Pierwsza: sprawa będąca osią serialu zostaje całkowicie wyjaśniona w odcinku lub w trakcie sezonu. Wiadomo kto, jak, kiedy i dlaczego. Główny bohater osobiście tę sprawę zamyka - lub sam zostaje zamknięty, jako złoczyńca.
Druga: sprawa nie zostaje wyjaśniona, bowiem rozłożono ją na dwa sezony. Wówczas wątki są pozaplatane, możliwości ich rozwikłania jest wiele, a udziałem głównego bohatera staje się cliffhanger (jest na muszce, wsadzają go niesłusznie do paki itp.).
Ostatni odcinek "Watahy" okazał się takim ni psem, ni wydrą. Coś zostało wyjaśnione, ale tylko trochę i w zasadzie nie wiadomo, dlaczego akurat to. Główny bohater co prawda zawisł nad przepaścią, ale zaraz z niej zleciał. A i tak nie wywołał takich emocji, żeby ktokolwiek martwił się, czy aby na pewno żyje.
Gdyby którykolwiek z Bondów miał "otwarte" zakończenie, seria nigdy nie stałaby się kultowa. Tajemniczość, dwuznaczność, brak wyjaśnień, są dobre dla dramatów psychologicznych, a nie dla sensacji. Niestety, twórcy "Watahy" zastosowali ulubiony chwyt polskiego kina: jeśli nie ma pomysłu na fabułę, należy ją zagmatwać, nawarstwić wątki, a potem wycofać się, pozostawiając bezradnego widza z przekonaniem, że winni są "ONI".
Taki nieforemny twór powstał: dwa odcinki przeciągniętej do granic możliwości ekspozycji, potem fajne zintensyfikowanie fabuły, a potem okazuje się, że brakuje jeszcze 1-2 odcinków, żeby całość ładnie zamknąć. I do tego biedny Lichota, przegoniony po Bieszczadach bez sensu - tak jak bez sensu przeciągnięto jego pijaństwo na początku.
Na koniec jeszcze tylko dodam, że to najlepszy polski serial w tym roku. Pomimo oczywistych błędów. I że poproszę drugą serię.
Ciekawa wypowiedź. Tyle, że chyba nie do końca zgadzam się z Tobą w kwestii tych dwu szkół. Nie znoszę szablonów i nie wkładałbym na siłę jakiejkolwiek produkcji w szablon. Szablony zabijają emocje (moje) i przyjemność (moją) oglądania. Nie lubię też książek i filmów, w których złoczyńca musi w finale opowiedzieć i wyjaśnić historię swoich występków, bo w fabule do samego końca nic się nie dodaje bez tego objaśnienia. Tak niestety jest w Watasze. Lichota i jego rola są na tyle sugestywne, że wiadomo, że to nie on zabił. Tyle widz może wywnioskować. Zieliński przyjeżdża zrobić porządek i nie robi w tym temacie nic. Jego przekonanie o niewinności Lichoty wynika chyba tylko z jego znajomości terenu ;-). Podobnie Popławska ma w filmie za mało przesłanek, żeby tak usilnie obstawać przy twierdzeniu, że Lichota jest bomberem (widz wie wiecej od tych dwu osób, ale fabuła nie daje poznać tych okoliczności Zielińskiemu i Popławskiej) i nie rozważać innych opcji. Widać, że Topa jest w coś umoczony, ale prawie do końca nie wiadomo czy jest to związane z eksplozją i późniejszymi zdarzeniami. Wątki związane z misiowymi gangsterami też są pozlepiane makgajwerówką. Dopiero finałowy odcinek łączy całość, ale bez rozmowy na cmentarzu wątki słabo się spinają na podstawie fabuły. Co do otwartych zakończeń, to też nie podchodziłbym do tego na sztywno. W jednym filmie to pasuje, a w drugim nie. Uważam, że zakończenie Watahy nie było całkiem spoko i ratowało serial jako opowieść. Jeżeli HBO nie zdecydowało się na kontynuację, to Lichota zginął, a jeżeli HBO zaryzykuje druga serię, to wyżyje. ONI są natomiast haczykiem, który ma zaciekawiać widza i skłonić go do oglądania kontynuacji. To akurat w tym serialu mi się klei, w przeciwieństwie do wcześniejszych odcinków.
Ale jakie szablony, fuj! Chodziło mi o podstawową strukturę opowieści, która występuje w każdym filmie/serialu mającym jakąkolwiek narrację.
Tu ewidentnie ta struktura jest zachwiana: długie wprowadzenie, potem nawarstwienie wątków, a potem pospieszne zakończenie. Zresztą to, że pospieszne, to mały problem. Ono jest całkowicie bez pomysłu. Bo: jeśli ma to być zamknięta całość, to niestety ktoś nie uważał na zajęciach z logiki. A jeśli ma to być wstęp do drugiego sezonu, to ten sam ktoś ma problem z kreatywnością. Albo z kondycją (o, tyle odcinków już napisałem, dajcie mi spokój, nie mam siły na jakieś porządne zakończenie). A w ogóle, najlepiej zmienić o 180 stopni postrzeganie postaci, to zawsze widzów konsternuje i zbija z tropu. Może nie zauważą rozmaitych głupot (typu: wspomniane przez Ciebie śledztwo prokuratury).
Jest bardzo mało dobrych seriali/filmów, w których otwarte zakończenie nie wkurza. Większość ludzi uwielbia, jak im się wszystko logicznie układa (i wcale nie chodzi o tę przysłowiową strzelbę z pierwszego aktu, a raczej o przemyślane prowadzenie akcji, by każdy szczegół ładnie osadził się w swoim miejscu). Sześć odcinków to znowu nie tak wiele, by każdy wątek miał sens i wydźwięk, i żeby widz pamiętał intrygujące spojrzenie w drugim odcinku, które wyjaśnia się w odcinku piątym.
A przy takiej niedopowiedzianej fabule niedopowiedziani złoczyńcy działają jak płachta na byka. Kiedy słyszę "oni", mam pewność, że twórcy filmu nie wiedzą jeszcze, kim są antagoniści.
Właściwie to chyba jest dramat psychologiczny, gdzie to jak Rebrow czy Grzywa wytrzymają psychicznie całą historie. Jest równie ważny co znalezienie odpowiedzi na pytanie co się tam K**** dzieje. Wataha podłapała modę na odrzucenie tradycyjnych szablonów i postawienie na nowy.
Wielowątkowa intryga która będzie się ciągnęła przez kilka sezonów, doprowadzała bohaterów na skraj i poza granicę wytrzymałości psychicznej, a widzom regularnie rzucała mózgiem o ścianę.
Taka Czarna lista tyle że w innej konwencji (bez Blacklister of the week), generalnie uważam że jest to jednak dramat, ale sensacyjny już nie bardzo.
Ha, ten bieg przełajowy po bezdrożach Bieszczad co mi przypominał... Teraz już wiem! "Samotność długodystansowca".
PS. Rebrow ma ojca księdza, jakoś dojdzie do siebie przy jego pomocy (już widzę parę pięknych kadrów jak z "Andrieja Rublowa"). Ale powrotu Grzywy nie spodziewam się... Z piekła Wschodu nikt go nie wyciągnie.
Zakończenie, rzeczywiście to taki ni pies ni wydra. Z jednej strony rzecz można uznać za zakończoną, z drugiej strony za otwartą. Grzywa uciekł na Ukrainę, jak będzie sezon drugi może wrócić, Rebrow może przeżyć lub nie, telefon od prokuratorki do generała można uznać jako zamkniecie sprawy (namierzyliśmy was) jak i dopiero jako jej otwarcie (wiemy, że za tym stoicie, ale nie wiemy jak to udowodnić) itp itd. Tak więc zakończenie przygotowane jest na dwie opcję zarówno ciagnięcia wątku w drugim sezonie, jak jego definitywne zamknięcie.
Wczoraj moja mama stwierdziła, że wraca szybciej do domu, bo jest kolejny odcinek "Watahy". Ale jak to - dziwię się, przecież serial się skończył. Okazało się, że widziała odcinek finałowy. "E, tam, na pewno jeszcze coś nakręcili..." - mówi z powątpiewaniem, gdy ogłaszam koniec serialu :-)
No cóż, moja mama nie jest filmoznawcą, ale ogląda na bieżąco najlepsze światowe produkcje telewizyjne...
Niestety, "Wataha" choruje na tę samą chorobę, co większość polskich seriali (i filmów). A nazywa się ona "po co nam scenariusz, skoro mamy (tradycyjną polską ) fantazję".