Gdyby ktoś kilka lat temu zapytał się mnie, czy kino odmienia - powiedział bym, że nie. Zdanie zmieniłem po obejrzeniu serialu "Sześć stóp pod ziemią". Jestem wstrząśnięty siłą jego przekazu, głębią i realizmem. Dotychczas tylko "Miasteczko Twin Peaks" zrobiło na mnie równie silne wrażenie. O serialu tym można by pisać całę tomy, ponieważ to co wynosimy z tych klilkudziesięciu epizodów, dla niejednego z nas jest całym życiem.
------------------
Bohaterowie
Każdy z bohaterów został wybitnie wykreowany, posiadł cechy tak realistyczne w odbiorze, że zżywamy się z nimi. Niekiedy tracimy świadomość, iż świat przedstawiony w serialu jest tylko fikcją. Wszystko jest tak głębokie, pełne prawdy ... chwytające za serce.
Z łatwością można dostrzec, iż prawie każdy z bohaterów jest postacią dynamiczną.
Największą przemianę widać w postaci Nate'a. Przez cały serial nie potrafił zrozumieć samego siebie. Był człowiekiem, który zawsze wybierał najkrótszą drogę. Nie potrafił kochać. Mimo to nie był postacią negatywną. Ranił osoby drugie, sam jednak czuł się samotny i niespełniony. To typ kochanka, łatwo poddającego się erotycznym uniesieniom. Brenda tak naprawdę jest postacią czysto symboliczną. Za zadanie miała pokazać Nate'owi, czym jest prawdziwe uczucie. Obaj, mimo czterdziestki za pasem, poznają się jako ludzie samotni i doświadczeni, spragnieni miłości. Brenda nie ukrywa przed nim fascynacji seksem, która z czasem zgubnie przeradza się w nimfomanię. Kiedy się rozchodzą, wbrew wadom obu stron jesteśmy zwolennikami ich związku. Czyż nie odczuliście tej samej pustki, kiedy w trzecim sezonie Nate układa sobie życie z inną kobietą? Ja osobiście polubiłem postać Brendy oraz jej związek z Natem. Poruszyła mnie scena kiedy na łożu śmierci Nate uświadamia ciężarną ukochaną, iż resztę życia zamierza spędzić bez niej. Być może, poza zakończeniem to najgłębsza i najsmutniejsza scena w całej serii.
Genialny rys postaci możemy również dostrzec w Davidzie. Z początku cichy i niezrozumiany przez społeczeństwo kryptogej, zmienia się w człowieka uczuciowego, kochającego. Uważam, ze charakterystyka jego bohatera, jest hołdem Ball'a w stronę homoseksualizmu. Twórca pokazał, że człowiek odmiennej orientacji może być szczęśliwy. Co prawda my nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie dwóch gejów spacerujących na ulicy, nieoczernionych przez osoby trzecie. Może to po prostu kwestia tego, iż w Polsce homoseksualizm pozostaje tematem tabu. Wraz z zakończeniem serii, zgadzam się z opinią wielu, że serial odmienia. Zmienia nastawienie do wielu spraw. Otwiera oczy, uczy. W tym tkwi jego potęga i siła.
Ruth - Przez całą serię postać irytująca, natarczywa i niosąca za sobą raczej negatywne emocje. Mistrzostwo przekazu tkwi jednak w tym, że ostatni odcinek rozpala w niej zupełnie inne światło. Okazuje się kobietą głęboko zaangażowaną w życie swej rodziny, mogącą poświęcić dla niej naprawdę wiele.
Claire - również genialna postać. Dziewczyna przez całą serię nie potrafi odnaleźć swojego miejsca w świecie. Nieszczęśliwie się zakochuję i nadmiernie angażuje w problemy rodzinne. Postać bardzo pozytywna, głęboka i przejrzysta. Zarówno tak jak David, nie potrafi przyjąć do świadomości śmierci brata.
Wszystkie postaci został genialne zagrane. Największą jednak uwagę przykuwa David
(Michael C. Hall) głęboko zaangażowany w swą rolę. Claire (Lauren Ambrose) i Nate (Peter Krause) nie ustępują mu na krok. Całą trójka bije na głowę talentem wiele hollywoodzkich gwiazd. Swą charyzmą i lekkością odzwierciedlają realizm swych postaci. Również aktorzy wcielający się w postaci Rico, Keitha i Brendy nie ustępują im. Wszyscy są genialni!!! ... No może poza wyjątkiem Kathy Bates, która w tym serialu moim zdaniem stworzyła fatalną kreację. Frances Conroy jako Ruth też nie przypadła mi do gustu.
------------------------
Genialnie zakończenie
Ostatnie dziesięć minutc serialu ma wymiar symboliczny.
Claire podąża autostradą. Dynamika sceny uświadamia nas, iż dla bohaterów to symbolicznie ukazane przemijanie życia. Sens tej sceny jest wielopłaszczyznowy, ukazuje również świadomość zbliżającej się śmierci .... Nie wyobrażam sobie trafniej podsumowanego zakończenia. Oglądając je, czujemy, że byliśmy świadkami całego życia rodziny Fisherów. Mimo, iż rozpoczynamy towarzyszenie im, w określonym momencie ich życia (rok 2001), poznajemy ich charaktery dobitnie. Każdy cal ich duszy, ich dzieciństwo, lęki, marzenia. Claire żegna się z rodziną, podąża autostradą - wspomniana dynamika sceny to po prostu przemijanie. W międzyczasie jesteśmy świadkami ostatecznego pożegnania każdego z bohaterów. Pożegnania z życiem. Stąd trafnie sformułowana nazwa odcinka, będąca również przesłaniem całego serialu - "Wszyscy czekają".
---------------------
Podsumowując "Sześć stóp pod ziemią" to pięć lat z życia przeciętnej, acz dziwnej rodziny z Los Angeles. Kiedy przymierzałem się do oglądania, liczyłem na sporą dawkę czarnego humoru, grozy... sam nie wiem czemu. Serial błędnie jest reklamowany jako czarna komedia. W zamian otrzymałem wiele, wiele więcej. Potężną dawkę smutku, żalu, śmierci ale i humoru. To serial o losach ludzi, których się nie zapomni... Losy, które wciągają, zmuszają do myślenia i przekazują wiele, pięknie zapakowanych przesłań.
To studium życia rodzinnego i problemów z nim związanych. Największym z tych problemów okazuje się czychająca na każdego z nas śmierć. Śmierć widzimy w każdym odcinku, jednak nie wzrusza, przyzwyczajamy się do niej. Kiedy dopada głównego bohatera, odczuwamy żal. Zabieg ten pokazuje, że człowiek potrafi przyzwyczaić się i przeżyć śmierć nawet wyimaginowanego bohatera. Przedstawia ogrom utraty kogoś na prawdę bliskiego.
Jak sam tytuł wskazuje, to serial o śmierci. Każdy epizod otwiera takowa sekwencja, wiele z nich przekazuje jednorazowe wartości dotyczące życia po śmierci, pokazuje trud rodzin zmarłych, utożsamia śmierć z każdym z nas.
Bohaterów można podzielić na dwie grupy. Jedni przekazują pozytywne wartości życia, jego piękno i sens. Z kolei inni tendencje dekadenckie, bardzo dobitnie w przypadku np. Brendy/Nate'a ukazane.
W końcu "Wszyscy czekają".
"Six Feet Under" to nie serial, to przeżycie!
Cóż nie jestem filmoznawcą i nie pokusiłbym się na tak długą analizę (zresztą dobrą - gratki dla autora), ale muszę się zgodzić że ten serial zmienia sposób patrzenia na pewne kwestie jak śmierć, przemijanie, samotność, miłość na wszystkich jej płaszczyznach.
"SFU" to serial o którym można by pisać książki. Dziś obejrzałem ostatni odcinek i jestem porażony tym co zobaczyłem. Fenomenalne zakończenie zdecydowanie najlepszego dzieła w historii telewizji.
Pozdrawiam wszystkich fanów "Six feet Under".
Odczuwam to samo hehe. Naprawdę nie spodziewałem się, aż tak genialnego serialu.
Zgadzam się z autorem wątku. Do serialu zabierałam się "z braku lepszych opcji" tymczasem okazało się; że to najlepszy jaki widziałam w życiu i wątpię by jakikolwiek inny mu dorównał w przyszłości. Przede wszystkim dlatego; że zapada głęboko w pamięć a dawka emocji (trafiających tak głęboko dlatego właśnie; że odnoszą się do tego co naprawdę nas dotyczy) wręcz pali do żywego i to nie tylko ostatni odcinek i nie tylko wątki dotyczące samej śmierci (przykładowo zdanie Ruth "macierzyństwo było najbardziej samotnym doświadczeniem w moim życiu")- ale również wielu ważnych i aktualnych kwestii w życiu każdego (silne akcentowanie znaczenie rodziny, ukazanie (nareszcie) osób homoseksualnych jako przeciętnych ludzi dążących po prostu do zwykłego szczęścia; a nie jak to zwykle bywa- przegiętych gejów albo wąsatych skórzaków...Nie przedłużając serial jest doskonałym połączeniem realizmu; dramatu; nadziei; smutku; radości; humoru;psychologii postaci i co tam jeszcze przyjdzie do głowy...Przyznam; że chyba żaden film jaki obejrzałam nie zafundował mi takiego katharsis jak six feet under....
Pewnego dnia pewna osoba powiedziała mi abym obejrzała ten serial bo jest bardzo fajny. Na początku myślałam, ze nie jest fajny dopóki go nie obejrzałam. Ten serial to wielkie arcydzieło. i zgadzam się z autorem tej wypowiedzi.
Tak mnie wciągnął ten serial ze obejrzałam go w niecały miesiąc, brak mi slow by opisać ten serial. Najbardziej wzruszył mnie ost. odcinek piątego sezonu. Końcówki są zazwyczaj smutne.W skrócie był i jest zajebisty, bardzo fajny i da się go oglądać. ;)
Co jest najlepsze - a propos analizy bohaterów - wydaje mi się, że nie ma tu jednoznacznie określonych postaci do których mamy lub nie mamy żywić sympatii. Tak jak w życiu, które nie jest czarno-białe. Piszę to, bo mam w dużym stopniu inne odczucia co do postaci niż autor postu. Cieszy mnie ta niejednoznaczność i że w tej kwestii widz sam może się ustosunkować i przez co być sprowokowanym do jeszcze silniejszego odczuwania i myślenia.
Wymowa ostatniej sceny zwłaszcza przez pryzmat podróży Claire jest głębsza niż tylko przemijanie i oczekiwanie na śmierć. Tak, jak w całym serialu pokazuje nam jeszcze bardziej dobitnie na tym właśnie przykładzie, że mimo naszych starań, dążenia do odkrywania siebie, do tego co dla nas najważniejsze, do poszukiwania siebie (tak jak Claire właśnie, która jedzie szukać siebie, walczyć o siebie w nowym nieznanym świecie, po to by nie mieć do siebie żalu tak jak Matka u kresu życia, iż nie przekonała się czy na początku swej drogi miała jakiś inny wybór, że nie zaryzykowała).... na końcu tego wszystkiego czeka nas jedyna "nagroda" dla wszystkich taka sama: ŚMIERĆ. Bez względu na to, co było za nami, jacy byliśmy i jak walczyliśmy. Scena ta poddaje więc też w wątpliwość zasadność owych starań ponad wszystko o to, co przed nami, o jakiś głębszy sens, całej tej walki (to, co mówi Nate - żyj, po co to wszystko, te poszukiwania, zobacz jak ja skończyłem. I tak nie ma Boga, nie ma osądów itd. jest tylko to co tu i teraz) skoro na końcu każdy z nas dostanie i tak to samo bez względu na kształt i jakość wszystkich lat, co za nami :( Taki jest sens w tym również.
Podobna zresztą jest wymowa filmu "Synekdocha Nowy Jork".... filmu bardzo ciężkiego.... mówi o tym samym... po co to wszystko ta cała walka... skoro na końcu i tak jest tylko jedno.
Co do Ruth.... to nie oceniałbym jej tak jednoznacznie, jako tylko i głównie postaci irytującej... ta irytacja wynika z wyrażonego przez nią na końcu żalu odnośnie swego życia... odnośnie wybranej drogi. Mimo to jest postacią kluczową niosącą chyba jeden z największych bagaży mądrości jakich można doszukiwać się przez pryzmat wszystkich postaci.... tak, irytowała... ale jednocześnie stale przemycała widzowi kluczowe kwestie godne rozważenia, choćby takie jak ww. odnośnie macierzyństwa, odnośnie życia..."nawet najmniej skomplikowane życie jest tak bardzo ciężkie" więc po co je dodatkowo komplikować rzeczami błahymi... albo dające wiele do myślenia słowa skierowane do córki: " Żal mi Ciebie. Cały czas myślisz, że należy Ci się coś od życia, ale strasznie się rozczarujesz"......bo tak właśnie jest... uważamy, że coś nam się należy, że "dlaczego nie ja? nie dla mnie?"... a prawda jest taka że życie to dzieło przypadku i trzeba chwytać to, co nam się przytrafia bo nie mamy prawa wymagać dla siebie więcej niż każdy człowiek obok nas.... podobna wymowa jest w słowach Nate'a do młodo zmarłego sportowca użalającego się nad swą przedwczesną śmiercią: "Czemu się dziwisz? Myślisz, że jesteś lepszy, że coś Ci się należy? Nie, jesteś jak każdy inny i teraz właśnie przyszła pora na Ciebie" (cytuję wszystko z pamięci). Wszystko to daje wiele do myślenia, ale za razem jest strasznie przytłaczające. Niestety.
Ja oglądam ten serial non stop od kilku lat,a co ciekawe nawet nie pamiętam jak na niego trafiłam...
Parę lat wcześniej obejrzałem kilka w przypadkowej kolejności podanych przez TV odcinków i.... nie dojrzałem w tym nic porywającego. Wiem teraz dlaczego..... dopiero całość daje finalny efekt w postaci odrętwienia mózgu i drżenia rąk... tylko pochłonięcie całości metodą od A do Z daje pełnię zrozumienia i doznań egzystencjalnych, jakich nie wyłapie się oglądając go wyrywkowo....tak nie można, to profanacja tego serialu... trzeba oglądać go wg klucza, fascynując się, irytując, wkurzając na autorów, na bohaterów...po to by na końcu wszystko to całościowo zrozumieć tak jak należy, tak jak chcieli twórcy, tak by rozsadziło widzowi głowę i zostawiło go samego w próżni z tysiącem myśli rodzaju... "co dalej?" Tylko tak należy zabierać się za ten serial. Bo na końcu wszystko - nawet to, co nas irytowało w nim wcześniej - nabiera sensu i znajduje swoje uzasadnienie. Każda charakterystyka postaci, każdy zamysł scenarzystów.
Ja trafiłem na niego świadomie dopiero po komentarzach tego forum.