5 sezon The Crown serwuje nam po raz ostatni wielkie przetasowanie obsady, co jest jak zwykle wielkim i stosownym odświeżeniem formatu. Nowa obsada spisuje się naprawdę dobrze, choć można zauważyć gdzieniegdzie nieco przygaszone role. To za czym niestety 5 sezon nie nadąża mając w oddali swoich poprzedników to przedstawiania historia. Już od początku pierwszego odcinka słyszymy, że to najtrudniejszy czas dla monarchii, a właściwie widz niczego takiego nie czuje. Większe napięcie widzieliśmy już w potyczce Królowa vs Thatcher. Zazwyczaj wraz z kompletem 10 odcinków w sezonie serwowano nam różne historie, choć w całości kompletne i domykające się na jedną całość. Tutaj zabrakło interesujących i zaskakujących zwrotów akcji. Niektóre z odcinków kompletnie nie angażowały i zabrakło chociażby jednego wielkiego „bum”. To co wprawiło mnie w osłupienie to muzyka, która była zawsze solidnym fundamentem serialu. Po raz kolejny wykorzystano utwory z 3 i 4 sezonu nie serwując niczego nowego. Dla przykładu „the voices” powtarza się prawie osiem razy. Czy naprawdę wielkim problemem było napisanie nowych tematów lub zatrudnienie nowego kompozytora? Co się tutaj wydarzyło? Słuchanie w kółko tego samego nie potęguje żadnych nowych emocji, co jest już kolejnym poważnym zgrzytem w przedstawianej historii.

Wątek Diany tak szalenie oczekiwany okazał się mocno wydłużany, przez co traci mocno na esencji. Zamknięcie jej wątku w tym sezonie z perspektywy widza byłoby najlepszą opcją. Twórcy wiedzieli jednak, że na to wszyscy czekamy najbardziej i abyśmy obejrzeli kolejny sezon odstawili to na później. Najlepszym sposobem będzie zamknięcie jej historii w maksymalnie dwóch odcinkach kolejnego sezonu.

Wydaje się, że twórcy nieco się rozleniwili i oby ktoś przywołał ich do porządku przed wielkim finałem w sezonie 6. Na ten jeden niezbyt oszlifowany diament w postaci 5 sezonu w koronie można przymrużyć oko, ale w przypadku, gdy będą aż dwa trudno będzie mówić o tym czy „The Crown” rzeczywiście lśniło od początku do końca. 
6/10