Dodaję temat, bo widzę, że jeszcze nikt go nie zaczął, a uwierzcie mi, jest co komentować!
Co pierwsze mi się od razu ''rzuciło w oczy'' w tym odcinku?
Tyyyyyyyyyle, gadająca siostrunia Lucy! Serio, zawsze taka cicha mysz, niepozorna, można rzec
cnotka niewydymka (he he), a tu taka metamorfoza. No tak, szalona z miłości można powiedzieć,
ale mi się jej postać od początku nie podobała, także jestem stronnicza :D
Druga rzecz: tak świetnie zagrany obłęd przez Owena! No ta mina, reakcje na brak kokainy!
Napiszę tyle, dobrze że zaczęłam oglądać serial, choćby dla samego tego aktora :P
No i nasza zakochana para..... serce się ściska, że kobitka jednocześnie kochając swoje
nienarodzone dziecko i ojca tego dziecka, musi, ze względu na jego dobro, uśmiercić je. Ironia
sytuacji serio.
A i jeszcze jedno, żal mi też tego doktora co żona no chyba (?) zabiła tę dziewczynkę, co dla niej
specjalnie adoptował? Przyznam sie bez bicia, że troche ich wątek tak przeskakiwałam i dokładnie
nie wiem co ta kobieta zrobiła temu drugiemu dziecku, ale wiadomo, żal po utracie dziecka jest
olbrzymi.
Tyle w temacie.
Siostra Lucy - no cóż poznaliśmy jej drugą twarz. ;) Ale trzeba przyznać, że to, co robi dla Thackerego nie jest mądre. Tylko czekać, aż się sama uzależni. :) I nie wiem, po co robi nadzieję Chickeringowi. Trochę go szkoda...
Co do Pani Robertson i jej dziecka to jeszcze nic nie wiadomo... Może je jednak urodzi, w końcu Edwards nie chce się go pozbyć. I bardzo dobrze. W sumie gdyby jej bardzo zależało na związku z Edwardsem mogłaby skorzystać z jego propozycji i wspólnie zamieszkaliby w innym kraju wraz z dzieckiem. Widać, że nie do końca jej na nim zależy, mimo, że coś do niego czuję.
Tak, po śmierci pierwszego dziecka "straciła rozum" i przyczyniła się do śmierci ich adoptowanej córki. Wmówiła sobie, że jest chora (podobnie jak ich rodzone dziecko) i obłożyła jej główkę lodem, co doprowadziło do śmierci. W wyniku tego skończyła w psychiatryku. Szkoda, że się tak załamała. Może kiedyś z tego wyjdzie...
Mocny odcinek. Jeden z lepszych. 40 minut zleciało nawet nie wiem kiedy.
Lucy - szok! Jako miłośniczka roweru i zakochana w nim namiętnie, wyobrażam sobie jak musi być oczarowana doktorem skoro go sprzedała za opium...
Edwards - moja ulubiona postać. Dlatego mam nadzieję, że znajdą rozwiązanie na dziecko inne niż zmiana kraju. Oznaczałoby to zakończenie ich/jego wątku w serialu.
Ps. od dzisiaj inaczej patrzę na swoje małe stopy :P
Ona nie sprzedała swojego roweru. Po tym jak mówi Johnowi, że sprzedała rower, widzimy jak go wnosi. Okłamała więc Johna, a zapłaciła... czymś innym.
Spoko. W serialu, gdzie każda najmniejsza scena ma znaczenie, czasem może coś umknąć :)
Ale mój świat znowu stanął na nogi. Rower został u właściciela. Uff. Także uratowałaś moją wiarę :P
Uratowałam? Ja tam bym wolała sprzedać swój ukochany rower niż robić jakieś dziwne rzeczy staremu Azjacie... :P Mnie Lucy ogromnie zawiodła. Owszem, wcześniej była niemożliwie nudna. Teraz jest za to trochę za hardcorowa jak dla mnie :D Jak to się mówi - cicha woda brzegi rwie :)
hahaha. Brak mi słów, na mnie :) ja bym przede wszystkim pokazała środkowy palec ćpunowi, a nie rozmyślała rower/zabawa stopą :)
Mnie zaskoczyła, ale czy zawiodła... zła jestem na nią, że zwodzi Chickeringa. szkoda chłopaka. Lucy generalnie jest postacią, która mnie mocno nudziła, także fajnie, ze coś takiego odstawiła. Trochę barwy jej postać nabrała.
Otóż to , cicha woda brzegi rwie....Lucy zaraz ( o ile nie już) wyda siebie i Thackerego, a on, no cóż, myślę, że dla kokainy jest ją zdradzic milion razy i nie obejdą go jej uczucia. Pewnie sama się uzależni i tak kończą niegrzeczne dziewczynki.
Macie wszyscy racje, mam nadzieję, ze wątek z dzieckiem Edwardsa rozegrają jakimś ''lepszym'' zakończeniem niż wyjazd do innego kraju, ba, kontynent. No ale z drugiej strony, jaki to może być happy end w tych czasach ;c
Też myślę, że w głowie doktorka nie ma miejsca na nic więcej niż narkotyki i medycynę (choć ta druga zeszła ostatnio na drugi plan, był nawet skłonny reklamować jakieś badziewie za narkotyki). Lucy jest teraz fajna, bo mu je pomaga zdobyć. Nie sądzę, żeby Thack darzył ją jakimiś specjalnymi uczuciami... Jak mu nie będzie potrzebna, to się z nią pożegna. Ona natomiast jest nim wyraźnie zafascynowana. Na pewno źle się to skończy, nie ma innej opcji.
Ciekawi mnie, jak dalej potoczy się kariera Thackerego. :) W końcu wszyscy uznawają go za ćpuna. Zobaczymy, może w ostatnim odcinku ujawnią.
Rozumiem, że Amerykanom może być trudno z własną historią, ale choćby nie wiem ile produkcji wybielających nie nakręcili, wieków rasizmu nie da się zamieść pod dywan. Gdyby biała laska, nawet niekoniecznie z dobrego domu, w roku 1900 urodziła mieszane dziecko, wszyscy podejrzani o ojcostwo zostaliby zlinczowani za gwałt. Związki międzyrasowe do lat 60-tych XX wieku uważane były za skrajne zwyrodnienie i jeśli sprawa wyszła na jaw, karane śmiercią. Soderbergh każe zachowywać się bohaterom tak, jakby nie mieli o tym pojęcia, a rasizm polegał na tym, że czasem ktoś krzywo spojrzy na kolorowego lekarza. Przykro, że produkcja, która początkowo wydawała się traktować z szacunkiem realia historyczne, zaczyna wmawiać widzom, że ludzie zawsze żyli tak samo jak teraz, tylko inaczej się ubierali. Czyli wszystko, co wydarzyło się potem, lata walki z dyskryminacją, sufrażystki, Martin Luther King i inni byli psu na budę i nie wiadomo o co się czepiali.
Przykre jest to o czym piszesz... Przypomniał mi się odcinek, chyba 7. W którym obwiniali i bili wszystkich czarnych napotkanych na ulicy, bo jeden czarny zabił policjanta. Aż nie dało się tego oglądać.
Ale wydaję mi się, że mimo wszystko nie dojdzie do narodzin tego dziecka. Może Robertson zdaję sobie sprawę z tych właśnie konsekwencji, bo widać, że bardzo jej zależy na aborcji. I prędzej czy później pozbędzie się tego dziecka. Dodatkowo nie może opuścić swojego narzeczonego, dobrze wie, że skończy się to kłopotami, a jej rodzina tego nie zaakceptuje. Jej przyszły teść nawet jej zagroził i dał do zrozumienia, że nie może pod żadnym pozorem odejść od jego syna. Głównie chodzi o interesy, których nie chciałby stracić. A po za tym po narodzinach dziecka wszystko nie trzymałoby się kupy. :)
Dramat Cornelii, jeśli produkcja zachowałaby wierność realiom obyczajowym tamtych czasów, polega na tym, że ktoś na pewno zginie, a ona musi wybierać. Nakładanie na to kalki wspolcześnie pojmowanej politycznej poprawności sprawia, że mamy kobietę, która sama nie wie, czego chce i nie potrafi się postawić. Przypominam na marginesie, że kobiety w tamtych czasach nie miały żadnych praw. Prawo wyborcze w USA uzyskały 20 lat pózniej, a jeszcze w latach 60-tych, nawet jeśli zarabiały na siebie, większy zakup np. samochodu, wymagał poręczenia męskiego opiekuna. Mamy więc Cornelię i Edwardsa, parę ludzi, pozbawionych elementarnych praw obywatelskich i oni chcą razem wychowywać dziecko, no powodzenia.
chyba każdy zakochany w każdych czasach myśli tylko o tym co tu i teraz ;)
nie dziwię się, że Edwards nie chce zabić własnego dziecka
liczyłam na to,że jak Robertson rozmawiała na schodach z siostrą to się jakoś zgadają i siostra zrobi zabieg
wątek lekarza z zona i dzieckiem interesował mnie nawet bardziej niż siostra Lucy na łowach dragów
żal było mi żony jak cierpiała po stracie swojej córki. nawet wtedy bałam się ,że lekarz ją zamknie albo ona się zabije.
Potem jak dał jej dziecko ,cały czas patrzyłam ,czy coś temu dziecku zrobi. No i zabiła.
Z wariatkowa to już nie ma szans na wyjście ,a metody leczenia są przerażające. (raczej tego nie pokażą,ale już po ptakach,nigdy nie wyjdzie)
szkoda tylko ,że lekarz jej nie uśpił zanim weszli ci pielęgniarze, tak mi było jej żal jak ja ubierali w kaftan.
Clive Owen, którego bardzo cenię, jeszcze raz udowodnił mi, jak świetnym i wyrazistym jest aktorem. Zagrał genialnie poniżającego się, upadłego ćpuna. Ciekawa jestem jak rozkręci się wątek jego i siostry Lucy. Myślę, że pielęgniarka uzależni się od kokainy równie mocno co jej bożyszcze.
Co do cierpiącej po utracie dziecka żony - wiecie co oznaczał zakład psychiatryczny w tamtych czasach? ... Pewnie posiedzi w nim kopę lat, po to by zlasowali jej mózg lobotomią ...
Wątek ciężarnej Cornelii to taka romantyczna opowiastka o niemogącej się wydarzyć miłości, myślę że siostra Harriet będzie musiała ją wspomóc swoimi umiejętnościami, co grozi niestety wyjściem wielkiej tajemnicy na światło dzienne. Ciekawe co dalej pocznie Cornelia - wyjdzie za mąż za swojego narzeczonego, czy może będzie wiodła samotne życie romansując z Edwardsem?
Paradoksalnie jednak, gdzieś z tyłu głowy tli mi się coś w rodzaju niezadowolenia, coś mi się nie podobało w tym odcinku, przede wszystkim Thackery swoim zachowaniem zburzył mój światopogląd i uznanie jakim go darzyłam jako geniusza. Ale wracając do początku mojego posta - zagrał wybornie.
Tą siostra Lucy to taką trochę dr Cameron zrobili co to się w dr House zakochała. Dr Edwards to czysty dr Foreman z tą różnicą że poniżanie w tamtych czasach jest bardziej zrozumiałe.
Bardzo fajną recenzję tego odcinka znalazłam tutaj: http://www.rollingstone.com/tv/recaps/the-knick-recap-stand-by-your-man-20141010
W podsumowaniu ciekawa i wydaje mi się, że bardzo trafna refleksja autora, że Lucy tak naprawdę nie robi tego wszystkiego dla Thacka, ale dla siebie przede wszystkim. Pokonuje swoje uprzedzenia z początku ze zwątpieniem, niepewnością, potem wspominając je z satysfakcją, historia Lucy to historia wyzwolenia się spod okowów konwenansu, spełniania najskrytszych pragnień (zakazanych) pod powłoką zdawało by się niezmąconego spokoju i delikatności, tak jak ktoś powiedział "cicha woda brzegi rwie". Druga sprawa to, że mam przeczucie, że jednak ta historia nie skończy się dobrze dla Lucy, za dużo w niej buty i lekkomyślności rodzą te wyzwalające doświadczenia.
Dodatkowo autor recenzji zwraca uwagę, że twórcy szykują nam mniej krwawy finał w porównaniu ze startem serialu. Nie wiem czy bazuje na konkretnej wiedzy (to znaczy widział już wszystkie odcinki i z tej perspektywy się wypowiada), czy są to tylko przypuszczenia, ale coś mi się zdaje, że można się spodziewać jakiejś akcji z Cornelią, gdzie coś pójdzie nie tak w nielegalnym zabiegu "spędzania płodu", być może siostrzyczka się za to weźmie nie wiem, ale tak mi się wydaje, że chyba nie zostawią tego wątku do rozstrzygnięcia dopiero w drugim sezonie, bo byłoby to trochę zbyt melodramatyczne (trochę jak w "Downton Abbey"), gdyby np. Cornelia gdzies wyjechała, tam urodziła i takie jakieś przepychanki, IMO powinni rozwiązać to w mniej zagmatwany sposób i zakończyć pierwszy sezon w iście Knickowym stylu ;3