Zaniepokoiło mnie to co zaczęło się dziać z tym świetnym serialem w jego trzecim sezonie. Pierwszy był idealny jeśli chodzi o wprowadzenie do sagi Fisherów i naszkicowanie przyszłych wątków, po mistrzowsku prowadzona narracja i przedstawianie bohaterów, nie mogłem się po prostu doczekać co będzie w sezonie drugim. I nie zawiodłem się, bo bił pierwszy na głowę - a to za sprawą perypetii, wątków psychologicznych, no i tego nieziemskiego klimatu, który jest dla SFU przecież tak kardynalny. Jednak już pod koniec coś zaczęło zgrzytać, ostatnie odcinki o dziwo wydały mi się trochę na siłę i nudnawe, ostatnim który trzymał mnie w ciągłym napięciu i fascynacji był chyba "It's The Most Wonderful Time In The Year", po którym chciałem bić owacje na stojąca dla twórcy. No i przyszła kolej na "third season", po którym miałem nadzieję że odświeży serial i znowu będę mógł się nim cieszyć w pełni. I nie wiem czy to tylko moja sugestia, czy serial autentycznie jakoś się zmienił, ale zniknęła gdzieś ta charakterystyczna "duszność" serii drugiej, wątki też jakby uległy rozmydleniu (Nate to faktycznie ciepła klucha w swoim pożyciu z Lizą, a jeszcze niedawno taki z niego kozak był na Harley'u ;)), wątek Davida z Keith'em zrobił się taki czysto "pedrylski", a wcześniej (choć absolutnie nie jestem zwolennikiem homo, ale nie jestem też jakimś wściekłym ujadaczem)potrafiłem docenić ich emocjolaność, zwłaszcza jak musieli podchować siostrzenicę Keitha. Zaznaczam też że dopiero jestem po trzech odcinkach, jednak już po nich widzę ogromną zmianę w SFU i oglądanie go już nie dawało mi takiej satysfakcji jak przy poprzednich dwóch seriach. Czy tak już będzie do końca, czy ten zarąbisty serial wreszcie "stanie na nogi" i jeszcze da popalić?
Pozdrawiam
jest faktem, że każdy z sezonów jest inny. jest też faktem, że trzeci jest
akurat według mnie najmniej ciekawy (aczkolwiek i tak świetny), ale to moje
subiektywne odczucie. jeśli jednak podobały ci się dwie pierwsze serie to
proponuje ci oglądać dalej (czego na ogół nie robię, bo nie zależy mi
wcale, żeby oglądały go rzesze bezmózgich nastolatków coraz częściej
wypisujących absurdalne posty pozbawione argumentacji) bo widocznie
potrafisz docenić to dzieło.
no i warto zobaczyć go do końca z jeszcze jednego powodu - pięciu ostatnich
minut serialu. wczoraj zakończyłem oglądać six feet under po raz kolejny i
pomimo tego, że znam już te ostatnie sceny na pamięć, to i tak zaszkliły mi
się oczy:)
Pewnie że będę oglądał, już zdążyłem się zadomowić u Fisherów ;), a co do doceniania, to nie ma co tu za dużo doceniać, bo ta produkcja jest wielka tak czy siak.
Ja powiem tak: przeczekaj 3 i 4 sezon. Są o wiele słabsze od reszty (co nie znaczy że słabe, wręcz przeciwnie), ale finał 3ciej serii i premierowy odcinek 4tej są jednym z najmocniejszych punktów serialu.
Sezon 5 jest... powiedzmy że umieściłbym go za 2gim i przed pierwszym. Bardzo dobre/dobre 7-8 pierwszych odc, wybitne finałowe.
Ten serial to całość. Nie sezon ten lub tamten - który lepszy. Całość od A do Z. Również miałem takie wątpliwości, ale.... rozpierzchły się one po ostatnim odcinku 5 serii... wszystko nabrało głębokiego sensu. Wyszedł dobitnie doskonale zrealizowany zamysł twórców.
Trzecia seria ukazuje nam trwanie Nate'a w letargu..... wydaje mu się, że odnalazł szczęście, ale na jego twarzy niemoc maluje odpowiedź - to jest tylko iluzja tego, co uznaje za pożądane. Później znów zaczyna szukać siebie, swego miejsca, które da mu szczęście - stąd scena w szpitalu, gdy niszczy B. swym wyznaniem...... nie chce już więcej zwlekać i udawać. Chce chłonąć życie - to które mu zostało. Najpełniej i najprawdziwiej jak tylko się da.
Taki jest sens trzeciej serii w całości historii.