Serial rozkręca się nieco powoli (podobnie wspominam początki "Breaking Bad"), ale po 4 odcinku mogę tylko stwierdzić, że jest to bardzo mocny debiut w Showtime i mam nadzieję, że powstaną kolejne sezony. Lata pięćdziesiąte w tym serialu są kompletnie inne niż w "Mad Men" - mniej podkolorowane i uatrakcyjnione pod współczesną publikę (coś co teraz polska popkultura robi z sentymentem do PRLu), a bardziej realne, z wieloma ciemnymi stronami.
Obyczajowość lat 50. w USA jest tak inna od dziesiejszej, że aż ciężko uwierzyć że tak mogli się zachowywać, myśleć i mówić ludzie ledwo 60 lat temu! I w sumie ten serial chyba w tym celu zaistniał - żeby pokazać jak dokonał się przełom (i dzięki komu się dokonał) w myśleniu o seksie, a potem jak potoczyła się rewolucja seksualna, feminizm z kolejnymi jego falami, itd. Kilka kwestii, które padają z ekranu są po prostu tak niewiarygodne i absurdalne, a jednak wypowiedziane zupełnie serio, że można jedynie z niedowiarzaniem strzelić sobie facepalm :)
Ciekawe, że tematyka taka jak seks została obdarta z całego dusznego oparu erotyki, który jest podgrzewany choćby w "Mad Men". Oczywiście o seksie się mówi, ogląda, bada, pokazuje bez cienia pruderii - także ten żenujący i nieatrakcyjny. Ale o wiele więcej napięcia jest w spojrzeniach wymienianych przez Ginny i Billa niż pokazanych bardzo wprot scenach łóżkowych. Jest tu też sporo humoru, m.in. w pokazanych relacjach około-erotycznych między pierwszo- i drugoplanowymi bohaterami. Jest też kilka naprawdę nieprzyjemnych, smutnych czy wręcz tragicznych wątków, także mamy tu obyczaj pełną gębą.
Serial jest też oczywiście pięknie nakręcony, scenografia miażdży, ale nie ma tu cukierkowej laurki z "Mad Men" (który to serial uwielbiam, ale jest to zupełnie inny klimat niż tu), kolorowiutkiej i dizajnerskiej od guzika po kant stołu. Więcej niedoskonałości, brudu, codzienności. Jednak wciąż jest dbałość o szczegóły, ale bez lizusostwa i idealizowania.
No i aktorstwo - Michael Sheen jest genialny jako wręcz archetypiczny naukowiec: zimny, suchy, zasadniczy. Wielu rzeczy czysto ludzkich nie rozumie i musi mu je tłumaczyć Ginny. Pracoholik nakręcony do przesady, geniusz, a jednocześnie (jakby przy okazji) bardzo dobry człowiek ze zdrowymi odruchami pomocy czy troski. Jego fiksacja na punkcie swojej asystentki rozkręca się niesamowicie i jestem bardzo ciekawa, jak bedzie pokazany ich romans (to nie jest spoiler - postaci są autentyczne, można o nich poczytać choćby tu: http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,96950,14515919,11_tysiecy_orgazmow_ _Masters_i_Johnson__duet__ktory.html?as=1)
Lizzy Caplan jest też świetna. Naturalna, ciepła, rzeczowa, a przy tym bardzo wyzwolona jak na swoje czasy i płacąca za to cenę.
Oglądajcie! Warto, serial jest bardzo konsekwentnie zrobiony, toczy się powoli i epicko, zapowiada się hit. Jeśli ktoś się spodziewa soft porno w klimacie HBO to się zawiedzie. Więcej tu dowcipów typu mierzenie miarką sutków masturbującej się kobiety czy zażenowania po wysłuchaniu opowieści o fantazjach seksualnych spoconego grubasa niż seksu pięknych ludzi w rytm nastrojowej muzyki.
Dobra recenzja, popieram autorke :)Jedyne, z czym sie nie zgodze, to wybor Michaela Sheena ... kompletnie nie jest podobny do 'oryginalu' (mam na mysli wyglad naturalnie) plus brakuje mu tzw 'quality' (moim zdaniem zbyt duza nerwowosc i mala pewnosc siebie w przeciwienstwie do Mastersa), mimo ze aktor sam w sobie jest rewelacyjny. Lizzy Caplan... no coz, tez jest ladniejsza od oryginalu, to nieco przeszkadza w odbiorze.
A mi jakoś nie przeszkadza, że Lizzy Caplan jest za ładna, a Sheen ma za dużo włosów i jest za młody :) Tzn to nie jest paradokument, więc twórcy nie muszą się silić na jak największe podobieństwo fizyczne aktorów. Sheen jest fenomenalnym aktorem (a ciągle mam wrażenie niedocenianym - bo nie prezentuje klasycznej, męskiej urody...) i tu moim zdaniem sprawdza się genialnie. Między parą jest chemia, a to jest najważniejsze. Druga rzecz, że to jest jednak serial telewizyjny, więc aktorzy siłą rzeczy musieli być wybrani z "atrakcyjniejszej" półki niż postaci, które grają :) bo serial ma mieć oglądalność i się sprzedać. Niestety - prawa rynku. Można to przeboleć, byle tak dobry serial był kontynuowany.
Dla mnie MoS to objawienie sezonu. Czytając na temat produkcji jeszcze zanim weszła na antenę, miałem mieszane uczucia. Spodziewałem się czegoś wulgarnie humorystycznego, jak to zazwyczaj bywa w produkcjach stacji Showtime, a otrzymaliśmy coś zgoła innego. Można by na siłę zaszufladkować ten serial jako dramat, ale taka opinia byłaby co najmniej krzywdząca, ponieważ różni się od diametralnie od typowej obyczajówki, którą dla ubarwienia obsadzono w dawniejszej epoce.
Masters of Sex tworzy niecodzienny klimat; delikatną aurę, która wciąga widza, pomimo wolnego tempa i powierzchownego braku akcji, co dla mnie jest ogromnym plusem, bo tu absolutnie nie chodzi o zaskakiwanie, czy też szokowanie widza; oszczędzono nam tanich kontrowersji, które mogłyby się pojawić, w końcu tematem przewodnim serialu jest ludzka seksualność. W zamian otrzymaliśmy dojrzałą, stonowaną (choć nie nudną) produkcję, której nie brakuje "brudu", pomimo ogólnie ciepłej atmosfery.
Para głównych bohaterów została odegrana idealnie, nawet na sekundę nie zwątpiłem w ich autentyczność. I właśnie kluczem do sukcesu jest ich wiarygodność, nie dostaliśmy bowiem wyidealizowanych postaci, każdy z nich ma swoje słabostki i potknięcia, a z pozoru klarowne i czysto profesjonalne relacje komplikują się od tłumienia emocji i niedopowiedzeń. Dawno nie widziałem tak dobrze dopasowanego duetu, którego zwyczajnie nie da się nie polubić. I nie obchodzi mnie, że pierwowzory postaci wyglądały lub zachowywały się trochę inaczej, nie oceniam realizmu, lecz efekt końcowy, który widzimy na ekranie.
Potwierdzam. Masters of Sex bije wszystkie inne premiery serialowe obecnego sezonu na głowę. Miałem podobne obawy ze względu na stację, ale serial jest świetnie napisany, zagrany i wyreżyserowany. Z oceną się jeszcze wstrzymam bo genialne zakończenie pilota i epizodu piątego mogłyby tą ocenę nieadekwatnie wywindować.
Do "Mad Men" mu jeszcze daleko, ale początki są naprawdę obiecujące ;) Sam zacieram ręce i proszę głęboko, aby chociaż w 65% był taki jak wspomniany przed chwilą serialowy gigant a la lata 60. :D
Potwierdzam. A już zwłaszcza po obejrzanym właśnie piątym odcinku, który rozwalił mnie na łopatki. Zaintrygował mnie ten serial. Czekam na więcej, bo o ile scenarzyści nie nawalą gdzieś po drodze, co - mając do obróbki tak plastyczny materiał - byłoby grzechem, jest szansa na coś bardzo interesującego.
W kwestii Sheen-Caplan - czy tu w ogóle trzeba cokolwiek mówić?