Szczerze mówiąc niedopracowanie podstawowych elementów kostiumografii, oraz soundtrack wywołał we mnie niesmak już po pierwszym odcinku. Zadbano jako tako o kostiumy, ale odwzorowanie fryzur i makijaży to jakieś nieporozumienie. Tytułowe telefonistki wyglądają jak współczesne laski, ścięte na współczesnego pazia, które ktoś przebrał w kostiumy z lat 20 i które tym samym próbują udawać (bardzo nieudolnie zresztą) panny z epoki art deco. Fryzury z lat 20 wyglądały zupełnie inaczej, a jeszcze większą porażką w tym serialu są makijaże. Bohaterki przychodzą pierwszego dnia do pracy wymalowane jak współczesne Kardashianki (ostry makijaż z naszych czasów zupełnie tutaj nie pasuje- kobiety z lat 20 malowały się zupełnie inaczej) co dla mnie osobiście jest bardzo rażące. Ktoś mógłby stwierdzić, że się czepiam, ale mnie takie niedopracowanie szczegółów kostiumografii naprawdę kłuje w oczy i odbiera całą przyjemność oglądania.
Gwoździem do trumny jest muzyka. Tego już nie dałam rady przełknąć. Gdzie się podział jazz i fokstrot ja się pytam??? Na imprezie w pierwszym odcinku ludzie tańczą do współczesnej, dyskotekowej muzyki, która pasuje tam jak pięść do oka! Dlaczego musical Chicago z Rene Zelweger ma taki niesamowity klimat? Właśnie dlatego bo perfekcyjnie dobrano muzykę w klimacie epoki- nawet współczesne piosenki wykonywane są w stylu lat 20. Dla mnie telefonistki to gniot jakich mało, którego wizualnie i słuchowo nie da się przełknąć.