Generalnie sprawy ujmując, jestem rozczarowana tym co zobaczyłam. Okazuje się, że kpt J.
Harkness i posterunkowa Cooper to zbyt mało, by przeszczep serialu na amerykański
rynek się w pełni udał (no przynajmniej na razie, bo co będzie dalej to jeszcze okaże).
Wszystkp wydaje się bysć spłaszczone i bardzo poprawne polityczne czyli do bólu
amertkańskie. Jakoś nie mogę odnaleść w znerwicowanej Gwen i śmiertelnie poważnym
Jacku klimatu z poprzednich serii. Wiem, że każda postać, by pozostać dla widza atrcyjną,
musi ewoluować, lecz tym w przypadku te zmiany wg mnie poszły w nienajlepszym
kierunku. Do samej opowieści nie mam raczej zastrzeżeń, praktycznie dopiero zarysowuje
sie tu jakaś głębsza fabuła, tyle że ma się praktycznie nijak do poprzednich. Poza kilkoma
odniesieniami nie ma tu praktycznie zadnych punktów stycznych. Co więcej bohaterowie
zdają się nie pamiętać kluczowych momentów z poprzednich sezonów! Czyżby do
universum RTD wkradło się złowieszcze Moffatowskie pęknięcie?? ;) Podsumowując: z
sentymentu będę oglądała kolejne odcinki, ale RTD będzie musiał się neźle napracować by
odzyskać moje zafascynowanie tym serialem.
Też mam bardzo mieszane uczucia po tym pierwszym odcinku i chyba jednak pierwsze wrażenie jest trochę negatywne.Bardzo lubię Torchwood i cieszę się, że wreszcie wrócili, ale zmiany nie wyszły im na dobre (przynajmniej narazie).
Od pierwszej chwili byłam całkowicie przeciwna temu przeniesieniu do Ameryki, nie ma to jak brytyjski klimat, ich akcenty, naturalność i normalność postaci.I Cardiff<3
Poza tym to zawsze był specyficzny serial, twórcy byli dumni ze swojej otwartości i odwagi, a amerykańska cenzura już na pewno na to nie pozwoli, przynajmniej w takim stopniu, jak dotychczas.
Na +
- pomysł na fabułę jest bardzo dobry, mogą to naprawdę ciekawie rozwinąć.
- stęskniłam się za Jackiem, świetnie było go widzieć, a pomysł z tym, że jest śmiertelny bardzo mi się podoba, może być ciekawie
-Gwen mnie prawie nie drażniła, a to naprawdę coś:) I mają prześliczne dziecko;)
Ale poza tym, sporo rzeczy mi się nie podobało:
-amerykanizacja - czułam się chwilami, jakbym oglądała jakiś amerykański serial sensacyjny.Boję się, że zamiast dopracować fabułę, mogą trochę pójść w efekciarstwo.Poza tym, brakowało mi klimatu, czułam się, jakbym oglądała zupełnie inny serial.
-jeśli już pozabijali mi wszystkie ulubione postaci, to liczyłam na to, że dadzą w zastępstwie za nich kogoś ciekawego.A narazie amerykański skład (prócz pana mordercy, który przynajmniej jest w jakiś sposób interesujący) zupełnie mnie odrzuca.Okropnie są schematyczni i plastikowi, wiem, że to za wcześnie, żeby wyrobić sobie jakąś opinię, ale na razie jestem na nie, jakoś mało charakteru mają.Właśnie normalność postaci była czymś, co w serialu bardzo lubiłam, nowi zapowiadają się niestety jakoś sztywno.No, ale dam im czas na pokazanie się z ciekawszej strony, mam nadzieję, że jeszcze zmienię zdanie.
Ogólnie, ciężko mi ocenić ten pierwszy odcinek, bo naczytałam się spoilerów i nic mnie praktycznie nie zaskoczyło;)Historia ma potencjał, ale boję się, że zmienią się w typowy amerykański efekciarski serial sensacyjny.
Czokolino - jakich momentów z poprzednich sezonów nie pamiętają bohaterowie, bo tego nie wyłapałam?
No cóż...
Produkcja cienka jak...służbowe szpilki agentki CIA, która swoją rezolutnością bardziej pasuje do "Słonecznego patrolu" niż Torchwood. No ale amerykański odbiorca ma swoje wymagania - skok z czwartego piętra do półmetrowej fontanny pośród buchających płomieni musi być ;-)
No i ta wszechogarniająca amerykańska ignorancja i arogancja... "Walia - taki brytyjski odpowiednik New Jersey"
Miłym wspomnieniem było, kiedy Harkness (w stroju "organizacyjnym") przedstawił się jako "Owen Harper, FBI"
Bill Pullman zaintrygował, prawie jak w "Zagubionej autostradzie".
Fabuła może i ciekawa, ale produkcja to raczej "Archiwum X" klasy B.
Obejrzę przez sentyment, bo rewelacji już się nie spodziewam...niestety.
Mi się wydaje, że po prostu 4sezon będzie utrzymany w konwencji 3 (mimo dużej ilości odcinków) więc będzie się skupiał na ratowaniu świata, a nie życiu prywatnym bohaterów. Dlatego zrozumiem, jeśli nie będzie czasu na 'nieznerwicowaną' Gwen i 'niepoważnego' Jacka, nie mówiąc już o reszcie uśmierconych bohaterów..John Barrowman i powaga? Proszę was..on by w tym nie zagrał:)
Póki co miło było zobaczyć Jacka, posłuchać walijskiego akcentu, a i fabuła niczego sobie..a że nie ma klimatu..nie wiem, dla mnie jest Jack to będzie i klimat...musi.
A ja tam nigdy nie lubiłem pierwszych dwóch sezonów "Torchwood". Trzeci był naprawdę dobry, a czwarty na ten moment, chociaż wyraźnie mu ustępuje, zapowiada się ciekawie. (Nawiasem mówiąc, to w tym serialu, przy całej mojej sympatii doń, klimatu jako takiego nie było nigdy)
"Tragedia w dwóch aktach (odcinkach), czyli jak zarżnąć kultowy serial oddając produkcję Amerykanom".
Trudno będzie wytrzymać do ostatniego odcinka, jeżeli sezon będzie się "rozwijał" w takim tempie. To już nawet nie jest
"Archiwum X", to jakiś upiorny "MacGyver" !
Jedynie Bill Pullman trzyma jeszcze przed ekranem, co do reszty - R.I.P. Torchwood...
Niestety mam podobne odczucia jak forowicze powyżej. Klimat angielski wyraźnie zdechł, a został zastąpiony jakimś tanim amerykańskim sensacyjniakiem. Jeżeli w takim kierunku to pójdzie, to fani na pewno odwrócą się od serialu, a nowych widzów nie przybędzie, co w efekcie zaowocuje cancelem w połowie sezonu. Miałem nadzieję, że koprodukcja ze Stars pozwoli na dalsze omijanie obyczajowej cenzury i dopływ świeżej krwi scenariuszowej, ale tak się nie stało. Jestem strasznie zawiedzony, ale daję szansę max na 2 odcinki. Jak sie nie poprawi, to sobie odpuszczę.
Praktycznie do 7 odcinka był całkiem oderwany od poprzednich serii ( tylko takie smaczki typy Owen Harper) ale nikt nie wspominał poprzednich wydarzeń ani Doctora.
mi sie gwen podoba (zwlaszcza ze narzeka na wszystko co amerykanskie) ale dobrze tu nazwano to co mnie irytuje w 4 sezonie - poprawnosc polityczna. w starym torchwood mozna bylo sie wszystkiego spodziewac: od bzykanka do rozbryzgu flakow i nie zeby mnie to krecilo ale to nadawalo temu serialowi innosci.
a! faktycznie jack jest za powazny no i skoro jest to juz produkcja amerykanska mozemy zapomniec o nadmiernej "otwartosci" kapitana co tez bylo czyms nowym w serialach
Ja na razie obejrzałam trzy odcinki i wciąż nie mogę się przekonać. Wręcz przeciwnie, coraz gorzej mi się to ogląda. Wszystkie postaci wydają mi się przerysowane, grane jakoś tak na wyrost. Jack jest głównie zbyt poważny, Gwen cały czas jest takim "kickassem" - i to naprawdę cały czas - strzela do helikopterów, kosi ludzi ciosami karate, kradnie samochody, a to wszystko z takim samym nieruchomym wyrazem twarzy, że aż chce mi się z tego śmiać. Ludzkie momenty mają naprawdę rzadko (w trzecim odcinku, o ile pijany Jack dzwoniący do Gwen zupełnie mnie nie przekonał, o tyle jej reakcja na widok męża i dziecka już bardziej). CIA... Esther to taki nieudolny model zastępczy dla Toshiko - jest jeszcze bardziej nieśmiała niż ona, Toshiko była nieszczęśliwie zakochana w Owenie, Esther najwyraźniej jest nieszczęśliwie zakochana w Rexie i bywa przy tym mniej więcej tak samo nieporadna, a przy tym brak jej tej genialnej iskry, którą jednak miała Tosh. Rex jest wkurzający. I tyle. O ile poprzedni członkowie Torchwood byli postaciami raczej wyważonymi pod względem charakteru i zbudowanymi w bardziej skomplikowany sposób, tutaj mamy póki co okrutną prostotę.
Co do fabuły... Póki co, nie mogę ocenić, cały czas czekam, aż zrujnuje ją coś tak kiczowatego jak w CoE informacja, że 456 wykorzystuje dzieci jako narkotyki. Dla mnie to był czysty shock factor, który brzmiał absolutnie idiotycznie... Już chyba lepiej, gdyby to pozostało tajemnicą :/
Prosisz i masz!! Tyle, że albo ja bardzo zmądrzałam, albo ten serial stał się przewidywalny. Paskudna historia II Wojny dała podpowiedź co należy zrobić by, mówiąc brzydko "pozbyć się" wegetujących nieumarłych umarlaków. Więc palenie ludzie jakoś mnie nie zaskoczyło. Podobnie zresztą to, że to Jack w jakiś sposób winny jest temu co dzieje się na świecie. Udział tego Włocha w tym wszystkim też od początku był oczywisty i może na niedobitkach Torchwood ta informacja zrobiła wrażenie - na mnie nie. No i te sceny łóżkowe - mnie po prostu niesmaczą. Są bardziej wyrafinowane sposoby na to by pokazać seks, choćby tak jak to było z Jackiem i Ianto - pewne szczegóły pozostawały w domyśle. I nie chodzi tu o to, że to sceny homoseksualne, takie samo mam zdanie o heteroseksualnych scenach erotycznych.
To by było na tyle jeśli chodzi o marudzenie - chyba, że coś mi się przypomni - teraz będę chwaliła :)
Pierwszym plusem ostatniego odcinka był bark Pullmana i jego postaci - choć jesteśmy już za półmetkiem ja dalej nie wiem po co ta postać się pojawia. Odnoszę wrażenie, że to nie postać jest tu ważna tylko aktor, który ma przyciągnąć rzeszę amerykańskich fanów. Spodziewam się więc, że w finale RTD wymyśli jakiś powód umieszczenia pedofila w tym projekcie ale dla mnie to i tak będzie grubymi nićmi szyte. ( taaa, podobno miałam chwalić)
No i na koniec to co mi się podobał najbardziej czyli odwołanie się do istoty tego serialu czyli poprzednich serii, Doctora, tych wszystkich relacji jakie łączyły całą ekipę. Bardzo podobała mi się scena w samochodzie, kiedy Jack związany musiał słuchać tego co Gwen ma mu do powiedzenia - było w tym coś z klimatu pierwszych transzy tego serialu.
Kończąc mam nadzieję, że Torchwood szczęśliwe wróci do Cardiff i odzyska dawny klimat bo współpraca z amerykanami mu nie służy.
zgadzam sie. wiem ze pisalam o tym że możemy zapomnieć o "otwartości" jacka, ale nie liczylam na aż taką "otwartość" amerykanie chyba chcieli zszokować. mam podobne podejście co do scen seksu w filmach i serialach (są na to określone gatunki filmu) poza tym amerykańska wersja robi z Jacka tylko geja a on przecież leci na wszystko nie tylko facetów :)
gwen już tylko została torchwoodowa chociaż gra tak sobie.
pozdrawiam
Rzeczywiście, mogli sobie oszczędzić parę scen bo w tym sezonie pojawiło się ich więcej niż w trzech poprzednich. Ale poza tym to nowe Torchwood nie jest aż takie złe. Nawet mi się podoba i mimo, że nie ma starych postaci podoba mi się dużo bardziej niż miniseria Children of Earth. Do tego równierz scenariusz pisał (przynajmniej do kilku odcinków z tego co wiem) Russell T. Davies więc zmiany nie są tak drastyczne jak między 4 i 5 sezonem "Doctora Who".
Prawdę mówiąc obawiałam się trochę czwartego sezonu. Wiadomo, że to nie to samo. No ale czego się nie robi dla Kapitana Jacka ;)
ten sezon jest totalnie inny i klimat poprzednich sezonów wyparował bo jest to teraz jak dla mnie totalnie amerykańskie, ale nie mówie ze mi sie nie podoba :) jest Gwen i Jack a to mi wystarczy, no a dowiadywanie się czegoś z bujnej przeszłości Jacka jest hm... intrygujące ;)
Amerykanie Torchwood to już nie to samo jak z poprzednich sezonów , w serialu większość pszeszłości bohaterów jest urwana tak jak w doktorze Who pomiędzy 4 a 5 sezonem przeszłość urwana i ni z gruchy ni z pietruchy pojawiają się nowe postacie a co z pozostałymi , żadnych wspomnień drobnostki typu "Owen Harper FBI " lub ... to nie samo co lanto " nie wspomnę o przeszłości Kapitania Jacka a nawet jakieś wspomnienia o Doktorze .Obydwa seriale diametralnie spadają Torchwood z powodu zmiany klimatu serialu a Doctor Who z zmiany aktora.
Marzy mi się, żeby po tej serii wrócili z powrotem do Cardiff, znaleźli jakieś fajne postaci jako uzupełnienie do teamu i przywrócili dawny klimat.
Najgorsze w tej serii jest to, że zostało już tylko 3 odcinki a tak naprawdę bardzo mało się działo.Taki genialny pomysł na fabułę a jak narazie wykorzystany dość słabo.
Chociaż ostatni odcinek był najbliższy klimatowi dawnych serii (może dlatego, że wreszcie było więcej Jacka, jego rozmowa z Gwen mi się podobała) i dał nadzieję, że teraz coś wreszcie się ruszy jeśli chodzi o fabułę.Najwyższy czas.
Dużo mocniejsze niż kiedyś sceny erotyczne - mi one jakoś specjalnie nie przeszkadzają, ale ciężko oprzeć się wrażeniu, że są tam tylko po to, żeby przyciągnąć/zaszokować widzów, przykrywając niedostatki fabuły.Choćby Jack/Ianto kiedyś - to było bardzo subtelnie ukazane w porównaniu z 4 serią a masa osób uwielbiała ten pairing i nie były potrzebne żadne ostrzejsze sceny.
_malena_ to mamy podobne zdanie ostatni do dzisiaj odc. był podobny do starszych ale jednak czegoś brakowało podobał mi się jeden moment , kiedy Gwen wysadza te budynki a Jack "that my girl" brakuje mu tutaj humoru jaki panował w poprzednich seriach , zabawne sytuacje i rozmowy .
No wiedziałam , że o czymś zapomniałam. Jeszcze jedno wrażenie z ostatniego odcinka: czy Wam też wydaje się że RTD stęsknił się za Doctorem?? Te wszystkie teksty Jacka do Angelo o Doctorze i takie Doctorowe - "jaki ja jestem biedny, pokocham was, przywiążę się ale wy się zestarzejecie, umrzecie a ja będę cierpiał więc odchodzę (tu: uciekam) zupełnie jakbym słyszała Dziesiątego w School Reunion.
Uchh.... Dobrze, że to jeszcze tylko trzy odcinki a potem zostanie nadzieja że z nowym sezonem wszystko wróci do normy.
Dobrze by było gdyby RTD wrócił do pisania Doctora. Już wspominałam że od kiedy SM zajął jego miejsce wszystko oderwało się od reszty, jakby Doctor zapomniał o swoich kompanach.W ostatnich epizodach czwartej serii DW wszyscy byli razem i to mi się najbardziej podobało. A teraz?
A teraz ma wnerwiającą Amy , no właśnie co z resztą chciał bym zobaczyć tam Kapitana Jacka chociaż bardzo daleko do tego bo żadnych ważniejszych wspomnień o przeszłości doctora
przejdzmy na forum dw. bo mam podobne wrazenia co wy ale nie chce w tym temacie o tym pisac.
Pozostały dwa odcinki, nie ma siły, żeby nadal w takim tempie jak dotychczas sensownie zakończyli fabułę. Albo rozwiązanie będzie trywialne, albo jest inne rozwiązanie w zamyśle producenta...
Ciekawostką jest zmiana numeracji na stronie STARZ na format 1xx, wcześniej było po prostu "episode #1, 2" itd.
Że niby co, pierwszy sezon "Made by STARZ"? Bo formalnie to przecież 4. seria.
Jak dotąd, po 9 odcinkach, jestem zadowolony z 4 serii. Właściwie nie ma się do czego przyczepić (czarnuch i młot (mowa o Esther; mianem młota ochrzciliśmy ją z koleżanką ze względu na inteligencję zbliżoną do tego narzędzia...) są okropnie irytujący, no ale bywa) pod względem fabularnym. Strasznie mnie zdenerwowała śmierć Very Juarez, uważałem ją za (obok Oswalda) najciekawszą postać nowego Torchwood.
Postacie Jacka i Gwen przeszły naturalny rozwój. Nie wiem skąd te głosy o "śmiertelnie poważnym Jacku" czy "rozhisteryzowanej Gwen", wszystko jest w jak najlepszym porządku, nic nie jest przesadzone. Co do Gwen uważam nawet, że jej postać zrobiła się lepsza; nie jest już tak irytująca jak w poprzednich sezonach. Humor również pozostał (choć jest go trochę mniej, fakt, ale to nie są luźne odcinki i po prostu nie ma go gdzie wcisnąć), jest ok.
a mnie się z odcinka na odcinek coraz bardziej podoba i przyzwyczaiłem się już do tego że ten sezon jest robiony na poważnie bez nadmiaru humoru i już zaczynam żałować że pozostał tylko jeden odcinek do końca i ciekaw jestem czy zagadka "Miracle Day" zostanie rozwiązana czy trzeba będzie czekać kolejnych wakacji.
Będę mogła ocenić jednoznacznie dopiero za tydzień, ale to mój najmniej ulubiony sezon :(
Wydaje mi się, że zmarnowali potencjał tego pomysłu, który był genialny - w większości odcinków akcja strasznie się wlekła, w sumie jak na 9 odcinków bardzo mało się wydarzyło.Powinni szybciej zrobić ten przeskok czasowy o 2 miesiące (albo nawet więcej) który był w ostatnim odcinku, pokazać trochę więcej tego kryzysu na świecie, to byłoby ciekawsze, niż oglądanie bohaterów, którzy praktycznie przez większość czasu stali w miejscu nie robiąc wielkich postępów.
Oby przynajmniej rozwiązali to z klasą w ostatnim odcinku.
Zgadzam się z tobą to był najgorszy sezon wszystko się tak ociągało itd . za tydzień okaże się czy to wyjaśnią czy nie .
Gdyby za produkcję byli odpowiedzialni tylko Brytole to była bym spokojna o to, że za tydzień wszystko się ładnie wyjaśni (tj. Jack znowu poświęci się dla dobra ludzkości jak to było w poprzednich seriach, bo przecież to on jest zawsze winny temu całemu złu które grozi światu), ależ e w produkcję wmieszało się USA to już tej pewności nie mam. Oni lubią sobie zostawić coś na następny sezon ( tak ja w Castle). Problem w tym, że nie wiem czy chce oglądać kolejny sezon takiej kopodukcji.
Jeśli USA weźmie torchwood na stałe to nic ciekawego z tego nie wyjdzie, poprzednie sezony były luźne ,śmieszne itd a tu ciut akcji i wygląd postaci i ociąganie się z fabułą serialu jeśli dalej tak pociągnie to będzie mniejsza oglądalność i wstrzymają produkcje serialu, Ale bądźmy optymistyczni niech serial wróci do swoich starych metod a także zmiany klimatu byle nie USA .
Mi się ten sezon podobał. Dynamiczny nie jak pozostałe sezony. Szkoda tylko że nie wiadomo co się stało z postaciami z poprzednich sezonów. Chyba że coś przegapiłam.
Jeśli pierwszy raz oglądasz torchwood od 4 sezonu to radzę nadrobić bo warto a w samej 4 serii jest tylko kilka wzmianek o starym Torchwood .
oglądałam wszystkie sezony, tylko nie wiem co się stało z postaciami z pozostałych sezonów. Chyba po prostu ich nie ma, bez wyjaśnienia przez twórców.
@ Askol
Jak możesz pisać o słabej dynamice poprzednich sezonów i porównywać 4 serię z poprzednimi nie wiedząc co spotkało postaci z pierwszych trzech transzy. Przecież tam wszystko było DOKŁADNIE wyjaśnione. Każda śmierć pokazana i opłakana przez tych co przetrwali. Trudno to przegapić.
Owen i Tosh koniec drugiej serii - On już po raz drugi ( wcześniej Jack użył na nim Rękawicy Wskrzeszenia) ratując Cardiff przed katastrofą atomową. Tosh zostaje zastrzelona w HUBie przez brata Jacka.
Ianto to bodajże w czwartym odcinku trzeciego sezonu zostaje uwieziony razem z Jackiem przez 456 budynku Thames House, do którego kosmici wpuszczają śmiertelnego wirusa. IAnto umiera w ramionach Jacka wyznając mu miłość i prosząc by zawsze o nim pamiętał.
Opisy losów innych postaci znajdziesz w Wikipedii ale tej po angielsku, lub na fanowskich stronach.
Mogę porównywać bo oglądałam i to jest moje zdanie. A te 3 sezony oglądałam dawno temu i po prostu nie pamiętałam co się z resztą stało.
I chodziło mi raczej (źle to ujęłam wcześniej), że ten sezon był bardziej dynamiczny od pozostałych. Ale to tylko moje zdanie.
właśnie obejrzałam ostatni odcinek, dość ciekawy ale niektóre sceny (takie ktore mialy być poważne) rozbawiły mnie. ostatni moment w którym rex odżył wywołał u mnie dwojakie uczucia, po pierwsze jack ma być jedynym nieśmiertelnym człowiekiem ale z drugiej strony fajnie to zrobili że rex ożył chociaż mam nadzieje że to u niego to tak że umrze ale tylko ze starości. bo dwóch nieśmiertelnych to tak bez sensu.
Taaa... dwóch nieśmiertelnych to za dużo jak na Gwen i tą planetę :) ale ostatnie sekundy tak bardzo przypominały mi zdziwienie dziesiątego Doctora że aż się wzruszyłam :)
Ale do rzeczy: Przewidywalność - to największa wada tej serii i podejrzewam, że niestety ewentualnych kontynuacji. Na Torchwood łapę położyli Amerykanie i niestety będzie się teraz cechował wszystkim tym co typowe dla większości seriali produkowanych za oceanem, a mianowicie glutowtością fabuły i jednym ZŁEM w roli przeciwnika na kilka transzy ( bo przecież Trójca nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa). Muszę to wszystko przetrawić żeby napisać coś więcej. NA razie szkoda mi jedynie Esther - tak zwyczajnie zaczynałam ją lubić. No ale RTD ma to do siebie że zabija tych których lubię.
A i bardzo podobało mi się to wszystko co działo się nad Błogosławieństwem - było takie jak stare Torchwood :)
O sezonie już pisałam, dobry pomysł ale zmarnowany przez tą amerykańską współpracę, akcja się wlokła, mało humoru, przewidywalnie. Ostatni odcinek był średni, ale miał swoje momenty.
Końcówka - cudownie zaskakująca :) Chociaż od razu pomyślałam, że transfuzja z krwi Jacka może się tak skończyć to i tak byłam w niezłym szoku jak Rex ożył. Jakoś specjalnie za nim nie przepadam i nie wiem, do czego ma prowadzić wątek dwóch nieśmiertelnych, ale zaskakujące to było.
Trochę żal, że nie dali Esther szansy na jakiś większy rozwój postaci zanim ją zabili. Ale żadna seria Torchwood nie może się już chyba obyć bez jakiegoś trupa z teamu na końcu:)
Scena rozmowy nad Błogosławieństwem - faktycznie, w starym, doobrym stylu. Ale było wiadomo, że nie zabiją Jacka, widownia by im tego nie wybaczyła.
Doctorowe "what" na końcu :D
Zostawili sobie furtkę do kontynuacji, choć nie mam pojęcia, na czym miałby polegać "plan B" Trójcy i o czym byłby następny sezon. Chyba wolałabym inną, zupełnie oderwaną od tej historię, ale zobaczymy. To raczej oznacza brak szans na powrót do dawnej formuły i UK.
Gwen wybitnie mnie nie wkurzała w tym odcinku a to się rzadko zdarza, była bardzo fajna.
A i miałam chorą satysfakcję, kiedy Jilly (chociaż ją lubię) w czasie ucieczki wyrżnęła się przez te swoje szpilki :D