Nie wiem jak u Was, ale o ile w "klasycznym" Narcosie nawet lubiłem blondaska i Penię, a narcosów mniej lub bardziej, ale jednak z dystansem, to już w Meksyku zdecydowanie 0:1. Ten cały Kiki irytował mnie od pierwszych chwil, bo to taki typowy wzór hamerykańskiego bohatera w mundurze, którego możesz straszyć, a nawet torturować, ale dasz mu przeżyć, a będzie jeszcze bardziej zawzięty i ta zawziętość Kikiego mnie po prostu irytowała od samego początku, bo zachowywał się jak jakiś wariat - może nie jeść, nie pić, nie spać, ale on musi no musi coś zrobić dla rozwiązania sprawy. Z kolei Felixowi przez większość sezonu kibicowałem. Pod koniec taki trochę Escobar light mu się załączył, ale dalej wolę go o stokroć od tego całego srikiego. No i tyle - bez spoilera, bo w zasadzie to losów żadnego z bohaterów tutaj nie zdradziłem.