Ja wyżej - przyznam, że podczas oglądania na przemian u mnie był płacz i taki wręcz stupor kakatoniczny. I te nieodparte siedzenie przy odcinku, nie wyłączanie i nie przerywanie, bo już przez naście godzin się już tak przywiązało do bohaterów.
Jeju, piszę ten wątek ponad pół roku po obejrzeniu i nadal mam flashbacki. Jeden z dwóch najlepszych odcinków jak dla mnie wśród 7 sezonów, które dotychczas wyszły.
W sensie nudne czy nieprzyjemne przez brutalność? Przedostatniego odcinka pierwszego sezonu praktycznie nie pamiętam, zlał mi się z resztą sezonu. Był to chyba taki niejako "finał sezonu" i coś tam, że Jamie za Claire pozwolił się uwięzić? 15. odcinek więc w mojej głowie totalna mgła, ale ten 16ty dla mnie na plus. Chociaż żeby nie było - nie jestem sadystką ;) nazwałam ten odcinek jako jeden w moim odczuciu najlepszy, bo mocno mnie poruszył, ale absolutnie nie w przyjemny sposób i no, nie ciągnie mnie do ponownego seansu.
Jak ja to pisałam :| *jak wyżej (odnośnie tytułu tematu) **niewyłączanie ***nieprzerywanie
Odcinek mocny, ale jednocześnie dla mnie zniknęła cała historyczna wiarygodność. W czasach, gdy homoseksualizm równał się śmierci wszyscy jakoś tak przyjmują to lekko, a Randall radośnie sobie pląsa nago w otwartej celi więziennej, gdzie może go nakryć każdy. Nie kupuję tego, że chronił go mundur czy nawet książę również gej. Nie pada ani razu stwierdzenie, że to przestępstwo, że za to można zawisnąć równie szybko, jak spłonąć za czary. Trochę miałam wrażenie, że scena odgrywa się dziś, a nie w XVIII wieku.