Co robisz, gdy ze świata nagle znika 2% populacji?
a. Przestaję się odzywać, zaczynam ubierać się tylko na biało, palę jednego papierosa za drugim.
b. Płacę prostytutce by do mnie strzeliła.
c. Rozdaję ulotki świadczące o tym, że ci, którzy zniknęli byli nic nie wartymi członkami społeczeństwa.
d. Próbuję żyć dalej, ale codziennie budzą mnie koszmary.
Jeśli odpowiadając na powyższe pytanie, wybierasz którąkolwiek z opcji, to “The Leftovers” jest serialem dla ciebie. To historia o pozostawionych 98% ludzkości, która swoim niedawno zakończonym trzecim sezonem umocniła swą pozycję w panteonie genialnych produkcji telewizyjnych. To dość ciekawe, bo początki serialu tego nie zapowiadały. Pierwszy sezon, oparty na książce Toma Perroty, zebrał średnie recenzje. Narzekano na zbyt dużą wielowątkowość, aż nadto poważny klimat, i ogólne poczucie beznadziei towarzyszącej bohaterom (choć trudno im się dziwić).
Sytuację odmienił drugi sezon. Wraz z jego początkiem, wszystkie książkowe wątki zostały zamknięte, dzięki czemu scenarzyści mieli pełną wolność w kreowaniu dalszej historii. Zmienili miejsce akcji, czarnym humorem tchnęli w serial powiew świeżości. Elementy kultu zaczęły mieszać się z przypowieściami biblijnymi, a te z motywami końca świata (a nawet scenami z zarania dziejów!). Po kilku odcinkach kręcący nosem krytycy pierwszego sezonu, posypywali sobie głowy popiołem. Fascynujące character studies (epizody poświęcone w całości jednej postaci) i wątki nie z tej ziemi (dosłownie) wywindowały serial do grona najlepszych seriali tej dekady.
Samo zakończenie nie odpowiedziało na szereg wcześniej postawionych pytań, tego jednak nikt nie oczekiwał. Bo niezwykłą przyjemnością było zwykłe obserwowanie bohaterów poszukujących sensu w bezsensownej sytuacji.
Nieodłącznym elementem “The Leftovers” stała się muzyka Maxa Richtera. Pewne jest, że nigdy nie powstanie serial z lepszą ścieżką dźwiękową niż “Twin Peaks”, ale minimalistyczny soundtrack Richtera pretenduje do solidnego drugiego miejsca. Momentami wstrząsający, jednak pełen nadziei, łączy elementy klasycznego pianina z numerami, które zakrawają o ambient. Bez niego niektóre sceny nie oddziaływały by tak mocno.
Nie będę się rozwodził nad tym, dlaczego “The Leftovers” warto obejrzeć. Trzeba tu wspomnieć o niezwykle odważnych, przekraczających telewizyjne standardy scenach, zarówno pod względem fabularnym jak i wizualnym. Ale przede wszystkim, twórcom udało się pokazać człowieczeństwo w niezwykle prawdziwy sposób. I za to “The Leftovers” zapamiętam.
Więcej recenzji i artykułów znajdziesz tutaj: https://www.facebook.com/zeszytyfilmowe/
To lubię! Taką recenzję :) Taki serial i taka ścieżkę dźwiękową... i takie domknięcie całości... nastał koniec i teraz nas POZOSTAWIONO... zostaliśmy i my POZOSTAWIENI z tymi wszystkimi pytaniami, co kłębią się nam w głowach, bo jeśli nie jest tak... to jaki był sens oglądania...? To nie był serial pozwalający na relaks, tu się nie dało... tu głowa cały czas rozpracowywała odcinek po odcinku, o co do jasnej anieli w tym wszystkim chodzi...
Wydaje mi się, że liczyłam na wyjaśnienia, co się stało z tymi ludźmi, którzy zniknęli, dlaczego Watykan się nie wypowiadał w tej kwestii, ale im brnęłam dalej tym coraz bardziej zrozumiałe było, że to nie chodzi o to... tu chodziło o tych, którzy zostali a nie odeszli...tu chciano pokazać i skłonić do refleksji, jak TY zachowałbyś się, gdyby Ciebie coś takiego dopadło...
I do jasnej anielki, odpowiedzi to ja jeszcze nie potrafię udzielić...
Anieli się chyba nie pogniewają, że są z małej literki :) pisałam pod wpływem emocji, jeszcze ze mnie nie do końca wszystko zeszło... dalej rozmyślam, :)
A tak nawiasem, po kiego grzyba ARMAGEDON miał nadejść, oni tam mieli już piekło na ziemi... Kevin próbował coś ratować sytuacje sam popadając w niezły obłęd :)
Zdecydowanie za dużo było w tym sezonie nawiązań do religii. A ten pomysł na potop, to nie wiem, skąd się wziął. Kevin jako Jezus? Już kiedyś widziałem tego aktora w roli Jezusa, bardzo udana.