Niestety, ale z przykrością muszę napisać, że ten sezon jest po prostu mocno średni. Jako fan Narcos, pochłonąłem sezon w 3 dni, ale musiałem się ostro zmuszać. Historię o Kolumbijskich Kartelach znam naprawdę bardzo dobrze i niestety, ale jestem mocno zawiedziony. Może to dlatego, że nigdy nie uważałem historii tych z Meksyku za ciekawą... nie wiem. Nie jest to z tego co widzę, pierwsza opinia tego typu.

Co do samej obsady...
Dużo się naczytałem, że Michael Peña i Diego Luna będzie świetnie dobranym duetem, który odegra główne role. Mocno w to wątpiłem i jak widać... nie myliłem się zbytnio. Pierwszy, grający postać Camareny, wygląda jak jakiś zdesperowany i zagubiony gość, wyjęty prosto z Tytanica, który wziął się za rolę agenta DEA, lecz najzwyczajniej w świecie wygląda w niej bardzo słabo. O postaci Felixa Gallardo, a raczej o grze Luny, szkoda w ogóle się rozpisywać. Tak jak ktoś niżej napisał, bardziej nadaje się na taksówkarza, niż na "El Patron" kartelu narkotykowego. Nie ma w tym jakiejkolwiek logiki... "Narco Boss", który w każdym odcinku wygląda jakby był przestraszony biznesem, który rozkręcił na cały Meksyk?... No, thanks.

Jak w tytule mojego opisu, ta seria nie ma ŻADNEGO podjazdu, do poprzednich trzech sezonów, gdzie widzieliśmy świetnie zagraną rolę Escobara, bezwzględnego "Króla Kokainy", który nie cofał się przed niczym oraz kartel z Cali, nieco spokojniejszy, ale na swój sposób również bardzo charakterystyczny.
Trudno byłoby też nie wspomnieć o agentach DEA, którzy w poprzednich sezonach byli twardymi gośćmi, dążący do celu, a nie, jak obecnie, małego meksykanina z głęboką depresją.