochałam Ciebie, jak nigdy nikogo na świecie, choć uwierz mi, ze to nie była łatwa droga.
Odkąd pamiętam, obiecywałam sobie, że nigdy, przenigdy się nie zakocham, ponieważ prawdziwa miłość nie istnieje, to tylko przelotne uczucie, zdarza się tylko w filmach lub w książkach. To życie nauczyło mnie, że nie warto kochać. Nie miałam wokół siebie nikogo, kto pokazałby mi, czym jest ów wieź, która łączy nierozerwalnie kobietę i mężczyznę
Bałam się odrzucenia. Bałam się pokochać, bo wszyscy, których kochałam, opuszczali mnie.
Jednak to było silniejsze ode mnie. Nie wiem, co się tak naprawdę wydarzyło, do dziś zadaje sobie to pytanie. Jednak jakaś siła pchała mnie do Ciebie, w Twe ramiona, które początkowo były moją ucieczka od zła tego świata, od wszystkiego, co bolało.
Potem stały się nie tylko oparciem, lecz w nich chciałam zasypiać i budzić się. I nie byłam w tym pragnieniu odosobniona. Pamiętam tamten wieczór w górach, kiedy pierwszy raz mnie pocałowałeś, kiedy pokazałeś mi miłość, i nie był to zwykły seks, zwykłe zaspokojenie potrzeby biologicznej. To był prawdziwy cud miłości, kiedy dwa ciała stają się jednością. Tak zawsze mi powtarzałeś, i ja w to uwierzyłam tamtej magicznej nocy.
To był początek, kiedy oboje wyznaliśmy sobie, co do siebie czujemy. To było coś pięknego, czego nie zapomnę do końca życia.
Boże, jaka ja byłam wtedy szczęśliwa. Nic się dla mnie nie liczyło, tylko Ty, najukochańszy. Potem wszystko potoczyło się dość szybko. Kilka miesięcy narzeczeństwa, i upragniony przez Ciebie, jak i również przez ze mnie ślub.
Pamiętasz, jak wybrałam datę? Tak, chciałam by ta piękna uroczystość miała miejsce właśnie w ten dzień, w Boże Narodzenie, które dla mnie zaczęło znaczyć więcej odkąd poznałam Ciebie.
Pierwsze święta, jeszcze jako Temperance Brennan, nie różniły się od kolejnych, gdyż wciąż byłeś przy mnie, obiecując, ze nigdy nie opuścisz. Te słowa ciągle mi dźwięczą w uszach.
A jednak los bywa okrutny. Kilka dni po naszym ślubie wydarzyła się tragedia, która zmieniła moje życie w koszmar. Pamiętam, jakby to było dziś...
Ten jeden celny strzał, prosto w Twoje serce, które biło zgodnie z moim, jak powtarzałeś. Ktoś postanowił je uciszyć, zabić, to, co w nim odkryłeś...
Pamiętam ślad krwi, na białym śniegu. Nic nie odda mi tego, co wtedy straciłam. Nikt nie zastąpi Twojego miejsca w moim sercu, które stało się od tamtej chwili zimne, jak lód.
Wiem, że nie tego oczekiwałeś, ale ja nie potrafię, nie potrafiłam, wybaczyć temu, co dokonał tej straszliwej zbrodni.
Jednak kilka dni temu, lekarz poinformował mnie, że pod moim serce, rozwija się życie. Kochanie to była wiadomość, o której nawet nie śniłam.
Kiedy na usg usłyszałam pierwsze bicie serca naszej małej kruszynki, ten lód w chwilę skruszał, roztopił się, a w sercu zagościła radość.
Pierwszy raz na mej twarzy pojawił się uśmiech. Noszę Twoje dziecko, owoc naszej wielkiej miłości, którą ktoś chciał zniszczyć. Choć Ciebie nie ma już przy mnie fizycznie, wciąż czuję Cię blisko... Wiem, że patrzysz na nas z góry i dziękuję Ci za to. Teraz nie mogę się poddać, choć już dawno bym to zrobiła. Jednak nie mogę zawieść tej małej, która niedługo pojawi się na świecie i będzie dla mnie pięknym prezentem, darem od losu, który dał życie, zabierając inne.
Cierpię, jednak nie poddaję się, nie mogę. Zrobię wszystko, by mała była ze mną szczęśliwa, by była dumna z takich rodziców. Nie obawiaj się, ona pozna Cię, choć nie będziesz obok...
Kocham Cie i zawsze będę to powtarzać. Bądź zawsze przy nas, nie opuszczaj nas, bo kolejnego rozstania nie zniosę... Do zobaczenia najukochańszy, tam w górze... Pewnego dnia się spotkamy, by być razem, i nikt już tego nie zniszczy.
A teraz zasypiam... Jutro Święta...
Ines boskie!!! bardzo pieknie Ci wychodza takie smutne opowiadania... bo badz co badz ale wlasnie takie sa najpiekniejsze... mam pytanko... bedzie kolejna czesc... ??
Przepiękne... zgadzam się, że te smutne są najpiękniejsze... patrzcie niby radosne święta, a to właśnie w tym okresie nachodzi nas czas refleksji... i uczucia braku czegoś bądź kogoś...
Takie zakończenie tych listów Bones...
A teraz zasypiam... Jutro Święta...
Nie spędzę ich samej, jak miałam to w zwyczaju, zanim poznałam Ciebie. Teraz będzie ze mną mała Joy... Jest śliczna i bardzo podobna do Ciebie. Ma mój kolor włosów, jednak oczy i piękny uśmiech ma po Tobie...
To jest moje szczęście, które pokochałam nad życie... Choć Ciebie nie ma z nami fizycznie, Twą obecność czuje na każdym kroku...
Kocham Cię i nikt tego nie zmieni...
Twoja Temperance Booth
Może jeszcze ukaże się kilka takich listów, ale wszystkie będą smutne, bo święta to także czas zadumy, o tych których nie ma już wśród nas...
I bohaterowie tej pustki doświadczą... Ale to tylko ff...
Pozdrawiam:)
mam nadzieje ze w te swieta i jeszcze tym roku i w przyszlym Twoja wena bedzie Ci o sobie przypominac... sa sprawa czego ukazywac sie beda te piekne listy... i inne opoki... :)
Pozdrowionka :)
Wrzucam kolejne listy, które, jak i poprzednie pisałam przy taktach Kolędy dla nieobecnych...
Izalys wiesz, że ona ciągle mi leci w głośnikach...
Najukochańsza...
To dla mnie dość trudne. Nie wiem, co mam i jak napisać. To Ty pisałaś książki, które stawały się bestsellerami, ja tylko piszę...
Jednak wiem, że w słowach ukryta jest moja miłość do Ciebie. Wiedz, że ona nigdy się nie skończy, będzie trwać we mnie, w moim sercu, w którym jest miejsce tylko dla Ciebie i dla...
Sama wiesz kogo...
Choć już od pół roku Cie nie ma z nami, ja nadal tęsknie, choć wszyscy powtarzają, że ten smutek się kiedyś skończy, bo podobno czas leczy rany...
Ja wiem, że oni się o mnie martwią, jak sobie radzę po Twym odejściu, próbują mnie pocieszać, i za to im jestem wdzięczny, jednak ja nadal cierpię...
W samotności, czasem płacze, jednak staram się, by tego nikt nie zobaczył, szczególnie...
Myślami wciąż wracam do dnia, kiedy Cię poznałem. Słońce świeciło najjaśniej, jak chyba nigdy.
Nic nie zapowiadało, że między nami zrodzi się coś głębokiego, czego nie czuliśmy nigdy w życiu do nikogo.
Chyba jest trochę prawdy w przysłowiu: Kto się czubi, ten się lubi, prawda kochanie? To było przeznaczenie, los, że Bóg, tak kochanie, to Bóg postawił nas na swojej drodze, to On sprawił, że te dwie połówki jabłka, czy pomarańczy wreszcie się spotkały. I za to jestem mu wdzięczny i będę do końca mych ziemskich dni.
Siedzę i wspominam nasze pierwsze Boże Narodzenie, i kolejne, szczególnie wtedy tam u Ciebie w mieszkaniu. To były piękne chwile spędzone w gronie przyjaciół i rodziny. Wiele bym dał, by one znów powróciły... W święta to rodzina i przyjaciele sprawiają, że one są radosne, a nie jakieś tam drogie prezenty, gdyż to tylko dobra materialne, choć cieszą, to ta radość jest tylko chwilowa.
Rodzice, rodzeństwo, dzieci, przyjaciele dają radość każdego dnia, kolejnego coraz większą, niż poprzedniego...
Pamiętam też te przedostatnie, jednak pierwsze z Tobą jako moją najukochańszą żoną. Były one pełne ciepła, radości, spędzone również w gronie przyjaciół rodziny, jak i tej małej istotki, o której nie wiedzieliśmy, a ona już w tamte święta, była w Twoim brzuchu.
Od tamtej chwili minęło już tyle czasu, a ja ciągle myślami wracam, do chwil kiedy byliśmy tacy szczęśliwi. Jednak los był okrutny, a raczej człowiek. Tamtego feralnego dnia, z zazdrości zaatakował Ciebie w centrum handlowym, kiedy robiłaś zakupy. Ja nie mogłem przy Tobie być, byłem na akcji... Jednak coś mi mówiło, bym tam nie szedł. To chyba ten szósty zmysł, o którym krążyły legendy, szczególnie opowiadanie przez Ciebie. I wtedy zdarzyła się dla nas tragedia...
Jednym pchnięciem noża, ktoś zabił nowe życie, które w sobie nosiłaś...
Trudno pogodzić się z odejściem ukochanej osoby, w tym dziecka, którego się nawet nie poznało.
Jednak trzeba było, gdyż z rozpaczy, mogliśmy umrzeć i my. Tak mi wtedy próbowałaś tłumaczyć...
Po kilku miesiącach, Bóg chcąc ulżyć naszym cierpieniom, tak mi się wydaję, sprawił, że pomimo ostrzeżenie lekarza, że już nigdy nie będziemy mieć dzieci, jednak się udało, i kiedy ogłosiłaś mi tą wiadomość, że znów jesteś w ciąży, i to jeszcze z bliźniakami, moje serce, znów zaczęło bić...
Wspominam teraz te ostanie święta, te pół roku, przed Twoją śmiercią...
Byliśmy wtedy radośni, ja, Ty, Parker, Max i Hank. Rodzina w komplecie – powiedziałaś, a ja na te słowa uroniłem łzę..
Boże jaki ja byłem szczęśliwy, nawet w marzeniach nie potrafiłbym sobie wyobrazić takiego obrazka, jakie wtedy miałem przed oczyma...
Jednak los znów był okrutny... Jakiś palant, bo inaczej nie chcę go nazywać, gdyż są niedaleko dzieci, które śmieją się, pędził autostradą, jakby mu się gdzieś śpieszyło, a to miejsce, do którego tak gnał, jakby było gdzieś na końcu świata.
I Ty musiałaś wtedy przechodzić przez te pasy, wyszłaś tylko na chwilę z Instytutu, pamiętam, jak Angela powtarzała to zdanie przez jakieś pół godziny...
Potem ktoś wezwał karetkę, a sprawca, jak tchórz zwiał., pozostawiając Cię tam konającą i wykrwawiającą się na śmierć. Co z niego za człowiek – pytam, to jakaś bestia...
Ale nie martw się kochanie, już go złapali, i posiedzi sobie. To go może nauczy szacunku do ludzkiego życia, które jest bardzo kruche i ja miałem okazję się o tym kilka razy w życiu przekonać.
Pamiętam te ostatnie chwile z Tobą w szpitalu, jednak dla Ciebie to były ostatnie tchnienia. Jeszcze zanim zamknęłaś oczy na zawsze, zauważyłem w nich ten sam blask, co pierwszego dnia, blask, w którym zakochałem się, i już nic, ani nikt nie potrafił sprawić, bym się odkochał. Te ostatnio wypowiedziane zdanie:
Kocham Cie i nasze dzieci, do dziś dźwięczy mi w uszach...
Teraz siedzimy w czwórkę, ubieramy choinkę. Przed nami pierwsze święta bez Ciebie. To będzie trudne, jednak ja muszę żyć, mam dla kogo. Parker pomaga mi, jak tylko może, z rodzeństwem świetnie się dogaduje, spędza z nimi każdą wolną chwilę.
Maź i Hank są moją dumą i radością. Już widać w nich cechy charakteru, które po Tobie odziedziczyły.
Cudowne jest to, że Max ma Twoje błękitne, jak ocean oczy, a Hank moje, orzechowo – czekoladowe, które tak uwielbiałaś...
Będę kończył te listy kochanie, gdyż pierwsza gwiazdka na niebie... Wiem, że patrzysz na nas z góry i serce Ci się raduję. I jak mówią słowa kolędy:
Daj nam wiarę, że to ma sens
Że nie trzeba żałować przyjaciół
Że gdziekolwiek są dobrze im jest
Bo się z nami choć w innej postaci
I przekonaj, że tak ma być
Że po głosach tych wciąż drży powietrze
że odeszli po to by żyć
I tym razem będą żyć wiecznie
Wierzę, że jesteś tu z nami i zajmiesz to puste miejsce przy stole. Trzymaj się kochanie, i nie martw o nas, damy radę...
Do zobaczenia kiedyś w niebie, bo tam się spotkamy...
Kocham Cię...
Twój Booth...
joy i ines bardzo podobają mi się wasze opowiadania , ja sama próbuje coś napisać ale po pewnym czasie uznałam że nie jestem w tym dobra . I jeszcze raz wasze opowiadania są SUPERRRR !
Oto kolejne listy, jeszcze jedne powstaną...
Kochani rodzice...
Nie wiem od czego mam zacząć, co napisać. Jak byłem małym chłopcem, pisałem listy do Świętego Mikołaja, choć on nie istnieje, to zawsze miło się pisało.
Teraz sytuacja się zmieniła, nie jestem już tym małym chłopcem o blond włoskach, jak i osoby, do których piszę, to nie postać, która zawsze będzie istnieć w naszej wyobraźni.
Teraz jestem już mężczyzną, który wczoraj obronił doktorat na Uniwersytecie z antropologii sądowej i kryminologi.
Bylibyście ze mnie dumni. Miałem najlepsze oceny, i nie pisze tego, by się chwalić, tylko po to, by choć na chwile byście byli ze mnie dumni. To ja wybrałem tą drogę, dzięki Wam.
To wszystko, co mam, czego się nauczyłem w życiu, które nie jest takie łatwe i kolorowe, jak sobie wyobrażamy, przed którym nas chronicie, jako dzieci, ukrywając niektóre brutalne aspekty życia, wszystko osiągnąłem dzięki Wam.
Od dziecka widziałem, jak kochacie, swoją prace, ile wkładacie w nią serca, jak wiele radości sprawia Ci tato, że złapiesz kolejnego bandytę, który myślał, że jest Bogiem, że to daje mu prawo odebrać, to, co druga osoba ma najcenniejsze, życie.
Jak tobie mamo, kiedy zwrócisz ofiarom godność, a dzięki Twej pracy, rodzina pochowa, choć już tylko kości swojego bliskiego, to zawsze będzie mieć pogrzeb i będzie pochowany z godnością, bo każdy na nią zasługuje.
Odkąd pamiętam, chciałem, jak Wy pomagać innym. Wiem, ze to dość dziwne, powinien myśleć o byciu strażakiem, jak inne dzieci.
Ale nie ja, zbyt dużo widziałem, jako dziecko, by przejść wobec tego obojętnie. Choć obawialiście się o mnie, znając ryzyko tej pracy, kiedy Was o tym poinformowałem, byliście szczęśliwi. Pewnie teraz, jeszcze bardziej, kiedy mam ten dyplom oprawiony w ramkę, stojący na kominku, nieopodal choinki, która kiedyś z taką radością ubierałem z Wami.
To już trochę ponad rok, od kiedy widziałem Was ostatni raz. Pamiętam, kiedy odwoziłem Was na lotnisko, do Iraku, i żegnaliśmy się obiecaliście, że wrócicie i spotkamy się na Wigilii, w dużym gronie, z ciocią Angelą, wujkiem Jackiem i ich córką, śliczną i bardzo sympatyczną Michaelą, która strasznie pocieszała mnie kiedy dotarła do nas ta smutna wiadomość.
Pamiętam, jak mama przyjechała na Uniwersytet i zabrała mnie z laboratorium, gdzie miałem ćwiczenia. Jadąc przez Waszyngton, jedynie płakała, nie mogąc wydusić z siebie żadnego słowa.
Wiedziałem, że cisza i płacz nie oznaczają nic dobrego. Nie wiedziałem, tylko, że za kilka chwil, moje życie straci sens...
I wtedy to się stało, dziadek Hank, wziął mnie na bok, i powiedział, co się stało. Myślałem, że moje serce po tej smutnej wiadomości się zatrzymało, brakował mi powietrza, tlenu, który jest niezbędny do oddychania. W chwili poczułem, ze się duszę wewnętrznie, jednak nikt tego nie widział.
W moich oczach widzieli tylko smutek i bezradność.
Pamiętam, jak wtedy w pokoju, gdzie spoczywały Wasze sprowadzone z Iraku, zmasakrowane ciała, leżące w trumnach, podeszła do mnie Michaela i położyła na mym ramieniu w geście współczucia z powodu straty dwóch najbliższych mi osób.
Nie wiem, co wtedy poczuliśmy, co się wydarzyło, ale to trwa do dziś.
W tym trudnym dla mnie momencie pojawiła się ona, która pomogła mi przetrwać ten okres, ten smutny czas. Pojawiła się i wiecie została. Jest teraz moją dziewczyną, a kiedyś będzie moją żoną.
Niedługo Wigilia, druga jaką spędzę sam, bez Was. Pierwsza była bardzo trudna, odeszliście tuż przed nią. Nie mogłem się pozbierać, choć bardzo próbowałem, uwierzcie mi.
Choć minęło już tyle czasu, nadal nie mogę się pogodzić z tym, że Was tu nie ma, że nie mogę usłyszeć kolejnej Waszej sprzeczki, po której zawsze się godziliście, ale dla mnie z perspektywy dziecka, były dość śmieszne. Zastanawiało mnie, jak dwoje dorosłych ludzi, którzy się kochają, nie mogą dojść do porozumienia, w rzeczach, które niby są łatwe.
Teraz już wiem, że życie to kompromis. Trzeba czasem ustąpić, wytłumaczyć, gdyż jeśli kochamy, to jesteśmy w stanie wiele wybaczyć.
Jutro Wigilia, którą spędzę z Michaelą, która od kilku tygodni jest moją żoną. Wiecie, jaki prezent mi ofiarowała w ten okres, który był kiedyś pełen magii, która jak dla mnie zniknęła, prysnęła, jak mydlana bańka?
Dziś powiedziała mi, że wkrótce nasza rodzina się powiększy. Tato, będę ojcem, jestem taki szczęśliwy. Teraz wiem, jak się cieszyłeś, kiedy dowiedziałeś się, że mama jest w ciąży i choć nie byliście razem, jako para, nauczyliście mnie dużo i za to jestem Wam wdzięczny.
To chyba było przeznaczenie, kiedy spotkałeś dr Brennan, która dla mnie stała się drugą mamą, którą pokochałem jeszcze jako dziecko i ta miłość, nigdy we mnie nie umrze.
Kończę te listy, które pisałem przez ten czas, kiedy ode mnie odeszliście. Jednak wierze, że jesteście gdzieś obok, choć w innej postaci i chronicie mnie, jak i moich bliskich. Za to Wam dziękuję. Nie płaczę, bo kiedyś się jeszcze spotkamy, tak mi powtarzałeś, a ja Tobie wierze tato...
Kocham Was nad życie.
Wasz syn Parker.
dzieci cierpią najbardziej kiedy wali im się świat... miałaś piękną i cudowną ideę napisania takiego listu... szacunek dla ciebie za całą twoją twórczość
Evi, jaka tam moja twórczość??? To tylko jakieś tam opka...
Obiecuję, że to już ostatnie smutne opko, w tym roku
Moi kochani...
Siedzę sama w moim nowym domu, który wyremontowaliśmy niedawno z Jackiem. Jest taki, jak sobie oboje wymarzyliśmy. Jednak ja nie potrafię się nim cieszyć. Kiedyś skakałabym z radości, jednak, kiedy Jacka nie ma tu ze mną, nic mnie nie cieszy.
Czasem zastanawiam się, co takiego zrobiłam, że los doświadcza mnie w tak okrutny sposób, zabierając mi w krótkim czasie, 4 bliskie mi osoby?
Najpierw odszedłeś Ty, mój ukochany ojciec...
Wiem, że ostatnio widywaliśmy się za mało, ciągle byłeś w trasie, ja zajęta pracą, jedynie widywaliśmy się zaledwie dwa, góra trzy razy w roku.
To zdecydowanie za mało. Nie może tak być, że praca jest najważniejsza, że jej się poświęcamy, a nie mamy nawet czasu, by spędzić z bliskimi choćby weekend, przecież to tylko dwa dni, a dla niektórych aż dwa dni. Zmarłeś tak nagle na zawał na swoim turnee, daleko od Waszyngtonu, nie zdążyłam się z Tobą nawet pożegnać, tylko pokłócić o głupstwo...
Choć nie powtarzałam tego zbyt często, wiedz, że Cię kochałam całym sercem, choć w nim też było miejsce dla innych, to Ty zajmowałeś w nim pierwsze.
Tato tak bardzo za Tobą tęsknie, nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo mi Ciebie brakuje...
Jednak pozostały mi po Tobie płyty, nagrane koncerty i choć to nie to samo, co widziec Cię na żywo, dotknąć porozmawiać, to zawsze coś, inni nawet tego nie mają...
Kocham Cię
Twoja zwariowana Angela
Następnie los odebrał mi miłość życia, którą nie zdążyłam się zbyt długo nacieszyć...
Jack, wiem, że wiele cierpiałeś przez moje niezdecydowanie. Raz chciałam być z Tobą raz nie...
Jednak to Wendell uświadomił mi, że nie mogę pokochać nikogo, ni Roxie, ni jego, gdyż moje serce kocha tylko jedna osobę, której nikt mi zastąpi, której nikt nie pokona.
Pamiętasz ostatnią Wigilię u Brennan, kiedy ta magia świąt, o której tak często mi opowiadałeś zadziała i nasze usta znów złączyły się w pocałunku, który uświadomił nam, co dla siebie znaczymy, ze nie ma nikogo na świecie, kogo nasz serca mogą pokochać...
Byłą wtedy taka szczęśliwa. Kiedy w sylwestra mi się oświadczyłeś, szalałam z radości...
Jednak największym prezentem dla mnie jest ta mała istotka, którą jeszcze przed śmiercią, tak tragiczną, nikt nie chciałby zginać w męczarniach, kiedy nikt nie jest w stanie uratować Cie przed trucizną, która zżera Cię wewnętrznie, na którą nie ma antidotum...
Choć tak późno odkryłam, co do Ciebie czuję, to ten czas, kiedy spędziliśmy już razem, jako mąż i żona jest dla mnie bezcenny. Tych wspomnień już nikt mi nie zabierze, a mały Jack, bo wiesz, to będzie chłopiec, potwierdził mi to lekarz, będzie mi o Tobie przypominał. Mam nadzieję, że będzie miał Twoje rudawe loki i błękitne jak ocean oczy... To mały cud, który mi po tobie ukochany pozostanie...
Kocham Cię
Twoja Angela Hodgins
Kilka miesięcy po śmierci Jacka, Booth do swoich zastępów zawołał moich najbliższych przyjaciół.
To była kolejna ogromna strata.
Pamiętam, jak cieszyliście się na ta podróż poślubną do Meksyku. Plaża, morze, piasek i Wy, kochający się w blasku księżyca. Boże jaka ja byłam szczęśliwa, kiedy Ty, moja przyjaciółka, bratnia dusza, a nawet siostra, którą jesteś dla mnie Brenn, choć nie łączyły nas więzy krwi, powiedziałaś mi, że Ty i Twój partner, który również jest moim przyjacielem, się kochacie, i nie ma takiej rzeczy, która by zniszczyła Wasze szczęście, które dzięki sobie macie.
Od początku kibicowałam Wam, trzymałam kciuki, by Wasza dwójka się wreszcie odnalazła, bo tyle, co wycierpieliście w swym życiu, nie wycierpiał nikt...
Jednak, co Bóg dał, Bóg zabrał, jak to się mówi. Wierze, ze tam, gdzie teraz jesteście, cieszycie się swoją miłością, na którą w pełni zasłużyliście...
Kocham Was całym sercem
Wasza Ange
Siedzę w bujanym fotelu, trzymając na ręku moje małe szczęście, tego ślicznego aniołka o pięknych lokach i niebieściutkich oczach, czytam te listy, które napisałam dość dawno.
Gdybym mogła cofnąć czas, zrobiłabym to bez zawahania... Jednak nie mam takiej możliwości, mocy, czy czegoś, co mogłabym użyć, by to się spełniło...
Dziś jest Wigilia, czas radości, jednak i wspomnień o tych, których już nie ma wśród nas...
Moi kochani, wiedzcie, ze ja nigdy o Was nie zapomnę, i jesteście dla mnie aniołami stróżami, których obecność na każdym kroku odczuwam.
Bardzo za Wami tęsknię, jednak już nie płaczę, tak, jak kiedyś zanim odeszliście, mnie prosiliście.
Kocham Was bardzo i nigdy o Was nie zapomnę..
To jest twórczość, bo jeżeli opowiadania wzbudzają w czytelnikach emocje to to już jest twórczość... takie głębokie emocje... te listy są wspaniałe... smutne, piękne, cudowne... to nie jakieś tak opka to twórczość
ja to chyba bede sie powtarzac... pieknie slicznie az sie poplakalam... bardzo mi sie podobaly... :) w 100% zgadzam sie z Evi... nic do dodania :) Pozdarwiam... :)
Przesadzacie dziewczyny...
Może pojawią się jeszcze jedne listy, na które namawia mnie Nionia:)
Pozdrawiam:)
UWAGA! Niczego nie czytałam, więc nie skomentuję!
Taki spóźniony prezent gwiazdkowy - post scriptum do poprzedniego fanficka (FUN-ficka?)
Patrzyli sobie w oczy. Jakaś niewidzialna siła przyciągnęła ich do siebie. Nie umieli tego opanować. W ogólnym zamęcie ręka mężczyzny strąciła radio na ziemię…
- To muzykę mamy z głowy – powiedział odwracając głowę na rozbite urządzenie.
Kobieta nie przejęła się tym i przyciągnęła go do siebie. Reszta potoczyła się swoim tempem…
Rankiem
- Spóźniłaś się – powiedziała Angela do wchodzącej na platformę Cam.
- A gdzie dzień dobry? – zapytała Cam nauczycielskim tonem.
- Dzień dobry – powiedziała Angela – Mam nadzieje, że masz dość ciekawą wymówkę
- Utknęłam w gabinecie ze Sweets’em – odpowiedziała z błyskiem oku – Byłam u niego wieczorem, a gdy chciałam wyjść okazało się, że drzwi się zatrzasnęły, a żadne z nas nie ma przy sobie telefonu – wyjaśniła widząc zdziwioną minę Angeli.
- Co robiliście przez całą noc?
- Rozmawialiśmy i… próbowaliśmy naprawić radio. - wyjaśniła
- Aha - Angela kiwnęła głową. Cam pochyliła się.
- Ja wiem - szepnęła do jej ucha po czym puściła do niej oczko i wyszła. Kobieta stała zszokowana.
- Jak mogłeś? – zapytała wściekła Angela wchodząc do gabinetu Sweets’a.
- Ale że, co? – zapytał zaskoczony psycholog
- Cam mi powiedziała.
- Oooł.- powiedział lekko stremowany Sweets - Tak jakoś wyszło. Od słów do słów… Sama mówiłaś, ze między nami był tylko okazjonalny seks.
- Ale czy to powód by rozgłaszać to na prawo i lewo? – zapytała wciąż wściekła
- Aaa, ty o tym. Tak jakoś mi się wymsknęło. – wyrzucił z siebie.
- A o czym innym? Czy jest coś, o czym nie wiem? – zapytała niepewnie
-Nie – znowu odpowiedział za szybko.
- Nie umiesz kłamać. Co się tam stało? – Angela była na granicy wybuchu
- Nic – ponownie odpowiedział za szybko.
Do Angeli powoli zaczęło docierać.
- O mój…
- Ćśś…- uciszył ją Sweets
- Ale jak to mogło się zdarzyć? Rozumiem JA, ale ONA?
- Tak jakoś wyszło… sami w zamkniętym gabinecie, nastrojowa muzyka…
- Słyszałam, że radio jest popsute.
- No… - Sweets nie dokończył, bo Ange zrozumiała i skrzywiła się.
- Nie chcę… znać… szczegółów. Ale odpowiedz mi na jedno pytanie. Czy ty masz zamiar przelecieć wszystkie starsze od Ciebie kobiety w Instytucie? – zapytała z irytacją.
Sweets nie umiał odpowiedzieć. Nigdy nie rozważał takiej możliwości.
- Zdajesz sobie sprawę – ciągnęła dalej Ange – że z naszego działu, pomijając stażystki, została tylko…
- Wiesz, wątpię czy dobrze wyglądałbym nad kominkiem Bootha. O wilku mowa.
Booth stanął w drzwiach, popatrzył i niepewnie wszedł.
- Czy w czymś przeszkodziłem? – zapytał agent
- W dość nieprzyjemnej rozmowie. O co chodzi? – zapytał Sweets z sztucznym uśmiechem.
- Chciałem żebyś… a, nieważne. Jakby co wiem gdzie Cię szukać – powiedział i wyszedł.
Gdy Booth zniknął z pola widzenia Sweets spojrzał na Ange.
- Angie… - zaczął, nomen omen*, słodkim tonem – Nie powiesz Boothowi, prawda?
- Zastanowię się, ale powiedz, co jest z tobą nie tak? Nie podobają Ci się rówieśniczki? – powiedziała i nie czekając na odpowiedź, wyszła, kręcąc głową.
Sweets został sam ze sobą, usiadł za biurkiem i zaczął szukać odpowiedzi.
*(łac.) w imieniu/nazwisku/nazwie tkwi wróżba(za: SJP)
Ci sami autorzy.
Listy do nieobecnych...
Wersja Maxa
Obiecałam te ostanie listy...
Moi kochani...
Siedzę teraz sam w waszym ogromnym domu, który był dla was spełnieniem marzeń, oczywiście po tym jak się odnaleźliście, dwie polówki jabłka wreszcie się spotkały, by stac się jednością, co cieszyło nie tylko mnie, ale i waszych przyjaciół. Byliśmy wtedy wszyscy szczęśliwi, radość ta była większa niż każde z nas wygrałoby w Lotka po 10 miliardów dolarów.
Cieszyłem się, że moja mała córeczka wreszcie znalazła swojego księcia z bajki, o którym opowiadała jako dziecko. Pamiętam to, jak byłoby to dziś...
- Tatusiu, ja też kiedy znajdę takiego księcia, jak ta księżniczka – mówiłaś moja mała Joy. I będzie mnie kochać, tak mocno, jak ja jego – twierdziłaś
- Tak córeczko, tak będzie, zobaczysz – mawiałem do ciebie głaszczą po małej główce, pełnej wyobraźni. Tak będzie – wierzyłem
- Przyjedzie na białym koniu, ja w tej bajce, a ja przywitam go z radością – mówiłaś. Zobaczysz tato, kiedyś go poznasz – dodawałaś z pewnością
- Tak kochanie – mówiłem
Wtedy to były słowa, które znaczyły dla nas wiele. Oboje wierzyliśmy, że jest na świecie ktoś dla ciebie. I tak się stało. Po tym co wycierpiałaś, głównie z mojej winy, ale wiesz, nie miałem innego wyjścia, inaczej by was zabili, woleliśmy z mamą odsunąć się, zniknąć, byście byli bezpieczni, bo to było naszym priorytetem. Mam nadzieję, że wybaczyłaś nam to kochanie...
Jednak los był łaskawy, postawił na drodze jego, agenta specjalnego, któremu udało się skruszyć lód w twoim sercu. On pierwszy tego dokonał. Małymi krokami, ale mu się to udało i za to będę mu wdzięczny do końca życia. Odkąd go poznałem, wiedziałem, że jest tym jedynym, tym księciem, którego sobie wymarzyłaś i nie myliłem się. Dzień waszego ślubu był najpiękniejszym w moim życiu. Wiadomość, że zostanę dziadkiem, była czymś, na co czekałem wiele lat. I teraz nim jestem. Spoglądam na małą, która śpi w łóżeczku. Jest taka piękna. Nie wie, że została sierotką, straciła rodziców. Boże nie wiem, jak ja jej to powiem...
Jestem na Ciebie wściekły... To miała być wasza pierwsza podróż wspólnie, jako rodzina. Planowaliście spędzić dwa tygodnie nad morzem. Obiecaliście to małej. I dotrzymalibyście słowa. Jednak dzień przed zdarzyła się ta tragedia.
Wracaliście z Los Angeles, gdzie zakończyliście żmudne śledztwo. Ostatnie, poza Waszyngtonem, gdzie mieliście dom, rodzinę. Takie było wasze postanowienie.
- Rodzina najważniejsza, prac może poczekać – mawialiście zgodnie
I wtedy samolot rozbił się tuż po starcie. To był zamach na wasze życie. Dowiedzieliśmy się kilkanaście godzin po nim. To był szok dla nas wszystkich, szczególnie dla mnie kochanie. Załamałam się, chciałem umrzeć. Jednak Angela uświadomiła mi, że mam dla kogo żyć, dla niej, tej małej kruszynki, którą pozostała mi po was. Obiecuje, że zajmę się nią najlepiej jak umiem. Niczego jej nie zabraknie, będzie żyć, jak królewna. Obiecuję. Malutka będzie waszą dumą. Wierzę, że będziecie spoglądać na nią z nieba i staniecie się jej Aniołami Stróżami. Z waszą opieka nic jej się nie stanie...
Kończę, bo właśnie się budzi. Jest taka malutka, bezbronna, i bardzo podobna do was...
Jej piękne czekoladowe oczy i blond włoski, będą mi zawsze o was przypominać. Obiecuję, że opowiem jej o was, o rodzicach, którzy wiele wycierpieli w życiu, jednak odnaleźli siebie, i z ich miłości zrodziło się nowe życie, czyli ona. Mała Joy, radość, którą dla was była i jest nią dla mnie i innych. Nie powiem, jej, że w wypadku tym zginęło także nienarodzone dziecko. Wykazała to ekspertyza. Kochanie byłaś w 3 tygodniu ciąży. Boże czemu ich zabrałeś???
Trzymam ją na rękach i ona patrzy na mnie, a odbiciu jej twarzy widzę was, najmilsi...
Kochani...
Dziś mija 1 rocznica waszej śmierci. Ból w sercu nadal pozostaje, a mówią, że czas „ leczy rany”, może, ja jednak nadal cierpię. Malutka mówi już pełnymi zdaniami. Powtarza „Mama”, „Tata” chodząc i całując wasze zdjęcia. Angela jest dla niej kimś ważnym. Spędzają dużo czasu razem. I dobrze, ja kiedyś odejdę, a mała będzie miała dobrych opiekunów. Tak opiekunów. Angela zgodziła się wyjść za Jacka, i od 3 miesięcy są szczęśliwym małżeństwem.
Byli wczoraj w odwiedzinach i ogłosili, ze spodziewają się dziecka, Ange jest w 1 miesiącu ciąży, kochanie. Cieszę się ich szczęściem. Wiem, ze ich rodzina się powiększy. I nie chodzi mi tu, o tą małą istotkę, którą nosi pod sercem artystka. Dziś rano dowiedziałem się, że jestem nieuleczalnie chory. Już złożyłem odpowiednie papiery, by Angela nie miała problemów z adopcją małej Joy, ona nie może trafić do sytemu, jak ty kochanie. Czasy się zmieniły, nikt nie czyha na jej życia, ma kogoś, kogo jje małe serduszko pokochało, z wzajemnością. Angela i Jack, będą dla niej wspaniałymi rodzicami. Wiem, ze ona nigdy was nie zapomni, jak my wszyscy. Kończę, bo teraz idziemy na sanki. Ta mała kocha żyć, niestety nie będę mógł się długo cieszyć jej obecnością. Jednak nie zostawiam jej samej. Ma ich...
Żegnajcie kochani... Nie, do zobaczenia... Tam w niebie, kiedyś się tam spotkamy... Kocham Was z całego serca, i ciebie Christine też...
Teraz czas na dalsze części Dwa długie lata:D
Bones została sama.
Odczuła pewnego rodzaju ulgę. Przyznała się Camille do swojego stanu, co pozwoliło jej bardziej się uspokoić, gdyż choć jest odważna, to obawiała się reakcji patolog, bo pomimo że między nimi układa się lepiej, niż na początku, to jest ona jej szefem. Jednak jej obawy były bezpodstawne. Camille ucieszyła się na tę wiadomość o ciąży antropolog. Szczególnie, kiedy dowiedziała się, kto jej ojcem jej dziecka.
Siedziała popijając herbatkę. Rozmyślała o życiu, o dziecku, które rozwija się pod jej sercem, o nim, ukochanym, który jest tak daleko. Liczyła z utęsknieniem dni, kiedy powróci, nie tylko do niej, ale do o nich. W końcu niedługo ona przyjdzie na świat i teraz będą we dwoje czekać na przyjazd agenta.
Minuty mijały, a ona nadal myślała. Wracała pamięcią do czasu, który z nim spędziła. Wspominała ich pierwsze spotkanie, pierwszą sprawę. Przypominała sobie, jakimi kroczkami ich relacja zmieniała się z czysto zawodowej, przekształcała się w przyjaźń, a teraz jest czymś więcej, jest miłością, którą poszukiwali całe życie i na ich szczęście, oni ją odnaleźli.
Po chwili poczuła, ruchy dziecka. Na twarzy pokazał się uśmiech, który od wyjazdu agenta rzadko się gościł. Położyła dłoń na brzuchu, chcąc poczuć małą istotkę, która w niej rośnie. Z każdym kolejnym ruchem, do oczu napływały jej łzy. Była szczęśliwa. Zastanawiała się, jakie będzie jej dziecko, co odziedziczy po niej, a co po tacie. Na sama myśl o agencie, samotna łza spłynęła jej po policzku.
- Jesteś największym darem od niego – szepnęła. Kocham cię, tak, jak twojego tatę – dodała. On też cię pokocha, jak wróci, będzie szczęśliwy, zobaczysz – mówiła nie przestając głaskać brzucha, który miarowo się poruszał. Nie spodziewałam się, że tak się zmienię, odkąd dowiedziałam się, że się udało, że rozwijasz się we mnie – powiedziała wzruszona. Kocham cię moje maleństwo – szepnęła.
Byłą tak pochłonięta swoim monologiem, że nie zauważyła, kiedy w jej gabinecie pojawiła się artystka, która bardzo wzruszyła się na widok mówiącej do nienarodzonego jeszcze dziecka przyjaciółki.
- Sweety – szepnęła, by jej nie przestraszyć, jednak Bones była bardzo zaabsorbowana myślami, że nie usłyszała. Sweety – rzekła po chwili, trochę głośniej
- Oh, Ange – odparła Bones. Przepraszam długo tu stoisz? - zapytała. Zamyśliłam się – dodała prostując się
- Trochę – odparła artystka siadając naprzeciwko antropolog. Brenn, kochanie, jak ty się zmieniłaś – powiedziała wzruszona
- To chyba niemożliwe Ange, ludzie nie zmieniają się tak z dnia na dzień – odparła nie wierząc przyjaciółce, choć sama przed chwilą doszła do podobnego wniosku. Może masz racje – rzekła po chwili. Zmieniłam się dla nich – dodała
- Cieszę się – powiedziała panna Montenegro. Od dawna nie widziałam cie takiej szczęśliwej – dodała
- Ange będę najszczęśliwszą kobietą na świecie, kiedy urodzi się moja kruszynka, i kiedy wróci Booth – oznajmiła. Tak bardzo za nim tęsknie – rzekła. Nawet nie wiesz, jak bardzo – szepnęła
- Kochanie on wróci, wiem, ze to trochę zajmie czasu, ale wróci o tym powinnaś się pocieszać – odparła artystka. Zanim się obejrzysz dzidzia będzie na świecie, przy tobie, a wkrótce potem powróci Booth – rzekła
- Tak myślisz? - zapytała
- Złotko, ja nie myślę, ja to wiem – odparła pewna siebie Angela. Zobaczysz, a jak to się stanie, wspomnisz moje słowa – dodała
- Ange, dziękuje ci za wszystko – odparła Brennan. Jesteś najlepszą przyjaciółką, jaką mogłam sobie wymarzyć i siostrą, której nie miałam, a znalazłam te dwie osoby w tobie, jeszcze raz dziękuje – powiedziała wzruszona.
- Ty też Brenn, ty też – odparła Angela
To był piękny obrazek. Nic na początku tej znajomości nie wskazywało, że dwie kobiety zaprzyjaźnią się, a nawet staną się dla siebie jak prawdziwe siostry, choć nie łączą ich więzy krwi, to między nimi jest przyjaźń, zrozumienie, czego czasem nie można odnaleźć wśród rodzeństwa...
śliczne...ale ja się zastanawiam, kiedy ten Booth wróci... mam nadzieję, że zanim urodzi się dziecko...czekam na ciąg dalszy...
Właśnie skończyłam cdk:)
Po chwili
- Powiedziałam Cam – szepnęła. Teraz i ona wie o dziecku – wyjaśniła antropolog
- Dobrze, Cam powinna wiedzieć, w sumie to i tak się wyda – rzekła dotykając jej brzucha i po raz pierwszy poczuła kopnięcie tej małej istotki. Kochanie, oooo kopie – pisnęła szczęśliwa
- Tak, też to poczułam – odparła dumnie. Moje dziecko daje znak, że żyje – rzekła po chwili. Ange, ja będę mieć dziecko, rozumiesz, ja, dr Temperance Brennan, którą życie okrutnie potraktowało, znalazła ukochanego i teraz da mu dziecko – rzekła, a po policzku spłynęła łza szczęścia.
- Kochanie zasłużyłaś na to, obojgu się to należało – powiedziała wzruszona Angela. Niedługo pojawi się ta mała istotka, ciekawe, czy dziewczynka, czy chłopczyk? - zapytała
- Nie wiem, jeszcze mi nie powiedzieli, jutro mam wizytę, pewnie się dowiem – odparła Brennan. Booth pewnie chciałby dziewczynkę, ja też – oznajmiła
- Kochanie, nie ważne, jakiej płci, czy chłopczyk, czy dziewczynka, ważne by było zdrowe – powiedziała Angela. Kiedy się pojawi, pokochasz ją z całego serca, będziesz patrzeć jak rośnie, jak się uśmiecha, jak mówi pierwsze słowa, stawia pierwsze kroki – rzekła uradowana tą wizją artystka.
- Tak, tylko Booth, on nigdy tego nie widział – rzekła smutno Brenn. I historia się powtórzy – dodała. Angela, czemu los tak z nas drwi? - zapytała
- Sweety, życie bywa trudne, zdarzają się różnego rodzaju sytuacje, na które nie mamy żadnego wpływu, czego przykładem, był wyjazd Bootha, na misję – oznajmiła. Praca to praca, często wymaga pewnych poświęceń, ale my musimy się z tym pogodzić – dodała.
- Miałam wybór Angela, mogłam mu powiedzieć o ciąży, a możliwe, że by został – wtrąciła Brennan. Hipotetycznie oczywiście – dodała. Choć o tym się już nie przekonam – oznajmiła.
- Tak, ale co by to dało, wiesz, on jest patriotą, kocha swój kraj, jest gotów za niego zginąć – rzekła. Nie pojechałby, a potem miałby wyrzuty sumienia, ze mógł pomóc, ale tego nie zrobił. Ludzie różnie reagują – dodała. Wykazałaś się tutaj ogromną intuicją, zostawiła ś tą informacje dla siebie – powiedziała po chwili.
- Angela, to był rozkaz – odparła. Pewnie i tak by pojechał, krajowi się nie odmawia, pamiętasz? - zapytała na co artystka pokiwała twierdząco głową. Cierpiałby bardziej, wiedząc, że my jesteśmy tu, a on tam sam, to chyba rozsądne rozwiązanie? - zapytała
- Bardzo – przytaknęła. Kochanie zmieniłaś się przy agencie – stwierdziła. Pomyślałaś najpierw o nim, o jego uczuciach, a potem o sobie, Brenn, jestem pewna podziwu dla ciebie – rzekła
- To prawda, on nauczył mnie, że liczą się uczucia, a nie tylko nauka – odparła. Pokazał mi, że w życiu to serce mówi nam, co robić, a nie rozum, choć przyznaję, że on czasem ma większą racje niż serce – dodała ze swoją racjonalnością
- Masz dobrego nauczyciela – rzekła artystka. Co do tego, że Booth nie będzie widział początków życia waszego dziecka, nie zamartwiaj się. On to zrozumie – oznajmiła. Coś mi mówi, że na jednym dzieciaczku nie skończycie– rzekła z figlarnym uśmiechem. Kolejne zrodzą się w naturalny sposób, zobaczysz, że kochając się z facetem, do którego czujesz coś, to coś innego, jak zwykły przelotny seks – oznajmiła artystka. Mówię z własnego doświadczenia – dorzuciła.
- I to również słyszałam od Bootha. On powiedział kiedyś coś, co nie rozumiałam, że kochanie rodzi się, kiedy dwoje ludzi staje się jednością – powiedziała antropolog. On mi pokaże ta różnice, którą ty poznałaś – dodała z uśmiechem.
- I nie tylko to kochanie – odparła Angela. Super się rozmawia, ale musimy wracać do pracy – dodała
- Racja, Cam jest wyrozumiała, ale do czasu – powiedziała Brenn
- Tak, lepiej nie drażnić lwa – rzuciła artystka i podniosła się
- Nie drażnić lwicy – wtrąciła Brenn
- Tak, kochanie, nie drażnić lwicy, i niech tak zostanie – odparła Angela i opuściła jej gabinet udając się do swojego.