Właśnie skończyłem oglądać Rodzinę Soprano po raz pierwszy. Oglądałem serial przez 2 lata, z różną intensywnością. Nie zawsze mnie zachwycał, często nudził i kilka razy przerywałem oglądanie na dłuższy czas, w międzyczasie obejrzałem kilka bardziej wciągających seriali. Ale mimo to właśnie teraz uzmysławiam sobie, że dopiero co skończyłem oglądać najlepsza rzecz w telewizji z najlepszą rola w historii świata.
Chociaż 6 sezon obejrzałem dość szybko, w jakies dwa tygodnie, to ostatniego odcinka podchodziłem jak do jeża. Odkładałem w czasie, zwlekałem parę dni. I choć wiedziałem jak się skończy, to i finał bardzo mnie zaskoczył i zostawił mi wielką dziurę w sercu.
I myślę sobie że cały to napięcie które mi towarzyszyło przez ostatnie dni, to dziwne napięcie które teraz dudni mi w klatce piersiowej i brzuchu, lęk że zaraz coś nieuchronnie się skończy i nie mam na to żadnego wpływu to dokładnie ten sam stan który tony przeżywa gdy widzi odlatujące w pierwszym odcinku kaczki. Dużo się nasłuchałem i naczytałem o rodzinie soprano ale takiej emocjonalnej klamry się nie spodziewałem. I nie sądzę że to się jeszcze powtórzy.