Drugi sezon antologii "Monster", mimo że moim zdaniem jest ciutkę gorszy od historii Jeffreya Dahmera, to wciąż trzyma niesamowicie wysoki poziom i pozostaje jednym z najlepszych narracyjnie współczesnych seriali.
Opowieść o Eriku i Lyle'u Menendezie rozwarstwia się na wiele postaci, które spotkały się z chłopakami, szczególnie ich rodziców. Nie mogło być inaczej, skoro synowie zabili swoją matkę i swojego ojca. Samo bezdyskusyjne zło zbrodni nie gubi się w zniuansowanej historii. Czarno na białym jest pokazane, że bez względu na powody strzelanie z dubeltówek do ludzi z bliskiej odległości to coś okropnego. Oczywiście motywy są ważne, ale nie zabijaj to dogmat, którego nie wolno naruszać.
A motywy są tu nie do końca jasne. Dokument towarzyszący serialowi jasno opowiada się po wersji braci. Byli molestowani, bali się o swoje życie. Wersja fabularna pokazuje różne wersje, łącznie z tą, że Erik i Lyle z premedytacją zabili starych dla forsy. Autorzy dają się też "wypowiedzieć" zabitym. Stary Menendez jest tu tyranem, przerzucających swoją krzywdę z dzieciństwa na swoich dzieci, hipokrytą, który nie chce mieć syna geja, mimo że sam na wyjeździe bawi się w Spartana z chłopaczkiem. Ale jest też facetem, który przyjechał do Ameryki bez pieniędzy, siłą i wytrwałością dorobił się fortuny i chciał mieć szczęśliwą rodzinę. Jasne, to nie działa tak, że dam kasę i chcę mieć super rodzinkę, ale to też już coś, to dużo, wiedzą o tym ludzie z biedy. Synowie byli gnębieni przez ojca, krzywdzeni, ale on też miał jakieś tam uczucia, jakim by nie był potworem (kim są "Potwory" w tytule...?), to jego rozczarowanie widać świetnie podczas sceny z pamiętnym "Don't Dream It's Over", kiedy wychodzi z auta i się rozkleja. Naprawdę jest tam gorycz, swoją drogą Bardem zagrał tak, że czapki z głów. Rozczarowanie, że sam też zawalił, że wszyscy zawalili. Kiedy już wszystko ma gdzieś, poddał się, godzi się na to zakłamanie rodzinne, brnie w fikcję, robiąc sobie na pokaz zdjęcie z ludźmi, który niby są rodziną i może trochę się kochają, ale znacznie bardziej nienawidzą.
Kitty słyszy od niego, że nigdy jej nie kochał. A potem dalej żyją, jakby nigdy nic, mówią sobie kocham cię. Przerażające, ale prawdziwe. Matka Lyle'a i Erika była lekomanką i alkoholiczką, pozwalającą na krzywdzenie własnych dzieci. Dawała na to ciche przyzwolenie, a ciche przyzwolenie to współudział. Wybrała luksus zamiast prawdy. Była wrakiem człowieka. Ten Jose przynajmniej naprawdę wierzył w to, co myślał i mówił, że jest taki i taki, że chce dla synów dobrze, ale jego żona to już dawno się poddała.
No i synowie, których trudno jednoznacznie ocenić. Dokonali morderstw, jasne. Święci nie byli, bo ciągnęło ich do kradzieży. Byli rozpieszczeni, jasne. Zepsuci. Pewnie socjopatyczni (szczególnie agresywny, nie znoszący sprzeciwu Lyle). Byli sobie bliscy, stali się solidarnymi ofiarami ojca. Może za bliscy, w kazirodczy sposób. Mieli też swoje rany. Obaj chcieli usilnie udowodnić ojcu, że może z nich być dumny. Obaj toksycznie go kochali i wierzyli w niego. Lyle nawet "przejął" jego rolę, gwałcąc raz Erika (to też dobrze pokazuje pedofilskie naznaczenie, które może ciągnąć się pokoleniami i ofiara, mimo że ją samą bolało, gdy ją krzywdzono, staje się sprawcą). Ciekawa jest finałowa wywrotka. Przez wszystkie odcinki to bardziej Lyle wydawał się być prowodyrem zabójstwa i kłamstw. Ale w ostatniej scenie na jachcie to Erik bardziej namawia brata do zabicia rodziców.
Erik nie jest pewny nawet swojej orientacji seksualnej. Nie jest pewny siebie samego, nie wie, kim jest. Jest Skrzywdzony, tyle wie. Chyba z wszystkich w tej rodzinie to on dostąpił największej krzywdy, raniono go wielokrotnie, zrobił to każdy w rodzinie, a pogubiony chłopak znalazł zrozumienie dopiero u broniącej go prawniczki. A jednak razem z bratem zrobił to, co zrobił. Czasu cofnąć się nie da, rany się nie zagoją, ból zostanie. Straszne.
Typowo już dla "uniwersum" "Monster" serial odbija w dygresje dotyczące społeczeństwa, relacji międzyludzkich, ale przede wszystkim innych słynnych zbrodni. Tu pojawia się zabójstwo Dominique Dunne czy temat O.J Simpsona, rozbudowując "American Crime Story" i, kto wie, może dając zapowiedź tego co nadejdzie (w końcu trzeci sezon na być o Edzie Geinie, który pojawił się w migawce w pierwszym). W takich chwilach żałuję, że nie jesteśmy Ameryką - przecież nasze akta kryją mnóstwo mrocznych historii, które można byłoby sprzedać w masowej antologii, ale niestety zamiast kilkuodcinkowej historii o Wampirze z Bytowa dostajemy "Langera"...
Słówko o kwestiach technicznych. Odcinki 5 i 6 to majstersztyki, aktorstwo jest wspaniałe, a oprawa muzyczna potwierdza znaną teorię, że film puszczony bez muzyki traci połowę wartości. Na osobną pochwałę zasługuje Ari Greynor, która robi coś jak Andy MacDowell w tym filmie o kasetach wideo, tylko że "Monster" to nie erotyk. A jednak to, jak się porusza i jak wyciąga język przy mówieniu, jest tu perwersyjnie erotyczne w związku z fabułą, która jest tu opowiadana.
Kiedy Erik i Lyle idą do willi ze strzelbami w rękach, znów gra "Don't Dream It's Over". Bo mimo że coś za chwilę się skończy, ani bracia, ani widzowie, nie mogą liczyć na to, że to koniec. Bo będzie jeszcze długo bolało i zmuszało do refleksji.