Zaczęłam oglądać z otwartą buzią ze względu na bajkę o zdolnym chłopcu, który dzielnie pokonuje przeszkody jak rasowy gorącokrwisty koń. Pozwoliło mi to przymykać oko na różne medyczne nonsensy i powtórzenia wątków z innych med-seriali, pies ogryzł te przeszczepy szpiku w pralni, grupkę tych samych chirurgów wykonujących każdy zabieg jak leci - od neonatologii po neurochirurgię i operacje na otwartym sercu - niech będzie. Ale te wszystkie problemy "czwartego świata", te beelemy, elgiebety, i inne gniewne czarne kobiety w każdym sezonie kumulują się bardziej i utrudniają oglądanie. Co to kurde jest - biblia dla kalifornijskich młodych demokratów?
Już wytrzymałam postawienie sprawy niewykonania aborcji jako niemoralne (po chh... j wspominać tu etykę i moralność, jak jest konieczność to robimy, lekarz nie chce - niech wykona inny i ciszej nad tą trumną!), wytrzymałam babo-chłopa w ciąży, transseksualizm, homoseksualizm (to już wręcz niemodne!), dziewięćdziesiąt procent dzieci samotnych rodziców, rekrutację nowych rezydentów polegającą na jednogłośnym odwaleniu jedynego białego - bo on jest najgorszy, hahahahaha, sąd kapturowy nad byłym chasydem, który głosował na Trumpa a zrobili mu taką kocówę jakby zgwałcił i poćwiartował noworodka, focha jednej pacjentki, która udowodniła, że zestaw niewinnych słów i gestów to rasizm, awanturę z lekarzem o prawo do umierania pacjentki, która mogłaby sobie spokojnie pożyć we względnym komforcie, czego jeszcze zapomniałam? A dopiero jestem w czwartym sezonie - postać Shauna coraz bardziej się rozmywa a do głosu dochodzą te upiorne idiosynkrazje amerykańskich elit.
I jeszcze się dziwią, że wajha wybiła na drugą stronę i społeczeństwo woli poderwanego groszoroba zamiast jakiegoś demokratycznego świeckiego apostoła postępu.