To uosobienie tego, co uwielbiam w tym serialu. Ta umiejetność twórców do przeskoczenia z odcinka na odcinek w totalnie różne klimaty (od motywu potwora rodem z komiksów do czegoś głębszego i zupełnie realnego, czegoś z czym pewnie każdy na pewnym etapie mierzy się w codziennym życiu) jest niesamowita. Tak, jak niesamowity był ten odcinek od pierwszej sekundy do ostatniej. Coś pięknego.
Taka ciekawostka, ten odcinek został napisany i wyreżyserowany przez Gillian Anderson, czyli aktorkę grającą Scully
Wiem, wiem. Zrobiła świetną robotę, bo połączyć te wszystkie funkcje to też na pewno duża sztuka.
Ja ogólnie uważam, że odcinek był genialny tylko nie podobało mi się to, że Scully umawiała się z żonatym mężczyzną. Gloryfikowanie takich zachowań nigdy nie jest niczym dobrym
To żadne gloryfikowanie. Moim zdaniem ten motyw dodał jej idealnie wręcz czystej moralnie postaci nowego wymiaru, co wyszło wyłącznie na plus.
Chociaż, jak tak teraz sobie przypominam sobie ten odcinek, to możesz mieć rację. Mimo wszystko były pokazane konsekwencje takiej zdrady, więc nie było tam gloryfikowania. Jednak dalej mi się to nie podobało. Moim zdaniem, nic by się nie stało gdyby Scully została, jak to określiłeś "moralnie czystą postacią"
Brawo ja, za szybko wysłałam. Kontynuując, możnaby było napisać, że doktorek jest po rozwodzie albo wdowcem. Myślę wydźwięk byłby dość podobny do tego zostało zaprezentowane. Chłop chce z nią i swoją córką założyć rodzinę, a ona odchodzi. Przeprowadzają się do Waszyngtonu, a córa jest zła na Scully za depresję ojca po niej i konsekwencje jakie to mogłoby przynieść (zmiana relacji ojciec-córka). Z tą różnica, że nie byłoby rozwodu z matką. To mogłoby zmienić trochę zachowanie córki. Wiadomo że inaczej się patrzy na człowieka, który rozdzielił twoich rodziców, a inaczej gdy po prostu zawrócił w głowie dla samotnego ojca