Najpierw szok, że zdecydowali się na coś tak ryzykownego. A potem dowiadujesz się, że jednak będzie 3. sezon...
Ok, jest tu jeszcze wiele wątków do rozwinięcia, jest szansa, że wrócą momenty komediowe i zwyczajnie żal rozstawać się z tymi bohaterami. Ale po tym, jak Villanelle w trakcie ostatniej rozmowy co najmniej dwa razy straciła kontrolę nad swoją maską... Naprawdę, finał mógł być takim uderzeniem obuchem każdego jednego widza, który wierzył, że to w ogóle ma jakiekolwiek szanse na szczęśliwe zakończenie. Że widzowie to tylko kolejne ofiary Villanelle, które nabrały się na jej genialny popis aktorski. To byłoby mocnym, gorzkim rozwiązaniem historii (trochę kojarzącym się z Breaking Bad swoją drogą). Na moich emocjach mogliby tak zagrać, szanowałabym.
Takie utwierdzenie w tym, że Villanelle po prostu nie jest w stanie niczego więcej czuć. Świetnie udaje i - tak jak mówił ten psychiatra - dała się przez moment delikatnie poprowadzić ze względu na nagrody: uwagę, jaką miała ze strony Eve, no i pełną nad nią kontrolę, przynajmniej do czasu.
Oczywiście z chęcią zobaczę, co wymyślą w 3. sezonie. Zwłaszcza, że to co robi w tym serialu Jodie Comer, to jest jakieś szaleństwo! Zaserwowali dobry suspens, ale jest taki niedosyt, że twórcy nie zaśmiali się w twarze widzów. Boję się, że stracili szansę, na naprawdę mocne zakończenie serialu.

Ps. Myślałam, że Villanelle upiecze w tym Shephard Pie męża Eve...
W tej budce z kebabem sprzedawca powiedział, że ludzie zjedzą wszystko, jeśli im to odpowiednio podasz, a Villanelle spojrzała na te leżące czaszki, zamyśliła się. A potem przyszła do Niko po przepis.