Ciekawe, w którą stronę poszłaby historia, gdyby Costner pozostał w obsadzie, bo nie mogę pozbyć się wrażenia, że druga część piątego sezonu była pisana na szybko, na kolanie, jako swoista zapchajdziura. Równie dobrze mogło się skończyć sielankowo wraz z końcem 4 sezonu.
Także towarzyszyło mi podobne zastanowienie, kiedy oglądałem te ostatnie odcinki. Jakoś trudno wyobrazić sobie scenariusz w którym John wciąż jest obecny do samego końca tej historii a jednocześnie rodzina traci te ziemie. Zbyt wiele poświęcił, żeby tak się nie stało. Z drogiej jednak strony wiedzieliśmy, że po 7 pokoleniach ziemie te miały wrócić do rdzennych mieszkańców. Ciekawe swoją drogą, czy wiedza ta była przekazywana w rodzinie Duttonów z ojca na syna, czy John słyszał o tym, a jeśli tak, to czy była to dla niego tylko jakaś opowiastka, legenda, czy raczej coś, co było traktowane z powagą. Wydaje się, że nawet jeśli wiedział, to nie brał tego zbyt serio. Mimo wszystko wydaje mi się, że informacja o obietnicy zwrotu ziemi za siedem pokoleń nie była przekazywana w rodzinie Duttonów, przynajmniej tak chyba można interpretować słowa Elsy Dutton, która była narratorem w jednym z końcowych fragmentów ostatniego odcinka. Padło tam, że obietnica ta nie została nigdy spisana, lecz trwała niczym duch.