Odcinek nawet trzymał w napięciu, lubię, gdy w grę wchodzi jakaś śmiertelna choroba i potrzebna jest kwarantanna. Mimo wszystko całość średnia i nie zachwyciła, czasem wiało nudą.
Lydia ostatnimi czasy jest trzymana z dala od reszty stada. Trochę mnie to wkurza, bo osoba, która potrzebuje teraz największego wsparcia, jest praktycznie ignorowana przez resztę postaci. Lepiej żeby niedługo ktoś znalazł się u jej boku, bo nie ręczę za siebie.
Trzymanie Malii w niewiedzy to był jakiś absurd, a otwieranie włazu tylko dzięki jej pazurom, to głupota(ale o tym za chwilę). Cóż za zbieg okoliczności, że straciła wzrok akurat w takim momencie, no nie do wiary. Dobrze, że tego nie pociągnęli na kolejne odcinki, bo byłoby jeszcze głupiej.
A teraz wróćmy do otwierania włazu przy pomocy pazurów. Jak to ma niby działać? Co jest takiego w tym mechanizmie, że rozpoznaje, że pazury należą do kogoś z rodziny Hale? Czy każdy pazur ma unikalny wzór jak linie papilarne? Jeśli tak, czemu Malia jest w nim uwzględniona? Czy bada DNA? A może to jakieś dziwne mojo i nigdy nie dostaniemy wyjaśnienia, jak to wszystko działa? I say bull!
Nie macie nawet pojęcia, jak się cieszyłam, gdy Malia odeszła od Stilesa na koniec odcinka. Zamierzam zachować to uczucie w pamięci, bo wiem, że to nie potrwa długo. Jeff nie zrezygnuje ze swojej ukochanej Stalii.
Nie ma Crisa, nie ma Petera, nie ma Parrisha, trener nic nie mówił, Deaton wkurzał, za mało szeryfa. To minusy w dużym skrócie, reszta może być.
Matrix: Reaktywacja. Satomi unikająca pocisków wywołała na mej twarzy głupawy uśmieszek, który nie chciał odejść jeszcze długo później. Ale to w porównaniu do Ewolucji planety wilków: Skrzenia, było niczym. Bo kiedy ujrzałam jak oczy Alfa widzą iskrzące się grzybki pomimo nasilającej się ślepoty Scotta, śmiałam się w najlepsze. Jeff udowadnia raz za razem, że nie potrzebuje wielkich efektów specjalnych rodem z Transformersów, skoro wystarczy mu inspiracja
"Twinkle, twinkle, little star". A później przez bitą godzinę śpiewałam pod nosem "Sparkle sparkle little star, How I wonder what you are" - póki brat nie zaczął mi grozić...
Braeden. Miałam tę wizję w głowie - laska gotowa sprzedać diabłu duszę własnej matki za trochę hajsu; nie przywiązuje się do nikogo i nie ogląda za siebie. Mam niejasne przeczucie, że Jeff bardzo się postara by tę moją wizję zatrzeć jak najszybciej, robiąc z niej ciepłą kluchę, w której zakocha się Dereczek. Bo niby czemu Dereczek miałby na nią nie lecieć? To przecież nie tak, że wszystkie jego związki zakończyły się katastrofalnie i dla niego i dla otoczenia. Skądże znowu.
Tatuś McCall ostatnio mnie pozytywnie zadziwia. O ile w 3 sezonie strasznie mnie drażnił, o tyle teraz udaje mu się powoli podbijać moje serce. Przeczuwam, że w końcu dołączy do mojej listy super rodziców. Matka Lydii też mogłaby się okazać interesująca, gdyby dać jej postaci szansę na rozwój. Ciekawe, czy ma choć blade pojęcie o nadprzyrodzonych rzeczach, czy miewała kiedykolwiek dziwne przeczucia dotyczące śmierci, które były jednak słabe więc je ignorowała, lub czy jest geniuszem jak Lydia... Co pozostawia jedynie Deatona w 'większej' roli dorosłego, którego nie mogę zdzierżyć.
Lydia. Ostatnimi czasy co raz bardziej mnie intryguje jej moc. Wciąż ma długą drogę przed sobą, ale jakież możliwości kryją umiejętności banshee! Mam nadzieję, że szybko to rozkręcą. Meredith była taka ciekawa! Szkoda, że się jej pozbyli, zwłaszcza, że jej historia nigdy nie została opowiedziana, ale z drugiej strony, gdyby Meredith pozostała przy życiu, Lydia wciąż szła by na łatwiznę i pytała ją o pomoc, zamiast samej się postarać.
Dalej leci Stiles i... Co to niby ma być? Stiles zachowuje się jak... nie Stiles? Zaczęłam to sobie bezpodstawnie tłumaczyć, że może po wypędzeniu Nogitsune pozostała w nim jakaś ciemność większa niż po rytuale ofiarnym... Bo musi być jakieś wyjaśnienie. Jedyne sceny, jakie mi się w tym odcinku z nimi podobały to moment, gdy orientuje się, że skoro trener zachorował jako jedyny dorosły, musi to coś znaczyć i moment w banku, gdy dobijał się do drzwi. DWIE sceny. DWIE. A zwykle uwielbiam WSZYSTKIE, w których występuje... Wtf.
Tak po prawdzie, to Stydię mam raczej gdzieś, ale już wolę to niż Stalię w czwartym sezonie.