W trakcie oglądania tego serialu naszła mnie pewna myśl. Oczywiście przedstawiono utopijną i przerażającą wizję przyszłości, tylko ładnie opakowaną. Ale ten sztywny podział na klasy, hierarchia, w której każdy od urodzenia ma swoje miejsce. To już mieliśmy w dawniejszych czasach, zanim zaczęła się powszechna edukacja i demokracja. Teraz oczywiście też są podziały i trudniej dotrzeć z najniższych warstw na szczyt, ale jednak jest to możliwe. Kiedyś szlachcic pozostawał szlachcicem, mieszczanin mieszczaninem, a chłop chłopem i nie było żadnej alternatywy. Przynajmniej dla tych na dole hierarchii. Także ten nowy rewolucyjny system ma w sobie coś z dawnych czasów.

A sam serial ogólnie póki co uważam za dobry (jeszcze nie obejrzałem całego), chociaż mocno odbiega od fabuły książki. Czytałem ją dawno temu, więc słabo pamiętam, ale dzicy to byli raczej Indianie żyjący w rezerwacie. John/Dzikus nie był do końca jednym z nich (nie pamiętam jego pochodzenia, ale chyba był biały), więc nie pasował ani tam ani do nowoczesnej utopii. W porównaniu z książką to całkiem dobrze pokazano tę powierzchowność, płytkość relacji i brak jakichkolwiek głębszych myśli u większości społeczeństwa. Za to pokazanie tej głębi, rozterek i świat i zasady dzikich wyszło znacznie gorzej.

W sumie to ciekawa jest scena ślubu z pierwszego odcinka. Ciekawa dlatego, że być może dokładnie tyle samo wiemy o dawnych, nieistniejących już kulturach i cywilizacjach, co ludzie z tej utopii o naszym. Ile tak naprawdę wiemy, a ile się domyślamy na podstawie szczątkowych źródeł?