Od pierwszego sezonu nie było tak dobrego odcinka. Kiedy zobaczyłem Stevena Ogga (dla niewtajemniczonych - głos Trevora z GTA V) pomyślałem, że to idealne obsadzenie w roli Negana. Dziwiło mnie tylko, że zamiast się szybko rozprawić z grupą Ricka, ciągle tylko zagradzali im drogę. Nocna scena bardzo dobra, ale posiada jedną znaczącą (dla mnie) wadę. Okazuje się, że koleś, w którego wcielił się Steven Ogg wcale nie był Neganem, a okazał się nim Jeffrey Dean Morgan. Tak czy siak koleś robi wrażenie, ale nie tak mocne jak wspomniany wyżej aktor. Wracając do sceny. Bardzo podobało mi się, że Rick przez dłuższą chwilę nie chciał klęknąć. Nie wyczaiłem niestety kogo zatłukł kijem bejzbolowym, nie wspominając już o tym, że prawie tego nie było widać, ale coś mi się widzi, że Daryla, bo Glenn znajdował się w innym miejscu utworzonego kręgu.
Carol (nie żebym jej źle życzył) Mogła mieć całkiem niezłą (pod względem wizualnym) śmierć, ale nie zginęła. To że Morgan strzelił do tamtego kolesia (który jakimś cudem żył wyjątkowo długo po postrzale, już dawno powinien umrzeć i się przemienić) absolutnie mnie nie przekonuje, a jeszcze ten tekst, że to nie musi się tak skończyć i znowu gadka o wartości każdego ludzkiego życia w rozmowie z Carol. I jeszcze Ci dwaj faceci, co pojawili się znikąd tak po prostu mu zaufali, bez żadnych dodatkowych pytań nic. To naprawdę mało wiarygodne. Mimo wszystko odcinek naprawdę udany.