Zweif bardzo fajnie, że napisałaś opowiadnie.
Ines świetnie.
Isis. ekstra opowiadanie.
Joy bardzo ciekawie.
To może kolejny oneaprcik??? Był już list Bones do mamy, teraz czas na agenta:)
Ten Op jest ze specjalną dedykacją dla Ciebie, Zweifn :*
NIEWYSŁANE LISTY DO TATY
i inne rozważana agenta federalnego...
To mój wielki dzień. Dzisiaj zaczynam nowy rozdział w moim życiu, które do tej pory było szare, smutne, jedyne co mi się udało, to mój syn Parker. Jednak od niedawna jest przy mnie ktoś, kto nadał memu życiu sens i dzięki niej ono nabrało nowych barw. Dzięki niej zrozumiałem, że nadszedł wreszcie czas, by się ustatkować założyć rodzinę, której nigdy tak naprawdę nie miałem, a tak bardzo chciałem mieć, od dziecka, odkąd sięgam tylko pamięcią.
Jednak marzenia się spełniają, jak mówi Parker, i ja w to wierze i będę do końca mych ziemskich dni.
Mieszkam teraz w ogromnym mieszkaniu wraz z moją narzeczoną, wreszcie mogę to powiedzieć na głos. Tyle lat walczyłem o tą kobietę, która odkryła w swym sercu miłość, choć tak, jak ja nie zaznała jej dużo w swym życiu, poddała się nowemu uczuciu. Nawet przyjęła pierścionek ode mnie, godząc się zostać moją narzeczoną i niedługo żoną, choć małżeństwo dla niej to, tylko archaizm. Jednak i ona się zmieniła, podobno dzięki mnie...
Tak moja Bones, jak ją pieszczotliwe nazywam została moją żoną parę miesięcy temu. Myślałem, że to był mój szczęśliwy dzień, jednak choć nim był, to kiedy ogłosiła mi, że zostanę tatą, oszalałem z radości, Skakałem, jak „ wariat” krzycząc w wniebogłosy, ciesząc się, jak dziecko, kiedy otrzyma wymarzony prezent. Po kilku miesiącach na świecie pojawiła się drobna mała kruszynka, która odmieniła nasze życie od nowa. Dziś ma już pół roku, jest taka cudowna...
Siedzę w moim starym mieszkaniu, pakuje w pudełka swoje rzeczy, by przenieść je do innego miejsca, nie do piwnicy czy na śmietnik, do mojego nowego domu, gdzie przeprowadzam się wraz z moją żona i małą księżniczką, która po mnie ma czekoladowe oczy, a po mamie odziedziczyła ten wspaniały uśmiech, który zawsze mnie pocieszał, choć pojawiał się dość rzadko na twarzy mojej partnerki, przyjaciółki, którą była Temperance, a teraz jestem szczęściarzem i jest kimś więcej. Kim? Dla mnie wszystkim, moją drugą połową jabłka, którą całe życie poszukiwałem i wreszcie znalazłem...
Pakuje wszystko starannie, by nie zniszczyć niczego, nie potłuc...
Każda rzecz ma jakąś historię, bądź tą dobrą, bądź tą złą. Jednak wszystko chcę ze sobą zabrać...
Wkładam wszystkie płyty te z lat młodzieńczych, po które stałem w kolejce od samego rana, wyczekiwałem, by tylko je zdobyć. Zawijam w gazetę nagrody, które zdobyłem w pracy.
Następnie albumy ze zdjęciami, które pomimo upływu lat są i się nie zmieniają, zatrzymują moment, chwile na zawsze...
Zabieram wszystko...
Podchodzę do komody, gdzie w szufladzie schowałem mały pliczek kopert, w których...
Siadam na chwilę w ukochanym fotelu, otwieram i czytam po kolei, wracając wspomnieniami do tamtych lat...Kiedy moja rodzina się rozpadła przez alkoholizm ojca, wtedy straciłem zaufanie, że dom jest schronieniem...
Jeszcze kilka lat temu sądziłem, że można zapomnieć, że wyrasta się ze wspomnień... Jednak one wracają... Choć jestem dorosły to one nadal bolą... Niech ktoś zabierze je, zabierze ten strach przed powrotem do domu, ciemnością i ciszą, nieustanne siniaki oraz łzy i odczucie głodu, które stanowiło nierozłączny element mojego dzieciństwa...
Czytam...
Pierwszy kiedy miałem 7 lat...
Tato nie pij pójdź już spać, zostaw mamę, zostaw nas, odejdź już nie kocham Cię. Chciałbym pójść kiedyś spać w ciszy bez Twych krzyków na dobranoc, zamiast nich usłyszeć bajkę, którą każde inne dziecko słyszy wieczorami... Zamiast tego widzę, jak przychodzisz z porozbijaną buzia, zakrwawioną koszulą, do domu, bijesz mamę, bo zupa była za słona, jak wyzywasz nas wszystkich od najgorszych i gorzej, a z siebie robisz anioła...Nie chcę kolejny raz uciekać z domu, odejdź, proszę...
Następny w wieku 12 lat...
Miałem 8 lat, kiedy nagle zniknąłeś z horyzontu. Od tamtej pory żadnej kartki, telefonu. Nie wiem, ile razy budziłem się się w nocy, w ciągu tych lat od Twego zniknięcia, z myślą, że to tylko sen, jesteś obok, przy mnie bawimy się razem, śmiejemy, chodzimy na ryby, budujemy samolot...
A po chwili, co za każdym razem było dla mnie najgorsze, to moment, kiedy się budziłem, i docierała do mnie ta prawda, że Ciebie jednak nie ma...Dlaczego? Tato przytul nas chodź raz, powiedz nam, że kochasz nas...
Kolejny w dniu 18 urodzin...
Niszcząca siła alkoholu to nie tylko Twój problem. Nałóg uzależnia i niszczy całą rodzinę, tak, jak zniszczyło moją. Najstraszniejsze piętno wycisnęło na mnie. Moje problemy problemy nie skończyły się wraz z wyprowadzką z domu...
Jednak teraz patrzę na to inaczej...
Wyjechałeś, by żyło nam się tu lepiej. Chciałeś dać nam wszystko, jednak nie potrafiłeś...
Wiem , że Tobie również jest bardzo ciężko. Kochasz nas i tęsknisz wiec proszę, wróć!
W dniu narodzin Parkera...
Dzisiaj to ja, Twój syn został ojcem... Mam syna... On jest taki cudowny, jak się śmieje patrzy na mnie, to życie zmienia się, staje się piękniejsze. Wiem, że i Ty takimi oczami patrzyłeś na mnie i Jareda. Jednak zdarzyło się coś, co zachwiało Twym życiem, wkroczyłeś na zła drogę i zbłądziłeś...
W dniu narodzin Joy...
Dziś po raz kolejny zostałem ojcem. Moja żona urodziła kilka godzin temu prześliczną dziewczynkę, której imię będzie znaczyć radość, którą dla nas jest.
Nie wiem czemu ciągle do Ciebie pisze, choć Ciebie nie ma obok mnie od tylu lat?
Może wreszcie narodziny dzieci uświadomiły mi, kim jest ojciec i co znaczy słowo tata? Może wreszcie dorosłem?
Siedzę i czytam te listy, których nigdy nie wysłałem... Po policzku spływa jedna, potem kolejna gorzka łza.. Podchodzi moja Bones, czyta je nagłos, bym zrozumiał je, by dotarło do mnie...
To chyba ten czas, by je w końcu wysłać? – pyta
Pojadę na pocztę i to zrobię, wyśle pod stary adres, gdzie mieszkał – mówię
Spogląda mi w oczy swymi, w których widzę drogę...
Już jestem gotowy do tego, a może nawet zrobię coś innego, pojadę do Ciebie sam wręczę Ci je osobiści, co ty na to tato? - myślę
Nie żałuję tamtej decyzji...
Mój ojciec się upijał i robił burdy, ale to już przeszłość od kilku lat mój tata nie pije, a ja mam teraz 35 lat i własną rodzinę i jestem mu wdzięczny za to, że dla mnie przestał pić.
Teraz nadrabiamy stracony czas. Wreszcie wypowiadam te słowa: Kocham Cie tato, na co on mówi: Ja Ciebie też, kocham Cię synku. Choć jestem na zewnątrz twardzielem, to jednak w środku nadal jestem małym chłopcem, synkiem mojego taty...
Obiecałam kiedyś, że po liście do mamy Bones, napisze list do taty agenta, jednak do głowy wpadł mi inny pomysł i wyszły z niego listy:)
Mam nadzieje, że sie spodoba:)
Hmm... Co by tu rzec? Przecież wiesz, że jest wspaniale. Pozostaje mi tylko niecierpliwie czekać na kolejne ff :)
Dziękuję ci bardzo za dedykację przy takim opku :* :*
Dosc dlugo mnie nie bylo ale sprobuje nadrobic zaleglosci... xD
No wiec... (nie zaczyna sie zdania od no wiec ale... :PP) :
Ines bardzo ciekawa kartka z pamietnika naszego agenta... ;)
Joy witaj na forum a Twoje opowiadanie bardzo mi sie podoba.., a ten list od Bootha... ach poprostu Super!!!
Zwiefn az sie poplakalam... takie to bylo smutne ale wprost genialne !!! :D Czekam na wiecej onet partow ;)
Ines boski list od Tempe do mamy xD
Isis ale jazda... Sweets przylapal swoich pacjentow na... (sama wiesz na czym xD)
Joy strasznie podobne opowiadanie do tego, ktore kiedys (o ile sie nie myle- jesli tak to prosze o poprawienie mnie) napisala Izalys....;) ale to nic... super czekam na cd!! ;)
Ines ogromnie sie wzruszylam czytajac listy Bootha do taty...
PS: Macie talent dziewczyny, ktorego bardzo Wam zazdroszcze, bo sie przyznam ze jak ja mam napisac jakies wypracowanie to az chora sie robie xD
Pozdrawiam Was serdecznie :)
DO IZALYS
Czytałam Twoje opowiadanie już dawno temu i bardzo mi się podobało. Wiem, że początek jest podobny… jednak musiałam jakoś pozbyć się Bootha, a nie chciałam go uśmiercać. Mam też zupełnie inną koncepcję na ten temat. Zapewniam Cię, że to nie będzie kopia Twojego opowiadania. Jeśli czujesz się urażona lub myślisz, że ukradłam Ci pomysł, to bardzo przepraszam. Będę jednak pisać dalej i mam nadzieję, że Ci się spodoba, chociaż na pewno nie dorównam Tobie, bo jak do tej pory Twoje opowiadania podobały mi się najbardziej ( bez urazy dla innych forumowiczek, bo też jesteście świetne). To na czym zamierzam się skupić dopiero przede mną… i raczej wesoło nie będzie… Uważam, że byłam Ci winna to wyjaśnienie…
Część 5
Caroline zawiozła ich pod blok Brennan. Ta wzięła małego z powrotem na ręce i udała się do swojego mieszkania. Parker przez całą drogę się nie odzywał. Poza tym jednym zdaniem, które powiedział na widok Bones, nic nie powiedział. Przynajmniej przestał płakać, pomyślała Tempi. Gdy weszli do mieszkania, udała się prosto na kanapę. Parker nie był już taki mały i ważył swoje.
- Parker…- zwróciła się do chłopca- zostaniesz ze mną dobrze?
Nic. Nawet nie zareagował.
- Parker… słyszysz mnie?- jest w szoku pomyślała, nic dziwnego, w końcu przeszedł piekło. Nie za wiele wiedziała na temat dzieci, nie wiedziała jak do niego dotrzeć. Stwierdziła, że spróbuje inaczej…- Zrobię Ci gorącej czekolady… masz ochotę? Zaraz wracam.
Chciała zdjąć chłopca ze swoich kolan i posadzić go na kanapie, jednak on nie chciał jej puścić. Wtulił się jeszcze bardziej. Założył swoje drobne rączki za szyję Tempi, a zapłakaną twarzyczkę schował w zagłębieniu jej szyi. Bones pozostała bezsilna wobec takiej postawy. Boi się, że i ja go zostawię, pomyślała.
- Parker… jestem tu i nigdzie się nie wybieram. Nie zostawię Cię, obiecuję. Nie pozwolę Cię skrzywdzić. Pójdę tylko do kuchni i zrobię nam cos do picia, dobrze? Chcesz czekoladę czy coś innego?
Chłopczyk lekko pokiwał głową na znak, że się zgadza i powoli zsunął się z kolan Tempi i usiadł na kanapie. Bones poszła do kuchni. Zrobiła im gorącej czekolady i wróciła do chłopca. Podała mu kubek i w ciszy delektowali się słodkim napojem. Ciszę przerwała komórka Brennan. Spojrzała na wyświetlacz. To Angela.
- Cześć Ange
- Bren gdzie Ty się podziewasz? Wybiegłaś z instytutu jakby się paliło nawet nie mówiąc gdzie idziesz!!
- Ange nie krzycz na mnie. Musiałam załatwić coś bardzo ważnego… Mam do Ciebie prośbę… Jestem teraz u siebie w mieszkaniu. Mogłabyś tu przyjechać?
- Coś się stało?- spytała zaniepokojona artystka
- Wszystko Ci wyjaśnię jak przyjedziesz, ok.?
- Zaraz u Ciebie będę.
- Ange… mam jeszcze jedną prośbę... mogłabyś po drodze zrobić zakupy? Moja lodówka świeci pustkami, a jest u mnie Parker…
- Co Parker robi u Ciebie? Zresztą nie ważne. Zaraz będę.- i się rozłączyła
Tempi odłożyła telefon na stolik, dopiła swoją czekoladę.
- Zaraz przyjedzie tu Angela. Pamiętasz ja? Pracuje razem ze mną i Twoim tatą. To ta która lubi malować…
Parker tylko ponownie kiwnął głową. Położył głowę na kolanach Bones i leżał tak przez chwilę… aż zasnął. W tym czasie Angela zdążyła zrobić zakupy. Oczywiście nie zapomniała o Parkerze i kupiła mnóstwo słodyczy. Znając Bren ona nie ma żadnych…. Podjechała pod blok przyjaciółki, wysiadła z samochodu, wzięła wielka torbę z zakupami i ruszyła na górę…
Tempi delikatnie głaskała Parkera po głowie, gdy usłyszała pukanie do drzwi. Najostrożniej jak umiała wstała z kanapy i poszła otworzyć przyjaciółce…
- Hej Sweety!! Powiesz mi w końcu co się dzieje?!- spytała zaniepokojona artystka
- Ange ciszej, Parker właśnie zasnął…- upomniała przyjaciółkę Tempi. Zaprosiła ją do środka i gestem pokazała, żeby poszły do kuchni.
- Dziękuje za zakupy Ange…
- Drobnostka. Mów co się dzieje!!
- Rebeka jest w areszcie…- zaczęła i opowiedziała Angeli jakim sposobem Parker znalazł się u niej.
- Tempi to straszne!! Jak ona mogła to zrobić…- artystka przejęła się losem małego chłopca.
- Nie wiem Ange… ale mam teraz inne zmartwienie… Parker jest przerażony. Ange gdybyś go wtedy zobaczyła… był taki bezbronny…- po twarzy spłynęła jej łza- ja nie wiem co mam robić. Nie znam się na dzieciach… A on tyle przeszedł… jest w szoku, nie chciał mi nawet pozwolić iść do kuchni zrobić czekoladę….
Angela objęła przyjaciółkę. Wiedziała, że jest jej ciężko. Dopiero podniosła się po stracie Bootha, a teraz to…
- Skarbie będzie dobrze, zobaczysz
- Co Booth by zrobił na moim miejscu? Co chciałby, żebym zrobiła? On na pewno wiedziałby co zrobić… Przynajmniej nie musiałby się martwić o jego dalszy los. Caroline mówiła, że w każdej chwili mogą go zabrać. A ja nie chcę, żeby tam wracał Ang… Nie chcę, żeby przeszedł przez to co ja… On nie ma nikogo…
- Mylisz się skarbie… Ma Ciebie…- ponownie przytuliła przyjaciółkę- wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Sweety ja muszę teraz wracać do pracy ale przyjadę co Ciebie wieczorem. Jakbyś czegoś potrzebowała to dzwoń.
- Dziękuje Ange… Mam prośbę… Możesz wyjaśnić Cam moją nieobecność…- poprosiła Tempi
- Oczywiście, o nic się nie martw. Poproszę ją też o kilka dni wolnego dla Ciebie. On Cię teraz potrzebuje…- dodała i wskazała na ślicznego chłopczyka śpiącego na kanapie…
- Wiem, nie zostawię go, nie potrafię… Nie mam nawet dla niego żadnych ubrań…
- Tym się nie przejmuj, zajmę się wszystkim. To do wieczora- uścisnęła przyjaciółkę i wyszła zostawiając Tempi samą z chłopcem.
Bones spojrzała na chłopca, wyglądał tak ślicznie… Przykryła go kocem i ruszyła do kuchni. Postanowiła wykorzystać tą chwilę, póki Parker spał i wzięła się za przygotowanie kolacji. Właśnie nakrywała do stołu, gdy ciszę przerwał krzyk chłopca… Tempi od razu pobiegła do salonu. Chłpczyk siedział na kanapie i płakał. Tempi usiadła obok niego i wzięła go w ramiona…
- Już dobrze Park, to tylko sen… Ciii… jestem tu, to tylko sen…- w kółko powtarzała chłopcu i mocno go tuliła.
- Ja nie chcę tam wracać…- szlochał Park- ani tam ani do mamy…nie chcę…- dalej płakał
- Nie wrócisz, obiecuję…- szeptała Tempi- zostaniesz ze mną…chcesz?- zapytała
- A mogę…?- zapytał chłopczyk z nadzieją w głosie
- Oczywiście, że możesz Park…- powiedziała Tempi- Bardzo bym tego chciała- dodała.
Chłopiec przywarł do niej jeszcze mocniej. Pocałowała go w czubek głowy i lekko kołysała na kolanach aż się uspokoił i przestał płakać.
-Zrobiłam kolację. Jesteś głodny?
- Tak, bardzo.
- No to chodźmy.
W ciszy zjedli kolację. Tempi widziała, że mały jest zmęczony, więc zabrała go do pokoju gościnnego i położyła spać. Sama poszła posprzątać po kolacji. Gdy, już skończyła nalała sobie kieliszek wina i usiadła z laptopem na kanapie. Chciała poszukać w internecie jakichś informacji na temat dzieci, które są w podobnej sytuacji co Parker. Chciała wiedzieć jakie ma szanse na zatrzymanie chłopca.
Siedziała już dwie godziny i dowiedziała, się tylko tyle, ile sama wiedziała, że samotnym osobom bardzo ciężko jest uzyskać opiekę nad dzieckiem. Tym bardziej, gdy między nimi nie ma żadnego pokrewieństwa. Zrezygnowana wstała i poszła sobie zrobić herbatę. Parker jak na razie spokojnie spał, nie budziły go żadne koszmary. To dobrze, sen to najlepsze lekarstwo, pomyślała. Właśnie wracała z powrotem do salonu, gdy ktoś zapukał. To pewnie Angela, pomyślała i poszła otworzyć drzwi. A w nich ujrzała panią prokurator.
- Dobry wieczór- przywitała się Caroline.
- Witaj, wejdź- zaprosiła ją Tempi
- Przyniosłam Ci pewne dokumenty. Gdyby przyszedł ktoś z opieki i chciał zabrać Parkera. Do czasu zakończenia sprawy Rebeki jest Twój.
- Dziękuję.
- Jeszcze mi nie dziękuj. Jeśli na prawdę chcesz, żeby został z Tobą na stałe to jeszcze dużo przed Tobą… Bo rozumiem, że tego chcesz?- zapytała Caroline
- Tak, chcę tego.
- Więc musisz się przygotować na najgorsze. Bardzo ciężko jest dostać opiekę nad czyimś dzieckiem, zwłaszcza, gdy się jest samemu….
- Zdaję sobie z tego sprawę Caroline… Ale on nie ma nikogo, nie chcę żeby przechodził przez to co ja w dzieciństwie. Zrobię co będzie trzeba, żeby mógł ze mną zostać…
- Booth ma w Tobie prawdziwego przyjaciela… Wiem, że robisz to dla niego…
- Nie tylko dla niego… robię to też dla siebie… i dla Parka.
- A jak on się ma?- zapytała panna Julian
- Na początku był w szoku ale powoli zaczyna dochodzić do siebie.
- To dobrze. Ja muszę lecieć. W razie czego dzwoń.
- Będę, jeszcze raz dziękuję. Nie wiesz ile to dla mnie znaczy…
- Dbaj o niego. Dobranoc- i wyszła.
Tempi wróciła z powrotem do salonu. Nie zdążyła nawet usiąść, gdy znowu ktoś zapukał. Teraz to już na pewno Angela, pomyślała. Otworzyła, a w drzwiach stał nie kto inny jak Ange.
- Witaj słonko. Minęłam się z Caroline. Co chciała?
- Hej Ang, wejdź. Caroline przywiozła mi jakieś dokumenty na wypadek, gdyby ktoś z opieki chciał zabrać Parkera. Do czasu zakończenia rozprawy Rebeki zostanie ze mną.
- No to super. Tego właśnie chciałaś, prawda?- zapytała artystka
- Tak. Ale to dopiero początek Ange…
- Nie martw się na zapas, będzie dobrze.
- A co masz w tych torbach?- zapytała Tempi. Dopiero teraz zauważyła, że Ange ma dwie wielkie wypchane reklamówki.
- Mówiłaś, że nie masz żadnych ubrań dla małego… Więc proszę- i wręczyła Bren zakupy- Byłam na małych zakupach i kupiłam kilka najpotrzebniejszych rzeczy dla Parkera…
- Dziękuje Ange, przydadzą się. Mały poszedł spać w ubraniu…
- Nie ma za co skarbie. Rozmawiałam z Cam. Masz cały tydzień wolnego. W razie potrzeby dostaniesz więcej. Wszyscy Ci pomożemy, nie będziesz z tym sama.
- Dziękuje, pomoc się przyda. Nic nie wiem o małych chłopcach…
- Parker już nie jest taki mały Bren, to mądry chłopiec, szybko dojdzie do siebie- Ange jak mogła próbowała dodać otuchy przyjaciółce. Wiedziała, że jest przerażona tym wszystkim.
- Wiem.. ale martwię się o niego… gdyby był tu Booth…
- Dasz sobie radę, jak zawsze- Ange przerwała przyjaciółce. Zdawała sobie sprawę, że Tempi będzie teraz jeszcze bardziej tęsknić za partnerem, a mały Booth będzie jej tylko o nim przypominał. Jest taki podobny do ojca… To jego kopia w wersji blond- skarbie ja muszę lecieć, umówiłam się z Jackiem… Jutro przyjdę.
- Dziękuję Ange…
- Daj spokój, od czego ma się przyjaciół…- uściskała przyjaciółkę i wyszła.
Bren rozpakowała reklamówki i obejrzała zakupy. Musiała przyznać, że Angela miała świetny gust i co najważniejsze wszystko powinno pasować na Parka. Poskładała ubrania i poszła pod prysznic, a następnie udała się spać. To był ciężki dzień. W łóżku myślała o tym co przyniesie jutro. Czy sobie poradzi? Przecież nie ma pojęcia o dzieciach. To Booth zawsze wiedział co robić, jak się zachować w danej sytuacji. Co jest dobre a co złe. Zwłaszcza jeśli chodziło o Parka… Wiedziała jedno i była tego pewna, Booth nie pozwoliłby by jego ukochanemu synkowi stała się krzywda. Jego tu nie było ale ona może coś zrobić… Z tą myślą zasnęła….
c.d.n.
Część 6
Śnił jej się Booth… znowu tłumaczył jej jakieś powiedzenie, którego nie znała i jak zawsze wszystko potraktowała dosłownie. Byli w swojej ulubionej knajpce i jedli obiad. Ona jak zawsze sałatkę, a jej partner zajadał się stekiem. Jak zawsze droczył się z nią… Uwielbiała te ich słowne potyczki… Nagle sen się urwał, a ona się obudziła. Żałowała, że nie może zostać w tym śnie… było jej tak dobrze… Zastanawiała się co ją obudziło i nagle dotarło do niej, że ktoś płacze… Parker!! Zerwała się z łóżka i pobiegła do chłopca.
Leżał w łóżku i płakał. Zaświeciła lampkę i usiadła przy chłopcu.
- Parker… co się stało? Znowu miałeś koszmar?- zapytała łagodnie. Kiwną delikatnie główką. Cała jego buzia była we łzach…- już dobrze… nie bój się..- przytuliła chłopczyka.
- Tempi…
- Tak?
- A mogę dzisiaj spać z Tobą…?- zapytał nieśmiało Park
- Boisz się?
- Tak…- wyszeptał- w nocy śni mi się ten pan…
- Jaki pan?- zapytała. Booth zawsze mówił, że jak podzielimy się z kimś tym, co nas gnębi, to będzie nam lepiej. Więc postanowiła coś wyciągnąć z chłopca…
- Mamy chłopak….
- Ten u którego Cię zostawiła?
- Tak. Jak przyszli do niego koledzy to zamknął mnie w takiej dużej szafie, żebym im nie przeszkadzał i zostawił- powiedział Parker- długo po mnie nie przychodził, a ja już byłem głodny i chciałem iść spać… i tam było tak ciemno… chyba zasnąłem… ale jak się obudziłem to dalej po mnie nie przyszedł… a potem zabrali mnie Ci panowie w niebieskich ubraniach…- Tempi domyśliła się, że chodzi o policjantów, którzy go znaleźli.
- A wiesz dlaczego mama Cię tam zaprowadziła?
- Powiedziała, że musi załatwić jakąś ważna sprawę…
- Już dobrze Parker, nie bój się….
- A będziesz ze mną spać?- ponownie zapytał
- Będę- i położyła się obok chłopca. Już chciała zgasić lampkę, gdy mały znowu się odezwał
- A możemy spać przy lampce?- zapytał z prośbą w głosie
- Boisz się ciemności?- zapytała Tempi
- W tej szafie było ciemno…
W tej chwili Bren przypomniała sobie jak kiedyś dr Gordon Gordon powiedział, że jak podzielimy się z kimś swoimi ciężkimi przeżyciami to temu komuś pomożemy, pokażemy mu, że nie on jeden cierpi… wtedy chodziło o Sweetsa ale może i tym razem pomoże, zastanawiała się Tempi. Postanowiła spróbować…
- Parker opowiem Ci coś… chcesz posłuchać?
- Tak. A to będzie bajka?
- Nie. Powiem Ci co mi się przydarzyło jak byłam niewiele starsza od Ciebie dobrze?
- Dobrze.
- Wiesz, że kiedyś nie miałam mamy ani taty prawda?
- Tak, tato mi powiedział, jak ubieraliśmy dla Ciebie choinkę na święta i zawieźliśmy pod więzienie…
- Jak byłam mała mieszkałam na zmianę w domu dziecka i u rodzin zastępczych…
- Co to jest dom dziecka i rodziny zastępcze?- od razu przerwał mały
- Dom dziecka to taki dom w którym mieszkają dzieci, które nie mają rodziców ani nikogo, kto mógłby się nimi zająć. A rodziny zastępcze to rodziny, które zastępują dzieciom rodziców i biorą ich do siebie do domu. Rozumiesz?
- Tak.
- No więc ja często mieszkałam u takich rodzin. Jedne z nich były fajne i ich lubiłam, a inne nie. Raz mieszkałam u rodziny, której bardzo nie lubiłam. Pewnego dnia jak myłam naczynia, upuściłam talerz i go zbiłam. Byłam trochę nie poręcznym dzieckiem, a woda była za gorąca, a mydło śliskie. Za karę mój zastępczy tato zamknął mnie w samochodzie w bagażniku na 2 dni. Był wtedy upał i było mi bardzo gorąco. Moi rodzice zastępczy po prostu o mnie zapomnieli. Wypuścili mnie dopiero po 2 dniach.
- Zapomnieli o Tobie tak jak mamy chłopak o mnie?
- Tak. Było mi bardzo przykro i potem bałam się, że jak zrobię coś źle to znowu mnie zamknął w bagażniku- po twarzy Tempi płynęły łzy. To było trudniejsze, niż myślała, ale jeśli ma mu to pomóc…
- Bones nie płacz- chłopczyk próbował pocieszyć Tempi- teraz nikt Cię już nie zamknie w bagażniku, ja Cię obronię, tak jak tata- dodał.
Bren mocno przytuliła chłopczyka i pocałowała go w czubek głowy. Jest taki podobny do Bootha, pomyślała, Ange ma rację, to jego mała kopia w wersji blond.
- Dziękuję Park. To co? Idziemy spać?
- Tak. A możesz zgasić światło?
- Przed chwilą nie chciałeś…
- Ale teraz już się nie boję… tata też by się nie bał…
- Tęsknisz za nim prawda?
- Bardzo- powiedział ze smutkiem- ale Ty mi go przypominasz Bones
- Ja? A czemu? – zapytała zdziwiona
- Bo tata dużo o Tobie mówił. A wtedy zawsze się uśmiechał… Mówił, że jesteś dobra osobą i w razie czego, jakby go nie było i coś się stało, to mam do Ciebie zadzwonić i ty mi pomożesz…
- To dlatego jak po Ciebie przyjechałam powiedziałeś, że wiedziałeś, że po Ciebie przyjadę?
- Tak. Chciałem nawet do Ciebie wcześniej zadzwonić, jak mama zaprowadziła mnie do swojego chłopaka ale jak on zobaczył, że chcę zadzwonić to schował telefon i wyrzucił numer do Ciebie do śmieci- wyszeptał
- Chciałeś do mnie zadzwonić? A skąd miałeś mój numer?
- Tata mi dał już dawno temu.
Tempi wzruszyła się słysząc to wszystko. Ucieszyła się jednak, że Booth miał do niej aż tak duże zaufanie, że był gotów w razie jakichś problemów powierzyć jej to co było dla niego najdroższe… swojego syna…
- Zawsze możesz na mnie liczyć Parker, pamiętaj o tym.
- Wiem o tym. Tato zawsze mówi prawdę i ma rację.
- Masz rację. Twój tato to wspaniały człowiek.
- Ty też za nim tęsknisz Bones, prawda?
- Bardzo… i bardzo bym chciała, żeby tu teraz był z nami…
- Może kiedyś wróci… jak myślisz?- zapytał Tempi
- Nie wiem Park… bardzo bym chciała… Chodźmy już spać…- zaproponowała
- Dobranoc Bones.
- Dobranoc Parker.
Tempi zgasiła lampkę i przytuliła chłopca. Nie mogła jednak zasnąć. Cały czas myślała o tym co usyłyszła od tego małego chłopca. Ile on przeszedł. Pomyślała o Boothie… O wszystkich rzeczach, które razem robili… i w końcu zasnęła….
c.d.n.
Część 7
Kolejne dni mijały bardzo szybko. Chłopiec powoli dochodził do siebie. Tempi starała się jak mogła, żeby nie czuł się samotny i opuszczony. Często z nim rozmawiała o ojcu. Zauważyła, że to mu dobrze robi, zresztą Parker uwielbiał słuchać jej opowiadań. Wieczorami przychodził do niej, siadał na kolanach i prosił o kolejną porcję przygód słynnego duetu. Tempi opowiadała mu o sprawach, które prowadzili. Oczywiście pomijała wszystkie drastyczne szczegóły. Skupiała się głównie na odważnym i dzielnym tatusiu… Parker z podziwem w oczach słuchał o ojcu… To był jego bohater…
Pewnego dnia przy śniadaniu zapytał…
- Tempi mogę Cię o coś poprosić….?
- Oczywiście… Słucham…
- A moglibyśmy pojechać do mieszkania taty?- zapytał nieśmialo chłopczyk
- A dlaczego chcesz tam pojechać?- zapytała chłopca. Domyślała się, dlaczego Parker chce tam pojechać… Tęsknił za ojcem…
- Bo u taty w mieszkaniu są moje zabawki i ta wielka kolejka, którą dał mi na urodziny…
- Dobrze Park. Pojedziemy tam po śniadaniu, może być?
- Super!!- wykrzyknął uradowany mały Booth
Tak jak powiedziała tak zrobili. Po wyjeździe partnera była kilka razy w jego mieszkaniu, żeby sprawdzić, czy nic tam się nie dzieje. Przy okazji je posprzątała… tak w razie czego… Spędziła tam nawet kilka nocy, gdy było jej bardzo źle…
W mieszkaniu Bootha spędzili kilka dobrych godzin. Ona zajęła się sprzątaniem, co prawda nie było tego dużo, powycierała tylko kurze i zmyła podłogi. Parker w tym czasie poszedł do swojego pokoju i bawił się w najlepsze. Gdy skończyła porządki poszła do małego. Chciała zobaczyć czy Booth miał w mieszkaniu jakieś rzeczy, które mogą się jej przydać. I nie myliła się. Spakowała ubrania dla Parkera i mniejsze zabawki do torby.
- Parker już czas na nas.
- A ja chciałem się jeszcze pobawić…- zaczął chłopiec
- Pobawisz się potem dobrze?
- Ale u Ciebie nie ma zabawek…
- To weźmiemy je ze sobą…
- Naprawdę mogę je zabrać?- spytał z nadzieją w głosie
- Oczywiście, przecież po to tu przyjechaliśmy.
- I tą dużą kolejkę też…?
- Tak ale będziesz musiał pomóc mi ją zabrać do samochodu
- Dziękuję- Park dał Tempi buziaka w policzek- to chodźmy już…
- No to chodźmy, jestem już głodna
- Ja też… Tempi…?
- Tak
- A przyjedziemy tu jeszcze kiedyś?- zapytał Parker
- Pewnie. Pomożesz mi sprzątać dobrze…
- Super!!- wykrzyknął mały i zabrał się za składanie kolejki.
Po tygodniu spędzonym w domu Tempi zdecydowała, że już czas, żeby Parker wrócił do szkoły. I tu pojawiły się problemy. Już po kilku dniach w szkole mały był smutny i nie cieszył się jak kiedyś na spotkanie z kolegami. Tego ranka płakał, że nie chce tam iść…
- Tempi a muszę tam iść?- zapytał szlochając
- Park musisz się uczyć, nie możesz cały czas siedzieć w domu
- Ale ja na prawdę nie chcę tam iść… mogę zostać w domu?
- Powiesz mi dlaczego nie chcesz iść do szkoły? Przecież zawsze lubiłeś…
- Bo….- chłopczyk spuścił główkę
- Wiesz, że mi możesz powiedzieć wszystko…
- Bo w szkole wszyscy koledzy się ze mnie śmieją i mówią, że nikt mnie nie chce i nikt mnie nie kocha… Że mama jest zła i siedzi w więzieniu, a tata wyjechał, bo nie chce się mną zajmować…
- Parker wiesz, że to nie prawda…- Tempi przytuliła chłopca- twoi koledzy się mylą…
- Wiem… ale nie chcę tam iść… mogę nie iść… proszę
- Parker ale Ty musisz chodzić do szkoły…
- Ale nie tam….- znowu zaczął mały. I w tej chwili Tempi doznała olśnienia…
- A będziesz chodził do innej…?- zapytała. Chłopczyk kiwną głową- ale tam nie będziesz miał swoich kolegów… wiesz o tym? Nikogo nie będziesz znał..
- Ale nikt nie będzie się ze mnie śmiał- powiedział mały
- W takim razie dobrze. Nie pójdziesz dzisiaj do szkoły. Ale jutro pójdziesz do innej zgoda?
- Zgoda- odpowiedział Park i przytulił się do Tempi- jesteś kochana, wiesz?
- Ty też jesteś kochany- i pocałowała chłopca w główkę.
Tempi już miała w głowie plan. Po drodze do instytutu była szkoła. Nawet było jej to na rękę, bo szkoła znajdowała się bardzo blisko instytutu. Mogłaby w przerwie na lunch odbierać małego ze szkoły i zabierać go ze sobą do instytutu na te kilka godzin, dopóki nie skończy pracy. Pomysł tym bardziej jej się spodobał, gdyż Parker już wcześniej lubił przychodzić z ojcem do instytutu. Był bardzo ciekawym chłopcem. Może nawet jej ojciec mógłby z nim trochę pobyć i pokazać mu jakieś eksperymenty…. Tak też zrobiła.
Mijały kolejne tygodnie. Parkerowi podobało się w nowej szkole, szybko nawiązał nowe przyjaźnie. Jeszcze bardziej był zachwycony czasem, który spędzał w instytucie. Szybko zaprzyjaźnił się z ekipą Brennan. Robił co chciał… malował z Ange… pomagał Jackowi przy robalach… i kolejnym asystentom pani antropolog. Każdy z asystentów wiedział, że ma być miły dla chłopca… Nie pozwalano mu tylko zaglądać do Cam… z wiadomych powodów…
Pewnego dnia, gdy Tempi stała przy stole i oglądała swoje kości podszedł Park. Ona oczywiście go nie zauważyła, więc Park pociągnął ją za fartuch… Tempi spojrzała na chłopca i zamarła…
- Park… co Ty masz na sobie?- zapytała małego. Miał na sobie mały biały fartuch… wyglądał prześlicznie… jak mały aniołek. Dodatkowego uroku dodawała mu blond czupryna…
- Fartuch- odpowiedział chłopiec
- To widzę… ale po co Ci on?
- Bo ja już wiem, kim będę jak dorosnę…
- Zawsze chciałeś być agentem FBI i jak tata ścigać bandytów…
- To też- odpowiedział chłopiec- ale chcę być też naukowcem!
- Naukowcem?- zapytała zaskoczona Tempi- to będziesz musiał się dużo uczyć…
- Wiem… i chcę!
- No dobrze… a jaką dziedziną chcesz się zająć- zapytała chłopca
- Kośćmi- wyparował chłopiec. Tempi zatkało. No pięknie pomyślała. Booth pewnie by mnie zabił.
- Dobrze, że Twój tato tego nie słyszy… pewnie urwał by mi głowę…
- Tato na pewno by się na Ciebie nie gniewał…
- No dobrze… rozumiem, że to ja mam być twoją nauczycielką…?
- Tak!!
- Więc gotów na pierwszą lekcję?
- Tak!!- ponownie wykrzyknął chłopiec. Więc zaczęli pierwszą lekcję.
I tak mijały kolejne tygodnie. Po trzech miesiącach sprawa Rebeki dobiegła końca. Została skazana na 5 lat pozbawienia wolności. Odebrano jej również prawo do opieki nad synem. Teraz do akcji miała wkroczyć Tempi… Nawet się nie spodziewała ile ją to będzie kosztować… ani tragedii, która miała nadejść i zniszczyć tą sielankę…
c.d.n.
Mam nadzieję, że się Wam spodoba… Teraz najgorsze przede mną… Ostrzegam, nie będzie wesoło… Chciałam też uprzedzić Was, że jutro albo pojutrze mogę mieć małe problemy z dostępem do internetu… ale nie będzie to długo trwało najwyżej dwa dni. W zamian za to obiecuję, że potem będzie więcej części, bo będą się cały czas tworzyć…
czekam na cdk, jestem ciekawa:)
kolejna cześć BRACI:)
Oboje kręcili się w swych łóżkach, jednak nadmiar wrażeń, które zaserwował im obojgu dziś agent były silniejsze niż ochota na sen. Oboje rozmyślali o tej smutnej historii, która zakończyła się tragicznie. Nad ranem zasnęli. Po kilku godzinach snu obudził ich alarm. Mieli wrażenie, że dopiero, co zasnęli, a tu czas już wstawać. Niestety praca czeka.
Oboje zjawili się w niej nieco przed czasem. Booth chciał poukładać myśli, poszukać czegoś, co naprowadzi go na zabójce przyjaciela. Tu tez umówił się z Jaredem po 9.
Usiadł wygodnie w swoim fotelu, który dostał dzięki Bones, poszukując jakiś informacji, czegokolwiek...
Bones swe pierwsze kroki skierowała jak to miała w zwyczaju do siebie. Tam zawsze uciekała w poszukiwaniu czasu na rozmyślania, chwili, by choć na moment odpocząć od tego całego zgiełku, pracy, którą uwielbiała i stanowiła sens jej życia, jednak i ona miewała chwile słabości, i uciekała tam, by nikt nie dowiedział się, że i ona czasem płacze. Tam zawsze mogła pobyć sama z własnymi myślami.
Jednak była jedna osoba wśród jej pracowników, która znała ją na wylot, być może lepiej niż ona sama i zawsze zjawiała się w momencie, gdy Bones tego potrzebowała. Kiedy chciała, by ktoś ją przytulił, pogłaskał po głowie, szepnął miłe słowo, lub posiedziałby tak w ciszy i pomilczał...
Tą osobą była Angela, artystka, która od pierwszej chwili, gdy ją zobaczyła, wiedziała, że to jest jej bratnia dusza, choć tak naprawdę mało ich łączy, a więcej dzieli. Jedna to się nie liczyło, odkryła, jako pierwsza zresztą, że pod tą maska twardej pani antropolog, kryję się małą zagubiona dziewczynka, która pragnie miłości, a przede wszystkim akceptacji, z jej zaletami i wadami, które każdy posiada. Jak mówi Ang: "Przyjaciół kochamy dla ich wad, bo lubimy, gdy ktoś też ma wady" Sama nie należy do świętych...
Bones siedziała przy oknie wpatrzona w krajobraz za nim. To był piękny dzień, słońce swiecił całym swym blaskiem, oślepiając każdego, kto tylko n anie spojrzy. Uchyliła okno, by powdychać świeżego powietrza, posłuchać śpiewu ptaków, który łączył się z odgłosami z tłocznej i zakorkowanej ulicy, po której co chwila przejeżdżał kolejny samochód. Każdego ranka wielu ludzi podąża ta drogą do pracy. Siedziała zamyślona. Dzień był naprawdę piękny, każdy b się nim zachwycał, jednak nie ona nie dziś, nie po tym, co wczoraj opowiedział jej partner. Samotna łza spłynęła jej po policzku.
Angela stała tak chwile w progu przyglądając się z daleka przyjaciółce, której nigdy nie wiedziała w takim stanie, tak zamyślonej i zapatrzonej w jeden element. To było do niej niepodobne. Powoli zbliżała swe kroki do siedzącej nieopodal pani antropolog. Stanęła tuż za nią, kładąc jej dłoń na ramieniu.
Bones odwróciwszy się i ujrzała twarz, która bardzo chciała teraz zobaczyć. Podniosłą się i przytuliła z całych sił do przyjaciółki, dając upust emocjom, które się w jej sercu kotłowały. Kolejna łza spłynęła jej po policzku, potem kolejna i następna, zamieniając się w potok...
Angelę ścisnął za serce widok Bones tak bezbronnej, przytuliła ją mocniej, szeptając słowa pocieszenia, które były na miejscu, jednak zbyteczne. To nie one się liczyły, tylko obecność przyjaciółki. Po chwili Bones spojrzała na przyjaciółkę, wycierając dłonią kolejną łzę która spłynęła po policzku.
- Sweety, co się stało – zapytała po chwili Angela
- Ange, wczoraj Booth opowiedział mi coś, co bardzo mnie zasmuciło – szepnęła
- Chodź, usiądź obok mnie i opowiedz, to Ci ulży, uwierz mi złotko – rzekła wskazując jej kanapę
Obie usiadły po chwili na niej. Bones opowiedziała po krotce historie sprzed lat. To było dość smutna historia, dlatego nie dziwne, że w oku artystki zakręciła się łza i zaszkliły się w momencie.
Wiedziała, że Booth powiedziała je to w tajemnicy, ale znała przyjaciółkę i wiedziała, że nie wygoda tego i zachowa to dla siebie. To też obiecała jej Angela. Siedziały chwile w ciszy, którą przerwał telefon pani antropolog. Na wyświetlaczu migała ikona Booth. Chwyciła go do ręki, naciskając zieloną słuchawkę, umożliwiającą połączenie...
- Brennan, słucham – rzekła
- Cześć Bones, tu Booth – szepnął
- Cześć, jak się masz – spytała z troską w głosie
- Jakoś się trzymam – rzekł
- Wiesz mam prośbę do Ciebie – dodał po chwili
- Tak, jaką – zdziwiła się
- Za pól godziny mam spotkanie w biurze, i nie dam rady podjechać do Ciebie po raport, więc...
- Tak, nie ma sprawy zaraz tam będę – wtrąciła
- Dzięki - szepnął
- Nie masz za co mi dziękować, Booth wiadomo już kiedy pogrzeb - spytała
- Tak dziś o 15, do zobaczenia cześć- rzucił na pożegnanie
- Cześć – rzekła rozłączając się
Po chwili Bones podniosła się się kierowała w stronę biurka, gdzie zostawiła raport.
- Angela muszę już iść – oznajmiła
- Sweety, gdzie się wybierasz, czy coś się stało? – zapytała zaciekawiona artystka
- Nie Ange, jadę do FBI, na ten raport czeka Cullen, muszę go zawieźć, Booth pewnie nie jest w stanie teraz o nim myśleć – wyjaśniła
- Ok Sweety, jak się dowiesz czegoś więcej, daj znać – rzekła
- Dobrze odezwę się, pa – rzuciła opuszczając gabinet
- Pa – szepnęła Angela
Booth udała się na parking, gdzie czekał na nią jej nowy samochód, który dotarła od wydawcy w prezencie. Było to małe sportowe autko, które bardzo spodobało się jej partnerowi. Kiedyś w nagrodę dała mu się nim przejechać, a on cieszył się jak dziecko. W tej chili przypomniała się jej ta sytuacja. Na twarzy pojawił się lekki uśmiech na samo wspomnienie uśmiechniętej i radosnej twarzy partnera. Nie miała czasu do stracenia. Musiałą zawieźć raport do FBI, by Booth, jak najszybciej dostarczył go dyrektorowi. Nie chciała, by kolejny raz z jej winy miał problemy z szefem. Po chwili ruszyła przed siebie...
Joy!
NIe chodziło mi o bezpośrednio o zagarnięcie pomysły. Raczej o to żeby go nie powielać. Cieszę się, że nie zniechęciło cię to do pisania, bo jestem bardzo ciekawa Twojego opowiadanka. Czekam na kolejne części.
I nie gniewam sie na Ciebie i dziękuję za miłe słowa
Pozdrawiam i czekam na cd
Część 8
Rozpoczęła się sprawa Parkera. Już na samym początku sąd był przeciwny oddaniu chłopca Tempi. Powód: jest samotną kobietą, nie jest nawet w stałym związku, ma niebezpieczną pracę, nie mogą jej powierzyć małego chłopca. Tempi wiedziała, że będzie ciężko, niespodziewała się jednak takich trudności już na samym początku. Zmusiła Caroline, żeby ją reprezentowała. Ta nie chciała się zgodzić, bo nie jest specjalistą od sądu rodzinnego, lecz Tempi nie chciała nikogo innego. Bała się, że prawnik, którego by wynajęła nie byłby wystarczająco dobry. Musiała mieć pewność, że ten ktoś będzie całkowicie zaangażowany w tę sprawę. Że nie podda się tak łatwo i dobrze jej doradzi. Chcąc nie chcąc Caroline nie miała wyjścia i się zgodziła.
Kolejne rozprawy nie wnosiły nic nowego. Prokurator czepiał się wszystkiego. Zaczynając na niebezpiecznej pracy, poprzez natłok obowiązków, w końcu Tempi była znanym antropologiem i pisarką, a kończąc na życiu prywatnym. Wiele osób twierdziło, że dr Temperance Brennan to zimna kobieta, pozbawiona uczuć. Nie wyobrażno jej sobie jako dobrej matki, bo jak taka kobieta mogłaby stworzyć małemu dziecku dom i obdarzyła by go miłością i ciepłem.
Tempi było bardzo przykro, że wszyscy naokoło tak ją postrzegają. Zresztą sama jest sobie winna, myślała. Przez lata nie dopuszczała nikogo do siebie, nie miała przyjaciół, nie udzielała się towarzysko. Teraz to wszystko zwróciło się przeciwko niej. Ale ona tylko broniła się przed odrzuceniem, przed urazami, przed cierpieniem. Nie wiele osób wiedziało, że pod tą maską kryje się bardzo wrażliwa i ciepła osoba.
W sądzie nie pomogły nawet zeznania Angeli i reszty jej przyjaciół, wliczjąc w to Sweetsa, który przedstawił Bones od strony psychologicznej, ale w dobrym znaczeniu tego słowa. Nie pomogły tez zeznania brata Tempi i dr Gordona Gordona. Tak, wszyscy starali się jej pomóc.
Brakowało tylko jej ojca, lecz lepiej było go w to nie włączać, jego przeszłość mówiała sama za siebie. Pominięto też Jareda, jako alkoholik też by tylko zaszkodził.
Caroline sugerowała Bren, że mogło by pomóc zeznanie Parkera. Tempi jednak nie chciała się na to zgodzić. Chciała mu tego oszczędzić. Tak długo jak tylko mogła odwlekała to. Przyszedł jednak czas, że nie miała wyjścia i zgodziła się, żeby Parker zeznawał. Lecz pod pewnymi warunkami. Nie chciała go niepotrzebnie stresować. Postanowiono więc, że z Parkerem porozmawia psycholog w osobnym pokoju, a ich rozmowa będzie nagrywana i wyświetlana na sali sądowej.
Przyszedł dzień zeznań Parkera. Wszyscy zgromadzili się na sali sądowej, chłopiec zaś udał się z panią psycholog do osobnego pokoju.
- Witam Cię Parker, jestem Kathy- przedstawiła się pani- wiesz dlaczego tu jesteś?- zapytała chłopca
- Bones powiedziała tylko, że mam z panią porozmawiać- odpowiedział chłopczyk
- Kto to jest Bones?
- Tempi.
- To ta pani, która się Tobą teraz zajmuje?- Parker kiwnął główką- a dlaczego mówisz na nią Bones?- zapytała
- Tata tak na nią mówił, bo zajmuje się kośćmi.
- Twój tata z nią pracował, tak?
- Yhy…
- Czyli znałeś ją już wcześniej, tak?- zapytała
- Tak. Bones często chodziła ze mną i tatą do parku i na lody… Tata bardzo ją lubił
- Czyli była dziewczyną taty, tak?
- Nie. Chociaż chciałem, żeby nią była..- powiedział chłopczyk
- A wiesz dlaczego nią nie była?
- Jak kiedyś zapytałem tatę, to mi powiedział, że Bones nie może być jego dziewczyną, bo razem pracują i tak nie wypada. Ale ja i tak wiedziałem, że tata bardzo ją lubił. Jak była z nami, to tata był wtedy taki uśmiechnięty… Zawsze mówił, że Bones to wspaniała kobieta… i do tego ładna- dodał chłopczyk.
- A Ty ją lubisz?- zapytała pani psycholog
- Kocham ją- odpowiedział chłopczyk- bo Tempi jest kochana. Troszczy się o mnie i wszystko mogę jej powiedzieć… i zawsze mi pomaga… ona jest bardzo mądra, wiesz? I przy niej się nie boję…
- A czego się bałeś?
- Śniły mi się koszmary… i Tempi wtedy mnie przutulała i spała ze mną… i już się nie boję
- I co jeszcze robiła?
- I zapisała mnie do nowej szkoły…
- To już nie chodzisz do starej?
- Nie, bo koledzy się ze mnie śmiali… Z mamy i taty… i mówili, że nikt mnie nie kocha i nie chce… Ale ja wiem, że to nie prawda!! Bo tata mnie kocha i Tempi mnie kocha!! Ale nie chciałem tam chodzić.
- A jak Ci się podoba w nowej szkole?
- Tam jest super!! Mam nowych kolegów i nikt się ze mnie nie śmieje… I jest John, jego tata jest pilotem. Chciał, żebym kiedyś został u niego na noc, to jego tato mi opowie o samolotach!! Myślisz, że Tempi się zgodzi?- zapytał Kathy
- Nie wiem, musisz ją zapytać. A gdzie jest Twój tata?
- Wyjechał na misje. Bo tata pracuje w FBI i łapie przestępców razem z Bones. I jest też żołnierzem i musiał wyjechać…- chłopczyk posmutniał i spuścił głowę
- Tęsknisz za nim prawda?
- Bardzo… i Tempi też tęskni… Kiedyś widziałem, jak siedziała w nocy na kanapie i płakała. Trzymała zdjęcie taty. Ale ona mnie nie widziała, bo to było w nocy, a ja się obudziłem, bo chciało mi się pić. Jak jest nam źle, to jedziemy do mieszkania taty i sprzątamy…- Kathy wiedziała już, że ta kobieta ma dobry wpływ na chłopca i świetnie sobie daje rade. To, że chłopiec doszedł do siebie po takich przeżyciach, to zasługa wyłącznie tej kobiety.
- A chciałbyś z nią zostać?- zapytała
- Bardzo. Tata też by chciał…- powiedział Park
- A skąd wiesz o tym? Powiedział Ci tak?
- Kiedyś dał mi nr telefonu do Bones i powiedział, że gdyby coś się stało i on nie mógłby przyjechać, to mam zadzwonić do Bones i ona się mną zajmie… i że mogę jej o wszystkim powiedzieć, bo on jej ufa jak nikomu innemu.
- A rozmawiacie o tacie?
- Tak. Tempi często mi opowiada o nim… Ona mi go bardzo przypomina… Ciągle też mi powtarza, że jestem do niego bardzo podobny… Czasami śmieje się, że przekazał mi wszystkie swoje nawyki..
- To znaczy?
- Mówi, że tak jak tata jestem śpiochem i ciężko mnie zbudzić rano i zmusić, żebym wstał do szkoły… że tak jak tata ciągle myślę o jedzeniu i jestem głodny… i mówie rzeczy, których ona nie rozumie i muszę jej tłumaczyć….
- Czego nie rozumie?- zapytała zdziwiona psycholożka
- Różnych powiedzeń… Kiedyś jak byłem z tatą kupić mi książki do szkoły to tata kupił taką grubą książkę i powiedział, że to prezent dla Bones na święta. A jak go zapytałem co to jest to powiedział, że słownik fraz… fraz… taki z powiedzeniami!
- Słownik frazeologiczny?- podpowiedziała Kathy
- Tak. Powiedział, że jak Bones go przeczyta to już nie będzie musiał jej wszystkiego tłumaczyć, chociaż bardzo to lubi… A mogę Cię o coś zapytać?- zapytał Parker
- Możesz…
- No bo jak byliśmy u taty w mieszkaniu to ja znalazłem ten słownik… Myślisz, że mogę go dać Tempi na święta za tatę? No bo jego nie ma, a Tempi na pewno by się ucieszyła…
- Myślę, że możesz…- odpowiedziała Kathy. Chłopiec bardzo się ucieszył na te słowa.
- To jej dam, tata na pewno chciałby, żeby go miała… Nawet napisał do niej na pierwszej stronie…
- Tak..?
- Tak, ale nie mogę powiedzieć co… to tajemnica!
Pani psycholog usłyszała już to co chciała. Podziękowała chłopcu i pożegnała się z nim.
Na sali sądowej po tym wyznaniu małego chłopca, zapanowała cisza. Nikt, nawet sędzia nie spodziewał się usłyszeć, aż tylu rzeczy… tylu uczuć… Nawet Angela była zaskoczona i bardzo wzruszona… Wiedziała, że przyjaciółka kochała Bootha i pokochała też Parkera, ale nie spodziewała się usłyszeć tego wszystkiego od tego małego chłopca. Każdy już wiedział, kto tak połączył tych dwoje… tą kobietę i małego chłopca, co sprawiło, że byli ze sobą tak związani, szczerzy i otwarci wobec siebie. Połączyła ich tęsknota za jedną osobą… i oboje sobie nawzajem pomagali, byli dla siebie oparciem…
Wzrok wszystkich skierowany był na Tempi. A ta siedziała nieruchomo, jakby w trasnie… po jej twarzy płynęły łzy… Nagle wstała i szyko wyszła z sali, po drodze wycierając łzy. Nikt więcej się poruszył. W końcu sędzia przerwał ciszę. Wyznaczył termin następnej rozprawy na następny dzień. Wtedy też miała zapaść decyzja o losach chłopca…
Nadszedł dzień zakończenia sprway Parkera. Tempi miała nadzieję, że po wczorajszym zeznaniu Parkera, jej szanse wzrosły. I rzeczywiście tak było. Tym bardziej nie spodziewała się ciosu… Wyszła na jaw sprawa jej ojca. To co zrobiła ratując ojca od więzienia, teraz skierowało się przeciwko niej. Rzuciała wtedy na siebie cień podejrzeń o zabójstwo i uratowała ojca. A teraz przegrała najważniejszą bitwę w swoim życiu. Być może jest morderczynią!- takie oskarżenia padły w jej stronę. Sąd podjął decyzję. Parker trafił do systemu…
Część 9
Tempi była zrozpaczona. Nie mogła się pogodzić z decyzją sądu. Nie chciała oddawać Parkera. Bardzo przywiązała się do tego chłopca… Doszła nawet do pewnego wniosku, który zadziwił nawet ją samą. A mianowicie zdała sobie sprawę, że chciała być matką ale… To już wiedziała wcześniej, w końcu nawet poprosiła Bootha, żeby to on był ojcem. Pragnęła być matką dziecka Bootha… to właśnie dlatego wtedy tak bardzo upierała się, że to właśnie on ma być ojcem. Ange próbowała jej to uświadomić ale ona nie chciała jej słuchać. Uważała, że wszystko da się racjonalnie wytłumaczyć. Gdyby wcześniej uświadomiła to sobie… ale czasu nie można cofnąć. Przez ten krótki okres czasu jej marzenie, ukryte gdzieś na dnie serca powoli się spełniało… w końcu Parker był synem Bootha…
Pierwszy tydzień Parker spędził w domu dziecka. Tempi odwiedzała go jak tylko mogła. Za każdym razem serce jej się kroiło na widok chłopca… mały był smutny, często płakał, nie chciał się bawić z innymi dziećmi. Gdy Tempi jechała do domu, błagał ją, żeby go ze sobą zabrała. Było mu tam źle…
Po tygodniu trafił do pierwszej rodziny zastępczej. Bren pojechała razem z nim. Chciała wiedzieć co to za rodzina… z doświadczenia wiedziała, że po tych ludziach można było się wszystkiego spodziewać… Przysięgła sobie, że nie pozwoli skrzywdzić Parkera.
Nadeszła chwila pożegnania… Tempi zabrała chłopca na hustawkę do ogrodu i chwilę go huśtała…
- Parker….- zaczęła- za niedługo będę musiała wracać.
- Nie jedź- poprosił chłopczyk. Zszedł z huśtawki i przytulił się do Tempi- nie chcę tu zostać sam… a jak ktoś będzie chciał mnie zamknąć w bagażniku…?
- Park nikt Cię nie zamknie w bagażniku… obiecuję- teraz żałowała, że powiedziała mu o tym. Wiedziała, że musi go jakoś uspokoić…- posłuchaj mnie Park… nie będziesz sam, ja zawsze będę z Tobą, zawsze możesz na mnie liczyć, nie opuszczę Cię, rozumiesz?
- To zabierz mnie ze sobą!!
- Parker wiesz, że bardzo bym chciała ale nie mogę tego zrobić… wiesz o tym….
- Tak, wiem- powiedział smutno
- Musisz być dzielny- Tempi ponownie przytuliła chłopca, łzy leciały po jej twarzy. Tak bardzo chciała go stąd zabrać…- Mam coś dla Ciebie…- wyciągnęła z kieszeni komórkę i wręczyła chłopcu
- Telefon…?
- Tak. Zawsze będziesz mógł do mnie zadzwonić, jak będziesz smutny i będzie Ci źle… Jakby ktoś chciał Ci zrobić coś złego… zadzwonisz do mnie i ja przyjadę, dobrze?
- Obiecujesz?
- Obiecuję. Nie zostawię Cię, nigdy, pamiętaj o tym, dobrze? Tylko go schowaj i nikomu nie pokazuj, dobrze?- chłpoiec kiwną głową za znak, że rozumie- masz tam numer do mnie i w razie czego do Angeli- Parker schował telefon do kieszeni i zasunął zamek
- Będę za Tobą tęsknił Bones- po twarzy chłopca płynęły łzy
- Nie płacz Park, będę Cię odwiedzać, zobaczysz, nawet się nie obejrzysz jak jutro mnie zobaczysz…
- Przyjedziesz jutro?- zapytał z nadzieją w głosie
- Pewnie. Przywiozę Ci tą kolejkę od taty, chcesz?
- Super!!
Następnego dnia, tak jak obiecała, przyjechała i wzięła ze sobą kolejkę. Odwiedzała Parkera kilka razy w tygodniu. Wydawało się, że jest dobrze. Było tam też jeszcze dwoje dzieci, chłopczyk trochę starszy od Parka i dziewczynka. Rodzice, też byli w porządku, aż do czasu. Po dwóch tygodniach zadzwonił Park późnym wieczorem…
- Cześć Park, czemu Ty jeszcze nie spisz?- zapytała Tempi
- Jestem głodny i nie mogę zasnąć, boli mnie brzuch…- odparł chłopiec szlochając
- To poproś tą pania, żeby coś Ci zrobiła…
- Ale ona nie chce… Nie dali mi kolacji… ani dzisiaj ani wczoraj…- teraz już płakał- i zniszczyli kolejkę od taty!!
- Dlaczego nie dali Ci kolacji?- Tempi wiedziała już, że zaczynają się kłopoty. Już ubierała płaszcz i wychodziła z mieszkania…
- Bo powiedzieli, że za dużo jem, a nie pracuję!! Chociaż cały dzień nosiłem takie ciężkie i duże drewna i teraz wszystko mnie boli…- dalej płakał
- Nie płacz Park, zaraz tam będę- tak jak powiedziała tak zrobiła. Po drodze zadzwoniła jeszcze do Caroline, żeby przygotowała wniosek o zmianę rodziny, bo Parker tam nie zostanie.
I tym sposobem Parker trafił spowrotem do domu dziecka i potem do kolejnej rodziny. U tamtej Tempi nie chciała go zostawiać. Okazało się, że dzieci są głodzone i wykorzystywane do ciężkiej pracy. Parker tak jak mówił cały dzień nosił zbyt ciężkie drewna, jak na jego wagę. Miał całe ręce pozdzierane i posiniaczone. Bolały go nawet nogi. Nie pozwolili mu nawet iść do szkoły. Obie go z tamtąd zabrały jeszcze tego samego wieczoru.
Następna rodzina też nie była lepsza. Rodzice byli alkoholikami i wyżywali się na dzieciach. Oczywiście nikt o tym nie wiedział. Parker znowu dzwonił z płaczem, że pan był dziwny i śmierdział i go uderzył. I znowu interwencja Tempi. Znowu płacz, smutek i powrót do domu dziecka. Parker miał pecha. Tym razem w domu dziecka przebywał dwa miesiące, a potem trafił do kolejnej rodziny. Bones bała się, że jeżeli Parker znowu źle trafi, będzie z nim kiepsko. Martwiła się o niego, o jego psychikę. Cała jej uwaga była skupiona na nim.
Tempi nie zwracała już tak dużej uwagi na pracę. Coraz rzadziej wyjeżdżała w teren, zamiast niej, jeździli kolejni stażyści. Angela bardzo się o nią martwiła. Bones mizerniała w oczach. Gdy Parker trafił do następnej, trzeciej z kolei rodziny, prawie nie sypiała, czekając na telefon od małego… Całymi nocami czuwała, żeby w razie czego szybko interweniować. Nie mogła pogodzić się z myślą, że zawiodła. Zawiodła najważniejszą osobę w jej życiu… Zawiodała Bootha… On był gotowy powierzyć mi syna, a ja go zawiodłam, myślała. To ją jeszcze bardziej dobijało. Na powierzchni trzymał ją tylko Parker. Wiedziała, że on ma tylko ją… że gdyby jej nie było, nikt by mu nie pomógł…
Bardzo dobrze pamiętała jak to było, gdy ona była na jego miejscu. Nikt się nią nie przejął. Pamiętała jakie to uczucie iść spać głodnemu, jak jej było smutno i źle, gdy wszyscy wokół niej wmawiali jej, że nikt jej nie kocha, bo jak można kochać takie dziecko… Jak nią gardzili… Pragnęła oszczędzić tego Parkerowi. Starała się jak mogła… Wciąż powtarzała chłopcu, że go kocha i że nie jest sam.. że ma ją i ona go nigdy nie zostawi… Odwiedzła go tak często jak tylko mogła. Przywoziła mu prezenty, żeby nie czuł się opuszczony, żeby wiedział, że ona o nim pamięta. Czasami za zgodą rodzin zabierała go do parku i na lody. Nie mogłą jednak pozwalać sobie za dużo… i tak aż za często go odwiedzała według jego opiekunów…
Tej, jak każdej innej nocy czuwła… miała jakieś dziwne przeczucie, że coś się wydarzy… coś bardzo złego… I pierwszy raz w życiu przeczucie jej nie zawiodło…. Obudził ja dźwięk telefonu. Po melodi poznała, że to Parker…
- Parker…?- odebrała
- Tempi…- płakał chłopiec
- Park co się stało?!- zapytała przerażona
- Tempi przyjedź…
- Dobrze, zaraz będę. Co się stało Park?
- Ten pan… on- płacz nie pozwalał mu dokończyć
- Park..?
- On kazał mi się rozebrać i zaczął mnie dotykać…- Tempi zamarła….
c.d.n.
Biedny Parker, mam nadzieję, że Temp zabierze go z tamtej rodziny. Czekam na kolejną część:))
Cieszę się, że sie podba, cedk jutro, w międzyczasie taki OP,
z dedykacją dla nn:)
Nadzieja i cierpliwość... [OP]
Do niedawna, znaczy zanim miałem tą operacje, byłem najlepszym snajperem w całym FBI.
Jednak po niej, coś się w mnie zablokowało i nie udawało mi się oddać ani jednego dobrego, trafnego strzału. Tak było też i tym razem...
Przybyłem poćwiczyć do miejsca, które było dla mnie święte, jak dla Bones Limbo.
Potrafiłem godzinami siedzieć i strzelać do tarczy, ani razu nie pudłując... Jednak tym razem było inaczej...
Stanąłem obok jakiegoś innego mężczyzny, nie zwracając na niego uwagi i namierzyłem cel i oddałem strzał... Jeden potem kolejny...
Po chwili przerwał mi ów mężczyzna...
- Hej, Booth, zgadza się? - zapytał
- Chłopie, jesteś bajecznym strzelcem. Jestem Carson. - przedstawił się
- A ja nie, skupiam się – burknąłem skupiając się na celu
- Słyszałem, że w biegu robisz dziurę w środku dziesięciocentówki. - mówił
I trach, przybliżam tarcze, a tam same pudła, nie, co się dzieje – zastanawiam się. Clarson spogląda na tarcze i dobija mnie jeszcze bardziej..
- Wybacz. Wziąłem cię za kogoś innego - rzekł
Byłem bardzo przybity poranną sytuacją, która miała miejsce w strzelnicy FBI...
Szukałem pomocy o Sweetsa, jednak one ni dał rady mi w moim problemie pomóc. Przypomniałem sobie, że jest ktoś, kto już mi pomógł kiedyś, i może teraz też będzie w stanie. Nie miałem nic do tracenia. I nie myliłem się...
- Wiara i cierpliwość - rzekł
- A tak odnośnie mojego testu na strzelnicy... Może jakaś rada? - zapytałem
- Weź się w garść. Bądź mężczyzną. Wykaż się. Jest twoją partnerką, do kroćset. Wasza praca jest wysoce niebezpieczna. Ona liczy na twoją ochronę. Więc lepiej, żebyś ją, cholerka, dobrze bronił.
- Więc to jest ta fachowa porada? Po prostu wziąć się w garść? - spytałem nie rozumiejąc nic, a nic
- Zaiste. Gdy chodzi o mężczyznę i jego armatę, to kobieta jest naturalnym lekarstwem. Weź dr Brennan..., to znaczy, zabierz do tej twojej strzelnicy. Uda ci się, gdy staniesz przed nią. Zaufaj mi – poradził
Zastanowiłem się kilka razy o czym on do mnie mówił. Czy to Bones była tym kimś, kto miał mnie uleczyć? Nie byłem pewien, ale nie miałem nic do stracenia. Ona zawsze mnie wspierała, może i teraz coś wskóra - pomyślałem
Udajemy się na miejsce, gdzie zaraz wydarzy się coś, co potwierdzi moje być lub nie być doskonałym strzelcem. Przed wejściem Bones, chwyta mnie za rękę i zatrzymuje na chwile...
- Booth, uda Ci się – szepta
- Wierze w Ciebie, Ty też powinieneś uwierzyć – dodaje z czułością całując mnie na szczęście w policzek
- Teraz to wiem Bones – odpowiadam
Bones staje tuż za mną, trzyma kciuki, spogląda na mnie, uśmiecha się, a w jej oczach widzę, to, czego wcześniej nie widziałem.
- Wszystko jest gotowe agencie Booth – mówi strażnik
- Jestem gotów – mówię
Odwracam się jeszcze raz do tyłu, spoglądam na nią. Stoi w tym samym miejscu, patrzy na mnie, a w jej oczach widzę wiarę, że się uda, musi się udać. Co widzę? Bones jej serce i duszę, którą pragnę. Bones, jedyne co wiem na pewno, że Cie kocham i jestem gotów do walki na śmierć i życie – dociera do mnie
Nabieram powietrza w płuca, namierzam cel, przymykam oko lekko, koncentruje się na tarczy.
Cel jest kilka metrów przede maną. Skupiam się na nim, by w niego trafić. Po chwili strzelam...bez wahania. Jeden, dwa, trzy, wiele razy.
- Znakomicie Agencie Booth – słyszę
Odwracam się i ona nadal tam stoi. Jest szczęśliwa, bo mnie się udało. Podbiega do mnie przytula się, szepcząc Wiedziałam, że się nie poddasz
Odpowiadam tym samym. Spoglądam w jej oczy, w których widzę, nadzieje, że teraz tylko potrzeba czasu, byśmy przyznali się do uczucia, które w nas się zrodziło, byśmy stworzyli coś, co już dawno chcieliśmy stworzyć. Jestem cierpliwy. Teraz jestem gotowy, Bones i widzę, że Ty też - szeptam do niej
Opuszczamy to miejsce, by udać się razem na drinka, wychodzimy objęci. To początek czegoś, co skrycie marzyliśmy, a marzenia sie spełniają...
Ten dzień nie zaczął się rewelacyjnie dla mnie, jednak tak się skończył...
Dzięki za miłe słowa...
CZĘŚĆ IV
Stali patrząc sobie w oczy, nie wiedzieli co powiedzieć, co zrobić... Sweets patrzył na nich z nieskrywana radościa, której nie rozumieli. Po kilku minutach milczenia doktor odezwał się:
- Gratuluję, właśnie ukończyliście terapie.
- Ale to nie było nic, to nic nie znaczyło-zaczęli się tłumaczyć.
- Przecież o to w tym wszystki chodziło, o to abyście zrozumieli, że się kochacie.
- My naprawde tylko tak. Jedna chwila słabości.
- Teraz jedna, potem kolejna i kolejna. Tak właśnie powinno być.
- Ale my się tylko przyjaźnimy.
- Do zakochania jeden krok, jeden jedyny krok nic więcej...
- Wiesz co, Sweets ja to ci kiedys dołoże.
- Ależ agencie Booth, to żadna tajemnica, że ty i doktor Brennan się lubicia, bardzo lubicie, a może nawet kochacie... Wiecie co?? Wy sobie wszystko przemyślcie, a ja ide pogadać z Angelą.
Jak powiedział tak zrobił i w chwilę pote był w drodze do gainetu Angeli. Przyłapani n gorącym uczynku partnerzy nie mogli pozostawić tej sprawy nie załatwionej, ponieważ i oni wiedzieli, że to coś więcej. Postanowili obgadać całą sytuacje w mieszkaniu Brennan po pracy. Tym czasem w gabinecie artystki toczyła się bardo interesująca rozmowa.
- Jak myślisz Sweets, długo potrwa uświadamianie im jak bardzo się kochają??
- NIe wiem tego na 100%, ale wiem, że to nie będzie łatwe.
- Zdaję sobie z tego sprawe. Ale tak Cam to ma pomysły. Kiedy zobaczyła, że między nimi iskrzy wpadła na pomysł z tą terapią, że to niby służbowo, ale ja znałam prawde. No i mamy efekt.
- Tak ten pomysł był genialny. Nawet ja bym na niego nie wpadł.
- Teraz trzeba im dać czas, żeby to sobie jakoś poukładali.
- Masz rację. Niestety muszę przerwać naszą interesującą rozmowę. Mam wizytę pacjenta na 17.30.
- Pewnie, leć. Ja tym czsem obmyślę plan wrzucenia naszych zakochanych w ich ojęcia.
A oto kolejna część... Myślę, że Parker już za dużo przeszedł i trzeba coś zrobić...;)
Część 10
- Park..?
- On kazał mi się rozebrać i zaczął mnie dotykać…- Tempi zamarła…. Poczuła piekące łzy pod powiekami, nie mogła uwierzyć w to co usłyszała…. Chociaż wcześniej nie wierzyła w Boga teraz modliła się, żeby to nie była prawda- Tempi jesteś tam?
- Jestem Park. Zaraz przyjadę. A gdzie teraz jesteś?- zapytała wreszcie
- U siebie w pokoju… Jak on się przewrócił to uciekłem i do Ciebie zadzwoniłem…
- Dobrze zrobiłeś Parker. Posłuchaj mnie uważnie… weź ze sobą telefon i schowaj się gdzieś, dobrze? I czekaj na telefon ode mnie. Jak przyjadę to zadzwonię, dobrze?- Tempi nie mogła pozwolić, żeby go skrzywdzili… może jeszcze nie jest za późno, myślała… może jeszcze nie zdążył mu tego zrobić- już jadę Park- dodała i się rozłączyła.
Szybko się ubrała i wyszła z mieszkania. W głowie miała tylko jedno zdanie…” On kazał mi się rozebrać i zaczął mnie dotykać „ Po drodze zadzwoniła do Caroline, nie przejmowała się tym, że jest środek nocy. Pani prokurator była równie przerażona jak Tempi.
Bones dojechała na miejsce dosyć szybko. Ulice były puste, a to nie było aż tak daleko. No i oczywiście nie zwracała uwagi na przepisy. Wysiadła z samochodu i skierowała się do drzwi. Nie zawracała sobie głowy cichym pukaniem tylko zaczęła pięścią walić w drzwi z całej siły. W końcu drzwi się otworzyły, a nich stanął mężczyzna…
- Ty bydlaku!!!- Tempi zamachnęła się i użyła całej swojej siły. Facet wylądował na podłodze. Tempi przeszła obok niego- Parker!!!- zaczęła wołać chłopca- Parker!! Parker gdzie jesteś?- zaczęła po kolei przeszukiwać wszystkie pokoje, nie zwróciła najmniejszej uwagi na pozostałych lokatorów, których obudziła swoim najściem. Po Parkerze nie było śladu- gdzie on jest?- zapytała właścicielkę domu. Ta nic nie odpowiedziała- pójdziecie za to siedzieć!!
- Ale o co pani chodzi?- zapytał mężczyzna, udając, że nic nie rozumie
- Już Ty dobrze wiesz o co!!- już miała się z powrotem na niego rzucić ale nagle zrezygnowała. Wyciągnęła komórkę i zadzwoniła do Parkera.
- Tempi…?- usłyszała
- Parker, już jestem, gdzie jesteś?- zapytała chłopca
- W garażu… kazałaś mi się schować… a on mnie szukał po całym domu….
- Idę do Ciebie- i się wyłączyła.
Wyszła z domu i ruszyła w stronę niewielkiego garażu. Otworzyła drzwi i weszła do środka..
- Park…?
- Tu jestem, za samochodem…- poszła w tamtą stronę. A widok, który zobaczyła sprawił, że zamarła… W kącie siedział mały chłopiec, skulony… i zapłakany, w samej piżamie, trochę porwanej… W małych rączkach ściskał telefon. Tempi podeszła do niego i wzięła go w ramiona. Bardzo długo go tuliła, aż przestał płakać. W tym czasie przyjechała Caroline z policją. Tempi wzięła go na ręce i zabrała do samochodu. Przechodząc koło Caroline powiedziała...
- Zabieram go do siebie i nikt mi w tym nie przeszkodzi- posadziła małego na tylnym siedzeniu, a sama usiadła za kierownicą i ruszyła.
Gdy dojechała pod swój blok, Parker już spał, wzięła go z powrotem na ręce i ruszyła do góry. Weszła do mieszkania i położyła małego do swojego łóżka. Rozebrała się i położyła obok niego. Chłopiec się obudził…
- Tempi… gdzie jesteśmy?- zapytał
- W domu Park, jesteśmy w domu…- mocno przytuliła chłopca i pocałowała w czoło- śpij, jestem obok i będę całą noc…- i tak zasnęli. Mały chłopiec wreszcie poczuł się bezpiecznie, a Tempi choć przez chwilę nie musiała się o niego martwić… wiedziała, że jest bezpieczny.
Rano przyjechała Caroline. Powiadomiła Tempi, że mały po południu ma wrócić do domu dziecka. Nie mogła nic zrobić.
- Dr Brennan próbowałam wszystkiego, dzwoniłam gdzie tylko się dało, nic nie możemy zrobić. Tamci ludzie poniosą konsekwencje, ale Parker musi wrócić. Nie możemy zmienić prawa.
- Co to za prawo co pozwala krzywdzić małe dzieci!!- Tempi była oburzona, że nawet w takiej sytuacji prawo jest bezlitosne- Booth pół życia stawał w obronie prawa, a teraz jego syn cierpi!!
- Przykro mi.- Caroline rozumiała Brennan, lecz była bezsilna- Do widzenia- i wyszła
Tempi została sama. Nie zamierzała oddawać Parkera. Mały jeszcze spał a ona siedziała w kuchni z kubkiem kawy i myślała co zrobić… Tak, wiedziała już co zrobi. Będzie ją to dużo kosztowało ale nie ma innego wyjścia. Nie odda Parkera… nie pozwoli, żeby znowu ktoś go skrzywdził. Tym razem jest pewna, że postępuje dobrze… Wzięła do ręki telefon i wybrała dobrze znany sobie numer…
- Tato…? Potrzebuję Twojej pomocy…
c.d.n.
kolejna część powinna być do wieczora:) pozdrawiam wszystkich*)
i wszystkie super piszecie!!!
Część 11
- Chcesz porwać syna Bootha i z nim uciec?!- Max był nie tyle zły co zaskoczony
- Pomożesz mi?- zapytała Tempi
- Czyś Ty oszalała? Wiem, że się martwisz o małego ale to…!!
- To jedyne wyjście. Wierz mi, że gdybym mogła zrobić coś innego to już dawno bym to zrobiła…- Tempi smutnym wzrokiem spojrzała na chłopca… siedział w pokoju na kanapie i oglądał kreskówki- popatrz na niego… tyle przeszedł….
- Kochasz go prawda?- zapytał ojciec
- Jak można go nie kochać? Jest uroczy…
- Nie mówiłem o nim… tylko o jego ojcu…
- Tato…- zaczęła Tempi
- Kiedy się wreszcie do tego przyznasz Tempi…? Wiem, że robisz to dla niego…
- To jego syn!! A ja go zawiodłam…- Tempi spuściła głowę a z oczu poleciały łzy
- Skarbie…- Max próbował pocieszyć córkę- nie zawiodłaś go, nawet tak nie myśl…. Byłaś z Parkerem od samego początku, nie zostawiłaś go, to dzięki Tobie jest taki jaki był…
- Proszę Cię tylko o to, żebyś pomógł nam zniknąć… Czy to tak dużo..?
- Na pewno jesteś na to gotowa? Poświęcisz wszystko dla Parkera? Zostawisz przyjaciół i pracę, którą tak bardzo kochasz…?
- Tak. Już dawno powinnam była to zrobić!
- Ale będziesz musiała się z nim na chwilę rozstać….
- Nie ma mowy!!Nie…- Max przerwał córce
- Spokojnie… Będą szukać kobiety z dzieckiem… a nie dziadka z wnukiem…
- Więc mi pomożesz?- Tempi nie kryła radości
- Oczywiście, że Ci pomogę córeczko. Chciałem się tylko upewnić, że na prawdę tego chcesz…
- Gdybym nie chciała nie przyszłabym tu…
- O której masz go oddać?
- Caroline powiedziała, że po południu.
- Więc załóżmy, że zaczną Cię szukać dopiero wczesnym wieczorem… do tego czasu musimy opuścić stan….
Angela siedziała w swoim gabinecie próbowała odtworzyć twarz ich ostatniej ofiary. Było już późno, godziny pracy minęły już jakiś czas temu. Usłyszała pukanie.
- Caroline! Co Cię tu sprowadza?- zapytała artystka
- Szukam dr Brennan. Jest tutaj?
- Nie, nie ma jej. Po wczorajszym incydencie wzięła wolne na dzisiaj. Czy coś się stało?
- Jeszcze nie wiem- odparła pani prokurator- dr Brennan miała po południu odwieźć Parkera do domu dziecka i do tej pory się nie pojawiła. Dzwoniłam do niej ale jest poza zasięgiem. Myślałam, że jest w pracy…
- A szukałaś jej w mieszkaniu? Na pewno tam jest. Może z Parkerem było źle… bardzo się tym przejęła…- Ange była równie przejęta jak przyjaciółka
- Właśnie miałam tam jechać ale najpierw wstąpiłam tutaj…
- W takim razie pojadę z Tobą…
Obie ruszyły do wyjścia, wsiadły do samochodu Caroline i pojechały.
Stały już chwilę pod drzwiami Bones ale nikt nie otwierał.
- Wygląda na to, że ich tu nie ma- stwierdziła Ange
- Jak ich tu nie ma, to gdzie są?
- Może coś się stało…- Ange sięgnęła do torebki i wyciągnęła klucze- wejdziemy i sprawdzimy…
- Skąd masz klucze?
- Bren dała mi je po wyjeździe Bootha, było z nią źle, a ja się martwiłam…- otworzyła i weszły.
W mieszkaniu panowała cisza. Obejrzały wszystkie pokoje. To co zobaczyły w sypialni i pokoju Parkera dało im do myślenia.
- To mi wygląda na to, jakby ktoś bardzo szybko się pakował…- odparła Caroline.
W obu pokojach leżały porozrzucane ubrania. Szafy były otwarte i świeciły pustkami. W salonie leżały puste walizki, widocznie były za małe. Również w łazience brakowało wielu podstawowych kosmetyków…
- Czy myślisz o tym samym co ja?- zapytała przestraszona Ange
- Nie wiem co Ty myślisz, ale mi to wygląda na ucieczkę… a raczej porwanie….
Półtora roku później…
Ange siedziała w swoim mieszkaniu i czytała ostatnią powieść swojej przyjaciółki. To już półtora roku, gdy jej nie widziała. Bardzo za nią tęskniła, zresztą nie tylko ona. Wszystkim zezulcom jej brakowało. W instytucie życie toczyło się swoim rytmem, każdy miał swoje zajęcie. Dało się odczuć jednak jakąś pustkę… Było za cicho. Wszyscy pracownicy przyzwyczaili się do ciągłych kłótni i krzyków słynnej pary… potem instytut wypełniał śmiech dziecka i pouczenia jego opiekunki, gdy coś nabroił… a teraz było przerażająco cicho. Gabinet dr Brennan stał pusty, nikt nie chciał go zająć. Każdy miał nadzieję na powrót pani antropolog.
Jedyną osobą, która wiedziała, że dr Brennan nie zamierza wracać, była Angela. Początkowo bardzo martwiła się o przyjaciółkę, jednak kilka maili od niej ją uspokoiło na dobre. Wiedziała, że nic jej nie jest i jest szczęśliwa.
Przerwała na chwilę czytanie i poszła do kuchni z zamiarem zrobienia sobie herbaty, gdy usłyaszła pukanie. Kto to może być, pomyślała. Spojrzała na zegarek, o tej porze… było już po północy. Otworzyła drzwi i o mało się nie przewróciła, zdążyła chwycić się klamki…
- O mój Boże- wyszeptała- o mój Boże… to naprawdę Ty?- spytała z niedowierzaniem i radością w oczach
- Witaj Ange…- gość nie zdążył nic więcej powiedzieć. Ange dosłownie rzuciła się na przybysza, ściskając go mocno i piszcząc z zachwytu- Ange też się cieszę, że Cię widzę ale zaraz mnie udusisz…
- Przepraszam…- odparła artystka i puściła gościa, ku jego wielkiej uldze- ale jak…? Zresztą nie ważne, ważne że jesteś Booth…
- Wpuścisz mnie do środka czy będziemy tu tak stać…
- Oczywiście, wejdź- i wpuściła przyjaciela do środka- napijesz się czegoś?
- Prawdę mówiąc… ja tylko na chwilę… Byłem u Bones, ale jej sąsiadka powiedziała, że się wyprowadziła i nie wie dokąd…- zaczął Booth
Ange spojrzała na agenta… więc to jej przypadło przekazanie smutnych wieści… Poszła do kuchni, zaparzyła kawy i wróciła z powrotem do Bootha.
- Masz i siadaj- rozkazała i wręczyła mu kubek z kawą
- Powiesz mi, gdzie ona teraz jest?- zapytał z nadzieją w głosie- a może nie chce mnie widzieć…- wyszeptał smutno i spuścił głowę- w końcu nie było mnie prawie dwa lata… to dużo… nie zdziwię się, jak już nie chce mnie znać…
- Booth co Ty mówisz? Nawet nie wiesz jaką radość jej sprawisz… chodzi o to, że ja nie wiem, gdzie ona jest… nikt nie wie…
- Jak to?- zapytał agent nic nie rozumiejąc
- Bo chodzi o to, że…. Bo ona….
- Ange…? Co się dzieje?- Booth zaczął się już niepokoić, tym bardziej, że po twarzy artystki zaczęły płynąć łzy- Ange…?
- Ona uciekła Booth…
- Co…!? Jak to uciekła?! Ange…?
- Z Parkerem…- dodała
- A co ma do tego Parker?- Booth zaczął się już denerwować
- On…- Ange zebrała w sobie wszystkie siły i opowiedziała przyjacielowi, co się działo w czasie jego nieobecności. Serce jej się kroiło, gdy widziała jak po jego twarzy płynęły łzy, płakał jak dziecko. To było dla niego za dużo. Spodziewał się zobaczyć wreszcie kobietę, którą kochał, dla której przeżył piekło i swojego ukochanego synka, a nie usłyszeć coś tak strasznego… Gdy skończyła, przytuliła go mocno i pozwoliła mu się wypłakać…
- Ang… ile oni przeszli… ile wycierpieli… i Parker… mój syn….
- To prawda, dużo przeszli… ale teraz jest im dobrze Booth, są szczęśliwi i bezpieczni…
- Skąd to możesz wiedzieć Ang…?
- Bo Tempi do mnie pisała…
- Jak to? Mówiłaś, że nie wiesz gdzie ona jest
- Bo nie wiem. Bren wysłała do mnie kilka maili, dlatego wiem, że nic im nie jest. Ale nie napisała, gdzie są. Coś Ci pokażę…- wstała i poszła do sypialni. Po chwili wróciła z kopertą.
- Myślę, że powinieneś to przeczytać…- podała mu kopertę i zostawiła go samego.
Booth otarł łzy i otworzył kopertę. W środku była kartka zgięta na pół i coś jeszcze… Zdjęcia… Pierwsze z nich ukazywało Bones z Parkerem… siedzieli na trawie i chyba… łaskotali się nawzajem. Booth uśmiechnął się na ten widok. Na następnym był Parker z psem… dużym, biszkoptowym labradorem… chłopiec tulił się uśmiechnięty do psa. Na jeszcze następnym była sama Bones…. Jaka ona jest piękna, pomyślał Booth… siedziała na trawie pod drzewem w letniej, niebieskiej sukience na ramiączkach… włosy miała rozpuszczone, a wzrok skierowany gdzieś w bok.. jej twarz rozjaśniał szeroki uśmiech… najwidoczniej coś sprawiało jej radość… coś na co patrzyła… Ostatnie zdjęcie najbardziej spodobało się Boothowi, przedstawiało ich oboje… Tempi dalej siedziała pod drzewem, a u niej na kolanach siedział Parker… mocno go obejmowała… wzrok obojga skierowany był wprost na Bootha… oczy im lśniły… szeroko się uśmiechali… Ange ma rację, pomyślał Booth, są szczęśliwi… gdziekolwiek są…
Odłożył zdjęcia i wziął do ręki zgiętą kartkę. Teraz było mu już trochę lepiej, są bezpieczni…. Rozłożył kartkę i zaczął czytać….
Kochana Ange
Jak sama zauważyłaś na zdjęciach, nic nam nie jest. Jest nam tu dobrze, dlatego nie martw się o nas, proszę. Parker już dawno doszedł do siebie i jest radosnym i ciekawym świata chłopcem. Tęsknię za Tobą, bardzo… Za Wami wszystkimi… Ale nie żałuję tego co zrobiłam… Gdyby trzeba było zrobiłabym to jeszcze raz… Uśmiech na tej kochanej twarzyczce rekompensuje mi wszystko co straciłam. Uśmiech tak bardzo podobny do uśmiechu Bootha… Teraz już wiem co to jest miłość, Ange. Co to znaczy kochać… Gdybym wcześniej Cię posłuchała… od dawna próbowałaś mi to uświadomić, a ja byłam taka uparta… Może gdybym wcześniej to zrozumiała, to czego tak naprawdę pragnęłam… to co było ukryte gdzieś na dnie mojego serca… Wydobył to Parker, mały chłopiec, tak bardzo podobny do swojego ojca… tak bardzo mi go brakuje Ange. Park jest tak do niego podobny, z każdym dniem coraz bardziej. Tak bardzo bym chciała, żeby był tu z nami… Teraz wiem, że zawsze go kochałam i dalej kocham… Wiem, że nie mogę żyć nadzieją, że on jeszcze kiedyś wróci… ale tak bardzo bym chciała… żeby tu był i patrzył jak jego ukochany synek rośnie… Kiedyś odkryłam coś, czego Ci nie powiedziałam Ange. Dlaczego kiedyś tak bardzo się upierałam, żeby to Booth był ojcem mojego dziecka… Chciałam być matką, owszem, ale nie jakąś matką, tylko matką dziecka Bootha. Uważałam wtedy, że skoro nie wolno mi być szczęśliwą, bo wszyscy których pokocham mnie opuszczają, to tym sposobem cząstka Bootha zawsze będzie ze mną… to tak jakby on był ze mną… Teraz to pragnienie się spełnia…. W końcu Parker jest synem Bootha…
Trzymaj się Ange, może jeszcze kiedyś się spotkamy….
Tempi
Booth siedział i wpatrywał się w list. Łzy płynęły znowu po jego twarzy. Muszę ich znaleźć. Muszę… myślał. Ja też Cię kocham Bones… i chcę tego samego co Ty…
Tak znalazła go Ange. Usiadła obok niego i poklepała go po ramieniu, dodając mu otuchy.
- Znajdziesz ich, Booth. Tylko Ty możesz ich znaleźć. Nikomu innemu to się nie udało.
- Nikt ich nie szukał?- zapytał zdziwiony
- Żartujesz?!Brennan jest poszukiwana w całych stanach za uprowadzenie dziecka. Nawet FBI miało ich szukać… ale…
- Co Ange?
- Nie starali się za bardzo… Agenci chyba uważali, że oddadzą Ci przysługę nie znajdując ich… szanowali Was… wiedzieli, że tak będzie lepiej dla nich…
- Ale szukali ich?
- Tak. Ale ich nie znaleźli. Zupełnie jakby zapadli się pod ziemię.
- Pod ziemię mówisz…- Booth popatrzył na Ange tym swoim wzrokiem, takim jaki miał, gdy podczas sprawy wpadł na jakiś nowy trop…
- Ty już coś wiesz…- stwierdziła Angela patrząc na przyjaciela
- Bones sama by się tak po prostu nie zapadła pod ziemię… zwłaszcza gdy wszyscy szukali kobiety z dzieckiem… ktoś musiał jej pomóc…- i znów ten błysk w oczach
- Ale kto?- zastanawiała się Ange
- Pomyśl Ange… Kto jest mistrzem w znikaniu i pojawianiu się znikąd…?
Ange doznała olśnienia… że też wcześniej na to nie wpadła…
- Max…- wyszeptała
- Tak, Max…- Booth potwierdził słowa artystki- a to oznacza, że możemy ich nigdy nie znaleźć….
c.d.n.
Następna część się tworzy, więc będzie jurto. Mam nadzieję, że się Wam podoba. Nie jestem tak dobra jak Wy, ale staram się jak mogę… No i oczywiście chciałam się z kimś podzielić moimi wymysłami…. Mam nadzieję, że ktoś to jeszcze czyta…
To opowiadanie jest świetne.
Mam nadzieje,że Booth odnajdzie Bones i Parkera.
Czekam na ciąg dalszy:)
Ines ekstra opowiadanie.
Isis bardzo fajnie, szkoda, tylko, że tak krótko.
Joy świetnie. Uważam, że Temp dobrze postąpiła porywając Parkera. Mam nadzieję, że Boothowi uda się odnaleźć Temp i Parkera. Czekam na cd.
Ines fajny pomysl z tym opkiem z ekstara zakonczeniem xD czekam na cd poprzedniego opoka ;)
Isis super pomysl na terapie dla "zakochanych" ... ;) czekam na cd :P
Joy mi sie bardzo podoba Twoje opowiadanie i czytam je z zapartym tchem :) mam nadzieje ze Booth odnajdzie tych ktorych kocha.. xD
czekam na cd ;)
proszę oto on, kolejny się pisze ;D
Tymczasem w FBI
Booth siedział nadal u siebie przeglądając stertę papierów, którą poznosił z archiwum. Szukał w nich czegoś, co doprowadziło by go do motywu zbrodni, którą dokonano na jego przyjacielu, jak i sprawcy, który zbezcześcił ludzkie ciało i godność. Musi to zrobić dla niego, nie może się poddać i siedzieć z założonymi rękoma. Czytał każde zdanie, nawet te pisane drobnym maczkiem, bo przecież każde słowo, nawet to niby bez znaczenia, może go naprowadzić na coś, an jakiś trop, na cokolwiek, co mu pomoże rozwiązać ta zagadkę.
Siedział w skupieniu, na chwile nie podnosząc głowy, chyba, że na moment, by odnaleźć śród bałaganu filiżankę świeżej i aromatycznej kawy, która powoli stygła i traciła swój smak.
Był tak pochłonięty wykonywanymi czynnościami, raportami, ze zatracił się w nich, zapominając o bożym świecie, tym bardziej o zegarku, który kilka minut temu wybił godzinę 9, godzinę , o której umówił się z młodszym bratem.
Jared stał w progu od kilku chwil przyglądając się bratu, który był tak pochłonięty pracą, że nie zauważyłby chyba nawet, jak byś się budynek walił. Był skupiony, skrupulatnie sprawdzał każdą stronę z dokładnością i zrozumieniem czytając w myślach tekst.
Obecność brata zdradziło jego kichnięcie. Booth na początku nie wiedział, co się dzieje, jednak po chwili podniósł głowę, a jego wzrok zatrzymał się na młodym i dość przystojnym mężczyźnie który stał oparty o framugę drzwi, bacznie się mu przyglądając.
Był to wysoki, dobrze zbudowany młodzieniec, krótko ostrzyżony, gładko ogolony, ubrany w mundur. Na twarzy malował mu się lekki uśmiech.
- Jared – szepnął Booth
- Seeley – rzekł
- Wejdź – poprosił Booth
Wstał i podszedł do brata, podając mu rękę na przywitanie. Ten niewiele myśląc w geście uścisnął mu dłoń. Po chwili oboje trwali w bratczynym uścisku.
To było ich pierwsze spotkanie od kilku lat. Byli nim lekko zestresowani. W końcu rozstali sie w gniewie.
Wiele się u obojga zmieniło od tamtego czasu.
Oboje awansowali w pracy, jednak jeśli chodzi o sferę uczuciową byli w kropce, z tym, że Seeley ma syna, którym może się pochwalić, gdyż Parker to naprawdę cudowny malec. Choć jemu nie ułożyło się z jego matką , to łączą ich pozytywne relacje, a nawet przyjaźń.
Jared nie miał szczęścia w miłości, czego przyczyną była jego słabość do pięknych i inteligentnych kobiet. Jednak nie umiał obdarzyć ich niczym, z kobietami łączył go tylko seks i inne przyjemności.
- Siadaj i opowiadaj – rzekł Booth wskazując bratu miejsce
- Dzięki – rzucił Jared
- Może się czegoś napijesz, wody ? - spytał
- Chętnie napiłbym się kawy, w sumie nie zdążyłem zjeść śniadania – burknął pod nosem
- To zupełnie, jak moja partnerka – rzekł Booth, na samo wspomnienie pojawił się mu uśmiech na twarzy
- Twoja partnerka? Agentka? - spytał zaciekawiony
- Nie antropolog, niedługo ją poznasz – rzekł
- To co ona bada? - spytał zdezorientowany
- Kulturę starożytnego Rzymu, Grecji, a może Egiptu - spytał nie mogąc powstrzymać sie od śmiechu
- Nie Jared to archeolog, ona zajmuję sie kośćmi, jest biegłym sądowym antropologiem, najlepszym w mieście - oznajmił z dumą
- Braciszku z kim Ty pracujesz – rzekł Jared
- Ona jest świetna w tym, co robi, wierz mi – oznajmił
- Już się nie mogę doczekać, by ją poznać, ładna? – spytał Jared
- Tak, ładna, nie ona jest śliczna – rzekł Booth mając przed oczyma uśmiechnięta twarz Bones
- To tym bardziej chcę ją poznać – dodał
- Będziesz mieć wkrótce okazje, zaraz tu będzie – rzekł
- Poczekam – powiedział
W tym samym czasie Bones dojechała do siedziby FBI, krocząc długim korytarzem prowadzącym do gabinetu jej partnera. Nie wiedziała, że czeka tam na nią nie tylko jej partner Booth, ale i jego młodszy brat, o którego istnieniu nie miała pojęcia...
Proszę oto następna część:) następna może jeszcze dzisiaj...
Część 12
Minął miesiąc od powrotu Bootha. Agent wrócił do pracy w FBI, jednak całą swoją uwagę skupiał na czymś innym. Cały czas szukał Bones i swojego syna. Wiedział, że skoro Max pomógł Tempi zniknąć to będzie ciężko ich znaleźć, ale nie spodziewał się, że aż tak. Ange pomagała mu jak tylko mogła. Całymi wieczorami siedziała w necie szukając jakichś śladów, nowych nazwisk, które pojawiły się z nikąd. Większość z nich, to były osoby objęte programem ochrony świadków. Martwiła się, że być może nigdy nie uda im się ich znaleźć. Ta myśl przerażała ją najbardziej… Teraz, kiedy Booth wrócił i wszystko mogło się ułożyć, mogli być wreszcie szczęśliwi, nie było ich. Ange patrzyła jak Booth był coraz to bardziej poirytowany tym wszystkim. Nie raz przeklinał Maxa, że tak dobrze ich ukrył. Ange modliła się, żeby wkrótce się znaleźli, bo agent już dłużej tego nie wytrzyma….
Booth w tym czasie siedział nad zaległym raportem. Nie miał ostatnio głowy do pracy. Myślał tylko o jednym… nie mógł znaleźć Bones i syna. Max naprawdę się postarał. Zresztą nie było się czemu dziwić, jego córka mogła iść do więzienia za uprowadzenie dziecka. Booth cały czas się zadręczał, obwiniał siebie o to, co się stało. Tak bardzo chciał ich znaleźć, wziąć w ramiona i powiedzieć, że już nie muszą się ukrywać, że on już wrócił i będzie przy nich… Wciąż zastanawiał się, jaka będzie ich reakcja… jaka będzie reakcja Bones na jego powrót… Czytając maila zrozumiał, że ona już dawno pogodziła się z jego odejściem… myślała, że on już nie wróci. Czy naprawdę się ucieszy, że wróciłem, pytał sam siebie… Czy mi wybaczy, że musiała przejść przez to wszystko przez mnie..? Wiedział, dlaczego to zrobiła… sama przeszła przez system… dobrze wiedziała jak tam jest… chciała oszczędzić tego Parkerowi, dlatego że on był jego synem… Sama przy tym cierpiała, zupełnie jakby wróciła do przeszłości, od której tak bardzo chciała uciec… Tylko on jeden wiedział ile ja to kosztowało… i zrobiła to dla niego. Wiedział, że nigdy nie zdoła jej się odwdzięczyć za to, co zrobiła dla Parkera. Była wspaniałą kobietą i to jemu przypadł ten zaszczyt bycia jej partnerem, przyjacielem i nie tylko… był mężczyzną, którego pokochała i dla którego zrobiłaby wszystko. Tym bardziej było mu źle, że ludzie tak źle o niej myśleli, nie chcieli jej oddać Parkera, nie widzieli, że ona nie byłaby w stanie go skrzywdzić….
Siedział tak zamyślony, gdy nagle jego rozważania przerwał telefon. Spojrzał na wyświetlacz, to Angela.
- Cześć Ange, co tam?
- Booth możesz tu teraz przyjechać?- usłyszał
- Coś się stało?
- Nie, chociaż nie wiem. Chyba coś mam…- to mu wystarczyło. Zerwał się z krzesła i wybiegł z budynku. Po chwili był już w instytucie. Skierował się od razu w stronę gabinetu artystki.
- Hej Ange, co masz?- zapytał z nadzieją w głosie. Z każdym wezwaniem artystki tej nadziei było coraz mniej
- Popatrz. Szukałam nowych nazwisk i znalazłam to. Mogą to być oczywiście kolejni świadkowie… ale…. Coś mi mówi, że tym razem jesteśmy blisko…
- Pokaż mi te nazwiska- poprosił Booth- przeleciał wzrokiem listę i jego wzrok zatrzymał się na jednym nazwisku… Joy Daisy…
- Booth…? Wszystko w porządku?- zapytała Ange. Od razu zauważyła zmianę na twarzy przyjaciela
- Ange możesz mi podać jej adres…- i pokazał o które nazwisko mu chodzi
- Joy Daisy..?- zapytała zdziwiona artystka- kto się tak nazywa? Czemu akurat to?
- Po prostu sprawdź- poprosił agent, oczy mu błyszczały jakby już ją znalazł
- Dobrze- Ange wpisała w komputerze imię i nazwisko- to samotna matka, mieszka z synem i ojcem
- Masz adres?- Booth już nie mógł ustać w miejscu, wiedział, że ją znalazł, to imię i nazwisko mówiło samo za siebie
- Tak. Mieszka na drugim końcu Stanów w górach- dopowiedziała artystka
- Więc muszę sobie zarezerwować lot
- Co? Zamierzasz tam lecieć?! Teraz?
- Tak. Jeszcze dzisiaj.
- Ale dlaczego? Nie wiemy kim ona jest. Już było tyle fałszywych tropów… skąd wiesz, że to nie jest kolejny?- Ange wiedziała, że Booth bardzo pragnął ich odnaleźć ale w tej chwili był już zdesperowany
- Bo tym razem, to oni. Jestem tego pewny, tak samo jak tego, że jutro wstanie słońce- powiedział z uśmiechem na twarzy i radością w oczach
- I wyczytałeś to z imienia i nazwiska?
- To nie jest tylko imię i nazwisko, Ange. To cała Bones- uściskał Ange i wyszedł.
Ange została sama i wpatrywała się w miejsce, gdzie przed chwilą stał agent. Nic z tego nie rozumiała. Popatrzyła jeszcze raz na imię i nazwisko, które dało Boothowi tyle radości… Joy Daisy… kto się tak nazywa… pomyślała jeszcze raz, przecież to śmieszne. Ta kobieta musi być naprawdę dziwna albo… niezwykła. Żeby tylko się potem nie załamał…. Pomyślała i wróciła do pracy.
c.d.n.
Joy Daisy, jak nic Bones:) Joy - prawdziwe imię, Daisy - stokrotka, ulubiony kwiat, świetne, czekam na cdk:)
I kolejna część… Miłego czytania:)
Część 13
Booth podjechał pod mały drewniany domek. Stał pośród drzew nad jeziorem. Widok aż zapierał dech w piersiach. Naokoło jeziora były góry…. Szczyty wznosiły się wysoko do nieba i nikły w białych obłoczkach. Zatrzymał samochód i zgasił silnik.
Przez całą drogę w samolocie nie spał, nie mógł. Był za bardzo podniecony spotkaniem, które go czekało… Wreszcie… wreszcie ich znalazłem. Wysiadł z samochodu i głęboko odetchnął świeżym, górskim powietrzem. Dopiero teraz w jego umyśle pojawiły się wątpliwości. A jeśli Ange ma rację, myślał, jeśli to kolejny fałszywy trop… Ale serce podpowiadało mu co innego, że w końcu zakończył swoje poszukiwania. To muszą być oni. I z tą myślą ruszył do drzwi.
- Dobrze, teraz włóż tą włochatą kuleczkę do środka i posmaruj…
- Tak?- zapytał dziecięcy głosik
- Tak, właśnie tak- odpowiedział kobiecy głos
- Myślisz, że się uda?
- Nie wiem, mam nadzieję.
- Może powinniśmy poczekać na dziadka…?- zapytał chłopiec
- Zanim dziadek by wrócił z miasta to by nas zalało…
- A gdzie się nauczyłaś naprawiać rury?- znowu dziecięcy głos
- Twój tato mnie nauczył…- kobieta uśmiechnęła się na to wspomnienie- dobrze teraz włóż jedną w drugą, a ja przytrzymam.
- Ok.- chłopiec zrobił co mu kazano. Przerwało im pukanie…
- Pójdziesz otworzyć? Ja muszę to trzymać, bo cała robota pójdzie na marne…- poprosiła kobieta
- Pewnie- chłopczyk wstał i ruszył do drzwi.
Booth stanął przed drewnianymi drzwiami i zapukał. Nie musiał długo czekać. Po chwili usłyszał ciche zbliżające się kroki. Wziął głęboki wdech… i drzwi się otworzyły. A w nich ujrzał….
c.d.n.
To tyle na dzisiaj. Kolejna część jutro. Wiem, że trochę krótko ale muszę się trochę zastanowić nad dalszymi losami naszej ulubionej pary..
Ines ciekawe to sie wydarzy jak Bones dojdzie do gabinetu...?? :) oj bardzo ciekawe... czekam na kolejna czesc... :)
Joy ekstra tylko szkoda ze zakonczylas w takim momencie... juz sie nie moge doczekac kolejnej czesci, ktora pojawi sie niestety dopiero jutro... hmmm... na dlugo oczekiwane spotkanie... :)
pozdrawiam wszystkich :)
Ines ciekawe jak przebiegnie pierwsze spotkanie Bones z Jaredem.Czekam na cd.
Joy liczę na to, że Booth ujrzy w drzwiach Parkera. Czekam na następną część:)
proszę kolejna część:)
Była już blisko, kiedy usłyszała, że z gabinetu Bootha dochodzą jakieś głosy, toczy się tam jakaś rozmowa. Podeszła bliżej, a jej oczom ukazał się jej partner, jednak tym razem nie był sam. Nie wiedziała, co ma zrobić, czy wejść i przerwać im konwersację, czy poczekać, aż gość sam pójdzie, lub zanieść raport Cullenowi i odejść. Stałą w drzwiach zastanawiając się co ma uczynić.
Przyglądała się partnerowi, który zajęty był tłumaczeniem czegoś mężczyźnie. Chyba przywołała go wzrokiem, gdyż Booth podniósł głowę i spojrzał instynktownie na drzwi, gdzie stała Bones.
- Bones, cześć - rzekł
- To naprawdę było zaraz – szepnął Jared
- Chyba Ci przeszkadzam, przyjdę później – rzekła spoglądając na odwróconego do niej plecami mężczyznę
- Mną się proszę nie przejmować – rzekł wstając Jared
Odwrócił się, a jego oczom ukazała się postać filigranowej kobiety, bardzo wysokiej, na pierwszy rzut oka ładnej, a nawet pięknej. Zmierzył ją z dołu do góry i z góry na dół., po czym ich wzrok się spotkał. Bones była lekko speszona jednak uśmiechnęła się niewinne do niego. Sytuacja robiła się dość dziwna, a przy tym śmieszna. Zapanowała cisza, która przerwał Booth...
- Bones wejdź, nie będziesz tak stała w drzwiach cały czas – poprosił agent
- Dobrze – szepnęła zbliżając się do nich
- Jared, to moja partnerka, Dr. Temperance Brennan - rzekł
- Bones, to mój młodszy brat – oznajmiła zdezorientowanej Bones
- To Ty masz brata, nigdy się nie chwaliłeś – rzekła spoglądając na Bootha
- Bones, pani od kości - szepnął całując jej smukłą dłoń
- Dr Brennan, Jared, dr Brennan – poprawił Booth
- Miło cie poznać, Jared – powiedziała uśmiechając się
- Ty się do mnie zwracasz Bones – syknęła
- Ale ja to ja, a Jared to Jared, i tak niech zostanie – zaznaczył
- Dobrze, już zrozumiałam, nie musisz się tak denerwować Booth – rzekła
- Widzę rodzinne podobieństwo. Twoja struktura twarzoczaszki jest nawet bardziej symetryczna niż Bootha – dokonała analizy Jareda
- Ona tak zawsze na przywitanie – rzekł spoglądając na brata
- Nie, ona po prostu tak mówi - wyjaśnił
- Aha, miło mi – dodał
- Mnie również, ale już to mówiłam – rzekła
Jared spojrzał na brata z lekkim zdziwieniem. Miał przed sobą piękną, zjawiskową kobietę, która niejednemu pewnie zawróciła w głowie, ale jest w niej, a raczej w jej mowie coś dziwnego i niezrozumiałego, co nie zmienia faktu, że jest pociągająca fizycznie i w jego typie, a nawet bardzo w jego typie.
W gabinecie zapanowała niezręczna cisza....
- Tu jest ten raport, o który prosiłeś – rzekła
- O tak, dzięki – powiedział biorąc go od niej
- Muszę to zanieść natychmiast Cullenowi, on już na niego czeka – rzekł
- Dobrze, poczekam na Ciebie – oznajmiła
- Zaraz wrócę nie ruszaj się stąd, ty tez Jared
- Nawet mi to przez myśl nie przeszło – rzekł posyłając figlarne spojrzenie Bones, która w momencie stałą się czerwona, jak burak
- Tylko mi tu grzecznie proszę, bez krzyków, to nie boisko – rzucił opuszczając gabinet
Zostali sami...
Proszę oto długo wyczekiwana część.... niestety już ostatnia...
Miłego czytania:)
Część 14
Booth stanął przed drewnianymi drzwiami i zapukał. Nie musiał długo czekać. Po chwili usłyszał ciche zbliżające się kroki. Wziął głęboki wdech… i drzwi się otworzyły. A w nich ujrzał…. Małego chłopca z blond loczkami na głowie i jego własnych oczach.
Patrzył na niego i kamień spadł mu z serca… Nareszcie, pomyślał… w końcu ich znalazłem. Chłopiec przyglądał mu się chwilę, jakby chciał się upewnić, że nie jest żadną zjawą… Booth uklęknął na jedno kolano, aby jego wzrok był na tym samym poziomie co chłopca. Nagle chłopiec rzucił się w ramiona ojca…
- Wróciłeś…- wyszeptał.
- Tak, wróciłem…- Booth przytulił syna z całej siły. Nie potrafił już ukryć wzruszenia i łzy płynęły po jego twarzy.
- Wiedziałem, że do nas wrócisz…
W tym momencie dobiegł ich głos dochodzący gdzieś z głębi domu…
- Park!! Udało się!! Nie kapie!! Słyszysz!? Nie kapie!!- w głosie słychać było radość. Booth od razu poznał, do kogo on należy… Jak mu go brakowało…
Tempi cieszyła się jak małe dziecko. Nie mogła uwierzyć, że im się udało. Z rury naprawdę nie kapało… Szkoda, że tego nie widzisz Booth, pomyślała. Wtedy się nie udało, ale teraz… nie kapie… Wstała z uśmiechem i ruszyła za chłopcem…
- Park… udało się!!- była już w przedpokoju i skierowała się w stronę drzwi. Była ciekawa, kto ich odwiedził. Spojrzała w tamtą stronę i… Zamarła…
Stała i zastanawiała się czy to, co widzi, a raczej kogo, to nie jest kolejny sen na jawie albo jakieś przewidzenie… Już nie raz jej się to zdarzało… Mężczyzna puścił chłopca i powoli wstał. Spojrzał na nią ze łzami w oczach…
- Bones…- tylko tyle zdołał wykrztusić… Podszedł w jej stronę i spojrzał jej głęboko w oczy… Nie wiedział nawet kiedy to się stało… Tempi już była w jego ramionach, mocno go ściskając. Objął ją mocno… Wreszcie jest w moich ramionach…
- Booth… wróciłeś…- Tempi płakała… ta silna kobieta płakała… tak jak przed chwilą cieszyła się jak dziecko, teraz płakała jak dziecko- wróciłeś… wróciłeś…- powtarzała w kółko jakby chciała przekonać samą siebie, że to prawda i płakała… ciągle płakała, jakby chciała razem ze łzami wyrzucić wszystkie smutki i zmartwienia ostatnich dwóch lat. Minęła dłuższa chwila, kiedy w końcu się uspokoiła. Spojrzała w oczy mężczyźnie, którego kochała i zapytała- jak nas tu znalazłeś?
- Joy Daisy…?- odpowiedział, a raczej zapytał Booth. Na jego twarzy malowało się szczęście i radość- nie miałaś lepszego pomysłu…?- zapytał z uśmiechem na ustach i miłością w oczach…
- No tak… przecież jest ładne…- odpowiedziała Tempi z radością w oczach- wiesz, że lubię stokrotki…
- Wiem… i to dzięki nim Was znalazłem- ponownie przytulił Bones i pocałował ją w czoło- Max naprawdę się postarał, nikt Was nie mógł znaleźć…
- Skąd…- zaczęła Tempi
- Po prostu dobrze Cię znam Bones…- powiedział Booth patrząc Tempi głęboko w oczy
- Kiedy wróciłeś..?
- Miesiąc temu…
- Miesiąc…?- zapytała z niedowierzaniem
- Mówiłem Ci już, że Max się postarał… szukałem Was cały miesiąc… długi miesiąc…- przeniósł swój wzrok z Tempi na syna. Wziął go na ręce- ale Ty urosłeś smyku!!- chłopiec przytulił się do ojca, a on z kolei objął Tempi…
Tę uroczą chwilę przerwało szczekanie psa… dużego, biszkoptowego labradora, który kręcił się wokół nich i radośnie machał ogonem.
- Tato..!!- Parker zwrócił się od ojca- poznaj Boni…
Booth kucnął z synem na rękach i pogłaskał psa
- Cześć Boni- powiedział do psa. Boni natomiast podała mu łapę, zupełnie jakby wiedziała, że to nowy członek rodziny- hej…!! Ale Ty jesteś mądra…
- Jest tak mądra i kochana jak Tempi- stwierdził Parker
Booth spojrzał na kobietę swojego życia… była taka piękna… mimo, że cała we łzach i całe ubranie miała czymś wybrudzone, była piękna. Nagle o czymś sobie przypomniał…
- Bones…? Z czego tak się cieszyłaś zanim do nas przyszłaś?
- Nie kapie..!!- odpowiedziała krótko- udało się, po prostu nie kapie…- śmiała się przez łzy
- Ale co?- zapytał Booth dalej nie rozumiejąc
- No bo razem z Tempi naprawialiśmy rurę, bo kapało!!- wyjaśnił mu wreszcie Parker
- Rurę…?- powiedział Booth z uśmiecham- Bones a mówiłaś kiedyś, że nie będziesz naprawiać rur…
- Tak, mówiłam, ale się myliłam… tak jak w wielu rzeczach…- patrzyła mu w oczy… była taka szczęśliwa, że wrócił… że będzie mogła mu powiedzieć to, czego wtedy nie chciał usłyszeć… teraz wiedziała dlaczego….
- Tato chodź!!- chłopiec ciągnął już ojca do kuchni- patrz!!- wskazał palcem na otwartą szafkę pod zlewem
- Rzeczywiście… dobra robota- pochwalił syna i rozczochrał mu włosy- dobra robota Bones
Stali tak jeszcze chwilę patrząc się na siebie. Uśmiech nie schodził im z twarzy. Wszyscy byli szczęśliwi… Tempi i Parker dlatego, że wróciła osoba, za którą oboje tak bardzo tęsknili, tak bardzo chcieli, żeby była razem z nimi… Booth… wreszcie ich znalazł… Już nie będą sami, on będzie się nimi opiekował… Znaleźli swoje szczęście…
Wtedy usłyszeli kolejną nadchodzącą osobę…
- Parker!!! Chodź tu, mam coś dla Ciebie…- to był Max. Wszedł do kuchni i stanął jak wryty. Na twarzy zagościł mu uśmiech, taki sam jak u reszty…- Booth…
- Witaj Max…- obaj panowie podali sobie dłonie i poklepali się po plecach
- Wróciłeś…
- Tak…
- Dobrze Cię widzieć- powiedział Max- na prawdę…
- Dziękuję Max… za wszystko…- zaczął Booth- nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy…
- Wiem Booth, wiem… teraz Ty będziesz się nimi opiekował…
- Nie pozwolę ich skrzywdzić…
- Wiem. To jak będzie Parker? Chcesz zobaczyć co mam dla Ciebie?- zapytał chłopca
- Jasne!! A co to jest?- zapytał uszczęśliwiony chłopiec… i wyszli z domu.
Booth i Bones zostali sami. Wciąż patrzyli na siebie uśmiechnięci.
- Wciąż nie mogę uwierzyć, że tu jesteś… Tak bardzo tęskniłam… tak bardzo….
- Wiem Bones, ale już jestem, już nie będziecie sami…- Booth przytulił Tempi. Znowu zaczęła płakać…- hej… będzie dobrze… już Was nie opuszczę…
- Przepraszam…- cicho wyszeptała Bren
- Bones, za co Ty mnie przepraszasz…?- zapytał zdziwiony Booth
- Zawiodłam Cię…
- O czym Ty mówisz skarbie…?
- Parker… nie mogłam go ochronić… przepraszam…- dalej szlochała wtulona w niego. Booth odsunął ją na tyle, żeby spojrzeć jej w oczy.
- Zawiodłaś…? Temperance… To wszystko, co dla niego zrobiłaś… ja nigdy Ci się za to nie odwdzięczę. Byłaś przy nim, nie zostawiłaś go samego, kochałaś go…
- Ale i tak tam trafił… i przeszedł piekło… a ja ich nie powstrzymałam…
- Posłuchaj mnie Temperance… zrobiłaś wszystko co mogłaś, to oni Ci go nie oddali. Wiem ile Cię to kosztowało… musiałaś tam wrócić, wrócić do przeszłości, od której chciałaś uciec… musiałaś cierpieć… To ja Cię przepraszam Bones… że musiałaś przejść przez to wszystko…
- Więc nie gniewasz się na mnie…?
- Za co? Nie mam za co się na Ciebie gniewać… Nie mogę uwierzyć, że w ogóle tak mogłaś pomyśleć. Kocham Cię Temperance…- patrzył jej głęboko w oczy
- Ja też Cię kocham Seeley, bałam się, że już nigdy tego ode mnie nie usłyszysz…
Booth nie posiadał się z radości. Miał ją przy sobie i właśnie wyznała mu swoje uczucia. Czego więcej potrzeba do szczęścia? Złożył na jej ustach krótki i delikatny pocałunek, wyrażający całą jego miłość. Stali tak jeszcze chwilę, ciesząc się sobą nawzajem.
- Co teraz będzie Seeley?
- Wrócimy do domu i będziemy żyć długo i szczęśliwie…
- Nie o tym mówię. Ja nie mogę wrócić Booth… jestem poszukiwana w całych Stanach za uprowadzenie Twojego syna… musiałam to zrobić Booth… to było jedyne wyjście…
- Wiem Bones… ale nie musisz się o to martwić.
- Ale przecież…
- Już nie jesteś poszukiwana.
- Jak to?
- Po prostu. Ja wróciłem, a Parker to mój syn. Teraz już nic nie mogą zrobić, bo ja nie wniosłem oskarżenia… wręcz przeciwnie…
- Co masz na myśli?- zapytała zdziwiona Tempi
- Myślałaś, że tak to wszystko zostawię… Wszyscy prawie na kolanach się przede mną tłumaczyli i błagali, żebym ich nie oskarżył o umyślne krzywdzenie dziecka…
- Nie zrobiłeś tego?!
- Owszem zrobiłem. Możesz bez przeszkód wrócić do domu.
Tempi nic nie odpowiedziała, tylko mocno się przytuliła. Nie posiadała się ze szczęścia… nie dość, że odzyskała ukochanego mężczyznę, to jeszcze wróci do domu…
Sielanka trwała w najlepsze. Razem postanowili, że zostaną w domku w górach jakiś czas. To było idealne miejsce na nadrobienie straconego czasu. W dzień spacerowali i podziwiali piękno gór, wieczory spędzali przy kominku. Parker ze wszystkimi szczegółami opowiadał ojcu o wszystkim, co się działo podczas jego nieobecności.
Tego wieczoru też tak było. Siedzieli wszyscy przy kominku. Booth z synem na kolanach na jednym fotelu, Max na drugim, a Tempi na niewielkiej kanapie razem z Boni, która położyła swoją głowę na kolanach swojej pani. Dorośli delektowali się czerwonym winem a Parker sokiem jabłkowym. Chłopiec był już bardzo zmęczony po całym dniu zabaw z ojcem i Boni i teraz już smacznie spał wtulony w Bootha. Seeley już miał się podnieść, gdy Max wstał…
- Ja go wezmę i położę, a Wy sobie jeszcze posiedźcie. I tak już miałem iść spać…- wziął małego na ręce i udał się do jego pokoju. Za nimi podążyła Boni, jak każdy labrador uwielbiała chłopca i bardzo go pilnowała.
Booth usiadł koło Bones na kanapie. Objął ją i tak siedzieli w ciszy… Słowa nie były potrzebne. Patrzyli na ogień w kominku, na wesoło tańczące iskierki. Booth spojrzał na Tempi. Wyglądała przepięknie w półmroku… Ogień nadawał jej skórze ciepłego blasku…
- Kocham Cię Temperance. Jesteś najważniejszą osobą w moim życiu. Ty i Parker… Niczego więcej mi nie trzeba do szczęścia. Chcę się Wami opiekować. Chcę się Tobą opiekować Bones. Chcę zawsze być przy Tobie, zasypiać przy Tobie każdej nocy i budzić się obok Ciebie każdego ranka. Dzielić z Tobą smutki i radość. Chcę Cię kochać do końca moich dni. Niczego bardziej nie pragnę….
Seeley wyciągnął z kieszeni małe, czerwone pudełeczko, otworzył je i uklęknął przed Tempi.
- Temperance, uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?- zapytał z miłością i oddaniem w oczach… Tempi patrzyła w oczy ukochanego, w oczy które tak bardzo kochała i za którymi tak bardzo tęskniła…
- Tak. Kocham Cię Seeley…- odpowiedziała ze łzami szczęścia w oczach.
Booth wsunął na palec ukochanej pierścionek z małym delfinem i złożył na jej dłoni delikatny pocałunek patrząc jej głęboko w oczy.
W tą noc dwa ciała złączyły się w jedno, przełamały prawa fizyki. Tempi poznała wreszcie różnicę między seksem a kochaniem się…
Tydzień później
Angela siedziała w swoim gabinecie i przeglądała jakąś stronę internetową. To już ponad tydzień, jak go nie ma, myślała. Martwiła się o przyjaciela. Odkąd opuścił jej gabinet nie dawał znaku życia. Ange dzwoniła codziennie kilka razy na jego komórkę, jednak za każdym razem słyszała tylko „ abonent czasowo niedostępny…” Nie mogła już tego znieść. Co tam się stało? Zastanawiała się. Jeśli ta kobieta, to faktycznie Brennan to wcale się nie dziwiła, że nie wracał. Ale jeśli jej nie znalazł, to gdzie jest? Czemu się nie odzywa? Nagle zerwała się z fotela w którym siedziała i wyszła z gabinetu. Swoje kroki skierowała na platformę w stronę Jacka. Był tam też Wendall i Cam. Pracowali przy kolejnych zwłokach. Było już dosyć późno, większość pracowników zakończyła już swoją pracę i udała się do domu. Już była prawie na platformie, gdy ciszę panującą w instytucie przerwało szczekanie psa… Wielki jasny labrador wbiegł do instytutu i kierował się prosto na przyjaciół. Wszyscy stanęli jak wryci. Za psem biegł chłopiec z burzą blond loków…
- O mój Boże… o mój Boże…- powtarzała Ange
- Co to za pies?- zapytał Jack
- I co to za dziecko?- zapytała zdziwiona Cam
- O mój Boże…- powtarzała w kółko Ange
- Ange przestań to w kółko powtarzać!! Wiesz kto to jest?- zapytała Cam
- Nie możliwe.. Ten pies… Przecież to jest…- Ange śmiała się i płakała na zmianę- znalazł ich!!- rzuciła się na Cam- znalazł!!- dalej powtarzała, wyglądała jakby nagle oszalała
- Ale kto się znalazł?- zapytał Jack, zaniepokojony nagłym wybuchem ukochanej
- Oni!!- wykrzyknęła z uśmiechem na twarzy i wskazała na parę kierującą się w ich stronę…
Wzrok wszystkich skierował się z stronę wskazaną przez Angele. A tam zobaczyli… wszyscy zamarli. Tam szedł uśmiechnięty Booth a przy nim szła Tempi. Trzymali się za ręce i patrzyli sobie w oczy…
- Sweety!!- krzyknęła Ange i rzuciła się na przyjaciółkę- O mój Boże, już myślałam, że nigdy Was nie znajdziemy. Jak się cieszę…
- Ange…- Tempi nie kryła łez szczęścia- tak bardzo tęskniłam…
- Kochanie może dasz nam się też przywitać…- upominał się o swoje Jack
- Jeszcze chwilkę….- Ange dalej ściskała przyjaciółkę.
Po chwili już wszyscy po kolei ściskali Tempi i Parkera. Radości nie było końca.
- Więc Joy Daisy…- powiedziała artystka patrząc znacząco na agenta
- Tak, Joy Daisy….- odpowiedział Booth
- Ale skąd wiedziałeś?- dopytywała się Ange
- Bo Joy to moje prawdziwe imię, a stokrotka to mój ulubiony kwiat…- powiedziała Tempi- i tylko Booth o tym wiedział…- dodała i spojrzała w oczy ukochanemu.
Siedzieli już tam godzinę, ciesząc się chwilą i odpowiadając na pytania przyjaciół, gdy Parker zaczął szturchać Tempi…
- Tak Park?- zapytała Bren chłopca
- Tempi możemy…. Możemy…?- i spojrzał w znanym sobie kierunku. Tempi podążyła za jego wzrokiem i już wiedziała, o co chodzi chłopcu… Ona też się stęskniła.
- Teraz?- zapytała, wiedziała, że to nie jest najlepsza chwila, dopiero co wrócili…
- Proszę… chociaż chwilkę… przecież Ty też nie możesz się doczekać…
Przyjaciele przyglądali się tej dwójce i zastanawiali się o co chodzi. Ange ukradkiem spojrzała w stronę, w którą wcześniej patrzył chłopiec i już wiedziała… Dobrze, że kupiłam, ucieszyła się w myślach, ale nie myślałam, że tak szybko się przyda…
Tempi patrzyła w oczy Parkera i zaczęła się uśmiechać…
- No dobrze, idź- powiedziała- ale tylko chwilę- dodała, ale Parkera już nie było. Pobiegł do jej gabinetu.
- Bones o co chodzi?- zapytał Seeley zdziwiony tą sytuacją.
- To Ci się nie spodoba…- zaczęła Tempi
- Co mi się nie spodoba?- zapytał- Bones?
Nie doczekał się odpowiedzi, bo wrócił Parker. Przez całą drogę próbował coś na siebie założyć…
- Jest za mały- powiedział smutnym głosem
- Chodź, coś na to poradzimy…- Ange wstała, wzięła chłopca za rękę i zaprowadziła do swojego gabinetu
- Bones, powiesz mi w końcu co jest grane?- ponowił swoje pytanie Booth
- Tylko się nie denerwuj…- zaczęła Tempi. Nie skończyła jednak mówić, bo chłopiec wrócił i zaczął ciągnąć Tempi w kierunku stołu z kośćmi. Booth stał oniemiały…
- Twój syn już wie, kim będzie jak dorośnie…- zaczęła tłumaczyć Ange, która nagle pojawiła się obok niego
- Zawsze chciał być agentem FBI i jak ja ścigać bandytów…
- Nie tylko…
Popatrzył w stronę syna…
- Co on ma na sobie? Czy to jest…? Czy to jest fartuch…?
Ange patrzyła na przyjaciela i próbowała się nie roześmiać.
- Chyba powoli zaczyna do Ciebie docierać…
- Chyba żartujecie…- Booth przyglądał się Tempi i Parkerowi … stali i oglądali kości- To są jakieś żarty, prawda…?
Ange tylko poklepała go po ramieniu i posłała mu swój uśmiech.
- No nie… on też!! Więc teraz mam ich dwoje… o Boże… Bones… zabiję Cię!!!- zaczął krzyczeć lecz Tempi nie zwracała już na niego uwagi, Parker również…
- No pięknie…- powiedział w końcu zrezygnowany- za jakie grzechy… co ja takiego zrobiłem…- teraz już marudził.
Przyjaciele w końcu nie wytrzymali i wybuchnęli śmiechem…
2 miesiące później
Booth siedział na kanapie w ich nowym domu i oglądał jakiś film. Był jednak jakiś niespokojny, co chwilę zerkał na zegarek… no nie, pomyślał, znowu to samo… Wstał, ubrał się i wyszedł.
Jechał swoim suvem w dobrze znanym sobie kierunku. Wstąpił jeszcze po drodze do baru i pojechał dalej. Zaparkował samochód i skierował się do budynku. Czemu ja się na to zgodziłem, pytał sam siebie. Był już na platformie. No pięknie, nawet mnie nie zauważyli. Stał tak chwilę i się przyglądał, uwielbiał na nich patrzeć…
- Bones!!- krzyknął nagle. Tempi i Parker aż podskoczyli- co ja Wam kiedyś mówiłem… już dawno powinniście być w domu…
- Spokojnie Seeley, po co ten krzyk, przecież jeszcze jest wcześnie…
- Wcześnie!! Czy Ty wiesz w ogóle, która jest teraz godzina?- Tempi spojrzała na zegarek…
- Ups…- wyrwało jej się
- Ups!! Tylko tyle…?
- Tato nie gniewaj się na nas… już kończymy- Parker próbował udobruchać ojca- już umiem na pamięć prawie wszystkie kości!!- powiedział z dumą w głosie i wielkim uśmiechem na twarzy…
- Tak już kończymy…- powiedziała Tempi lecz Booth nadal był zły- a właściwie to już skończyliśmy, prawda Park?- chłopiec pokiwał twierdząco głową
- No… teraz lepiej…- Boothowi już minęła złość, nie potrafił się na nich gniewać
- Możemy już jechać….- zaproponowała Tempi- zgłodniałam…
- Teraz jesteś głodna ale jeszcze jakieś 5 minut temu nie byłaś…- Seeley uśmiechnął się łobuzersko, uwielbiał się z nią droczyć- to jak głodni..?
- Ja to bym zjadł konia z kopytami!!- stwierdził Parker
- No to kolację podano…- i pomachał przed nimi papierową torbą z jedzeniem.
Rozsiedli się w gabinecie Tempi i zaczęli posiłek… Booth przyglądał im się chwilę… w końcu nie wytrzymał i się roześmiał….
- Z czego się śmiejesz?- zapytała zdziwiona nagłym wybuchem śmiechu
- Z Was- odpowiedział Seeley
- A co jest w nas takiego śmiesznego?
- Jecie aż się Wam uszy trzęsą!!- i śmiał się w najlepsze
Tempi i Parker wymienili porozumiewawcze spojrzenie i rzucili się na Bootha łaskocząc go.
- Zemsta jest słodka- krzyknęła Tempi
- Bones, a skąd Ty znasz takie powiedzenie?- zapytał Booth śmiejąc się
- Bo Tempi przeczytała cały słownik!- odparł Park
- Jaki słownik?
- Ten co jej kupiłeś na święta!!
- Skąd go miałaś?- zapytał Tempi
- Dostałam… od Parkera
- No bo Ciebie tato nie było, więc ja go dałem za Ciebie…- odpowiedział chłopiec
Booth spojrzał z miłością za dwójkę najbliższych sobie osób i zrobiło mu się ciepło na sercu.
- To w czym będę cię teraz poprawiał?- zapytał Tempi
- Nie wiem, znajdziesz sobie coś innego…- odpowiedziała z błyskiem w oczach
- Tato….?- przerwał im Park
- Co smyku?
- Skoro już jesteśmy po kolacji… to może moglibyśmy jeszcze trochę zostać i….
- Nie ma mowy Park- przerwał mu ojciec
- Ale tylko chwilkę… -prosił dalej chłopiec
- Nie ma mowy, jedziemy do domu, tam gdzie jest Wasze miejsce
- Park, tato ma rację… jutro się jeszcze pouczysz…- Tempi wiedziała, że nie wygra z Seeleyem
- O nie… jutro jest sobota, nigdzie nie pojedziecie!
- Jeszcze zobaczymy- wtrąciła się Tempi
- Nie ma mowy…
I tak ruszyli do wyjścia drocząc się ze sobą…
Wszystko wróciło na swoje miejsce.
KONIEC
Dziękuję Wam wszystkim, że to czytaliście… Mam nadzieję, że się Wam podobało… Może jeszcze kiedyś coś napiszę. Pozdrawiam serdecznie i życzę wspaniałych pomysłów na opowiadania…
Ines fajna część. Ciekawe jak Jared będzie zachowywać się wobec Bones na osobności. Czekam na cedeka:)
Joy świetne opowiadanie, szkoda, że go już zakończyłaś. Fajne było to jak Bones cieszyła, w ogóle pełno fajnych tekstów. Mam nadzieję, że jeszcze coś napiszesz:)
Joy fajne opko, czekam na następne:)
a teraz cdk mojego:)
- No to zastaliśmy sami – szepnął
- Tak rzeczywiście, ale Booth zaraz wróci – rzekła
- A może szef go zatrzyma – spytał
- Może – odpowiedziała
- Usiądźmy, nie będzie my tak stali – zaproponował
- Chętnie – rzekła udając się w stronę kanapy przy oknie
- Może ciasteczko – rzekł
- Nie dziękuje – odparła
- Dbasz o linie, rozumiem, ach kobiety – rzekł z uśmiechem
- Nie, nie dbam tylko ja nie lubię, Booth uwielbia szarlotkę – rzekła
- Czy będziemy tak rozmawiać o Boothie – spytał lekko urażony
- Nie lubisz o nim rozmawiać – spytała
- Lubię, ale nie w towarzystwie tak pięknej kobiety, jaką niewątpliwe jesteś Ty Bones – szepnął jej do ucha
- Wolę byś zwracał się do mnie Temperance, za Bones Booth się obrazi, tylko on może tak do mnie mówić – wyjaśniła
- Dobrze droga Temperance
- Może być Tempi, jak Ci wygodnie – wtrąciła
- Tempi też ślicznie – rzekł
- To na czym, ja skończyłem - spytał po chwili
W tym samym czasie do gabinetu powrócił Booth...
Lekko go zdenerwowało to, co tam zobaczył. Nie spodziewał się, że jego młodszy brat będzie podrywał mu partnerkę w chwile po tym, jak ją poznał, tym bardziej w jego gabinecie, prawie pod jego nosem.
Musiał coś z tym zrobić, zanim...
- Już wróciłem – rzekł
- W samą porę – szepnęła Bones
- Szef Cie nie potrzebuje – spytał Jared
- Nie, wyobraź sobie, że nie – fuknął Booth
- Tu masz klucze do mojego mieszkania, możesz się tam zatrzymać ile chcesz – rzekł podając mu je
- Dzięki, wiedziałem, ze mogę na Ciebie liczyć – oznajmił Jared
- Od tego ma się braci, prawda – wtrąciła Bones
- O tak – rzekli jednocześnie
- Tu masz adres, trafisz nie martw się, jakbyś miał kłopoty, zadzwoń – powiedział agent
- Dobrze, jak się zgubię zadzwonię – odparł
Bones przyglądała się tej wymianie zdań, która była dość zabawna. Od razu zauważyła ogromne różnice nie tylko w wyglądzie braci, ale także w ich charakterze. Widziała, jak jeden stara się udowodnić drugiemu swą przewagę, widziała w nich jakąś rywalizacje.
Nie spodziewa się, ze ona stanie się jej częścią i poróżni braci, a także zrani partnera...
Obaj jej imponowali, jednak...
- To co tu jeszcze robisz? – spytał Booth
- Co już mnie wyganiasz, nie przystoi przy damie takie zachowanie – burknął Jared
- Dobrze, przepraszam – rzekł
- Nic się nie stało, nie gniewam się – oznajmił młody Booth
- Ale ja nie przepraszałem Ciebie, tylko damę – odparł spoglądając na nią i posyłając jej czarujący uśmiech
- Czy Wy tak zawsze rozmawiacie – wtrąciła się Bones
- Nie – rzekł Booth
- Tak – szepnął Jared
- Wiecie co, podczas tej fascynującej wymiany zdań zgłodniałam, może pójdziemy gdzieś coś zjeść – zaproponowała
- O tak, jestem za – rzekł Jared
- To tajska, czy chińska kuchnia – zapytał Booth
- Chińska – rzekli zgodnie
- Może Royal Dinner – spytała
- Jasne, jedziemy – rzucił Booth
Po chwili w trójkę, ku mniejszemu zadowoleniu Bootha, a większemu zadowoleniu Jareda udali się do wspomnianej lokalu z zamiarem zjedzenia czegoś dobrego i spędzenia miło razem czasu...
Jednak Jared podrywa Bones. Ciekawe jak przebiegnie ich wspólny lunch. Czekam na c.d:)
Joy wspaniale opowiadanie. Bardzo mi sie podobalo... A to zakonczenie... Hmm... Mam nadzieje ze niedlugo napiszesz kolejne opowiadanie... :) Pozdrawiam serdecznie i zycze przyplywu weny tworczej ;)
Ines tak przeczuwalam ze Jared bedzie podrywal Tempe... ciekawe jak dalej potocza sie wydarzenia... xD czekam na cd :)
Takie małe opko, mam nadzieję, że nie będzie takie straszne :>
JA CIĘ KOCHAM, A TY ŚPISZ...
2 moja wersja zakończenia odcinka 7 sezonu 5:)
„Temperance Brennan. Kochasz ją. Budujesz swój świat wokół niej. Rodzinę.”
Te słowa ciągle brzmiały mu w uszach. Zastanawiał się już wcześniej co czuje do swojej przyjaciółki. Zauważył, że od jakiegoś czasu, przygląda jej się trochę inaczej. Coraz więcej patrzył na nią, nie jak na partnerkę z pracy, tylko na kobietę, która dla mężczyzny jest tą drugą połową, której zawsze poszukuje. Osoby, z którą chce założyć rodzinę, zbudować dom, zasadzić drzewo, mieć dzieci, które są radością i szczęściem dla rodziców. O tym rozmyślał także na strzelnicy, gdzie zabrał ją, za radą swego przyjaciela Gordona, który kolejny raz miał rację, to jej obecność sprawiła, że jemu się udało kolejny raz zrobić coś, w co powoli tracił nadzieję. Tak było i tym razem.
W podziękowaniu za wyświadczenie przysługi, zabrał ją na drinka. To był spokojny wieczór, który oboje spędzali w miłym towarzystwie, dobrze się przy tym bawiąc.
Nic nie zapowiadało tragedii, która się miała wydarzyć...
Około 1 w nocy postanowili powrócić do swych mieszkań, gdyż następnego dnia, czekała na nich praca. Opuścili lokaj i postanowili się przejść. Spacerowali ulicami Waszyngtonu. Śmiali się, rozmawiali o wszystkim i o niczym. Nic się nie liczyło czas, słowa, miejsce, w którym się znajdują, tylko oni, dwoje przyjaciół, którzy w spokoju przemierzali kolejne uliczki miasta, które choć było dość późno, tętniło życiem. Wiele osób, tak jak oni spacerowało po parku, po którym i oni się przechadzali. Byli tak zajęci sobą nawzajem, że nie zauważyli, jak od pewnego czasu, ktoś ich obserwuje, podążając za nimi.
Po chwili postać zbliżyła się wystarczająco blisko, by zadać cios...
Jakimś trafem, Bones zamieniła się miejscami z partnerem i to ona przyjęła go za niego...
Napastnik wykorzystując zdezorientowanie Bootha, uciekł z miejsca w krzaki, które były nieopodal...
W jednej sekundzie osunęła się na ziemię. Jej smukłe ciało opadło na twardy beton. Booth zamarł na chwile...
Klęknął przy partnerce, a samotna łza spłynęła mu po policzkach... Trzymał jej ciało w swych ramionach, prosząc Boga, by jej nie zabierał, by darował jej życie, by ocalił jego ukochana Bones...
Po chwili przyjechała karetka, która zabrała nieprzytomną Bones do pobliskiego szpitala, gdzie od razu poddano ją operacji, która miała zatamować krew, a przede wszystkim uratować życie pani antropolog...
Godziny mijały, a on siedział, oczekując jakiś informacji o jej stanie, jednak nikt nie chciał udzielić mu informacji, tłumacząc, że tylko osoby z rodziny.
Jednak on nie poddał się, choć nie miał siły... Siedział, czekając na cud. Przyglądała mu się pewna lekarka, widząc jego smutek i cierpienie, które malowały mu się na twarzy, nie mogąc patrzeć na niego, powiedziała mu kilka szczegółów, które choć nie były zbyt optymistyczne, podniosły, go na duchu....
Dni mijały, a stan Bones nie polepszał się, ani nie pogarszał, co było zadowalające...
Booth siedział w swym mieszkaniu, rozmyślając, co będzie, jak ona się nie obudzi ze śpiączki, w którą zapadła po tym wypadku, do którego doszło niedawno. Lekarze nie dają jej dużych szans na przeżycie, twierdząc, że po takiej ranie kutej, jaką ma Bones, rzadko kto wraca do zdrowia.
Zdarzają się i takie przypadki, kiedy pacjent wraca szybko do normalności, ale bardzo rzadko.
Słowa lekarza wcale nie pocieszyły agenta. Był załamany. Obawiał się o życie partnerki, przyjaciółki, a od niedawna kogoś bliższego jego sercu, kogoś w kim się zakochał do szaleństwa, jednak nie zdążył wyjawić swych uczuć...
Wyrzucał sobie, że to z jego winy ona teraz jest w szpitalu i walczy o życie, gdyby nie fakt, że zaprosił ją na drinka i ten cholerny spacer, ona by żyła...
Cierpiał, gdyż wreszcie odnalazł swoją drugą polówkę, a teraz może ją stracić...
Dni mijały, a ona nadal nie odzyskiwała przytomności... Siedział przy niej godzinami, opowiadając różne historie, wyznając swe uczucia, sądząc, że go nie słyszy... Leżała blada, bez żadnego wyrazu na twarzy, zero emocji...
Jednak jego to nie odstraszało. Spędzał u niej całe noce i dnie, zaniedbując siebie, jak i pracę...
Przyjaciele robili wszystko, by nie popadł w depresje...
Wieczorem, kiedy miał zamiar udać się do domu, by się wykąpać, przebrać i przespać, bo sen to było coś, czego potrzebował najbardziej, trzymając ją za dłoń, szepnął pierwszy raz do ucha: Kocham Cię...
Wtedy poczuł, że ona ściska mocniej jego dłoń, ruszając lekko powiekami... Myślał, że to przewidzenie spowodowane zmęczeniem. Zatrzymał się, spoglądając jej w oczy, które otworzyła...Zobaczył w nich dawny blask.
Była bardzo słaba, jedna znalazła w sobie siłę, by powiedzieć, coś, co chciała już dawno rzec.
- Booth – zaczęła
- Bones, nie przemęczaj się, proszę – błagał ją
- Dobrze, ale to muszę powiedzieć, wysłuchasz mnie? – spytała
- Tak, zawsze Bones - przytaknął
- Ja też Cię kocham, Booth – oznajmiła słabiutkim, cichym, łamiącym się głosem
- Bones kocham Cię, jak wariat – rzekł składając na jej ustach swój pierwszy, jak i nie ostatni pocałunek...
Świetne opowiadanie. Dobrze, że wszystko dobrze się skończyło.
Czekam na kolejne opowiadanie:)
Bardzo fajne opowiadanie. super ze sie wszystko dobrze skonczylo... :) A to bedzie nastepna jeszcze czesc czy juz nie ??
Jak nie to czekam na cd opoka z "Bracmi" ... ;)
Nie wiem, może napiszę dalszą część:) Bracia już sie piszą:)
Teraz kolejne OP w międzyczasie...
Ze specjalną dedykacją dla Asi za miłe słowa:* NN to dla Ciebie:)
KARTKA Z PAMIĘTNIKA
wspomnienia Parkera...
Siedzę rozmyślając o swym życiu, które biegnie szybko, jak w kalejdoskopie. Tak niedawno byłem małym chłopcem bawiącym się zabawkami, wygłupiającym się, robiącym różne dziwne rzeczy, które w tamtym okresie mojego życia, były dla mnie czymś nowym. Byłem dość grzecznym dzieckiem, tak mi ciągle powtarzali, więc musiało coś w tym być.
Wspominam te cudowne chwile spędzone z nimi. Te zabawy, wygłupy,w których braliśmy czynny udział, mile spędzając czas. To było coś naprawdę pięknego, tworzyliśmy coś w rodzaju rodziny, choć wtedy jeszcze nie byliśmy nią naprawdę. Minęło trochę czasu, zanim staliśmy się nią tak na zawsze. Nie wiem, czy by do tego doszło musiała się wydarzyć ta tragedia, którą wspominam do dziś, a może taki był pisany nam los?
Świat dorosłych zawsze mnie nurtował od małego chłopca. Myślałem, że ludzie z jakimś doświadczeniem życiowym zdobytym przez lata, są mądrzy, świadomi dobra czy zła, umiejący radzić sobie w ekstremalnych sytuacjach, czego przykładem była ich praca, która uwielbiali, a dzięki temu byli najlepsi, w tym, co robili, umieją dokonywać słusznych wyborów, kierując się swym, jak i dobrem ogółu.
Jednak widząc tą dwójkę traciłem wiarę, że miłość przychodzi tak łatwo. Spotykasz druga osobę, podoba Ci się najpierw jej wygląd, potem poznajesz jej wnętrze i bach, los sprawia, że zakochujesz się i nie widzisz świata poza ta osobą, nie wyobrażasz sobie życia bez niej.
Widziałem, jak oni się kochali, troszczyli się o siebie, mogli na siebie liczyć, ufali sobie bezgranicznie, ale zawsze mieli dziesięć tysięcy powodów, by się temu wypierać.
To było takie dziecinne, choć oni te czasy mieli już dawno za sobą, to nadal szukali wymówek, bojąc się przyznać, co tak naprawdę czują do siebie. To było dość zabawne z perspektywy 6 latka, którym byłem w tamtym czasie.
Jednak powoli do nich to docierało, co bardzo mnie cieszyło.
Byłem wtedy za młody, by zrozumieć co to miłość mężczyzny do kobiety i na odwrót. Wiedziałem, że moi rodzice, choć się kochali, musieli się rozstać, gdyż skończyło się to coś, co ich połączyło. Choć nie byli razem, okazali mi tyle uczucia, i dzięki nim odkryłem, co znaczy kochać drugą osoba uczuciem czystym, bezinteresownie.
Mimo to wiedziałem, co to znaczy kochać. Kochałem moją mamę, tatę i powoli moje serduszko pokochało dr Bones, która stawała się dla mnie drugą mamą.
Pamiętam tamten dzień, kiedy mój tata wyjechał na szkolenia dla agentów poza Stany, a ja zostałem w domu sam.
Mama była w pracy, ja właśnie wróciłem ze szkoły, czekałem na nią, powoli martwiąc się jej przedłużającą się nieobecnością. Było dość późno, a ona nadal nie wracała. Nie wiedział me, co mam zrobić, do kogo się udać po pomoc, która była mi wtedy potrzebna. Spojrzałem na stolik, na którym leżała kartka z numerem telefonu do dr Bones, który dostałem pewnego dnia od niej. Pamiętam, jakby to było dziś, jak powiedziała: Kiedy będzie Ci smutno, będziesz miał problem, zadzwoń, a ja Cię wysłucham. Tak też zrobiłem. Po chwili byłą już przy mnie, tuląc mnie w ramionach, jak matka swe zagubione dziecko.
Tamtego dnia zakończył się dla mnie pewien rozdział w życiu i rozpoczął nowy. Wtedy około 20 przyjechała do mnie pani z opieki, chcąc zabrać mnie do domu dziecka, gdyż moja mama miała wypadek samochodowy i poniosła śmierć na miejscu. Płakałem, jak bób, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszałem z usta tamtej kobiety, która bez żadnych uczuć, współczucia ogłosiła mi tą smutną wiadomość. Zabrała mnie z bezpiecznego miejsca, które do tej pory był mój dom, do innego smutnego budynku, gdzie nie mogłem się odnaleźć. Wiedziałem, że dr Bones mnie nie zostawi w potrzebie, tak mi obiecała: Parker zrobię wszystko, co w mej mocy, byś wrócił tu, zanim tata powróci, usłyszałem, opuszczając dom, ciągnięty za rękę przez ta okropną kobietę, której twarz śniła mi się przez kilka kolejnych dni. To był prawdziwy koszmar.
Tata był daleko i nikt nie miał się mną zaopiekować. Dom dziecka, to było miejsce, w którym zawsze lądują porzucone dzieci, za które mnie wzięto, a ja przecież miałem tatę, choć był daleko, dobru.
Wtedy dyrektor Cullen zadzwonił do dr Bones, która wzięła mnie pod swój dach, okazując mi dużo ciepła i serca, którego wtedy potrzebowałem.
Nikt nie miał możliwości poinformować mego tatę o tym, co się stało, takie procedury, tłumaczono. Jednak po kilku miesiącach powrócił do mnie, do nas.
Był zaskoczony tym wszystkim, co się wydarzyło. To wtedy podziękował dr Bones, że się mną zajęła. Wtedy wydarzyło się coś, co zmieniło całe nasze życie, moje, taty i dr Bones, która chcąc pomóc tacie w procesie adopcyjnym, zaproponowała mu małżeństwo, wiedząc, że tylko ono, mogło sprawić, by tata miał pełne prawo do opieki nade mną. Był zaskoczony, tym, co usłyszał. Wiedział, jak miała stosunek do instytucji, za jaką uważała małżeństwo, jednak wtedy to się nie liczyło.
Booth dla mnie najważniejsze jest dobro dwóch osób, które kocham, a dla takich osób jest się gotów na wszystko powiedziała.
To był początek czegoś, co odmieniło całe nasze życie.
Po kilku dniach odbyła się skromna uroczystość zaślubin. Nie odbyło się to w Kościele, lecz w małym urzędzie, jednak miało moc prawną. Wtedy staliśmy się rodziną, której cała nasza trójka pragnęła.
Zamieszkaliśmy razem w pięknym domu z grodem, który wybrała dla nas Bones. Moi rodzice, powoli akceptowali to, co dał im los. Wiedzieli, że nie mogą tego zmarnować. Odkryli w sobie, to, co skrywali w sercu i wreszcie się do tego przyznali.
Po pewnym czasie, pamiętam, jak ogłosili mi, że wkrótce zostanę starszym bratem. Byłem szczęśliwy. Kilka miesięcy po tym urodziła się śliczna dziewczynka, dla której pozwolono wybrać mi imię. Nie miałem z tym większych problemów. W niedzielne przedpołudnie ochrzczona została Rebecca Booth, która otrzymała imię po mej mamie, która spogląda na nas z nieba.
Od tamtego czasu minęło już kilkanaście lat. Teraz sam mam rodzinę, kochającą żonę, która jest dla mnie najlepszym przyjacielem, drugą połówką jabłka, jak powtarzają mi tata i Bones.
Niedługo zostanę też ojcem, i wiem, że to będzie dziewczynka. Oboje z żoną wybraliśmy już dla niej imię, po babciach Temperence Rebecca Booth. Teraz odkryłem, jakie szczęście miałem, spotykając na swej drodze dr Bones, której do końca życia będę wdzięczny za to, co dla nie zrobiła... Dzięki niej miałem pełną rodzinę... Zrozumiałem, co jest dla niej w stanie zrobić człowiek...
Taka 3 część z serii wspomnienia spisane na kartce w pamiętniku:)
Mam nadzieję, że sie spodoba:)
byl juz pamietnik Bootha, Bones a teraz przyszla kolej na Parkera... :) Ciekawa jestem kogo bedzie nastepnym razem... :) Super bardzo mi sie podobalo.. ;)
Ines OGROMNE DZIĘKI za dedykację.
Podoba mnie się te opowiadanie, fajnie opisałaś przeżycia Parkera:)
Czekam na kolejne twoje opowiadania.
NN nmzc:) cieszę się, że się podobało:) Już mam pomysł na kolejne OP, ale na razie dalsza część Braci:)mam nadzieję, że sie spodoba:)
Po chwili zeszli na parking, gdzie czekał na nich samochód agenta.
Droga upłynęła im w ciszy. Żadne nie miało ochoty się odzywać. Słuchali muzyki płynącej z radia. Po chwili, zanim się obejrzeli byli już na miejscu. Weszli do środka kierując się do stolika, który zawsze n nic czekał. Usiedli wygodnie, przeglądając kartę dań. W ciągu sekundy pojawił się przy nim Sid, właściciel lokalu, jak i znajomy partnerów.
- Cześć, czy mogę przynieść Wam potrawy – spytał spoglądając w stronę Jareda, który ani na chwile nie spuszczał wzroku z Bones
- Tak, czekamy – rzekł Booth
- Jeszcze się nie zdecydowałem, co chcę – syknął Jared
- Sid zna się na ludziach, jak ja na kościach, zobaczysz, nie będziesz żałował – szepnęła Bones posyłając mu szczery uśmiech
- Skoro tak mówisz, zdam się na tą jego znajomość ludzkiego ciała i duszy – rzekł puszczając jej oczko, na co Bones zaczerwieniła się lekko
Spoglądali chwile na siebie w milczeniu. Sytuacja była dość zabawna, jednak nie była w stanie rozbawić agenta, który bacznie przyglądał się bratu, który podrywa mu partnerkę, w śmiały sposób, nie zwracając nawet najmniejszej uwagi na jego obecność. Znał brata i jego stosunek do kobiet, zresztą nie dziwił się, że i jemu Bones wpadła w oko, przecież, jak ją opisał, była śliczna. Jednak to wcale, a wcale mu się nie podobało, czyżby poczuł się zazdrosny, a w bracie odkrył rywala?
Z rozmyślań wyrwał go ciepły głos Sida i zapach potraw, które postawił na stole. W ciszy i skupieniu zajęli się degustacją potraw, które nie tylko świetnie pachniały, one też tak smakowały.
Po chwili potrawy zniknęły z talerzy.
Bones była bardzo ciekawa nową osobą, która była dość interesująca fizycznie. Chciała jednak poznać go od wewnątrz, tak, jak powtarzał jej Booth, To nie szata zdobi człowieka Bones, tylko jego wnętrze – powtarzał jej zawsze, jak spotykała jakiegoś mężczyznę.
- Jared – rzekła przerywając ciszę, która zapanowała. To czym się zajmujesz – spytała
- Pracuje w Pentagonie, jestem tam szefem. - oznajmił
- W Pentagonie – szepnęła lekko zdziwiona
- Bones Pentagon to – siedziba Departamentu Obrony USA – wyjaśnił Booth
- Booth, wiem, co to jest Pentagon – fuknęła na partnera, który z jej miny wyczytał jej ciągle powtarzane zdanie: „ Nie wiem, co to znaczy”. Słowo "Pentagon" jest też często używane jako symboliczna nazwa Sił Zbrojnych USA i ogólnie całego kompleksu wojskowo-zbrojeniowego tego kraju – dodała ucierając mu nosa
- Widzisz braciszku, Bones, znaczy Tempi – poprawił się widząc ich minę, wie, w jakim miejscu pracuje – rzekł
- Booth, często uważa, że jestem jakimś eksponatem z muzeum – rzuciła
- Bones to nie tak – próbował wytłumaczyć
- Nie, a co powiedziałeś kiedyś raperowi, kiedy zapytał Cie, skąd mnie wziąłeś – fuknęła
- Z muzeum – odpowiedział zgodnie z prawdą
- Więc, czemu mówisz, że to nie tak, jak tak – rzekła powoli gubiąc się w ich rozmowie
- Wiesz może zmieńmy temat – zaproponował agent
- Dobrze, Jared może opowiesz mi coś Jahirze, wiem, że się przyjaźniliście – rzuciła
- Tak, byliśmy, choć on i jego brat byli, jakby z innej bajki – rzekł
- Z innej bajki – zdziwiła się Bones. Ni wiem, co to znaczy – dodała po chwili
- Tak się tylko mówi – rzekli niemal jednocześnie bracia
- Dobrze, już dobrze – skapitulowała Brennan
- Zastanawia mnie tylko, czemu pogrzeb odbywa się tak szybko, zanim zostaną zbadane szczątki, poznana przyczyna śmierci, jak i narzędzie zbrodni? - spytał. Bo chyba w ten sposób postępujecie – dodał po chwili
- Tak, takie są procedury – wyjaśnił Booth
- Ja Ci to wyjaśnię – zaproponowała
- O nie zaczyna się – szepnął Booth, na co Bones odpowiedziała lekkim szturchnięciem agenta
- Dobrze, ja już nic nie mówię, siedzę cicho, jak mysz pod miotłą – rzekł
- Co, jak kto?- spytała. Booth przecież wiesz, że z antropologicznego...
- Tak z antropologicznego punktu widzenia, to niemożliwe, wiem. - wtrącił. Bones po prostu wytłumacz Jaredowi, te całe zwyczaje panujące w islamskim pochówku zmarłych, dobrze – poprosił
- Widzę, że jesteś zorientowana we wszystkim – stwierdził Jared
- Tak, mam rozległe zainteresowania – rzuciła
- I znów zaczyna się – szepnął znów Booth, przeczuwając, co zaraz nastąpi.
- Nie będę się chwalić moją wiedzą- rzekła spoglądając na agenta
- Dobrze, przestańcie się kłócić – poprosił Jared. Tempi, to jak z tymi ich zwyczajami – spytał. Zamieniam się w słuch – oznajmił
Bones znów nie zrozumiała części wypowiedzi młodszego brata partnera. Jednak to jej nie zraziło...
- Wyznawcy wszystkich religii islamskich dążą do tego, aby ich zmarli byli pochowani nie później niż 24 godziny po śmierci. Dłuższy pobyt zwłok według wierzeń grozi uwięzieniem duszy zmarłego w jego ciele i poważne kłopoty z dotarciem do raju. - tłumaczyła z cierpliwością. Ciało zmarłego, umyte i ubrane, owija się w tkaninę, bez używania trumien, składa się do grobu ziemnego. Zasypany grób rzadko pokrywa się dodatkowymi ozdobami, poza cienką, kamienną płytą z wyrytym imieniem i nazwiskiem zmarłego. Często pomija się daty urodzenia i śmierci. Niekiedy opisuje się okoliczności śmierci. - dodała
- No proszę, praca domowa odrobiona na 5 – rzekł po chwili Jared
- Nie rozumiem, nie jesteśmy przecież w szkole – rzekła lekko zdziwiona Brennan
- Nic, nie ważne – oznajmił Jared spoglądając na brata, który zakrywał palcem usta
Ich lekką wymianę zdań przerwał telefon pani antropolog...
Jak zwykle ekstra opowiadanie. Fajnie opisałaś islamski zwyczaj pochówku.
Czekam na kolejne części:)
oj biedny Booth... Jared podrywa Bones... ciekawa jestem co dalej z tego wyniknie :) czekam na cd :)
CDK niedługo, jednak w międzyczasie inne opko z kilku części:)
Długie dwa lata...
To było długie 6 tygodni w ich życiu. Po udanej operacji, kiedy wiedziała, że jego życiu nie zagraża już żadne niebezpieczeństwo, wyjechała do Gwatemali, by tam identyfikować szczątki.
Booth przez ten czas wracał do formy, nie prowadził jednak żadnych spraw, w końcu to Bones była osobą, z którą uwielbiał pracować. Samemu nie miał szans.
Wreszcie nastał upragniony dzień powrotu pani antropolog. Kiedy wczoraj dowiedziała się, że sztuczne zapłodnienie, któremu się poddała, przed operacją partnera, doszło do skutku, i teraz ona nosi pod sercem małą istotkę, która będzie jej całym życiem. Wiedziała też, że nie wyobraża sobie, by Booth nie brał czynnego udziału w wychowaniu dziecka, w końcu on jest ojcem i ma do tego prawo.
Obawiała się tylko, jak ma mu to powiedzieć, mniej bała się jego reakcji.
Booth bardzo ucieszył się z jej powroty, czekał na nią te 6 tygodni, które dla niego były, jak miesiące, lata.
Pierwsze spotkanie, po powrocie należało do udanych. Nie zdążyli się sobą jednak w pełni nacieszyć, gdyż czekała na nich, nowa sprawa, nie cierpiąca zwłoki, podobno jakaś priorytetowa.
Dość szybko uporali się z nią, w końcu byli najlepsi, nie mieli sobie równych. Szybko ustalili dane denata, miejsce, jak i narzędzie zbrodni. Z innym procedurami śledczymi też poszło gładko. Po około dwóch dniach wiedzieli już wszystko. W tym momencie, wybierali się po sprawce. Teraz nie ma nawet szans na złagodzenie wyroku, który mu proponowano.
To było trudne śledztwo, jednak oni nie narzekali. To, co robili sprawiało im tyle radości, satysfakcji, dzięki nim zwracano godność ofiara, a sprawcy trafiali za kratki, by tam odkupować winy, za to, co uczynili drugiemu.
Wieczorem, jak mieli w zwyczaju, udali się do mieszkania, tym razem agenta, zamówili tajskie, popijali piwo i opowiadali, co się wydarzyło u nich w ciągu tych sześciu tygodni. Czas upływał im w milej atmosferze. Widać było, że brakowało im przez ten czas swojej obecność, a nawet bliskości, i nie chodzi tutaj, o tą fizyczna. Bones chciał powiedzieć partnerowi o swym błogosławionym stanie, jednak nie miała odwagi. Niestety zrobiło się późno, a następnego dnia czekała na nich praca. Niechętnie rozstawał się z partnerką. W końu nie widzieli się 6 długich tygodni...
Mimo że byłą przeciwna temu, twierdząc, że jest dorosłą, postanowił odwieźć ją do domu.
- Booth, ale naprawdę nie musisz, poradzę sobie – tłumaczyła w kółko
- Nie wątpię, jesteś przecież dużą dziewczynką – oznajmił
- Dokładnie, cieszę się, że w końcu to zauważyłeś – wtrąciła
- Duża, nie duża, ale zawsze dziewczynka, Bones nie daj się prosić – rzekł z błagalną miną
Byłą zmęczona i nie miał za bardzo siły na sprzeczkę z partnerem, tym bardziej, będąc w jej stanie, każde zdenerwowanie może zaszkodzić dziecku. Zgodziła się na jego propozycję, i po chwili ruszyli w kierunku jej mieszkania. Choć było późno wybrali się na spacer, by się przewietrzyć. Po drodze rozmawiali, śmiali się, jak za dawnych czasów. Po chwili dotarli na miejsce. Bones w podziękowaniu chciała pocałować go w policzek, jednak twarz partnera lekko się przekrzywiła i musnęła go lekko w usta. Oboje przeszedł dreszcz podniecenia. Oderwali się od siebie, a w chwili zapanowała cisza...
- Przepraszam Booth, ja nie…
- Bones, nie masz za co przepraszać. - wtrącił. Ja też przy tym byłem. Jesteśmy dorośli. - dodał
- Tak, wiem, ale linia – próbowała tłumaczyć
- Linia, ona już dawno Bones zniknęła – oznajmił. I powiem Ci, że...
- Że – wtrąciła
- To było bardzo przyjemne – rzekł skradając jej kolejnego całusa
- Wiem Booth – szepnęła całując go lekko i znikając za drzwiami
Ten pocałunek wiele zmienił w ich relacjach. Teraz nie mogli udawać, że nic ich nie łączy...
Jednak ich uczucie zostanie postawione próbie, ciekawe, czy wyjdą z niej obronną ręką???
oto on, kolejny sie pisze ;D
Booth spoglądał jeszcze w kierunku okna pani antropolog. Stał pod jej apartamentowcem, czekając, aż zgaśnie światło i spokojnie będzie mógł iść do siebie. Po około pół godziny Bones położyła się wygodnie w łóżku, czekając na sen, który nie przychodził...
Kiedy zgasiła światło dla Bootha to był znak, mógł powrócić do swego mieszkania. Spacerował ulicami Waszyngtonu, co chwila podgwizdując z radości, wspominając ten pocałunek, który nadal czuł na swych ustach.
Po dłuższej chwili dotarł do siebie. Wziął zimny prysznic i udał się na łóżko. Nigdy nie miał problemów z zasypianiem, teraz jednak nie mógł usnąć, tak, jak jego partnerka rozmyślali, co ten pocałunek oznaczał dla niech, obawiali się, że może popsuć ich relacje. Jednak nie czas i miejsce na takie przemyślenia. Los daje im szanse, a oni muszą z niej skorzystać, bo dwa razy się nie powtórzy.
Około 1 w nocy zasnęli...
Następnego dnia obudził się dość wcześnie, co było dość dziwne, gdyż uwielbiał spać. Jednak teraz chciał zobaczyć jego Bones. Nie mógł się doczekać i postanowił udać się do niej wcześniej i zawieźć ją do Instytutu. Po drodze zakupił kilka francuskich rogalików i udał się do jej mieszkania.
To było dość dziwne, gdyż Bones jeszcze smacznie spała. Była chyba wyraźnie podekscytowana tym wczorajszym pocałunkiem, i z tego wszystkiego zapomniała nastawić sobie budzik.
Spała tak smacznie, że nie usłyszała nawet pukania do drzwi.
Booth był dość niecierpliwym facetem. Postanowił spróbować zadzwonić ponownie dzwonkiem, jednak sytuacja powtórzyła się. Nic tylko cisza. Teraz zaczął się już denerwować, tym bardziej, że z mieszkania nie dochodziły żadne odgłosy, co było dziwne, a nawet bardzo dziwne. W ich partnerskim związku, to Booth sypiał ponad normę, Bones była bardziej zdyscyplinowana.
Nie miał innego wyjścia, jak wykonanie telefonu.
Obudził ją dźwięk melodyjki dochodzący z szafki nocnej. Nie otwierając oczu, po omacku sięgnęła po telefon, wyszukując go ręką. Udało się po chwili miała już go w dłoni.
- Słucham Brennan- rzekła zaspana
- Bones, gdzie się Ty podziewasz – spytał zatroskany agent
- Booth spokojnie, jest jeszcze wcześnie, jestem u siebie, a dokładniej w łóżku – oznajmiła
- Wcześnie, Bones, czy Ty wiesz która jest godzina – spytał zdezorientowany
- Nie, ale zapewne mi zaraz powiesz – rzuciła
- Bones bój się Boga, jest już 9, a Ty jeszcze spisz – oznajmił
- Booth, nie trzeba było tak od razu, a nie – rzekła. Zaspałam, i Ty jesteś winien – dodała
- Ja, Bones otwieraj drzwi – rzekł. Ja muszę do łazienki – dodał
- A gdzie Ty w ogóle jesteś – spytała nadal zaspana
- Stoję od 15 minut na klatce schodowej, próbując się dostać do środka – rzekł. Bones proszę Cie, otwórz, bo ja już nie wytrzymam- rzekł błagalnie
- Już idę poczekaj, ubiorę się – oznajmiła wstając z łóżka, trzymając nadal telefon w dłoni
- Za chwile Bones, to już będzie za późno – powiedział
- Już dobrze, idę, tylko się nie przestrasz – rzuciła
Po chwili była już w przedpokoju. Otworzyła drzwi, a Booth spoglądając na nią, wbiegł do środka i udał się do łazienki.
Bones zamknęła je. Spojrzała w lustro stojące nieopodal i sama się wystraszyła tym, a raczej kogo tam zobaczyła. Stałą tylko w krótkiej koszulce nocnej odsłaniającej jej więcej, niż zasłaniającej. Włosy w nieładzie, każdy kosmyk w inną stronę. Wyglądała na naprawdę przemęczoną.
Stałą i nie mogła uwierzyć w to, co widzi.
Po chwili podszedł do niej Booth, oplatając ją swymi dłońmi w pasie. Stali teraz oboje spoglądając w lustro. Booth nie mógł się opanować i złożył jej na szyi lekki pocałunek, czym wywołaj na jej ciele gęsią skórkę.
- Ślicznie wyglądasz – szepnął jej do ucha
- Dziękuję – odpowiedziała. Booth chyba żartujesz – krzyknęła spoglądając ponownie w lustro. Ślicznie, chyba chciałeś powiedzieć okropnie – rzekła po chwili.
- Dla mnie wyglądasz ślicznie, tak naturalnie – szepnął. A w tek koszulce jeszcze piękniej – dodał z figlarnym uśmiechem
- Booth - szepnęła, odwracając się w jego stronę
- Zaraz się spóźnimy – szepnęła spoglądając mu głęboko w oczy. Musimy iść, praca czeka – rzekła. Daj mi 5 minut, będę gotowa – dodała wyswobadzając się z jego objęć, co nie było łatwe
- Dobrze, ale najpierw zjemy śniadanie – oznajmił. Ja w tym czasie przygotuje kawę i sok z grejpfrutów, mogę – spytał
- Jasne, dziękuje Booth – szepnęła, a w oku zakręciła się łza
- Za co – spytał
- Za to, że jesteś przy mnie – rzekła. - Zawsze – dodała
- Nie ma za co, byłem, jestem i zawsze będę przy Tobie, Bones – oznajmił. Wierzysz mi? – spytał
- Wierzę Ci, ufam Tobie, jak nikomu na świecie – rzekła całując go lekko w policzek
- A zasłużyłem na innego buziaka? – spytał figlarnie
- Booth – szepnęła
Nie miała wyjścia, spojrzała tylko w jego czekoladowe, pełne ciepła oczy i przepadła. Zbliżyła swe usta do jego, lekko je muskając. Pocałunek był delikatny, jednak bardzo przyjemny. Po chwili ocknęła się i udała do łazienki, by tam szybko przygotować się do wyjścia.
Booth w tym czasie przygotował dla nich pyszne śniadanie, które po kilku minutach zniknęło z talerzy. Po nim, oboje opuścili jej mieszkanie w wesołych nastrojach.
Jazda upływała im na rozmowach o życiu, pracy i nie tylko. Ich miłą pogawędkę przerwał nagle telefon agenta. Na wyświetlaczu migała ikona, Cullen. Oboje wiedzieli, że coś się musiało stać. Szef przecież nie dzwoni z byle czym...
Nie wiedzieli, że ten telefon zmieni ich życie...
bardzo interesujace opowiadanie... takie tajemnicze... - mi sie tak wydaje... :) ciekawe z jaka sprawa dzwoni Cullen...?? czekam na cd tego opoka jak i poprzedniego... :)
Ciesze się, że sie podoba:) Najpierw jednak skończę to opko, gdyż ono nie ma wielu części, przewiduje góra 8:) Bracia się piszą, ma już kolejną część:)
Ciekawe w jakiej sprawie Cullen dzwoni do Bootha i dlaczego ten telefon zmieni ich życie. Czekam na cedeka.
Oto cedek:)
Po krótkiej rozmowie Booth powiedział partnerce, że musi jak najszybciej pojawić się w biurze.
- Bones, odwiozę Cie teraz do Instytutu, a sam muszę jechać do Cullena – rzekł
- Czy coś się stało? - spytała
- Może iść z Tobą – spytała
- Nie mam być tam sam, takie było jego polecenie – oznajmił
- Dobrze, ale wiedz, że jeśli coś, jestem z Tobą – rzekła
- Wiem, Bones, dziękuje – rzekł
Po tym w samochodzie znów zapanowała cisza. Jechali przed siebie, nie odzywając, nawet nie spoglądając na siebie. On patrzył na drogę, ona w krajobraz za szybą. Przeczuwała, że coś się stanie złego, nie wiedziała tylko co.
Po chwili dojechali na miejsce. Siedzieli jeszcze chwile w samochodzie.
- Bones lepiej idź już, muszę tam jechać, chce mieć to za sobą – rzekł błagalnie
- Dobrze, ale w razie czego dzwoń Booth, proszę – poprosiła
- Dobrze, jak tylko skończymy rozmawiać, zadzwonię, dobrze – oznajmił spoglądając na jej śliczna, choć smutną twarz
- Dobrze, i powiesz mi o co chodzi, tylko wszystko, jak podobno się mówi na spowiedzi – rzuciła
Na twarzach obu pojawił się lekki uśmiech.
- I nie udawaj dużego chłopca, jak ja dużą dziewczynkę, dobrze – spytała błagalnie
- Dobrze, tę rolę zostawię Tobie – rzekł uśmiechając się. Wiesz za nią powinnaś Oskara dostać – dodał
- Booth – szepnęła
- Oskar to taka nagroda filmowa – wyjaśnił
- Ja wiem, co to Oskar głuptasie. - rzekła posyłając mu mordercze spojrzenie
- Wiem, dużo i szybko się uczysz, ale przyznaj nie ma lepszego nauczyciela ode mnie – spytał
- Oj nie ma Booth, jesteś najlepszy – rzekła. Wiesz ja już muszę iść – oznajmiła rozpinając pasy.
- Zadzwonię, jak tylko się czegoś dowiem, ale nie martw se na zaś – rzekł
- Na co – spytała z miną w style : Nie wiem, co to znaczy”
- Nie ważne Bones, to na kolejnej lekcji – stwierdził
- Dobrze, cześć, czekam na telefon – rzekła wysiadając
- Bones nie zapomniałaś o czymś – spytał
- Nie – rzekła. A tak telefon – oznajmiła spoglądając na siedzenie. Dzięki Booth – dodała
- Wiesz nie o tym mówiłem – oznajmiła
- Nie – spytała zalotnie
- Nie – pokiwał głową
- No dobrze, wiem o czym zapomniałam. - oznajmiła.
Ponownie wsiadła do samochodu. Zbliżyła się do niego składając mu pocałunek na ustach.
Po chwili...
- To o tym zapomniałam – spytała
- Tak, ale wybaczam i proszę o więcej – rzekł z niedosytem
- Dobrze – przytaknęła całując go bardziej namiętnie. Ale teraz powinieneś jechać – zaznaczyła po chwili
- Gdzie Bones – spytał lekko skołowany
- FBI, Cullen, mówi Ci to coś – odpowiedziała pytaniem, na pytanie
- Ten pocałunek mnie tak wytrącił z sytuacji Bones, zawrócił mi w głowie – dodał
- To już nie dostaniesz więcej, bo nie dojedziesz tam cały – rzekła drocząc się z nim
- A może taki malutki – spytał. Tak na pożegnanie – dodał
- Booth, ja nie chcę się z Tobą żegnać – oznajmiła smutna
- Ale ja nigdzie nie wyjeżdżam Bones, tak się tylko mówi – wyjaśnił
- I dobrze, że się tylko mówi Booth, nie zniosłabym Twojego wyjazdu, nigdzie – zaznaczyła
- Wiem, ale ja się nigdzie nie wybieram - powtórzył
- I dobrze – rzuciła i pocałowała go kolejny raz
-Teraz muszę już naprawdę iść. - powiedziała. Angela niedługo zacznie się martwić, o ile już nie dzwoni za mną, lub wystukuje numer prywatnego detektywa. - rzekła z uśmiechem. Wiesz jaka ona jest - dodała
- Ona Cie kocha Bones i się martwi o Ciebie, tak, jak my wszyscy – wyjaśnił
- Wy wszyscy – spytała zdziwiona
- Tak, wszyscy Bones – oznajmił. Ale ja im przoduję – dodał
Spojrzał mu głęboko w jego czekoladowe oczy. Wyczytała z nich wszystko. Wiedziała, że mówi prawdę. Cieszyła się, ze wreszcie znalazła właściwego mężczyznę, któremu nie długo urodzi dziecko.
Domyślała się, że będzie szczęśliwy, choć jeszcze nie wiem o jego istnieniu. Muszę mu powiedzieć. - pomyślała
Po chili opuściła jego samochód, udając się na górę.
Oboje byli smutni, nie wiedzieli, o czym poinformuje go jego szef. Miał jednak pewne obawy w związku z tą wizytą. Nie domyślał się nawet, jak bardzo się mylił, mówiąc partnerce, zapewniając ją, że nigdzie nie wyjeżdża...