Relacja

Camerimage Dzień 7: Twórcze rozterki dnia ostatniego

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Camerimage+Dzie%C5%84+7%3A+Tw%C3%B3rcze+rozterki+dnia+ostatniego-56569
Piątek był ostatnim dniem konkursowych projekcji podczas tegorocznego festiwalu Plus Camerimage. Z przykrością muszę stwierdzić, że program okazał się zdecydowanie słabszy od tego sprzed roku. Większość filmów prezentowała poziom przeciętny i to nie tylko fabularnie (co w Łodzi ma przecież drugorzędne znaczenie) ale i zdjęciowo. Owszem, znalazło się kilka rarytasów, ale fani dobrego kina chyba liczyli na więcej.

Piątkowe propozycje konkursowe, choć nie najwyższych lotów, wyróżniały się pozytywnie na tle innych obrazów sposobem narracji - każdy z nich inny, każdy wyjątkowy i zdecydowanie odbiegający od szablonu. To, co je wszystkie łączy, to fakt, że za ciekawą formą nie idzie równie ciekawa treść.

Pustynia życia Aborygenów

Na początek zaprezentowano kino spod znaku "mini". Oszczędna fabuła, jeszcze skromniejsze dialogi i bardzo prosta praca kamery to cechy szczególne "Samsona i Delilah". Twórcy zrezygnowali nawet z zapierających dech w piersiach krajobrazów. Wszystko po to, byśmy mogli skupić niepodzielną uwagę na tytułowych bohaterach.

Samson i Delilah to dwójka młodych aborygenów mieszkających w malusieńkiej osadzie na zadupiu. Nie ma tam nic, kompletnie nic, czym można byłoby się zająć. Pozostaje więc włóczenie się bez celu, brzdąkanie w kółko tej samej melodii i malowanie kolejnego cepeliowskiego arcydzieła. To miejsce zawieszone w próżni, gdzie ani przeszłość, ani przyszłość nie istnieją, jest tylko wieczne, niezmienne teraz.

Życie w znajdującym się niedaleko mieście jest niewiele lepsze. Bez wykształcenia i zawodu Samson i Delilah wiodą życie bezdomnych złodziei odurzających się oparami benzyny, bo na normalne narkotyki nie mają pieniędzy. Samson stacza się na dno niemal niezauważalnie. Delilah ma w sobie zdecydowanie więcej pragmatyzmu, lecz będzie musiała mocno oberwać od losu, zanim znajdzie w sobie wystarczająco dużo siły, by wydobyć się z bagna.

"Samson i Delilah" mają dość błahą fabułę - mało odkrywczą i ledwie zarysowaną. Jest ona jednak ciekawie opowiedziana, choć docenią to tylko osoby dobrze znoszące minimalizm kinowy, które dodatkowo przed seansem porządnie się wyspały. W innym przypadku należy przygotować się na półtorej godziny nudy.

Miłość z piekła rodem

Holender Mark De Cloe miał bardzo dobry pomysł na filmową fabułę i sposób jej opowiedzenia. Niestety, nie wymierzył dobrze sił z ambicjami i projekt przerósł go, przekształcając się w kinowy odpowiednik telenoweli.

Świat przedstawiony w "Het Leven uit een Dag" (Życie w jeden dzień) na pozór bardzo przypomina nasz, w rzeczywistości jest jednak całkiem odmienny. W tym świecie człowiek wszystkiego doświadczyć może tylko raz: kobieta raz rodzi dziecko, a miłość ginie po pierwszym orgazmie. Tu właśnie żyją Benny i Gini. Zakochani nie chcą, by ich miłość zgasła. Zdesperowani decydują się na ostateczny krok – popełnienie zbrodni, która zagwarantuje im miejsce w piekle. Tam mogą doświadczać po wielokroć tych samych rzeczy, żyjąc nie jeden dzień lecz całą wieczność. Nie wzięli jednak pod uwagę możliwości, że zostaną w piekle rozdzieleni. Benny i Gini jak szaleni szukają siebie, lecz na próżno. Z czasem tracą nadzieję i próbują ułożyć sobie na nowo życie. Nie wychodzi im to, gdyż wciąż pamiętają o swej wielkiej miłości.

Bardzo fajnym zabiegiem było rozdzielenie ekranu na dwie niezależne połówki w momencie, kiedy bohaterowie trafiają do piekła. Nie jest to pomysł zupełnie nowy, Mike Figgis kilkakrotnie z niego korzystał, widzieliśmy go również chociażby w "Dependencia sexual". W sumie jednak filmowcy rzadko kiedy po niego sięgają. Niestety w przypadku "Het Leven uit een Dag" twórcy nie do końca wykorzystali potencjał podwojonej liczby ekranów. Zawsze jedna połówka jest bardziej aktywna, podczas gdy w drugiej akcja zamiera lub zostaje ograniczona do niezbędnego minimum. W ten sposób marnowane jest pół ekranowej przestrzeni, co do pewnego stopnia deprecjonuje kreatywną decyzję De Cloe i operatora Jaspera Wolfa.

Większym problemem jest jednak to, że poza ogólną koncepcją dwóch światów i pomysłem z podziałem ekranu, twórcy tak naprawdę nie mają nic. Historia miłości Benny'ego i Gini jest ledwie naszkicowana. Ich perypetie sprawiają wrażenie, jakby źródłem inspiracji były kolorowe magazyny plotkarskie. Samo zakończenie rozczarowuje zupełnym brakiem wyobraźni i pójściem po linii najmniejszego oporu. Wykreowany przez twórców świat zasługiwał na lepszą historię.

Zagubieni wśród nut

Konkurs o Złotą Żabę zwieńczyła rozczarowująca projekcja "Io, Don Giovanni" Carlosa Saury ze zdjęciami Vittorio Storaro. Panowie odbiorą w sobotę specjalną Żabę dla duetu operatorsko-reżyserskiego. Niestety, ich piąty wspólny obraz daleki jest od doskonałości.

"Io, Don Giovanni", wbrew swojemu tytułowi, nie jest historią Don Juana, a Lorenzo da Ponte i kulis powstania znakomitej opery Mozarta "Don Giovanni". U Saury opera niewiele wspólnego ma z legendą słynnego kochanka i sztuką Moliera, a więcej ze znajomym da Ponte i Mozarta, Giacomo Casanovą. Obserwujemy, jak życiowe doświadczenia autorów opery wpływają na ostateczny kształt dzieła.

Lubię tego rodzaju kino, lecz nie w wykonaniu Saury. Reżyser miał bardzo dobry pomysł - sekwencje, gdzie rzeczywiście widzimy, jak Mozart i da Ponte tworzą i zmieniają sceny opery, należą do najlepszych w całym filmie (w szczególności ta opowiadająca o początku aktu I). Pomiędzy nimi jednak mamy całą masę scen pełnych bełkotu i dialogów na żenująco niskim poziomie. "Don Giovanni", który na przestrzeni lat fascynował twórców i filozofów, tutaj zostaje zwulgaryzowany, odarty z całej swej głębi.

Na szczęście film broni się od strony formalnej. Owszem, Storaro raz jeszcze folguje swojej znanej wszystkim pasji do gry światłem, ale kilka rozwiązań wizualnych naprawdę może budzić zachwyt. Na mnie szczególnie duże wrażenie robią dość proste (jeśli chodzi o pomysł) sceny, w których bohaterowie zostają umieszczeni na obrazach albo w miejscach jakby żywcem wyjętych z operowej sceny. I żałuję, że twórcy nie okazali się konsekwentni i na podobne zabiegi zdecydowali się tylko w niektórych scenach, nie zaś zbudowali na nich całe dzieło.

Single w chmurach

W Teatrze Wielkim poza filmami konkursu głównego zaprezentowano w piątek  także najnowszy obraz Jasona Reitmana "W chmurach". Od strony technicznej obraz niczym szczególnym się nie wyróżnia, za to jego oglądanie przynosi zdecydowanie większą frajdę niż wszystkich trzech powyższych filmów.

George Clooney wciela się tutaj w postać Ryana Binghama, specjalisty od zwalniania ludzi. Jest zdeklarowanym kawalerem, który nad trwałe związki przedkłada przypadkowe kontakty podczas licznych podróży służbowych. Na jego 100-procentową lojalność liczyć mogą tylko lotniczy przewoźnicy. Jedynym celem bohatera jest zaś zgromadzenie 10 milionów przelecianych mil. Jego życie wkrótce bardzo się skomplikuje, a wszystko przez kobiety. Siostra szykuje się do ślubu, młoda, ambitna absolwentka psychologii wykaże się inicjatywą, która grozi zniszczeniem świata Ryana, zaś poznana na lotnisku pasażerka okaże się bratnią duszą, która wzbudzi w nim uczucia, o jakie nigdy siebie nie podejrzewał.

"W chmurach" nie jest jakoś straszliwie zabawne, nie powala ani inteligencją, ani ostrością dialogów, ani nawet fabułą. To po prostu dobrze skrojona komedia, umilająca czas spędzony w kinie. Źródłem humoru jest przede wszystkim starcie Clooneya i Very Farmigi z młodą Anną Kendrick (znaną głównie z Sagi "Zmierzch"). Cała wymieniona przeze mnie trójka tworzy zgrany team, co pozytywnie wpływa na sam film.

Reitman wciąż pozostaje w doskonałej formie. Jego trzeci po "Dziękujemy za palenie" i "Juno" pełny metraż udowadnia, że mamy do czynienia z prawdziwym mistrzem gatunku, a nie artystą, któremu przypadkowo udało się nakręcić coś zabawnego. Oby jego dobra passa trwała jak najdłużej.

To była nasza ostatnia relacja z Łodzi. W sobotę wczesnym wieczorem będziemy już wiedzieć, kto zdobył Złotą Żabę oraz nagrody w pozostałych konkursach festiwalu Plus Camerimage.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones